"Poprzez grubą ścianę czuję oddech twój."
Emmeline Vance
Gryffindor |VII rok | Hogsmeade | 11 marzec '60 | czysta krew | tarninowy, 11 i ćwierć calowy magiczny patyk z włosem z ogona jednorożca | amatorka mocnych wrażeń | uśmiechnięta z miną błogą | puchacz - Theodora | ma znamię za lewym uchem, które nie wie co oznacza | sypialnię od siedmiu lat dzieli z Lily Evans | zaprzyjaźniona z Jamesem Potterem | niezarejestrowany animag - rudy kot | patronus - łasica | bogin - bazyliszek
"To perfekcjonistka, gubiąca życiowe priorytety, o czym trzeba jej ciągle przypominać." - J. Potter
"To perfekcjonistka, gubiąca życiowe priorytety, o czym trzeba jej ciągle przypominać." - J. Potter
Między nami czegoś brak.
Co czujesz patrząc na bezwład ogarniającego świata? Co czujesz goniąc nieuchwytne myśli, gdy jesteś bliski odpowiedzi, a ona nagle Ci się wymyka? To zmusza do refleksji. Widok za oknem jest niezmienny od setek lat, a jednak dalej inspirujący. Mimo wszystko czujesz pustkę, którą nosisz w sercu odkąd pamiętasz... I wtedy wszystko przestaje być magiczne w dosłownym tego słowa znaczeniu. To co innych cieszy w Tobie wywołuje przygnębiające myśli i pytania... Znikąd nie ma odpowiedzi. Wpadasz w pułapkę własnego myślenia i nijak nie potrafisz się z niej wydostać. Od siedemnastu lat czekasz na prawdziwą, szczerą rozmowę, która zdaje się być coraz bardziej odległa. Brak Ci odwagi by walczyć o swoje... Uciekasz, tam gdzie jest najbezpieczniej, tam gdzie nikt nie zapyta o Twoje najskrytsze smutki i troski. Robisz to ze strachu i bólu, który przeszywa Twe serce na wskroś. Nie masz siły i ochoty na bunt. Budzisz się po raz kolejny w zimnym łóżku i uświadamiasz sobie, że już nie chcesz tak żyć, że potrafisz zawalczyć o prawdę i SIEBIE. Wstajesz! Ale przy pierwszym zawirowaniu tracisz wolę walki. Po chwili zastanowienia trafiasz do punktu wyjścia i usuwasz się w cień...
Gdzieś pomiędzy jednym twoim słowem, jednym mym spojrzeniem.
Jest jedną z tych, które uwielbiają analizować. Zatraca się w poszukiwaniu nie istniejącej prawdy. Dąży do doskonałości, której nigdy nie osiągnie... Jednym słowem, marzycielka. Odważna, poukładana, z klasą. Delikatna, pozwalająca się ranić, płacząca w kąciku. Niedoświadczone dziewczę. W głębi duszy pragnąca miłości, ciepła, porywającego uczucia. "Niedraśnięta złem". Złu mówimy stanowcze NIE. Matka Polka, pragnąca wziąć wszystkich w swe ramiona.
Najlepiej radzi sobie z eliksirami, których naucza dobroduszny i sympatyczny profesor Slughorn. Idealnie radzi sobie z zachowaniem trzeźwości umysłu, przez który nikomu i niczemu nie pozwala przenikać, dlatego jest najlepsza z Oklumencji. Pokerowa twarz. Rodzina Vance i Black, są w odwiecznym sporze i konflikcie. Ciężko określić przyczynę, choć ma to związek z szeregami zła i czarną magią.
Do Hogsmeade, nie wraca z uśmiechem na ustach. Robi to z konieczności. Progi rodzinnego domu witają pustką... Można by to określić "każdy sobie". Mimo nawet miłych wspomnień z dzieciństwa, Emm nie czuje ulgi kładąc się w łóżku, z którego obserwuje kolorowe rysunki, poruszające się fotografię. Można rzec, że czuje się wycofana. Dlaczego tak jest? Zapytaj.

[No to ja proponuję wątek, skoro rodzina Em jest skłócona z Blackami. Może być całkiem ciekawie, zwłaszcza, że są w jednej klasie i na jednym roku :3]
OdpowiedzUsuńSyriusz
[Zaacznij :< Może być w Pokoju Wspólnym, oby nie na lekcjach, bo wątki w klasach są cholernie nudne.]
OdpowiedzUsuń[Kurczę, nie jestem pewna, czy chłopaki by się tak zachowywali, w końcu Gryfonów by nie ruszali :D Ale co tam, niech będzie.]
OdpowiedzUsuńW opinii Syriusza wieczory były do bani. Wprawdzie po kolacji było jeszcze trochę czasu do ciszy nocnej, ale i tak mało kto łaził wówczas po korytarzach, woląc odpocząć po posiłku i zająć się rozmowami z kolegami, których nie miało się okazji spotkać w ciągu zajęć. Nawet Huncwoci, pomimo czterech głów pełnych pomysłów, nie mieli za bardzo nic do roboty, gdyż Ślizgoni siedzieli w lochach, a trudno robić kawały komuś, kogo tak naprawdę nie ma, a wyczekiwanie ofiar jest bezsensowne i graniczy z desperacją.
Toteż znaleźli sobie inne zajęcie - przesiadywali we Wspólnym i w zależności od okazji, robili różne rzeczy, od grania w gargulki po uprzykrzanie życia co podatniejszym na to Gryfonom. Może gryzło się to z ideą domów, bo teoretycznie nie powinni mieć nic do Lwów, ale wszędzie trafiały się beznadziejne przypadki potwierdzające regułę, prawda? I jakoś tak wychodziło, że zawsze biedactwem narażonym na ów kwartet była panna Vance. Syriusz sam nie wiedział, czy niechęć do niej wynika z wcześniejszych 'nauk' matki odnośnie jej rodziny, czy z osobistych uprzedzeń odnośnie jej zachowania. Ciągle tylko z nosem w książce, nie uśmiechnie się ani nic, naburmuszona i z kijem wetkniętym głęboko w tyłek. Może było inaczej, ale Syriusz miał lepsze rzeczy do roboty niż poznawanie prawdziwej natury Emmeline.
Wcześniej, zanim zbiegli na dół, dopracowywali w dormitorium Mapę. Wprawdzie wszystkie przejścia, korytarze i inne takie były już na niej zaznaczone, ale Lupin uznał, że trzeba ją jakoś zabezpieczyć przed niechcianymi gapiami, którzy mogliby ją znaleźć i chcieć odczytać. Poczarowali trochę i tym oto sposobem pergamin za dotknięcie różdżki innej, niż któregoś z Huncwotów, zaczynał obrażać daną osobę w dość dotkliwy i niewybredny sposób. I to właśnie z tego tak się śmiali, kiedy jak stado słoni zbiegali na dół.
Peter skryty pod niewidką, bo był najniższy i mieścił się niemal cały, miał zabrać Gryfonce książkę i rzucić do któregoś z chłopców. Luniaczek nie brał w tym czynnego udziału, chichrał się tylko gdzieś na uboczu, bo jako prefekt nie mógł przecież zachowywać się w tak nieprzyzwoity sposób. Dopiero gdy Vance rzuciła urok na Petera i przyprawiła chłopców o kolejne, niemal histeryczne salwy śmiechu (oprócz poszkodowanego, który jednak nie chcąc wychodzić na głupka śmiał się na siłę), książka trafiła w ręce Syriusza. Za plecami dziewczyny James dał mu znak, że już koniec, bo skończy się rozlewem krwi.
- Tak, to jest książka, bardzo ładna zresztą. - Pokiwał głową, a jego ton był bliski temu, w którym mówi się do umysłowo chorego człowieka. Gdzieś dalej chłopcy próbowali pozbyć się szczurzych zębów Glizdogona, ale chyba nie mogli, więc Pettigrew wybiegł z pokoju, zapewne do Skrzydła Szpitalnego.
- Ale nie oddam ci jej, póki nie poprosisz. - Wzruszył ramionami. Syriusz wyjątkowo sobie cenił dobre maniery, nawet w takich sytuacjach, a poza tym czemu miałby się z nią troszkę nie podroczyć? Tak było zabawniej.
[Ślicznotka z niej ;) No i dzień dobry.]
OdpowiedzUsuńLove/Mathias
[ dobry skarbie :D chyba wątek trzeba wymyślić, hmmm? ;>]
OdpowiedzUsuńEvans
[ nie mam nic przeciwko misiu :D pytanie czy się lubią? bo Lilka jako pupilka Ślimaka mogłaby jej tym za skórę zaleźć chyba nie? ale wątpię by Em była z tego powodu zazdrosna i mściwa, więc z drugiej strony można uznać, że się przyjaźnią. bo podobne są do siebie jak cholera. a pomysł...Kurde, jak zwykle nie myślę :C]
OdpowiedzUsuńEvans
Wtorek. Był wtorek,a co za tym idzie pod wieczór, w gabinecie Slughorna odbywały się spotkania tak zwanego klubu Ślimaka. Wtorek był dla Rudej przygnębiający i gdy przychodził niechętnie z łóżka wstawała, a w jej główce pojawiała się jedynie myśl o tym, że tego wieczora użerać się będzie musiała z nadgorliwym nauczycielem i "szkolną elitą", którą sam ustanowił. Pech chciał, że i Ruda tam trafiła, lecz tylko i wyłącznie ze względu na swoje niezwykłe zdolności, które zadziwiały profesora do takiego stopnia, że uważał ją za kłamcę, gdy uparcie twierdziła, że z magią nic wspólnego do jedenastego roku nie miała. Stała się jego pupilką, co nie raz i nie dwa podkreślał. Toteż jeszcze we wtorkowe popołudnie podniecony Slughorn pojawiał się przed nią i pytał czy i dziś zaszczyci go swoją obecnością, a Ruda nie miała serca odmówić poczciwemu mężczyźnie, który tak wiele ją nauczył. Nie była jednak w tym wszystkim sama. W duchu dziękowała temu tam na górze, ewentualnie Merlinowi, że na świecie pojawiła się tak uzdolniona bestia jak Emm. Obie więc wędrowały razem w stronę gabinetu i obie znosiły wszystko dzielnie, jak i obecność Ślizgonów, których Lil najchętniej zamknęłaby w klatce mugolskiego zoo, wraz z wygłodniałymi lwami, a potem sprzedawałaby naiwnym ludziom bilety i nieźle by się na tym wzbogaciła. I choć obie na tych spotkaniach dawały pokaz swojej wiedzy, Ruda po ich zakończeniu mogła wreszcie odetchnąć z ulgą i nie myśleć o tym, aż minie równych siedem dni i znowu zasiądzie przy okrągłym stole po prawej stronie nauczyciela. I kiedy i tym razem, po zakończonej, zaciekłej dyskusji o Felix Felicis, którą tak właściwie prowadziły tylko one i czasami, któryś z uczniów dodał coś od siebie, mając nadzieje, że zostanie zauważony, z ust rudowłosej wydobyło się błogie westchnięcie.
OdpowiedzUsuń- Swojego Felixa trzymam na specjalne okazje, ale zawsze można spróbować, co nie?- uśmiecha się do niej szeroko, ukazując przy tym rząd białych, równych zębów, niczym z reklamy pasty, bądź kliniki dentystycznej. A gdy dziewczę wtrąciło do rozmowy osobę Pottera, Ruda zatrzymała się nagle.- Nawet sobie nie żartuj.- mruknęła posępnie pod nosem. Jak zawsze uparcie twierdziła, że ją i Pottera nic nie łączy, choć fakty nie przemawiały za bardzo na jej korzyść.- Huncwoci nie dają Ci spokoju, co? Mam z nimi porozmawiać i zagrozić szlabanem? Chociaż myślę, że to ich by tylko bardziej usatysfakcjonowało, bo chyba na koniec szkoły chcą pobić swój rekord.- wymruczała, wzdychając przy tym ciężko. Czasami trudno jej było zrozumieć mężczyzn, zwłaszcza tę czwórkę. - Wiesz, niekiedy mam ochotę odwdzięczyć im się za te wszystkie kawały na nas dokonane. Tak wiesz, na zakończenie szkoły co by o nas nie zapomnieli tak szybko...
Evans
[Mówiąc szczerze, wątki dziewczyna-dziewczyna jakoś nie za dobrze mi idą, ale z Mathiasem jestem jak najbardziej za :) Tylko jakieś pomysły na powiązania czy coś?]
OdpowiedzUsuńMathias
Lilka nikogo nigdy przyćmiewać nie chciała. Za czarownicę wybitnie zdolną się nie uważała, a sądziła natomiast, że wiele mogłaby się od Emms nauczyć, gdyż ta szerszy wachlarz wiedzy posiadała, niż to zwykłe, rude coś. Zazdrości jednak nie miała w zwyczaju, a dziewczę traktowała niemal jak swoją siostrę, dzieląc się z nią wszystkim co ma. Zainteresowanie Slughorna Rudą, doprowadzało ją niemal do szewskiej pasji, jednak wszelkie komplementy i rozwodzenia się na temat jej talentu przyjmowała z potulnym uśmiechem i dziękowała niemal szczerze, by dopiero za zamkniętymi drzwiami,z daleka od wścibskich, podsłuchujących uczniów, mogła nieco ponarzekać na poczciwego profesora.
OdpowiedzUsuń- Też tak myślę. - wymruczała cichutko. Huncwoci byli trudni i tak naprawdę nikt nie miał już sił ani pomysłów na to jak sobie z nimi poradzić, nawet Ruda, która prawdopodobnie próbowała już wszystkiego, by nieco okiełznać tę czwórkę. Gdy schody ruszyły, Evans ani drgnęła, przyzwyczajona już do takich ekscesów, choć przez pierwszy rok nauki, z jej ust za każdym razem wydobywał się głośny pisk, który sprawiał, że przy jej boku od razu pojawiał się Potter oferując swoją pomoc. Nie raz i nie dwa miała wtedy ochotę wyrzucić go przez barierkę. Właściwie to nadal ma ochotę to zrobić.
Przymknęła na moment oczy, a gdy schody się zatrzymały ruszyła ponownie w górę, by po chwili zatrzymać się przed portretem Grubej Damy i usłyszeć jak Emms wypowiada hasło. - Peter? On jest przecież zupełnie nieszkodliwy. Czasami dziwie się jak on się jeszcze porusza na tych swoich nóżkach, które bardziej jak parówki wyglądają. - beznamiętnie wzrusza ramionami przechodząc przez dziurę pod portretem, a uprzednio posyłając kobiecie z obrazu delikatny uśmiech, który ta jak zawsze odwzajemniła.Po chwili jej oczy dostrzegły parę orzechowych ślepi, a ona jęknęła cichutko udając się niemal od razu w stronę schodów prowadzących do żeńskich dormitoriów.
Zajęta swoimi problemami z Rogaczem nigdy nie dostrzegła jak jej przyjaciółka spogląda na Łapę, a zresztą uważała ją za osobę zbyt rozsądną, dziewczynę, która kimś o charakterze Blacka zainteresować by się nie mogła. Ale świat jest pełen szaleńców, czyż nie?- Oczywiście, że idę na górę. Pozwólmy tym dzieciakom zająć się sobą. - odpowiada spoglądając jeszcze przez ramię w stronę Huncwotów, a potem pośpiesznie wspina się na górę, jakby coś ją goniło, a raczej ktoś. Cała Ruda.
- Chętnie pomówię o naszej słodkiej, aczkolwiek wymagającej zemście jak znajdziemy się na górze.- po chwili już znajduje się przed drzwiami i otwiera je, wpadając z impetem do środka, niemal lądując przy tym na podłodze, bo przy okazji o własne nogi musiała się potknąć.
Evans
Posłała jej nieco zakłopotany uśmiech, jak zawsze gdy przez swoją wrodzoną grację,a raczej jej brak, omal nie zaliczała bliskiego spotkania z podłogą. Czasami przed obiciem tyłka ratowała ją ona sama, bądź Potter, jednak zazwyczaj Rudej nikt nie zdążył wybawić, dziś jednak dzielnie sobie sama poradziła, przytrzymując się klamki. Już nieco uważniej, patrząc pod nogi, powędrowała w stronę łóżka, na które opadła z szeroko rozłozonymi rękoma, nie zdejmując z siebie nawet szaty, a z jej ust cichy jęk sie wydobył. Pewnie gdyby teraz na nią patrzyła, mogłaby się domyślić, że jakiś facet pałęta jej się po głowie, bo Ruda co do tego miała nadzwyczajną intuicję. Nie zgadłaby jednak kto stał się obiektem jej westchnień, czego pewnie i ona by sie od razu wyparła, biorąc przykład z Evans`ówny.
OdpowiedzUsuń- Jesteś przewrażliwiona Emms. Peter muchy by nie skrzywdził, ba, on by ręki nie zdążył podnieść.- odpowiada,a właściwie mruczy w poduszkę gdy przymyka intensywnie zielone ślepia. Słysząc jednak pytanie przyjaciółki przekręciła się z trudem na plecy, stękając przy tym cichutko. Przez chwilę milczała wpatrując się w baldachim. Nie była pewna czy może jej to zdradzić, ale chyba fakt, że Black za Blacka się nie uważał był powszechnie znany.
Uniosła się na łokciach, dmuchnęła kilka razy na opadające na jej twarz, rude kosmyki i wlepiła w nią swoje intensywne spojrzenie, aż wreszcie skinęła głową.
- Z tego co wiem to tak, to prawda. Są starym, czarodziejskim rodem, którzy wręcz nienawidzą takich jak ja. Ale nie Syriusz. On się od tego wszystkiego odciął, jest Gryfonem, naszym przyjacielem, a z własną rodziną nawet nie rozmawia. Z tego co słyszałam mieszka też u Potter`a,a z rodzinką łączy go tylko nazwisko..Och i to jego lekkie zadzieranie nosa, ale to chyba nieszkodliwe, prawda? - opada znowu całym ciałem na łóżko, a na jej ustach majaczy delikatny uśmiech.- A dlaczego pytasz?
Co ty się tak nagle Łapcią zainteresowałaś?- och nie może spokojnie poleżeć, znowu nieco się unosi by zmierzyć ją podejrzliwym wzrokiem, starając się przy tym dowiedzieć co jej chodzi po głowie.
Evans
Evans tak po prostu miała, we wszystkich doszukiwała się dobra, choć często pod kategorię "wszystkich" nie kwalifikowali się Ślizgoni, lecz to chyba już nikogo nie dziwiło. A Glizdogon przecież był taki nieporadny, taki fajtłapowaty i jedyne co potrafił to snuć się za resztą Huncwotów jak cień. Czy można było uznać go za kogoś groźnego? Lilka była święcie przekonana, że nie i swego zdania gotowa była bronić, nie koniecznie dla Petera ale dla siebie.
OdpowiedzUsuńGdy dziewczę się zająkało i odwróciło głowę, Ruda wyszczerzyła się glupkowato. Teraz już kiedy Evans zaczęła się czegoś domyślać, Emms mogła być pewna, że nie odpuści, póki nie wyciągnie z niej wszystkich informacji. Ale to powoli, bo jeszcze się brunetka zlęknie i co wtedy pocznie ten rudowłosy potwór? A gdy jej przyjaciółka zaczęła się krzywić i wywalać język na brodę, Lily wybuchnęła tak głośnym i histerycznym wręcz śmiechem, że omal nie spadła ze swojego łóżka. Na szczęście utrzymała się na granicy,w przeciwnym razie narobiłaby tyle hałasu, że pół domu by się zleciało, chcąc wiedzieć co się tutaj dzieje.
- Dlatego ich nie jem odkąd trafiłam na krowi móżdżek. Pamiętasz jak oblegałam łazienkę przez pół dnia i bratałam z toaletą? - na samo wspomnienie zadrżała. Fasolki z pewnością nie były jej ulubionymi słodyczami, co nie tyczyło sie czekoladowych żab, które Evans pochłaniała w zawrotnej prędkości. Kiedyś nawet w czwartej klasie urządziła konkurs z Peter`em, który przegrała zaledwie przez jedną, jedyną żabę.Co prawda później swoje odcierpiała, ale wciąż nie żałowała swojego osiągnięcia.
- Taaak skarbie, bo tutaj na pewno chodzi tylko o to co pomyśli twoja rodzinka, prawda?- szczerzy się, zapewne wygląda przy tym naprawdę głupio, ale to nic, nikt inny nie widzi.- Oczywiście, że jest obojętny. Nie mógłby znaczyć dla Ciebie coś więcej prawda? Przecież to niedorzeczne.- stara się być poważna, jednak po sekundzie cały misterny plan szlak trafił i parsknęła śmiechem.- No już, mów ale już. Przecież widzę, że chodzi o coś więcej. - przekręca się na brzuch i podpiera łokcie na łóżku, a głowę na piąstkach. - Chcesz wyrwać się do Londynu w ten weekend? Oszalałaś? Przecież to kilka godzin drogi, a nam nie wolno opuszczać zamku, prawda? Jak chciałabyś to zrobić, aby nikt się nie zorientował? Przecież to nieosiągalne!
[O! Jak możesz to podrzuć <3 Omg, będę dłużna już tylu osobom ;_; ]
OdpowiedzUsuńSnape
[o, animag kot ;D to może podpowiem, że Howe lubi męczyć te małe zwierzątka ;3 tak jakby jest szkolnym dokarmiaczem kotów, więc coś z tym może, co? ;>]
OdpowiedzUsuń[No to zaczniesz/ Pomysł obojętny.]
OdpowiedzUsuńMathiasa spokojnie było można nazwać stworzeniem nocnym. Rzadko kiedy można było go spotkać na ulicy w dzień, a co dopiero w Hogwarcie, gdzie w godzinach rannych było zatrzęsienie śpieszących się na lekcje uczniów. A on przecież wolał ciszę i spokój. Może właśnie dlatego wychodził w nocy, kiedy Hogsmeade, okolice, jak i Hogwart były pogrążone we śnie. Nikt mu się nie narzucał, nikt nie zadawał głupich pytań, nikt go nie zatrzymywał. Nie musiał się bać, że jego cenny czas zostanie obdarty o kilka sekund, bo ktoś postanowi wdać się z nim w pogawędkę. Owszem, czasami potrzebował rozmowy, bo i on wszakże człowiekiem był i chciał mieć jakiś kontakt z innymi ludźmi. Zazwyczaj jednak trzymał się na uboczu. Zresztą, kto chciałby rozmawiać ze złym do szpiku kości czarodziejem, który zabija niewinnych ludzi? Tak, właśnie tak był postrzegany, bowiem na jego ramieniu widniał mroczny znak. A mówiąc szczerze, wcale nie był taki zły. Miły potrafił być, pożartować też umiał, zakochać się również mógł. Z tym, że na razie nie chciał nikogo mieć. Nie chciał żadnej kobiety wplątać w to całe bagno ze śmierciożercami. Dla niego były zbyt niewinne i delikatne. Oczywiście, nie wszystkie. Taka Bellatriks, na przykład, w stu procentach nie była bezbronną i wrażliwą osobą płci pięknej. A mimo wszystko, Mathias właśnie takiej szukał. Szukał kogoś, kim mógłby się zaopiekować, ot co.
OdpowiedzUsuńNoc była idealną porą, by odwiedzić zamek. Nie po to, by porwać jakiegoś ucznia, jak niektórzy mogliby pomyśleć. Nie, Mathias po prostu potrzebował biblioteki, a że wolał za dnia do szkoły nie przychodzić, pozostawała tylko noc. Miał tylko nadzieję, że nikogo o tej porze nie spotka, bowiem część uczniów ma denerwującą tendencję do szlajania się po szkole w nocy. Ale cóż, nie dziwił się temu, bo i on wymykał się z dormitorium, gdy i on jeszcze się uczył. Niestety, to było dawno temu, a on był już dorosłym czarodziejem. Czarodziejem, który teoretycznie nie powinien przebywać na terenie zamku. Ale kto by się tam przejmował? Przecież nie chciał nikogo zabić. Mimo to, wolał nie natknąć się na żadnego nauczyciela. Dlatego, gdy usłyszał głosy dwóch profesorów, którzy zbliżali się w jego stronę, postanowił się schować. A że najbliższym pomieszczeniem, w jakim mógł się schować, była łazienka Jęczącej Marty to już czysty przypadek. Nic więc dziwnego, że nie spodziewał się widoku nieznajomej dziewczyny z wycelowaną w niego różdżką. Zanim jednak to wszystko zarejestrował, wpadł do środka i zamknął za sobą drzwi. Cóż, uczennica z różdżką była, jego zdaniem, mniejszym zagrożeniem niż dwójka złych profesorów na widok intruza w szkole.
- Spokojnie. Wiem, że nie wyglądam jak puchaty kotek z różową kokardką, ale żeby od razu celować we mnie różdżką? - mruknął, mimowolnie uśmiechając się pod nosem.
Mathias
Ruda należała do tego typu osób, które nigdy nie odpuszczają, a satysfakcje daje im jedynie dobicie do mety, nigdy nie poddaje się w trakcie i tym razem nie zamierzała. Emm znała ją od siedmiu lat i powinna o tym doskonale wiedzieć i od razu język rozwiązać jej się powinien, co by łatwiej i przyjemniej było. Wpatrywała się w nią więc tymi swoimi, wielkimi zielonymi oczętami, a jej brwi uniosły się nieco do góry. Dopiero po chwili Ruda zorientowała się, że powietrze wstrzymywała ze zniecierpliwienia, a jej buźka przybrała intensywnie czerwony kolor. Odetchnęła głęboko i to pewnie był błąd, bo wówczas jej przyjaciółka podjęła głos, a Evans zachłysnęła się powietrzem, które do jej płuc właśnie wędrowało. Poskutkowało to napadem histerycznego wręcz śmiechu, który zakończył się, gdy zaczął boleć ją brzuch.
OdpowiedzUsuń- Och skarbie, kawał Ci się uda.- wierzchem dłoni ociera łzę, która beztrosko spływała po jej policzku, delikatnie usianym piegami.- Wybryki Huncwotów nie mogą się podobać. Są zabawne i jednocześnie żałosne. I Black też. I Potter..I Peter…Jedynie Luniaczek sprawia wrażenie kogoś, kto posiada choć odrobinę szarych komórek pod kopułą.- wydusiła wreszcie z siebie, głupkowato się szczerząc i aby po zaledwie kilku sekundach wybuchnąć. – CZY TY SERIO MÓWISZ, ŻE BLACK JEST PRZYSTOJNY!? ON CI SIĘ NA SERIO PODOBA! – ostatnie zdanie wręcz zapiszczała podnosząc się i stając na łóżku, ledwie równowagę utrzymując. – Dobra, już.. Nikomu nie powiem, bo boje się, że Peter mnie zje, a to byłaby okropna śmierć.- aż się wzdrygnęła na samą myśl o tym i zeskoczyła na podłogę, o dziwo lądując na obu nogach i nie zaliczając bliskiego spotkania z podłożem. Zrzuciła szatę na swoje łóżko, rozwiązała krawat i rozpuściła włosy, które kaskadami opadły na jej ramiona i plecy. Westchnęła i uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
- Zapomniałam, psieplasiam.- słodkie, wielkie oczka jak u psa, mogą zdziałać wiele, zwłaszcza jak jest się rudowłosym potworem.- Ale i tak by nas nie było cały dzień. Pomyśl, to wydałoby się podejrzane, zwłaszcza, że te diabły od razu by się czegoś domyśliły. Zwłaszcza, że mają doskonałe sposoby na sprawdzenie tego gdzie się obecnie znajdujemy, nie wiem jak to robią, ale Potter niemal zawsze jest wszędzie tam gdzie ja, a z nim ta cała jego hołota. Chyba że....Chyba że jakoś ich zająć na kilka godzin...
[Pomysł? Coś?]
OdpowiedzUsuńMyron
[Czyli kumple po prostu?]
OdpowiedzUsuńMyron
[Nie bardzo chyba :/]
OdpowiedzUsuń[Można coś dać, choć z Savci jest nad wyraz milcząca osoba.]
OdpowiedzUsuń[Ach, z pomysłem od razu ktoś wychodzi, się wzięłam i wzruszyłam :3 Tak, może być, ja się zgadzam. I wnioskuję, że mam zacząć, nie? Pewnie tak. To zacznę. Niedługo.]
OdpowiedzUsuńOd snu wolał patrolowanie korytarzy. Naprawdę. Dla kogoś takiego jak on, odznaka była jak trofeum, które się bez przerwy poleruje a sama funkcja prefekta rolą życia i generalnie świętością. Lubił czasem mieć władzę, zwłaszcza bezpośrednio przed i po pełni, kiedy całe zmęczenie i rozdrażnienie wręcz z niego emanowało i raziło otoczenie. Wydawało się wtedy, że w Remusa wstąpił jakiś diabeł, ale we włóczeniu się po korytarzu i łapaniu amatorów nocnych spacerów widział wspaniały sposób na odreagowanie całego stresu. A że był momentami za ostry, to już inna kwestia, czasem to konieczne.
OdpowiedzUsuńTo był właśnie ten czas, kiedy Luniak tkwił po środku. Zmęczony i śmiertelnie przerażony trzema nowymi bliznami, w tym jedną znaczącą policzek i zestresowany faktem, że zostało mu trzynaście dni pozornie spokojnego życia. A jednocześnie potrafił jeszcze zachowywać się jak normalny człowiek i nie wpadać w jakieś podobne do nastolatki z zaburzeniami, stany depresyjne, kiedy jedyne słowa, które padają z twoich ust to 'świat mnie nienawidzi, blablablabla'. Taka mała wewnętrzna magia Remusa Lupina.
Och, dlaczego nie mógł spędzać każdej nocy na spacerach po korytarzach? Znał je na pamięć, własne kroki i ciemność przecież były takie uspokajające, jego własna cicha melodia, myśli i rzecz jasna herbata, bo bez herbaty się nie da. Teraz też dzierżył wielki kubek, wypełniony po brzegi gorącym płynem, ale zerkał na niego bez entuzjazmu, aż w końcu odłożył go gdzieś na bok, skupiając wzrok na ogniu w kominku. Kiedy nie mrugał, rozdwajał mu się w oczach, a potem, kiedy z powrotem zaczął mrugać, zostawiał pod powiekami dziwne, abstrakcyjne obrazy. Zabawny znudzonego dzieciaka, poważnie, Lunatyku?
Przetarł oczy i zmienił pozycję, siadając na fotelu po turecku, ale to już nie było takie łatwe, bo jego nogi wydawały się być za długie i przypominał trochę pająka albo kiepskiego akrobatę. Z książką w zębach. Udało się w końcu usiąść po ludzku i znów przypominał siebie, a nie małpę z cyrku. Poprawił odruchowo, wygładzony do granic możliwości kołnierzyk szarej koszuli i odchylił głowę do tyłu, by do góry nogami zbadać teren. Została tylko garstka ludzi, nigdzie nie dostrzegł pozostałej bardzo świętej trójcy. Czyli czekał go fascynujący wieczór... Zaraz, noc! Już dawno było po dwudziestej trzeciej, w soboty czas płynął jakby szybciej. Westchnął i zmarszczył czoło, odruchowo otwierając książkę na przypadkowej stronie i przeniósł wzrok na litery, które zaczęły tańczyć mu kankana przed oczami, ale znał tekst na pamięć, co za różnica.
[och, mam nadzieję, że może być. :3]
Lupin
Horacy Slughorn miał klapki na oczach. Może był dobrym nauczycielem, Snape nie dbał o to wcale, ale u niego szansę mieli tylko nieliczni. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Evans nie poradziłaby sobie bez niego. Dał jej te wszystkie wskazówki, które sam zapisywał w swojej książce. Jego ulubienica zawdzięczała swój sukces umysłowi Severusa, a on zaślepiony swoim idiotyzmem, nigdy do końca nie pokazywał na co go stać. Jakby to miało coś zmienić. Jakby nagle Lily miała się otrząsnąć i rzucić mu się w ramiona, dziękując za wieloletnią pomoc. Ich przyjaźń po prostu nie przetrwała, próbował sobie wmówić to dzień w dzień. Musiał żyć dalej, skupiając się na tym, że niedługo skończy szkołę, dołączy do szeregów Śmierciożerców i zapomni o niej. Nie ma innego wyjścia, musi to zrobić.
OdpowiedzUsuńDzień spędzał w Sali do eliksirów. Zgłosił na ochotnika, chcąc zniknąć z oczu wszystkim innym uczniom, ukryć się gdzieś między oparami. Slughorn potrzebował paru eliksirów, które on z chęcią miał zamiar uwarzyć, ćwicząc swoje umiejętności. Otworzył swój podręcznik na odpowiedniej stronie. Tak jak i poprzednie podręczniki Snape’a ten pokryty był różnego rodzaju notatkami. Zaklęcia, podpowiedzi… dzięki eksperymentom uczył się więcej, a jego wyniki mogłyby porażać. Gdyby tylko chciał się wybić spoza tej bandy.
Sądził, że będzie sam. Slughorn słowem nie wspomniał o tym, że ktoś ma spędzić ten dzień z nim, robiąc eliksiry. To miał być jego dzień, jego ucieczka. Dlatego kiedy drzwi się otworzyły, niemal wrzucił trzymany ogon szczura do kociołka, a przecież trzeba było go jeszcze pokroić. Odłożył go na bok, przez chwilę wpatrując się w dziewczynę, ale w końcu wbił wzrok w swój kociołek i wrócił do robienia eliksiru.
Cóż, widocznie nie była zbyt ostrożna. Wszakże nie tak trudno jest ominąć nauczyciela czy prefekta, by swobodnie przemknąć się do jakieś pustej klasy, pokoju życzeń czy chociażby tajnego przejścia, które prowadziło do Hogsmeade. Trzeba było po prostu znać wszystkie zakamarki zamku i wiedzieć, kiedy trzeba z nich korzystać. Ale faktycznie, nie było to takie łatwe, jak mogłoby się wydawać. Jednakże po jakimś czasie takiego chowania się, teoretycznie człowiek powinien mieć już wprawę, a wtedy jest nieco prościej. Mathias coś o tym wiedział, bo i on przez pierwsze trzy lata dostawał często szlabany. Dopiero później lepiej szło mu ukrywanie się, przemykanie i unikanie nauczycieli. Bo komu podoba się zwiedzanie Zakazanego Lasu czy spędzanie popołudnia z gburowatym i wiecznie narzekającym Filchem? Szczególnie to ostatnie, bowiem to pierwsze jeszcze takie złe nie było. Przynajmniej tak się wydawało teraz Mathiasowi. Ale co on tam wie? Był facetem, miał dwadzieścia sześć lat i często szlajał się po takich miejscach jak Zakazany Las, więc dla niego nie było już w tym nic strasznego ani nieprzyjemnego.
OdpowiedzUsuń- Bo nim nie jestem już od ładnych dziewięciu lat - powiedział z lekkim uśmiechem, zerkając na jej opuszczoną teraz różdżkę, jakby z lekkim rozbawieniem. Tak, był takim idiotą, iż sądził, że taka niedoświadczona i delikatna czarownica jak ona nic mu nie zrobi, nawet jeżeli miała przy sobie różdżkę, a on swoją wciąż trzymał schowaną pod płaszczem, który miał cały czas na sobie. Cóż, chyba stał się zbyt pewny siebie odkąd był w szeregach śmierciożerców. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Nikt w szkole, rzecz jasna. Inaczej nie dość, że trzymaliby się od niego z daleka to jeszcze zamknęliby go w Azkabanie. A jednak, kilka osób wiedziało. Były jednak to na tyle inteligentne osoby, że siedziały cicho i nie puszczały pary z ust. Wiedziały, że wtedy miałyby przejebane, mówiąc krótko.
- Biblioteka - odparł enigmatycznie, wzruszając delikatnie ramionami i zrobił krok w stronę dziewczyny, próbując powoli i delikatnie wyswobodzić różdżkę z jej dłoni. Mimo wszystko, wolał nie stracić którejś z kończyn przez jakieś zaklęcie, które być może rzuci zupełnie przypadkowo.- Chciałem trochę poczytać, a nie lubię, gdy tłum uczniów pałęta się w pobliżu - wytłumaczył po chwili, ponownie wzruszając delikatnie ramionami, by po chwili zmarszczyć swoje gęste brwi.- Spokojnie, możesz puścić swoją różdżkę. Nie zrobię ci krzywdy.
Mathias
[Tak, mogły kiedyś stać i razem moknąć, ewentualnie teraz będą razem korzystać ze śniegu :D]
OdpowiedzUsuńLilja
[Mogłabyś tak miło nową powitać i zacząć :3]
OdpowiedzUsuńLilja
[Dziękuję <3]
OdpowiedzUsuńLilja była szczęśliwa. Śnieg ogromnie ją uszczęśliwiał. Kojarzył jej się z domem, z miejscem, w którym mieszkała, jeszcze kiedy ojciec żył. On też uwielbiał śnieg. Kiedy tylko miał czas, spędzali godziny a ogrodzie, lepiąc bałwany, robiąc anioły, rzucając się śnieżkami, czy po prostu pijąc herbatę. To wszystko wydawało się teraz tylko snem. Więc kiedy padał śnieg, Lilja nie mogła przepuścić okazji. Nie mogła siedzieć w zamku, zamknięta w dormitorium i patrzeć na niego przez okno. Od razu zarzuciła na siebie kurtkę i wyszła na błonia, rozkoszując się płatkami, padającymi na jej bladą twarz i wsłuchując się w chrupanie śniegu pod butami.
Patrzyła w niebo, przymykając oczy i nawet delikatnie się uśmiechając. Prawie czuła obecność taty. Czuła się... lżejsza.
Z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos, ale nie zdenerwowała się. Otworzyła oczy i spojrzała na dziewczynę, obdarzając ją nawet przyjemnym uśmiechem.
- Tak, rozkoszuję się - powiedziała wesoło, przyglądając się Emmeline. Tak, jej deszczowa towarzyszka. Tylko ona rozumiała jej fascynację i uwielbienie dla opadów. Każdy uważał to za dziwactwo, bo jak można nie lubić słonecznej pogody?
Więc jak, w tej sytuacji, Lilja mogła nie lubić Emmeline? Nie mogła.
- Potowarzyszysz mi? - zapytała, po czym schyliła się i na gołe dłonie zgarnęła trochę lekkiego, białego puchu. Uśmiechnęła się. Lubiła zimno.
Lilja
[Dopiero teraz w informacjach ogólnych przeczytałam, że na blogu jest wrzesień, więc śnieg chyba nie na miejscu :D]
UsuńCóż, chyba większość osób irytowały te obrazy. Nie można było nic zrobić w ciszy, bo zaraz zaczynały ci jęczeć, że ich budzisz albo jesteś za głośny, choć wcale tak nie było. I to uczucie, gdy śledzą cię na każdym kroku, jakbyś zaraz miał zrobić coś złego. Całe szczęście, że były na tyle inteligentne i nie leciały od razu do jakiegoś nauczyciela, aby poskarżyć się na uczniów, którzy łamią regulamin, wychodząc po ciszy nocnej z dormitorium. Widocznie były za bardzo leniwe, aby wyjść ze swoich ram o tak późnej porze, a rano po prostu zapominały. Całe szczęście, inaczej żaden uczeń nie dałby radę przejść nawet dwóch kroków, bowiem obrazy te były wszędzie. Niemal dosłownie. Brakowało ich chyba tylko w łazienkach. Ale w łazienkach były za to duchy. No dobra, tylko w jednej łazience. I to takiej, do której nikt prawie nie przychodził. Przynajmniej tyle dobrego.
OdpowiedzUsuńCóż, mimo wszystko dziewczyna była inteligentną osobą, skoro mu nie ufała. I on nie mógł jej za to winić, chociaż trochę go to irytowało, bowiem nie zamierzał zrobić jej żadnej krzywdy. Tak, teoretycznie był tym złym człowiekiem, który zabija i torturuje. Ona jednak o tym nie wiedziała, on jej nie zamierzał o tym powiedzieć. Bo i po co? Jeszcze by uciekła z krzykiem, a przecież nie chciał jej skrzywdzić. Co było powiedziane dwadzieścia razy i zostanie powiedziane dwa razy tyle, aby każdy zrozumiał. No, chyba, że nieznajoma była jakąś masochistką i sama by prosiła, aby zrobił jej krzywdę, w co Mathias naprawdę wątpił. Zresztą, jemu krzywdzenie innych przyjemności nie dawało. Robił to, bo musiał, ot co. I najczęściej trzymał się z daleka tych zadań, w których musiał ranić dzieci. Bo on lubił dzieci i krzywdzić ich nie chciał. A pewnym sensie wszyscy uczniowie w Hogwarcie byli jeszcze dziećmi.
Czując, jak cofa dłoń, westchnął cicho i zrobił krok do tyłu, dając jej do zrozumienia, że więcej jej nie dotknie. Skoro sobie tego nie życzyła, nie będzie jej zmuszał, ani robił na złość. Wszakże nie po to tutaj przyszedł, prawda? Chciał pójść do biblioteki, a w łazience znalazł się przez zupełny przypadek. I chyba lepiej by było, gdyby tutaj nie trafił. Nie przestraszyłby przynajmniej dziewczyny, bo wcale nie chciał tego zrobić. Dlatego wygiął w usta w lekkim, przyjaznym uśmiechu, a przynajmniej miał nadzieję, że taki był i wcisnął dłonie do kieszeni spodni.
- Wiesz, jakoś trzeba się przedostać na to czwarte piętro, czyż nie? I nie moja wina, że nauczyciele się plączą po szkole, jakby nie mogli iść spać, a ja nie chcę zostać przez nich zauważony - odparł cicho, wzruszając machinalnie ramionami, jednocześnie wpatrując się z góry w dziewczynę.
Mathias
Lilja nie odpowiedziała jej od razu. Zamyśliła się głęboko, marszcząc przy tym zabawnie brwi. Starała się wierzyć w lepsze jutro. Tata ją tego uczył. Tata nauczył ją wszystkiego, z czego mogła być dumna, jeśli chodziło o jej zachowania. A on powtarzał, że po burzy zawsze jest słońce. I choć słonecznych dni teraz już nie lubiła, to metaforę wytłumaczyć potrafił chyba każdy. Naiwnie wierzyła, że dobro zawsze zwycięża.
OdpowiedzUsuńOczywiście, niepokoiło ją to, co się działo teraz na świecie. Tym bardziej, że, choć pewna nie była, miała wrażenie, że jej ojczym nie wybrał jasnej strony. Bała się o swoją mamę, była w nim taka zakochana. Ale słowa nie mogła powiedzieć, nie była pewna niczego.
Siedziały pod drzewem, deszcz więc nie padał na niego bezpośrednio. Krople kapały z gałęzi i liści, muskając je po twarzach i topiąc się we włosach. Lilja westchnęła cicho.
- Kiedyś na pewno - odpowiedziała szczerze, znów spoglądając na Emmeline i uśmiechając się kącikiem ust. Mimo strachu, trzeba było wierzyć w lepsze jutro. I, przede wszystkim, obrać właściwą stronę. Zdecydować się, za co chce się walczyć, co chce się osiągnąć. Lilja wiedziała, że, kiedy przyjdzie co do czego, będzie to w jej przypadku ogromnie trudne. Wiedziała, że jej mama stanie za ojczymem. Lilja z jednej strony nie potrafiłaby jej zostawić, ale z drugiej, czy potrafiłaby stanąć z nimi i walczyć za coś, w co nie wierzy?
[Zmieniłam śnieg na deszcz, o :)]
Lilja
Zdążył z powrotem wpaść w ten trans, kiedy czytasz coś, przesuwasz wzrokiem po literach, ale myślami jesteś zupełnie gdzieś indziej, z dala od książki, kilometry od zamku, w jakimś innym, może i nawet przerażającym miejscu. On nie sądził, by miejsce w które się na tę chwilę udał, było przerażające. Raczej pełne pytań bez odpowiedzi i tych przyprawiających o ból głowy wspomnień. Czasem trzeba się tak podręczyć, a taka noc bez obowiązku patrolowania korytarzy jest wprost idealna, prawda? Przecież nie pójdzie na jakąś imprezę, haha, jeszcze tam zacznie zwracać ludziom uwagę, że kanapa na której siedzi nie jest odpowiednim miejscem do wymiany śliny i poznawania bliżej ciała drugiej osoby. Jeszcze by ktoś mu obił tę i tak pełną blizn twarz. A tego nikt nie chce, prawda?
OdpowiedzUsuńPoczątkowo zupełnie odruchowo przeszedł go dreszcz, kiedy poczuł czyjeś dłonie na swoim karku (bo trzeba wiedzieć, że to u Luniaka wrażliwe miejsce było i o mało na zawał czasem nie padł, jak ktoś go tam tknął, nawet przez przypadek) a potem te zmierzwiły mu i tak rozczochrane włosy. Spodziewał się, że to Lily, bo tylko ona chyba go w ten sposób zaskakiwała i mogła się spodziewać nieśmiałego uśmiechu, firmowego już wygięcia się kącików ust Remusa Lupina ku górze. Była jedną z tych dziewczyn, z którymi chyba nawet się kolegował. Bo o Syriuszu czy Jamesie nawet nie pomyślał, na pewno tak jak Luniak uznaliby takie gesty za co najmniej dziwne. Dlatego zdziwił się, kiedy usłyszał głos Emmeline. Ale nie w tym złym sensie, kiedy wzdrygasz się i odskakujesz, tylko tak... miło. Po prostu miło, zwyczajnie. Otrząsnął się z zamyślenia i oderwał wzrok od książki, by powoli odwrócić głowę do tyłu i spojrzeć na dziewczynę. Uśmiechał się nawet, lekko.
- Właściwie to... - Urwał i westchnął, sądząc, że to zabrzmi najzwyczajniej w świecie dziwnie, czy może nudno, ale przecież on sam siebie uważał za monotonnego człowieka. - Nie mam co ze sobą zrobić, a tutaj jest po prostu... miło. Tak długo patroluję korytarze, że nie wiem co zrobić, gdy tego nie robię.
Westchnął cicho. Zabrzmiał jak osoba, której obsesją jest bycie prefektem, rządzenie ludźmi wlepianie szlabanów, ale to robił już mniej więcej od dwóch lat, więc to chyba normalne, że zdążył się do takiego życia przyzwyczaić. I momentami czuł się tak, jakby bez swojej odznaki nie był sobą. Brr.
Lupin
[Trzeba sobie radzić :D]
OdpowiedzUsuńLilja może nie wierzyła w to, że dobro i zło się w człowieku równoważą, ale szczerze wierzyła, że każdy, bez wyjątku, ma w sobie odrobinę dobra i potrzebuje odpowiedniej osoby, okoliczności, wydarzeń, by to wydobyć.
Tęskniła za tatą, choć czas spędzony z nim wydawał się teraz tak nierealny, jak sen. Ale była dumna z bycia jego córką i dążyła tylko do tego, by być taka, jak on. To byłoby spełnieniem jej marzeń.
- Zbyt wielu? Jedna śmierć to zbyt wiele - powiedziała szczerze, odwracając głowę. W takim przypadku, nie można było mówić zbyt wiele, czy dostatecznie wiele. Och, jak to w ogóle brzmiało. - Ale nie o tym rozmawiajmy. Za dużo tego wkoło. A tak piękne pada - dodała nieco weselej, uśmiechając się radośniej, kiedy kropla deszczu spłynęła jej po nosie. Zachichotała uroczo. Oczyszczenie. Tak, tym był deszcz. Zawsze można wyobrazić sobie, jak zmywa z ciebie troski i problemy. Pomaga, odrobinkę, ale pomaga. Przynajmniej Lilji. Sam fakt, że padało, wprawiał ją już w lepszy nastrój. Nie czuła tego niepokoju, co przy słonecznej pogodzie.
Lilja
[No tak, siałam panikę i wyszło, że jednak jestem niecierpliwa :> Powiązanie zostawię nadchodzącemu mam nadzieję wątkowi, co do samego nań pomysłu to mam taki: Powiedzmy, że jest mecz gryfoni- ślizgoni. Nick z racji słabego zdrowia zostaje na ten jeden raz zwolniony, ktoś go zastępuje no i biedak łazi po trybunach jakby sobie nie mógł znaleźć miejsca. W końcu znajduje, jednak po tej gryfońskiej stronie i to obok Emmeline. Któreś zagada, że to jego faworyt wygra, nawiążą dyskusję i może potem dyrekcja odwoła mecz, bo rozpęta się zamieć. Co Ty na takie coś?]
OdpowiedzUsuńNick
[Ahoj, misiu-pysiu, ahoj! Wątki zawsze i wszędzie, ale, o dziwo!, pomysłu u mnie brak.]
OdpowiedzUsuń[Wiesz co, jak tak mi powiedziałaś to coś mi świta, że rzeczywiście tak było. Lepiej nie kusić losu, zmieniam szybciutko na ścigającego. Tak skromnie. Mi się bardzo podoba,o!]
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim na ten właśnie mecz czekano z niecierpliwością dlatego, że na trybunach miały królować zieleń i czerwień. Wiadomo co to oznacza - gryfoni przeciwko ślizgonom. Jakkolwiek gryfoni starali się grać fair stawiając w większej części na "niewkupowanie się do drużyny i u nich liczył się talent" tak u ślizgonów nie było nigdy nic w pełni jasne i nierzadko trafiał się ten jeden idiota przez którego cała drużyna miała do końca roku zszarganą opinię "tych którzy faulują jak pojebani". Przykro mi używać do tego określenia przekleństw, ale tak było.
Na mecz ekscytował się także Nicholas Goldfarb, choć możliwe, że nie było po nim widać, bo nie krzyczał SLYTHERIN jakby nikt nie wiedział kto gra i nie łaził za kolegami z teamu jak przylepa. No właśnie. Był styczeń, a on jako ścigacz z całej ślizgońskiej drużyny miał najgorsze zdrowie jak i samą kondycję. Bynajmniej, nie był słaby na stanowisku, które obejmował (właściwie, to był całkiem niezły, choć chwilami aż nadto brutalny), w końcu po coś go przyjęli w tej czwartej klasie. Trzeci rok płynął jak został ścigającym i nie chciał tej fuchy utracić przez durne przeziębienie, aczkolwiek zdecydowanie przeszkadzało mu to w koncentracji, a na treningu zdawało się, że cokolwiek go może zwiać z miotły. Także dla dobra swego Domu zrezygnował, ale tylko na ten jeden raz - w końcu najgorszy nie był. Zamierzał wrócić, a na razie jego pozycję zajął jakiś szóstoklasista z "ławki rezerwowych". Ślizgoni przeciwko gryfonom, powtarzam. Idealna szansa by dokopać niepoważnym pajacom.
Na trybunach zjawił się na samym początku, nie dbając o motywację kolegów. Oni wiedzieli jak dać sobie radę, a go z deka skręcało, że nie może uczestniczyć w tym uroczystym przedsięwzięciu. Na dokopanie gryfonom dostawali szansę jedną na miesiąc, ponieważ tak układano harmonogram meczy.
Najpierw chłopak wiercił się na miejscu jakby nie mógł się normalnie usadowić, a później, kiedy wiatr wprawił jego nos w lekko czerwonawy odcień, pal licho mu była wygoda siedzenia. okrył się szczelniej zielonym szalikiem i tak siedział jak ten zmarznięty pingwin. Dosiadła się jakaś gryfonka. W sumie nie było to nic dziwnego, dla własnej wygody siadł po stronie Gryffindoru, a ktoś tępy mógłby stwierdzić, że zamierza kibicować temu domowi n i e u d a c z n i k ó w. Oczywistym dla samego Nicholasa było, że chodzi o uniknięcie pytań "dlaczego nie jesteś na boisku?" "wykopali cię?" Takich wścibskich ignorantów lubił spławiać, dlatego wybrał tą a nie drugą stronę trybun.
Zareagował na jej pytanie wzruszeniem ramion.
- Ścigającym.- poprawił ją, choć nie był pewien, czy dokładnie tak nie powiedziała. Wicher hulał w najlepsze. Wbił uważny wzrok w pałkarza Gryffindoru i wycelował w niego różdżką jakby chciał go zaczarować. Gdyby ktoś rzeczywiście tak wtedy zrobił, postronni świadkowie mogli poręczyć, że widzieli złośliwego ślizgona mierzącego do ich ulubieńca z magicznego patyka. Ale Goldfarb nie wymówił zaklęcia.- Ten, o, nie jest w za dobrym stanie.
Tak naprawdę ich zawodnik tylko "dmuchał" w chusteczkę, bo pewnie nabawił się katarku tak jak zadufany ślizgon siedzący na trybunach gryfonów, jednak on musiał przedstawić swoje spostrzeżenie, zapewne ledwie powstrzymując się od cichego chichotu. Uśmiechnął się tylko, bo przecież nie był grabarzem, tylko złośliwcem.
[nie sprawdziłam poprawności, oby pasowało]
Nick
To, że padło akurat na Emmeline nie wynikało z tego, że była jakoś specjalnie wyjątkowa. Przynajmniej ze strony Syriusza, bo jakkolwiek on umiał zrobić wrażenie, tak w drugą stronę trzeba było się naprawdę postarać, bo chłopaka nic nie mogło zaskoczyć, odkąd jego najlepszy przyjaciel okazał się wilkołakiem, a on sam nauczył się przemieniać w zwierzę. Czynnikiem wybierającym była zwykła nuda, która u Huncwotów odbijała się szczególnie uciążliwie, częściej na reszcie uczniów, niźli na samych Gryfonach.
OdpowiedzUsuńOn nie miał manier? Toż to kłamstwo i poważne oczernianie! Black, chcąc nie chcąc, był zmuszony nauczyć się wszystkich tych durnych wytycznych dla arystokracji, 'magicznych' słów i innych takich, co nie zmienia faktu, że zasady moralne różniły się bardzo od tych spisanych w savoir-vivrze. Niemniej jednak można było u niego zauważyć szlacheckie pochodzenie, jeśli nie po dumnym zachowaniu, to po sposobie odnoszenia się do innych. Nieczęsto całkiem przypadkiem traktował resztę z góry, ale zdarzały się chwile, kiedy wszystko czynił z premedytacją, chcąc zdeptać drugą osobę jak robaka.
Sarknął drwiąco, kiedy uznała, że powinien ją przeprosić, a potem wygłosiła monolog czyniący z niego drania bez serca i wyrzutów sumienia. Hej, gdyby takim był, dawno wypaliłby sobie mroczny znak na przegubie, a na to nie zanosiło się chociażby z wewnętrznej przekory. Nie zdecydowałby się na nic, co poprawiłoby jego sytuację w rodzinnym domu.
- Zacznę od tego, że to Peter wyrwał ci książkę, ja nią tylko rzuciłem do Jamesa. Więc wina nie jest całkowicie moja. Po drugie, dlaczego miałbym cię przepraszać za coś, co wynika z twojego braku koordynacji i siły, a poza tym nie jest warte tych słów?
Gdy usłyszał kolejny zarzut, jakoby czarna magia interesowała go jakoś spokojnie, przeczesał palcem kartki, zsuwając go po rogach, a potem odłożył książkę na stolik i zrobił krok w stronę dziewczyny, aby móc spojrzeć w jej oczy z bliska.
- Oj, Vance, jesteś głupiutka. Ja całą czarną magię mam tu - uniósł mały palec do góry - więc nie potrzebne mi jakieś książki. Poza tym rusz głową, włącz logiczne myślenie i zastanów się, czy ktoś, kogo matka wydziedziczyła może kontynuować rodzinną tradycję bratania się z diabłem? Raczej nie, ale przecież łatwiej gadać głupstwa, których nakładła ci do głowy niedraśnięta złem mamusia, babcia, dziadek, wszyscy! - Ostatnie zdanie było raczej warknięciem, niźli słowami, bo jakkolwiek ślepa wiara Em w plotki o Blackach była zabawna, tak nie znosił, kiedy ktoś mieszał w ten syf i jego. On nie był już Blackiem.
[Tak, tak. Będę o tym pamiętać.]
OdpowiedzUsuńNie powiedziałbym, że każdy ślizgon to był bufon; zdarzali się co prawda tacy, zwłaszcza wtedy, kiedy przyszłość zapowiadała się raczej na pogrążoną w mroku. Ale byli też tacy, którzy do tych typowych ślizgonów niekoniecznie się zaliczali. Oczywiście, Nicholas nie był jedną z tych osób. Raczej tępił dzieciaki o brudnej krwi (najczęściej językiem ciała pokazując im jak nimi gardzi; na przykład szturchnięciem albo pogardliwym spojrzeniem) niż je bronił, chociaż Czarny Pan był dla niego bardziej fanatykiem aniżeli kimś więcej. Oczywistym również było, że w razie potrzeby i Goldfarb zgodziłby się wstąpić w szeregi śmierciożerców, w końcu miał różdżkę, wiedział jak nią władać no i był czystokrwisty. To z grubsza wystarczało, choć on wcale się tam nie pchał. I nie był tak głupi, aby czarować na trybunach. Przynajmniej nie tak ostentacyjnie.
To nie było tak, że wychowankowie Domu Węża byli samymi smutasami bez poczucia humoru. Sam Nicholas śmiał się prawie na okrągło, co mogło być nawet podejrzane; i było, bo rzadko śmiał się rzeczywiście, bo coś go rozbawiło. W każdym razie, ślizgoni raczej śmiali się z innych ludzi, z mugoli, ze wszystkiego, co wprawiało ich w dowartościowanie, kiedy to wyśmiali.
To sobie gryfonka wykrakała. Kiedy wiatr tak mocno zawiał i dziewczyna znalazła się DOSŁOWNIE na chłopaku, on miał chęć zrzucić ją po chamsku na ziemię, albo po ludzku strzepnąć jak muchę. Otuchy w głupiej sytuacji dodało mu jak zobaczył nauczyciela historii magii lecącego na kobietę od wróżbiarstwa. Widząc to miał ochotę się zaśmiać, jakby sam nie był w niekomfortowej dla siebie pozycji. Parsknął śmiechem patrząc z dołu na wstającą z jego kolan gryfonkę.
Nick też jakoś nigdy nie śpieszył się z opuszczaniem szatni jako jeden z pierwszych, pewnie dlatego, że wkurzeni po porażce albo podekscytowani przed sukcesem koledzy z drużyny potrafili się wpychać w drzwi po trzech jak małpy w zoo walczące o banana. I dlatego czekał aż z trybun umkną bojaźliwe pierwszaki, drugoklasiści i tak dalej aż do szóstych klas. Siódme jeszcze się ociągały, ale było już wystarczająco luzu i można było przejść jak człowiek. Więc szedł równym krokiem z Emmeline, której imienia jeszcze nie poznał. A dobrze by było wiedzieć kto się na ciebie kładł.
- Jestem Nick.- przedstawił się z lekkim uśmiechem, który wyrył mu się dawno temu na twarzy i pewnie miał zostać do później starości. Nie był to ani radosny uśmiech, ani złośliwy wyszczerz; cień uśmieszku jakim darzył zwykle wszystkich wokół siebie. Nikogo to nie irytowało, w końcu wydawał się taki przyjazny i w ogóle. Bujda i farmazony. Nie był ani przyjazny ani wesoły, na pewno nie przy bliższym poznaniu: pewnie dlatego nie dawał się bliżej poznać.
Poprawił szalik jeszcze raz, bo ten złośliwie się odwiązał.
[jak zwykle nie sprawdziłam]
Nick
[Właściwie to powinnam wpaść w panikę, bo mnie znasz, a ja nie mam pojęcia, kim Ty jesteś, ale przyzwyczaiłam się już do swojej rozpoznawalności (jak twierdzą) i skłonności do nierozpoznawania innych. Weź mnie oświeć, pysiu, co?]
OdpowiedzUsuń[Dostałam kokosem w łepetynę, olśniło mnie już. Dooooobra, wątek proponowałam, fakt, ale raz mam tam urlop, dwa nie wiem, czy się stamtąd nie zwinę, także tego ten, no.]
OdpowiedzUsuńPokiwał twierdząco głową słysząc pytanie gryfonki.
OdpowiedzUsuń- Wzięło mnie jakieś choróbsko.- odparł, w myślach plując sobie w brodę, że bardziej na siebie nie uważał przed meczem. Jakby zakładał dwa swetry a nie jeden to pewnie sam miałby grać, aczkolwiek jemu jakby też ulepszało, że mecz nie doszedł do skutku. W końcu następny może odbyć się dopiero następnego dnia, jeśli nie za tydzień, a wtedy ścigający będzie w pełni sił, aby grać. Ślizgon dostrzegł zaniepokojenie na twarzach grona pedagogicznego, które miało zostać na miejscu dopóki prefekci nie wyprowadzą zawiedzionych kibiców z trybun.Coś mogło być nie tak, w końcu jesień jesienią, a trąba powietrzna swoją drogą. Niebo przeszyła jeszcze jedna błyskawica i z wiatrem można było poczuć na skórze kropelki deszczu.
A gdzie on by polazł po meczu? Zapewne do dormitorium. Chyba, że rozmyśliłby się i zechciał zajść do biblioteki. Nie zakuwał dużo; widocznie bystrość umysłu pozwalała mu na wiele wolnego czasu po zajęciach, którego swoją drogą nie potrafił wykorzystywać. Burze były idealne do czytania książki do transmutacji.
-Myślisz, że to tylko złe warunki pogodowe?- spytał wskazując ręką na niebo. Kiedy usłyszeli grzmot, a chwilę później zobaczyli piorun na niebie, cofnął rękę jakby ze strachu, że go coś trafi.
Niespecjalnie bał się tego, co działo się wokół nich w tamtych czasach. Wiedział, że w razie czego on i jego rodzina są bezpieczni, chociaż nie mógł być tego pewien na sto procent. Po prostu pysznił się, że u niego to żadnego mugola nie było od pokoleń i że Voldemort nie miałby powodu dla którego doczepiłby się do niego. Nick ominął jedną kwestię w swoich dochodzeniach: zło nie potrzebuje powodu. Czarny Pan może nie mieć celu w zniszczeniu boiska pełnego dzieciaków, jednak kiedy pomyśli, że wkurzy tym ministerstwo, nie zawaha się. Nie spyta ślizgonów, czy się na to godzą, ani reszty czystokrwistych uczniów, czy nie chcą mu pomóc w układaniu świata po jego myśli. Goldfarbowi zawsze wydawało się, że ma jakiś wybór, podczas gdy był tylko bierną częścią ludzkości, która jako jednostka nie ma nic do gadania. Stwarzał jednak pozory przed samym sobą, że jest panem sytuacji.
Rozpadało się na dobre dopiero kiedy większość nastolatków znalazła się w zamku, a Emm z Nickiem weszli doń jako jedni z ostatnich. Za nimi ciągnęła się tylko kupka zagubionych dwunastolatków, siódmoklasiści i nauczyciele zamykający gromadę.
Nick
Remus był typem człowieka, który lubił, gdy w jego życiu panował porządek, także wśród myśli ukrytych pod brązową czupryną. Odpływanie gdzieś w dal nie pomagało w utrzymywaniu tego porządku, ale czasem nie mógł nad tym zapanować. I to chyba całkiem normalne, że gdy przez dłuższy czas patrzymy na pewien przedmiot czy też ogień, nie skupiamy już na nim swoich myśli, a zajmujemy się czymś zupełnie innym. Powinien nad tym popracować, ale chyba nie w tym momencie. Emmeline wytrąciła go z tego szaleńczego biegu wiadomości i wspomnień; po części był jej za to nawet wdzięczny, bo inaczej przesiedziałby tak całą noc, wgapiając się w ciąg liter i nie rozumiejąc ani słowa.
OdpowiedzUsuńNie lubił niespodzianek, bo one też w jakiś sposób burzyły ten porządek, ale nie był zły. W sumie miło, że ktoś go zauważył, w końcu zawsze, nawet Huncwotom, robił za nieco zaspane, nigdy nie wiedzące co się dzieje wokół niego, tło. No, chyba że ktoś łamał regulamin, wtedy włączał się wbudowany w mózg Luniaka radar.
Gdyby Remus wiedział, że Emm to zauważyła, najprawdopodobniej ze strachu rzuciłby się do tego kominka. Nikt nie mógł się dowiedzieć, nikt, bo inaczej... Inaczej... Sam nie wiedział co, ale myśl, że ktoś inny poza Huncwotami, dyrektorem czy kilkoma przypadkowymi, wścibskimi osobami miałaby się dowiedzieć o jego przypadłości, coś w gardle ściskało go mocno i przez moment nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Starał się przecież wyglądać normalnie, ukrywać blizny, zmęczenie i przygnębienie, ale czasem on też miał prawo nie mieć siły, prawda? To tylko człowiek. I wilkołak. Naraz.
Wzdrygnął się, gdy dotknęła jego blizny. Najnowsza, na początku była cholernie bolesnym zadrapaniem. Samo patrzenie przyprawiało o mdłości, ale teraz, w słabym świetle wydawała się nieco bledsza, choć nadal szpeciła policzek. Remus, jeśli nie musiał, nawet na nią nie patrzył, rano spoglądając w swoje odbicie w lustrze. Nie pamiętał, jakim cudem się tam znalazła, ale nie chciał chyba wiedzieć.
Naprawdę właśnie spytała czy może mu potowarzyszyć?
I nie wyczuwał w tym podstępu, ani złośliwości. Po prostu, ktoś chciał z nim spędzić całą noc na patrolowaniu korytarzy i wyłapywaniu amatorów nocnych spacerów. Sam nie wiedział jak na to zareagować, bo nie przywykł do takich propozycji.
- Och, oczywiście, o ile wiesz, na co się piszesz - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - To nie jest wycieczka krajoznawcza, tylko chodzenie w tę i z powrotem w kompletnych ciemnościach... No, nie kompletnych, mamy różdżki. I wredni ludzie wychodzą na korytarz wtedy, kiedy nie powinni.
Nie chciał jej zniechęcić, choć pewnie tak brzmiał. Ale mówił samą prawdę, nie będzie jej okłamywał, że to wspaniała rozrywka, prawda?
Lilka mimo niemal siedmiu lat życia w świecie pełnym magii, wciąż niekiedy zapomniała o takich szczegółach jak chociażby sieć Fiuu. Zresztą, nie miała zbyt częstych okazji do posługiwania się nią, gdyż w czasie wakacji za środek transportu służył jej głównie Błędny Rycerz, bądź niebieski garbus jej matki, która chętnie wszędzie ją woziła, dumna ze swojej młodszej córeczki.
OdpowiedzUsuńNa słowa dziewczyny, potraktowała ją piorunującym wręcz spojrzeniem.
- Nigdzie sama nie pójdziesz.- wymruczała od razu, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Pewne było, że nie puści jej tam samej, nie gdy wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo, a ona była przecież tylko drobną istotą, choć naprawdę świetnie wykształconą. – Doskonale wiesz, że nie puszczę Cię tam samej, nie w tych czasach, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda?- jeśli ma zaprzeczyć lepiej by nie odpowiadała, tak radzi przeszywające na wskroś spojrzenie zielonych oczu tego potwora. – Zresztą, muszę kupić coś rodzicom, niedługo mają rocznice ślubu…Ach no i Tunia się zaręczyła. Myślisz, że byłaby zadowolona z jakiegoś magicznego prezentu?- wzdycha ciężko na wspomnienie swojej siostry, gdy lustruje spojrzeniem swoje odbicie w lustrze, aż wreszcie krzywi się delikatnie. Nigdy się sobie nie podobała. Krzywe, chude nogi, teraz odsłonięte przez spódnicę, według niej nieco za krótką, ale to chyba wina Pottera, jest niemal pewna, że jeszcze kilka dni temu, ów materiał sięgał jej kilka centymetrów dalej. Zawsze twierdziła, że jest nijaka, że wtapia się w tło, że nie ma czym się zachwycać i nie rozumiała co takiego widzi w niej Rogacz, często wmawiała sobie, że chodzi tu o chęć zaliczenia kolejnej panienki, która tym razem okazała się strasznie uparta i odporna na jego zaloty, a także urok osobisty, jaki wokół siebie niewątpliwie roztaczał. – A może już skorzystamy z okazji i wyjdziemy na ulicę Londynu? Niedaleko Dziurawego Kotła jest niewielki sklepik, Tunia zawsze zachwycała się takimi ręcznie robionymi szkatułkami.- sprawa siostry nie daje jej spokoju, mimo tylu lat wciąż nie może pogodzić się jak łatwo straciła najlepszą przyjaciółkę.- Hm? A czy nie o to im chodzi? By wszyscy o nich mówili? Mają to czego chcieli. NAWET MY o nich mówimy, to już sukces.- przeczesuje długie, rude włosy palcami, a później spogląda na swoje końcówki.- Ciekawe co by Potter zrobił, jakbym ścięła się na krótko…- mruczy po chwili pod nosem, a w jej głosie czai się rozbawienie.
Evans
[Ja tam się ewakuowałam właśnie, Ciebie do niczego nie namawiam, bo znowu będzie, żem zła i niedobra, ale skoro tam nam wącisz nie wyszedł, to trzeba tu nadrobić. pytanie tylko, czy z Love, czy chce Ci się poczekać na Lien, uczennicę?]
OdpowiedzUsuń[a dziękuję ślicznie za przywitanie, dobry wieczór. to chyba zaczniemy jakąś burzę mózgów nad wątkiem/powiązaniem?]
OdpowiedzUsuńPettigrew
[Niechaj i tak będzie.]
OdpowiedzUsuń[glizdo jak zwykle dyskryminowany ;(! zacznę, zacznę, pomysł cud miód. ale to za chwilkę, bo mnie niemoc ogarnia]
OdpowiedzUsuńPettigrew
[U mnie z pomysłami jest tak, że jak nie muszę to nie myślę, ale się spróbuję wysilić, doceń to.
OdpowiedzUsuńNienawidzę, gdy postacie muszą się ze sobą zapoznawać, bo to najgorsze, co można rzucić w wątku. Pierwszą opcją, którą można zawsze najdłużej ciągnąć jest pierdolnięcie jakiegoś romansidła ostro pochrzanionego na wszystkie strony, żeby nie było nudno. Ja tam tak mogę, ale wszystko zależy od tego jak ty jesteś do tego typu wątków nastawiona.
Drugą opcją jest znajomość z wieczorków w Klubie Ślimaka, bo wyczytałam, że Emmeline lubi Slughorna i nieźle sobie radzi z eliksirami, więc czemu by tam miała nie należeć, a że Lew to pierdolony ruski arystokrata od siedmiu boleści ze znanym nazwiskiem, to czemu by się mieli tam nie poznać, nie?
No i trzecia opcja - Emmeline lubi latać na miotle, Lew sobie w quidditcha pogrywa, może coś w tym kierunku?]
Lew
[Yes, yes, yes, jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńTylko wprowadź mnie w to, co rozumiesz poprzez popieprzone romansidło. :3]
Lew
[Ale ty jesteś, niedobra.
OdpowiedzUsuńNo w sumie ja nie wiem jak to być chciała widzieć, bo mi to jest wszystko jedno, a lubię się dostosowywać do gotowca, więc wiesz...]
Lew
[Dobra, to ja to pokleję. Nie obiecuję na dziś, aczkolwiek się postaram.]
OdpowiedzUsuńW porównaniu do typowego (czyli wiecznie niezadowolonego, sadystycznego) ślizgona rzeczywiście, Nicholas mógł wydawać się miły. Ale to były w większości pozory, które stwarzał na początku znajomości. Później okazywał się jak to robaczywe jabłko - nie do spożycia. W każdym pokoleniu znalazłaby się garstka osób, które wydawały się wredne i opryskliwe, a jak wniknąć w ich osobowość okazywały się całkiem ludzkie. Cóż, z nim było inaczej. Zawodził samym swoim bytem każdego, pewnie dlatego starał się szybko znikać; przecież nie będzie nikogo ostrzegał.
OdpowiedzUsuńJak było powiedziane, nalotów śmierciożerców na jego rodzinny dom nie bał się, bo rodzice byli jakoś tak pogodzeni z losem, który ewentualnie ich czeka. Nie ze śmiercią, oczywiście; pogodzili się z faktem, iż jeśli będzie trzeba wstąpią w szeregi zła z podniesioną głową i synem między nimi, który dopiero wtedy ze strachu zleje się w gacie. Albo i nie.
Nick wchodził za gryfonką ślamazarnym krokiem, co i rusz poganiany przez stęsknionych ciepłego dormitorium dwunastolatków. Poganianie przyjmował w ciszy, aż w końcu nie wytrzymał nieustających kuksańców w plecy. Odwrócił się i szturchnął dzieciaka w ramię tak, że ten poleciał na swego zdziwionego kolegę. Ślizgon zrobił jeszcze parę kroków, aby wyrównać chód z Emmeline. Zacisnął usta w wąską linię patrząc jej śladami przez okno. Nie bał się. To co czuł przedstawiało raczej ekscytację niźli strach, acz zrobiło mu się jeszcze zimniej niż na boisku. Zanim zwrócił się do dziewczyny, dostrzegł niepokojący cień przy jednym z kółek na ogromnej wysokości, przez który zawodnicy Qudditcha wrzucają kafla. Wytężył wzrok, ale już nic nie zobaczył poza nisko wiszącą mgłą opatuloną w ciemność.
Zielone tęczówki uważnie lustrowały postać brunetki, a brew chłopaka powędrowała pytająco w górę.
- Herbata nie zaszkodzi.- stwierdził odkrywczo ze zwyczajowym wzruszeniem ramionami.- Idziemy do kuchni, czy może cudem masz w dormitorium zwykłą, cytrynę i cukier?
Rozmawiając stanęli nieco z boku tych schodów, żeby zniecierpliwieni mogli przejść obok.
Nick
Rzeczywiście, pomysł z wybraniem się za tajemniczy obraz, za którym z kolei znajdowało się wejście do gryfońskiego Pokoju Wspólnego był głupi i zupełnie nie do spełnienia; w gruncie rzeczy nie taki był zamysł pytania Goldfarba. Ślizgon z pewnością był nieco ciekaw, jak Gryffindor wygląda od strony mieszkalnej(bo lochy, gdzie on sam nocował nie był zbyt przytulny, choć mieszkańcy się w nim odnajdowali), ale przy okazji nie musiał wymyślać miejsca, w którym mogliby w spokoju napić się tej herbaty. Przecież do Pokoju Wspólnego Slytherinu też by nie wprowadził gryfonki.
OdpowiedzUsuńNie wiadomo skąd brał się nicholasowy nawyk do załatwiania spraw od ręki, pominąwszy kulturalne dyskusje, w większości pewnie czcze. Pomijając przeprowadzki, chłopak miał całkiem spokojne dzieciństwo. Mówiąc spokojne mam na myśli pozbawione patologii i serii nieszczęśliwych wypadków, po których każde nieukształtowane dziecko nabawiłoby się stanów ciężkiego, psychicznego skrzywienia. Miał ojca, matkę, zwierzątko (czytaj: niewdzięczną rybę w akwarium, która mogłaby jeść i jeść za jego rodziców kasę) i jednorodzinny dom. Zapatrzony w rozkapryszoną swoją żonę mężczyzna nie potrafił znaleźć z jedynym synem wspólnego języka, a kobieta jak to kobieta, przekwitając myślała tylko o sobie, jakby wiecznie napruta albo z wścieklizną macicy. A Nick sobie dojrzewał, dochodząc do różnych wniosków. Jak na przykład ten, że niektórym ludziom nie należą się "kulturalne dyskusje" tylko porządny kopniak w piszczel.
- W porządku.- mruknął, a na jego usta z powrotem, jak gdyby nigdy nic, wstąpił półuśmieszek.
Dwójka czarodziejów ruszyła w stronę biblioteki. Naznaczonego czasem miejsca, gdzie pachniało starym drukiem i śmierdziało czymś, co przypominało kocią sierść. Po wejściu Nicholas rzucił grzeczne spojrzenie bibliotekarce; starej, niedosłyszącej czarownicy z twarzą pooraną zmarszczkami. Z oddali ślizgon zauważył kolegę z Domu, także rozpuścił włosy z cichą nadzieją, że chłopak go nie pozna. Nie, żeby wstydził się własnego wyboru jakim była zgoda na herbatkę z gryfonką, jednak czasem lepiej pozostać pod osłoną peleryny niewidki niż później zostać obsypanym serią wścibskich pytań. Zielonym oczom nie umknął kubek jaki kolega trzymał, a z którego unosiła się para. Kiedy przeszli obok, Nick poczuł zapach kawy posłodzonej aż nad potrzebę, bo taką pił znajomy ślizgon.
Siedli przy stoliku w kącie. Długowłosy pozbawił się szybko kurtki i poluźnił szalik do czasu, kiedy zrobi mu się cieplej. Potarł zmarznięte dłonie spragnione dotyku ciepłego naczynia rozgrzanego wrzącym napojem.
- Znasz zaklęcie?- spytał chłopak, patrząc na Emmeline jakby z ukosa i trochę pogardliwie, jakby nie dowierzając, że mogłaby znać formułkę na przywołanie czajniczka z już gotową wodą na herbatę i innymi potrzebnymi składnikami.
Nick
W przeciwieństwie to większości ludzkiej populacji Peter naprawdę nie miał nic do poniedziałków. Nie wyklinał tych nieszczęsnych początków tygodnia, bez większych problemów zwlekał się z wygrzanego łóżka o tej cholernej szóstej rano. Owszem, zwykle i tak lądował twarzą na podłodze przy akompaniamencie syriuszowych śmiechów, nadal odczuwając skutki niedzielnej imprezy. Święty Remus standardowo nie mógł powstrzymać się od ojcowskiego kazania, za każdym razem patrząc na niego z nieukrywanym politowaniem . No i Potter oczywiście musiał przypomnieć wszystkim o zaległym referacie dla tego kutasa od eliksirów. I co z tego? Po odpaleniu porannego skręta nagle wszystko nabierało zupełnie innych, znacznie weselszych kolorów. Kurwa, nagle poniedziałki okazywały się być zajebiste.
OdpowiedzUsuńO dziwo ten styczniowy poranek zdecydowanie różnił się od reszty poniedziałków. Pettigrew wstał znacznie wcześniej od reszty dormitorium, punk piąta pięćdziesiąt dwa. Narzucił na siebie świeżo wyprasowane szaty, które w jego skromnym wypadku stanowiły nie lada rzadkość. I choć normalnie nie bawił się w noszenie podręczników na lekcje, tym razem zgarnął z półki niemalże nie używane książki. Cholera, dziś nie mógł dać plany. Chłopak miał już wychodzić z sypialni, gdy nagle w jakimś dziwacznym przebłysku zgarnął syriuszowe fajki z szafki nocnej. No tak, mimo dwóch lat twardego palenia nigdy nie zdarzyło mu się jeszcze kupić ani jednej ramy. Takie życie.
O tak wczesnej godzinie Wielka Sala świeciła pustkami. Gryfon przeszedł do stołu domu, z nieukrywanym zaciekawieniem przyglądając się pojedynczym osobom. Jakaś pulchna Puchonka zajadała się w najlepsze naleśnikami, a wysoki Ślizgon bez większych skutków próbował zaczarować dzbanek z kawą. Widząc to, Peter nie mógł powstrzymać się od głośnego rechotu. Zaraz został oczywiście zgromiony morderczym spojrzeniem, ale nie przejął się tym jakoś specjalnie. Wyciągnął w kierunku Ślizgona środkowy palec i nadal uśmiechając się głupawo, odwrócił się do niego plecami i usiadł obok jakiejś szóstoklasistki. Nie zaszczycając jej ani słowem, nałożył sobie na talerz olbrzymią porcję jajecznicy z boczkiem. Chwilę pogrzebał w talerzu widelcem, żółta maź nie wyglądała specjalnie kusząco. W smaku nie była lepsza, właściwie to można było o niej powiedzieć jedno. Była słona. Cholerne skrzaty, czasami Gryfon naprawdę zastanawiał się, dlaczego nikt ich jeszcze nie wyrzucił na zbity pysk.
Pod gabinetem McGonagall Glizdek zjawił się idealnie na czas. Nie mając za bardzo co ze sobą zrobić, oparł się plecami o ścianę. Przecież musiał jeszcze czekać na Vance, bo cholera oczywiście musiała się spóźnić. Zaklął cicho pod nosem. Już chyba wolałby pójść na poranne eliksiry niż użerać się z tą idiotką nad zaliczeniem z transmutacji.
- No jesteś wreszcie – westchnął, podnosząc wzrok na dziewczynę. Ruszył w kierunku gabinetu, zapukał. Słysząc przyzwolenie, otworzył je i przepuścił dziewczynę pierwszą.
Glizduś
Nie można zgodzić się z tym, że Black umiał przyznać się do błędu, zwykle albo zrzucał winę na innych, albo udawał, że to go nie dotyczy. Jedynym wyjątkiem byli Huncwoci, bo zwykle odpowiedzialność ponosili zbiorowo, a za podobny przypadek uważał właśnie Vance, bo to nie jego pomysłem było, aby jej książka sobie trochę pofruwała. Serio, on nie był pomysłodawcą wszystkich głupich pomysłów, zwykle je czymś koloryzował, ale tym razem był prawie bez winy. A podobno niewinnych nikt nie zauważa!
OdpowiedzUsuńJej reakcja zbiła go z tropu, przypuszczałby raczej, że dziewczyna coś odburknie albo go walnie, na to był bardziej przygotowany psychicznie niż na jakieś lamenty i rozpacz, bo dostrzegł dziwną zmianę w jej oczach, jednakże dopiero później zdał sobie sprawę, że się tu biedactwo zaraz rozpłacze. Może gdyby go nie rozzłościła toby bąknął jakieś przeprosiny i sobie poszedł, ale w tej sytuacji naprawdę mu wisiało, co Emmeline teraz czuje. Przecież oskarżała go o jakieś przekręty czarnomagiczne! Jakkolwiek mogła gadać na jego mamuśkę, Regulusa i całą resztę, tak o sobie nie chciał tego słuchać.
- Jakim cudem jesteś w Gryffindorze? Z takimi nerwami nadajesz się na Puchonkę. Ostrzegam cię, Vance, lepiej daruj sobie te głupie gadki na mój temat, bo się wnerwię i dopiero dam ci powód do plotek, którymi będziesz mogła się podzielić z resztą familii. - Warknął na odchodnym i wyszedł z impetem z pokoju wspólnego, zmuszając Grubą Damę do krótkiego okrzyku pełnego oburzenia. Nie miał zamiaru siedzieć tam z tą dziewczyną, patrzenie jak Glizdek leczy sobie zęby było o wiele zabawniejsze.
Pielęgniarka wygoniła całą trójkę przed ciszą nocną, bo Peter musiał zostać do rana w szpitalu, gdyż eliksir miał działać właśnie w tym czasie. Chłopak wyglądał tak zabawnie, że nawet zwykle spokojny Luniaczek śmiał się do rozpuku, a w drodze powrotnej nie wywrócił oczami, gdy Łapa i Rogacz zdążyli wyciąć jeszcze numer jakiejś Ślizgonce rzucając na nią zaklęcie obsypujące twarz okropnym trądzikiem. Prosiła się o to, stała na środku korytarza z lustrem i poprawiała makijaż, a na grzeczne prośby odsunięcia się nie reagowała.
Następnego dnia po śniadaniu szedł z resztą Huncwotów na jezioro, bo było ciepło jak na brytyjski wrzesień i chcieli wykorzystać ten weekend jak najbardziej, coby potem nie żałować. Mijając grupkę dziewczyn, wśród których była Vance, przywitali się krótko i niedbale, a Syriusz obdarzył tę ostatnią wyjątkowo nieprzyjemnym przelotnym spojrzeniem a'la urażony książę.
Remus nie nadawał się na prefekta pod względem karania uczniów z własnego domu. Zwłaszcza Huncwotów, którzy mogli przy nim zbombardować ciastem jakiegoś chuderlawego Ślizgona i na koniec oblać go lepką mazią, a on tylko powiedziałby tym swoim cichym, spokojnym głosem 'To było niegrzeczne'. Tak samo zapewne było z Emmeline. Dostrzegł ją gdzieś w korytarzu i nakazał sobie udawać, że jej nie widzi, bo może towarzysz nocnych patroli złapie ją na dole. A jeśli nie - jej szczęście. A on żył sobie potem spokojnie, pewien, że przez niego ktoś nie zawalił treningu, napisał zaległą pracę domową, a nie zakłócił tego szlaban gdzieś w kanciapie woźnego. To bardzo miły tok myślenia, prawda? Choć zapewne kiedyś w przyszłości będzie sobie wypominał, że nie był surowszy. Ale teraz lepiej mu na to nie zwracać uwagi, wszyscy lubią taki stan rzeczy, prawda?
OdpowiedzUsuńZdaniem Remusa nie miał komu niczym imponować. Mnóstwo było kujonów w tej szkole, a niektórzy kończyli jako prefekci swoich domów i pod tym względem nie był żadnym wyjątkiem. No i te blizny, te noce, podczas których znikał. Absolutnie nic ciekawego, chyba że ktoś lubi takie nudne osoby. Wtedy w porządku. Czasem się zastanawiam, czy jego samoocena nie spadła wręcz do minusowego poziomu. Ale nieważne, po prostu nie zrozumiałby, gdyby ktoś próbował wcisnąć mu komplement i już!
Blizny były tematem tabu od dłuższego czasu i dla zasady chyba się krzywił lub wzdrygał gdy ktoś ich dotykał. Przypominały o niemiłych faktach z jego życia i bez patrzenia w lustro czuł się po prostu szczęśliwszy. A gdy ktoś inny je zauważał, to jeszcze dodatkowo wpędzało go w jakiś rodzaj dziwnej paniki, kiedy mózg pracował nad listą wyjaśnień w razie kłopotliwych pytań. Zdarzali się i tacy ciekawscy ludzie, prawda?
Odwrócił na chwilę wzrok, lekko zakłopotany. Utrzymywanie kontaktu wzrokowego dłużej niż te standardowe kilka, kilkanaście sekund po prostu wpędzało lekkie rumieńce na jego policzki i czuł się dziwnie. Może i pod tym względem zachowywał się trochę jak dziewczyna, ale on od dziecka był za nieśmiały i dopiero gdy musiał bawić się w ganianie rozrabiaków po korytarzach nabierał jakiejś tam pewności siebie.
- Och, Krukon, który ma ze mną dyżury w tym tygodniu leży w skrzydle szpitalnym i tak na dobrą sprawę jestem sam jak palec, więc nie mam nic przeciwko towarzystwu kogoś znajomego - powiedział, czując, że jakoś wybrnął i podniósł się z fotela, odruchowo otrzepując spodnie i poprawiając kołnierzyk białej koszuli. Głupi nawyk, czasem miał ochotę mocno dać sobie po łapach, ale pewnie chwilę później znów wygładzałby sweter albo próbował doprowadzić włosy do porządku. Pedantyczny był z niego typ.
Podobno Rosja to nie kraj tylko stan umysłu jest. Tak mówią. Niemniej Lew już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że nie odpowiada mu taki sposób reprezentowania swojego pochodzenia jaki zawzięcie praktykowali jego starsi bracia. Bo o Dymitrze i Siergieju to słyszeli w tej szkole praktycznie wszyscy, którzy przebywali w niej wtedy co oni, nie ważne nawet na którym roku. O tych dwóch idiotach, którzy razem wzięci prezentowali bardzo niski poziom kultury osobistej czy inteligencji, po prostu nie dało się nie słyszeć.
OdpowiedzUsuńStąd też wzięły się krótkie, niezbyt rozbudowane i w miarę konkretne zasady, według których Lew postanowił sobie wieść swój jak na razie dość nędzny żywot, ale nie o sensie ludzkiej egzystencji mamy tu rozmawiać. Po prostu doszedł do wniosku, że nie odpowiada mu, by ludzie łączyli go z Dymitrem i Siergiejem. Ba, Lew w ogóle najchętniej całe życie spędziłby pod peleryną niewidką, wychodząc spod niej tylko w szczególnych przypadkach, ale oczywiście tylko wtedy, gdyby ją miał.
Czasem odnosił wrażenie, że samym swoim istnieniem zupełnie niechcący zwraca na siebie uwagę, a złośliwy los wiecznie płata mu figle. Takie samo wrażenie miał, gdy podczas tej może nie pamiętnej, a jednak takiej, która zapadła w pamięć nocy spotkał na jednym ze szkolnych korytarzy pewną Gryfonkę. Ona nie powinna tam wtedy być, on tym bardziej. Znali się już wcześniej, oczywiście, ale żadne jakoś nie wykazywało zbytniego entuzjazmu, by znajomość pogłębiać, bo i po co, kiedy nie byli sobie nawzajem do szczęścia w ogóle potrzebni. Ogółem to może Lew z domu rodzinnego zbyt wiele nie wyniósł, a już na pewno nie było w tym wiele korzystnych wartości, ale z własnych obserwacji nauczył się, że ludzie to są ludzie - można się obejść bez poznawania wszystkich przypadkowych osób na siłę.
Nigdy by nie wpadł na to, że po kilkunastu minutach spędzonych razem w ciasnym schowku na miotły na modleniu się, żeby Filch czasem tam nie zaglądnął, wpadnie na tę Gryfonkę jeszcze kilka razy, zupełnie przypadkiem. A potem już, zupełnie nie przypadkiem, zainteresuje się, z którego roku to dziewczę, jak ma na imię itepde, itede. To było do Lwa niepodobne. A przy tym wszystkim już na pewno w życiu by nie pomyślał, nawet by nie chciał myśleć, że mogłoby się między nimi utworzyć coś więcej niż zwyczajna znajomość.
A że Lew to był Lew, rosyjska mentalność chadzającego swoimi drogami samotnika robiła swoje, o. Tak więc raz był, raz go nie było, raz spotykał Emmeline, raz przez dwa tygodnie ona nie natykała się nigdzie na niego, a on na nią. A potem, nagle, ni z tego ni z owego, potrafił po prostu przyjść sobie późną i wieczorową porą do pokoju wspólnego Gryfonów, bo tak, bo tak mu się chciało, bo po prostu chciał przyjść i pogapić się na Emmeline. Bo tak. Bez żadnych zajebiście romantycznych uzasadnień.
Tak mu się zachciało tego wieczora, tak też zrobił. Czemu by nie.
[wieeem, bełkot trochę, ale mam nadzieję, że ogarniesz]
Lew
[Tak, Ollivander w całej swej dostojności!
OdpowiedzUsuńA wątek będzie, owszem, ale ja działam jak firma ubezpieczeniowa - haczyk musi być. Czy jest pomysł na MIEJSCE spotkania? Bo z relacją sobie poradzę.]
Rosier
Nicholas nie pałał zbytnią sympatią do swojego wręcz obślizgłego dormitorium. Nie było ono w żaden sposób przytulne; pal licho fakt, iż mieściło się w lochach, bo to starał się przecierpieć i jakoś przez siedem lat znosił, jednak jak mu z wilgotnego sufitu na łeb kropiło to nie. Kto to widział! Człowiek nie może spokojnie książki poczytać, skoro już nie ma innego Pokoju Wspólnego do wyboru. Musi uważać na DESZCZ z jeziora, które zdawało się bardzo chętne do wdarcia i zadomowienia się w ślizgońskich salonach.
OdpowiedzUsuńZanim Emmeline przywołała zaklęciem potrzebne naczynia, a w nich gotowe herbatki, wzrok chłopaka spoczął chwilowo na drzwiach do Działu Ksiąg Zakazanych. Jak na wychowanka Domu słynącego z absolwentów parających się ciemnymi sprawunkami, powstrzymywał wrodzoną ciekawość i nie zakradał się doń pod osłoną nocy lub peleryny niewidki, której swoją drogą nie posiadł nigdy. Tak jakby tamte regały różniły się zawartością od tych w moim domu, prychał sobie raz po raz w czasie średnio co drugiej wizyty w bibliotece. Naprawdę, nie kusiło go, aby wejść i zgłębić tajemne treści.
Pobieżnie słuchał gryfonki, cicho zastanawiając się nad pierdołami typu co u Slughorna, któremu odmówił zaproszenia do Klubu Ślimaka. Bo i owszem, Goldfarb takie zaproszenie otrzymał, przyniosła mu je sowa nauczyciela eliksirów, do którego należała i papeteria była całkiem przyjemna dla oka. Jednakowoż Nick, zostając panem sytuacji i pamiętając o tym, że jego naturą jest olewanie wszystkiego co go w jakiś sposób szufladkuje; wrzuca do worka z pewną grupą ludzi, z udawanym bólem serca anulował swoje uczestnictwo zanim jeszcze zdążył je potwierdzić.
Spojrzał z delikatną ulgą na swój kubek i jego uśmiech prawie (zaznaczam: prawie) przybrał dziękczynny wyraz względem gryfonki. Ręce chłopaka powędrowały nad filiżankę, a gorąca para muskała je wywlekając z nich cały chłód jakiego nabawił się na dworze. Napił się trochę i oblizał wargi. Zamierzał poczekać, aż trochę ostygnie.
- No, niezła.- musiał przyznać. Założył sobie włosy za ucho, żeby nie wpadały mu na twarz. Nie lubił tego, ale nie miał serca ich ścinać. Mógł podkładać nogi najmilszym osobom, ale bał się ściąć kłaki, kto by pomyślał.- McGonnagall nie wygląda mi na osobę, która ma swoich faworytów.
Nie wypowiedział się o nauczycielce transmutacji per "pani profesor", co mogło świadczyć o tym, że albo jeszcze nie miał z nią bliższego kontaktu jako uczeń, albo w ogóle nie miał do ludzi szacunku, nawet kiedy ich poznał. Nigdy nie doczekał się jednak strofy z tego tytułu, dlatego było mu milutko.
[nie sprawdzałam, ale możliwe, że wyszło gorzej niż zwykle]
Nick
[Ja w ogóle nie widzę przy Czarlim żadnych, ukrytych czy nawet nie, przyjaciół. Ale można spróbować pójść w stronę przyjaznych takich relacji, bo w sumie to racja, podobni są do siebie, choć z innych domów. Dogadać się jakoś, dogadają, a jak to dalej będzie, to zobaczymy.
OdpowiedzUsuńMam zacząć, prawda? Och, to zacznę, się tylko zbiorę w sobie, bo dawno tego nie robiłam, wyszłam z wprawy.]
Charlie
[Cała przyjemność po mojej stronie i cieszę się, że podobają się cechy :3 Twarz Twej postaci - me gusta *.* Sama postać w sobie również jest niczego sobie :)
OdpowiedzUsuńMogę prosić o wątek? :)]
[Ach te niedobre stworzenia ;p Nie pleciesz bezsensu, podoba mi się Twa koncepcja :) W końcu Dante nie musi ze wszystkimi drzeć kotów ;) Ja zaczynam czy Ty? Bo jak ja to dopiero jutro, dobrze? :3]
OdpowiedzUsuń[Miło słyszeć, że wywarłam takie dobre wrażenie <3 Ja z natury jestem uprzejmą osobą :) Ojej dziękuję Ci z góry za zaczęcie, dobra duszyczko! :3]
OdpowiedzUsuńCóż, według Mathiasa na razie było jeszcze spokojnie. Znał on bowiem Czarnego Pana i wiedział, że jest zdolny do o wiele gorszych rzeczy. To, co wyprawia teraz jest niczym w porównaniu do tego, co ma zamiar zrobić. Mimo wszystko, zawsze lepiej jest dmuchać na zimne. Tylko co z tego, skoro nieskutecznie? Bo jeżeli on dostał się tutaj z łatwością, reszta również dostanie się tutaj bez problemów. Mathias wątpił jednak w to, że Czarny Pan w najbliższej przyszłości zainteresuje się szkołą. Najpierw będzie wolał zacząć od dorosłych czarodziei, którzy są o wiele groźniejszymi przeciwnikami niż banda dzieciaków, która dopiero uczy się czarować. Chociaż znając Czarnego Pana, nie boi się on nikogo, nawet całego ministerstwa. Wszakże jest niezwyciężony, czyż nie? No i ma bandę wiernych podwładnych, których może wykorzystać, aby samemu się zbytnio nie przemęczyć. Mathias powoli miał tego dość. Nie uśmiechało mu się spełniać wszystkie rozkazy Czarnego Pana. Szczególnie, jeżeli oznaczało to krzywdzenie kobiet i dzieci, w szczególności dzieci. Bo mimo pozorów, Shelley był mężczyzną o dobrym sercu. Ot, po prostu nieco się pogubił, zboczył ze ścieżki, którą powinien podążać. A wszystko to tylko po to, aby chronić swoją rodzinę. Rodzinę, która nie była tak miła jak on, nie licząc młodszych sióstr. Tylko one były takie niewinne, delikatne, zupełnie nieprzesiąknięte złem. W przeciwieństwie do rodziców.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się mimowolnie, widząc jak dziewczyna chowa różdżkę do kieszeni i zacisnął usta w cienką linię, aby nie powiedzieć 'Grzeczna dziewczynka', co przed chwilą miał zamiar powiedzieć. W porę jednak ugryzł się w język i wzruszywszy ramionami, ruszył za dziewczyną do wyjścia z łazienki. Zerknął mimochodem na Jęczącą Martę, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie. W końcu i on nie chciał zostać przez nikogo przyłapany, gdyż nie powinno w ogóle go tutaj być. Tak naprawdę, nie była to jego pierwsza wizyta w zamku. Jednak do tej pory udało mu się omijać wszystkich szerokim łukiem i nikt nie wiedział, że odwiedza szkołę. Aż do teraz. Teraz jego tajemnicę znała owa urocza, niewielka dziewczyna, która szła przed nim, kierując się do biblioteki.
Zatrzymał się gwałtownie, o mało nie wpadając na dziewczynę, która nagle odwróciła się przodem do niego. W efekcie dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów, a on mógł poczuć delikatny oddech nieznajomej na swojej szyi. Nie cofnął się jednak. Bo i po co? Jemu to nie przeszkadzało, a jeżeli ona będzie czuła dyskomfort, sama będzie mogła się cofnąć, czyż nie? Nie był jednak pewien czy to zrobi. Nie znał jej. Nie wiedział o niej nic. Wydawało mu się jednak, że dziewczyna należy jednak do tych nieśmiałych, które od mężczyzn takich jak on trzymają się z daleka. Cóż, może się mylił. Wszakże nie ocenia się książki po okładce.
- Mathias - powiedział krótko i zwięźle, machinalnie mrużąc swoje szare ślepia, które wlepił w twarzyczkę w dziewczyny.- Skoro znasz już moje imię, mogłabyś się odwdzięczyć tym samym - dodał po chwili, a jego wargi rozciągnęły się w nieco szerszym uśmiechu.
Mathias
[Ładne zdjątko <3 Spoko, ja cierpliwe stworzenie i poczekam na wątek :)]
OdpowiedzUsuńCzasem Lew miał naprawdę dziką wręcz i trudną do opanowania ochotę, by powiedzieć, że on pierdoli nie robi, składa broń, wywiesza białą flagę, ma dość i chce, żeby mu nareszcie wszyscy dali spokój, zamiast ciągle stać nad nim i dyszeć w kark, bo przecież on nic sam dobrze zrobić nie potrafi i ciągle trzeba go kontrolować.
OdpowiedzUsuńFuck the system, on też chciałby czasem zmienić front i przejść z okopu nienawiści do okopu, w którym wszyscy wszystkich kochają, wszyscy są szczęśliwi i nikt nie myśli o nawiedzonym ojcu, który ideę eksterminacji mugoli uważa za najlepszy pomysł na jaki kiedykolwiek ktokolwiek mógł wpaść. A już zwłaszcza jeśli przedstawia go ktoś o tak wpływowym charakterze jak Czarny Pan, o czym Lew na szczęście jeszcze nie musiał przekonywać się na własnej skórze. Dymitr i Siergiej, jego starsi bracia, mieli taką okazję. Nie skorzystali, a ojciec nie omieszkał im potem oznajmić, że już nie są jego synami. Wyrzec się własnych dzieci, którym zmieniało się brudne pieluchy, wpychało jedzenie do ust i uważało, żeby przypadkiem nie zrobiły sobie czegoś złego. Pikuś, dziara na przedramieniu jest najważniejsza.
Rodziny się nie wybiera, los sobie niejako wybrać można. Iwan Aristow wybrał bycie skończonym skurwysynem spod ciemnej gwiazdy i tego samego oczekiwał od swoich dzieci, a już zwłaszcza od Lwa, który pozostał niejako jego najlepszą partią do podsunięcia Czarnemu Panu pod nos. Młody, zdolny, łatwo się nim rządzi i łatwo można na niego wpłynąć. Idealnie nada się na Śmierciożercę.
Przechodząc już trochę bardziej do tematu, od którego trochę mi się odeszło - Lew trzy siostry miał, dobrze wiedział, co to są babskie fochy albo humory i miał spore doświadczeniu w radzeniu sobie z nimi, toteż wcale a wcale nie uznał, że Emmeline może być nieprzyjemna w obyciu. Ba, nawet uznał, że jest w niej coś interesującego, coś, co przyciąga wbrew wszelkiej woli.
A że mistrzem racjonalnego postępowania on nie był, to wszystko mówiło samo za siebie.
Zapomnieć, usunąć na jakiś czas z pamięci, by nagle i zupełnie niespodziewanie sobie przypomnieć - nie stanowiło to dla Lwa problemu. Uważał, że inni mogą żyć bez niego tak samo jak on może żyć bez nich, a zawsze pozostanie możliwość, że po pewnym czasie ich chęć na kontynuowanie znajomości wcale nie minie. Czas tylko zaostrzał apetyt.
Spodziewał się tego - może nie był w stu procentach pewien, ale się spodziewał. Zwykłe przeczucie wystarczyło mu, żeby akurat tej nocy zawitać do pokoju wspólnego Gryfonów. Pomińmy fakt, że miał przy okazji tam coś do załatwienia.
Jego zielone oczy bacznie obserwowały twarz dziewczyny, podczas gdy jedna dłoń powędrowała w okolice jej talii, by przyciągnąć ją trochę bliżej siebie. Druga natomiast ostrożnie chwyciła w palce kosmyk długich, ciemnych włosów, odsuwając je lekko za ucho dziewczyny.
Oczekiwała wyjaśnień, to jasne. Lew nie miał w zwyczaju się tłumaczyć, bo zwykle sam nie oczekiwał czegoś podobnego od innych. W tym wypadku mógł jednak trochę nagiąć swoje żelazne zasady.
- Rzeczywiście, dość długo - przyznał lakonicznie, uśmiechając się lekko, kiedy dziewczyna mocniej zmarszczyła brwi.
- Wystarczy ci, jeśli powiem, że wcześniej nie mogłem? Wiesz, siła wyższa i te sprawy - dodał, mając świadomość, że wciąż niewiele wyjaśniał.
Nachylił się lekko w stronę Emmeline, wargami prawie dotykając jej ucha.
- Chciałem cię po prostu zobaczyć.
Nic więcej chyba nie było tutaj już potrzebne.
Lew
[Tamto zdjęcie mnie urzekło, ale te jest również niezłe :3 Ten gifek na końcu... czuję, że mój Dantuś zrobiłby podobnie :D Jeszcze raz dziękuję za zaczęcie i mam nadzieję, że mnie nie zjesz żywcem gdy odpiszę trochę mniej :3]
OdpowiedzUsuńDante nie szanował żadnego przedmiotu, nawet eliksirów, których nauczał Slughorn. Nie umiał zdzierżyć tego gościa i tego jego Klubu Ślimaka. Zresztą, jedyny przedmiot jaki tolerował to Obrona przed Czarną Magią, bo przynajmniej nauczył się wyczarować gepardziego patronusa i może dementorów trzymać z daleka.
Właściwie to nie wiedział dlaczego zalazł do szklarni pani Sprout. Może sobie pooglądać dziwaczne roślinki? Nie, on do takich osób nie należy. Woli zawiesić oko na ładnych dziewczynach niż na roślinkach w doniczce, do tego jeszcze wrzeszczących. Mandragory się zwały, z tego co pamiętał z Zielarstwa.
Stał gdzieś z boku i zauważył niewysoką dziewczynę, w której rozpoznał Emmeline. Od razu na jego ustach pojawił się szatański uśmieszek. po czym zaszedł ją od tyłu, szepcząc "Buu!".
Jak mógł się spodziewać - dziewczyna podskoczyła i walnęła głową o szybę, robiąc hasał. Wywrócił teatralnie oczami o niebieskich tęczówkach.
- I kto to mówi. - odparował, po czym mruknął na jej wyrzut - Co ja zrobiłem? Ty walnęłaś głową, nie ja.
Pociągnięty za rękę przez Emmelinę znaleźli się w jakimś ciasnym schowku. Taka bliskość Dantemu nie przeszkadzała, wręcz go bawiła.
Zerknął na nią z góry.
- Jeśli będziesz siedzieć cicho to zapłacimy słodko. - wyszeptał, uśmiechając się nieznacznie. - No i cześć, złotko. - dodał.
Nasłuchiwał kroków kogoś, przyglądając się niebieskimi oczami twarzy panny Vance. Tą bliskość mógł wykorzystać w pewien sposób, ale musiał być pewny, że ten ktoś za drzwiami ulotni się w trybie ekspresowym.
Oj, z niego był cholerny ignorant. Jego nawet wieści ze świata czarodziejów i mugoli nie interesowały. Dante żył we własnym świecie, mającym własne demony do pokonania, z którymi powinien właściwie zbratać się, bo O'Sullivan lubił narozrabiać. Nie zawsze uchodzi mu to na sucho.
OdpowiedzUsuń- Wiesz, kochana, jeśli chcę to potrafię być uroczy i słodki, że aż zęby będą Cię boleć z nadmiaru słodkości. - stwierdził beztroskim tonem głosu z rozbrajającym uśmiechem na ustach.
Tak właściwie Dante ukrywa prawdziwego siebie pod maską "Denisa Rozrabiaki" czy kogoś jemu podobnego. Chociaż życie również dało mu nieźle w kość. Nie ma to jak być przekazywany z rąk do rąk.
Wywrócił teatralnie oczami na dźwięk słowa "Aluminium" i również nachylił się, by posłuchać, tym samym mając swoją twarz za blisko buźki Emmeline.
- Najchętniej to poszczułbym moim kocurem na Filcha... - mruknął, marszcząc zabawnie nos.
O tak, powinna cieszyć się z tego, że nie stanęła z nim twarzą w twarz. Nawet Mathias, który był odważnym mężczyzną, nieco lękał się tego czarodzieja, który w przeciągu kilkunastu lat zaczął bardziej przypominać węża niż człowieka. Już sam jego wygląd był przerażający, a co dopiero, gdy się go bliżej poznało. Och, oczywiście, dla panicza Shelley był całkiem miły, wszakże był czarodziejem czystej krwi, który postanowił do niego dołączyć. Mimo to, w jego oczach zawsze czaił się ten błysk groźby. Nic więc dziwnego, że Mathias wolał nie spotkać go, gdy był naprawdę zły. Nie chciał, aby swoją wściekłość wyładował na nim, a podobno niekiedy podobne sytuacje się zdarzały. Dlatego Shelley wolał z daleka spełniać jego zachcianki, otrzymując rozkazy od jakiegoś pośrednika. Tak było szybciej, łatwiej i na pewno o wiele przyjemniej. Dla niego, rzecz jasna.
OdpowiedzUsuńJak się dostał? Odpowiedź była bardzo prosta. Tajne przejście. Do szkoły prowadziło kilka takich ukrytych wejść i jak ktoś je znał, bez przeszkód mógł dostać się do Hogwartu. Aż dziwne, że dyrektor o nich nie pamiętał i ich wszystkich nie pozamykał. Musiał przecież o nich wiedzieć, czyż nie? Więc dlaczego ich nie zamknął? Bo gdyby nie one, Mathiasa w ogóle tutaj nie było. A wtedy Shelley nie byłby zadowolony, bowiem nie mógłby dostać książki, której potrzebował. Poza tym, nie poznałby też Emmeline. A powiedzmy sobie szczerze, Mathias uwielbiał kobiety. Szczególnie tak urocze. Co z tego, że Emm była co najmniej dziewięć lat młodsza? Jemu to nie przeszkadzało. Nie miał jednak zamiaru jej wykorzystać, jeżeli nie będzie chciała zostać wykorzystana, bowiem nie był typem mężczyzny, który zmusza kobiety do czegokolwiek.
Choć na korytarzu nie było wiele światła, dobrze widział twarz dziewczyny, gdy tak stali oddaleni od siebie zaledwie o kilka centymetrów. Nie mógł więc nie zauważyć delikatnego rumieńca na twarzy Emmeline, gdy ta odwróciła wzrok, aby tylko na niego nie patrzeć. O tak, niewątpliwie była to jedna z tych nieśmiałych, płochliwych dziewczyn. A właśnie takie podobały mu się najbardziej. Takie delikatne, wrażliwe, którymi mógłby się zaopiekować i którym mógłby zaimponować swoją siłą i odwagą. Cóż, jak każdy mężczyzna, także i Mathias chciał poczuć się podziwiany. Nie było to niczym dziwnym, przynajmniej nie powinno być. Nie było też niczym złym. W nadmiernej ilości może i tak. Ale powiedzmy sobie szczerze, każdy człowiek potrzebuje bycia podziwianym, chociaż trochę. Ot, taka ludzka cecha.
Westchnął mimowolnie, gdy dziewczyna z powrotem odwróciła się do niego tyłem i ruszyła do biblioteki. Nie pozostało mu więc nic innego, jak podążenie jej śladem. Tak też zrobił i już po chwili szedł równo z nią, by w końcu stanąć przed drzwiami do biblioteki. Zanim jednak zdążył sięgnąć do klamki, Emmeline już była w środku. Przekroczył więc próg tuż za nią, wdychając charakterystyczny zapach biblioteki, przez który najbardziej przebijał się zapach starych ksiąg. Bezszelestnie zamknął za nimi drzwi, wyjmując różdżkę, którą szybko zapalił. Tutaj było nieco ciemniej niż na korytarzu, więc jeżeli chciał coś znaleźć, musiał użyć nieco światła.
- Szukam czegoś na temat rzadkich odmian roślin nadmorskich - mruknął cicho, posyłając jej wesoły, beztroski uśmiech, kiedy zrobił krok w jej stronę.- Myślę, że znajdziemy coś w dziale związanym z zielarstwem - dodał po chwili, obserwując jej reakcję na jego słowa. Zdawał sobie sprawę, że podejrzewała go o to, iż chciał się dostać do działu ksiąg zakazanych. Niestety, była w błędzie. Może gdyby spotkała go kilka dni temu, trafiłaby w dziesiątkę, ale nie dzisiaj.
Mathias
Niestety, było prawdą, że istotki nieśmiałe i płochliwe o wiele trudniej okiełznać. Taka wiecznie odważna nie ucieknie w końcu z krzykiem i nie postawi na nogi całego zamku, bo jakiś mężczyzna wśliznął się do szkoły i zbyt blisko niej stał. Wręcz przeciwnie, takie dziewczęta dość często ciągnie do mężczyzn starszych i niebezpiecznych. I nie wiadomo co chcą osiągnąć. Czy po prostu taka ich natura, czy chcą zrobić na złość rodzinie, albo pochwalić się przed koleżankami. Szczerze mówiąc, Mathiasa niezbyt to interesowało. Bo i po co, skoro większości wystarczyła tylko jedna noc, po której pewnie i tak już więcej ich nie zobaczy? Ale jemu to nie przeszkadzało, bowiem nie zamierzał wiązać się z kimś pyskatym, aż nazbyt wyzywającym. Jak było wcześniej powiedziane, chciał kogoś delikatnego, kim mógłby się zająć. Niestety, trzeba czasu aby oswoić taką osóbkę. Chyba, że tak naprawdę w głębi duszy nie jest taka delikatna i wrażliwa jak się wydaje. A uwierzcie mi, istnieją takie istotki. Na co dzień nieśmiałe, ale wystarczy tylko kilka słów i gestów, a ukazują tę nieco bardziej niegrzeczną wersję siebie. Tylko co z tego, że istnieją, skoro Mathias jeszcze żadnej takiej nie spotkał? A szkoda, gdyby było inaczej, może nie byłby aż takim samotnym wilkiem? Ale cóż, jeszcze wszystko przed nim, czyż nie? Miał wszakże dopiero dwadzieścia sześć lat, a to wcale nie tak dużo, jakby się mogło wydawać. Niektórzy przecież ustatkowują się po trzydzieste. Więc Shelley miał spokojnie jeszcze ponad cztery lata. Ale czy chciał? Chciał znaleźć sobie żonę, którą skazałby na bycie małżonką sługi Czarnego Pana? Wątpił w to. I właśnie tym sposobem sam siebie skazywał na życie w wiecznej samotności.
OdpowiedzUsuńPowstrzymał uśmiech, który cisnął mu się na usta, gdy zobaczył minę dziewczyny. I to właśnie ta mina upewniła go, że Emmeline myślała, iż przyszedł po coś bardziej zakazanego, niebezpiecznego. Jednakże w tej chwili nic takiego nie było mu potrzebne. Ot, chciał zrobić swojej ciotce niespodziankę i zdobyć kilka nadmorskich roślinek, które mogłaby sobie posadzić w ogródku czy gdzie tam. Ot, taki prezent na imieniny. Całe szczęście, że jeszcze pamiętał o takich rocznicach i nie był aż tak bardzo zabiegany, aby nie zdobyć jakiegoś prezentu. Co prawda, nie było to łatwe, ale przynajmniej mógł zdążyć na czas, gdyż ostatnimi czasy jakby o nim zapomniano. Jemu jednak to było całkowicie na rękę. Podobał mu się taki obrót spraw, przynajmniej miał więcej czasu dla siebie i dla rodziny, którą i tak rzadko odwiedzał.
- Częściej, niż ci się wydaje - odpowiedział enigmatycznie, podążając za jej wzrokiem, czyli na ich dłonie, które lekko się o siebie ocierały. Był to zupełny przypadek, ale Mathias nie zamierzał cofać ręki. I widocznie Emmeline też nie miała na to ochoty. Dlatego delikatnie zacisnął swoje długie palce na jej dłoni i bez zbędnych słów pociągnął w stronę odpowiedniego regału. A przynajmniej tak mu się wydawało, bowiem dawno nie był w tej części biblioteki i wszystko mogło mu się pomylić. Ale gdyby źle szedł, dziewczyna zapewne mu pomoże odnaleźć się w tych wszystkich korytarzach.
Mathias
No cóż, z takimi pyskatymi awanturnicami też nie można narzekać na brak rutyny i monotonii. Przynajmniej jeżeli chodzi o wieczne kłótnie i seks na zgodę, który nie kończy się w łóżku, a często innych miejsca jak stół w kuchni, podłoga w salonie, pralka lub wanna w łazience. Jest naprawdę wiele ciekawych miejsc i sposobów, aby nie wpaść w monotonię w związku. Ale w tej chwili mowa jest tylko o seksie. A co z resztą? Cóż, wtedy już nie jest tak prosto. Ale co może wiedzieć o tym Mathias? Nigdy nikogo nie kochał, nigdy nie był z nikim w związku, jedynie wdawał się w kilkumiesięczne romanse, które przecież opierały się tylko na seksie. Żadnych kwiatów, prezentów, rocznic, komplementów. Nic. Tylko seks. Jemu jednak to nie przeszkadzało, podobał mu się taki styl życia i na razie nie zamierzał nikogo sobie szukać. Bo i po co? Całkiem dobrze radził sobie bez kobiety w domu. Przynajmniej miał spokój, nie musiał słuchać narzekań, chodzić na długie zakupy, spełniać wszystkie jej zachcianki. Był wolny, mógł robić co chciał, kiedy chciał i kiedy chciał. Tak, życie czasami potrafi być piękne. Niestety, zdarzały się takie chwile, gdy Mathias czuł jakąś dziwną pustkę. Jakby czegoś mu w życiu brakowało. Oczywiście nie chciał myśleć, że może brakuje mu bliskości drugiego człowieka, bliskości kobiety. Nie dopuszczał do siebie myśli, że tak naprawdę miło by było mieć przy sobie osóbkę, które by przytuliła, pocałowała, pocieszyła, którą mógłby się opiekować i być dla niej oparciem. Taką delikatną, wrażliwą i kruchą istotkę. Nie wulgarną, pewną siebie i bezwstydną kobietę. Mimo, że najczęściej właśnie takie lądowały w jego łóżku. Ale czy można się temu dziwić? Przecież żadna nieśmiała dziewczyna nie będzie się pchała pierwszemu, lepszemu facetowi do łóżka. Żeby taką zdobyć trzeba się postarać.
OdpowiedzUsuńTak, Mathias był typem mężczyzny, który wykorzystywał kobiety. Te młode, jak i starsze. Nigdy jednak nie robił nic wbrew ich woli. Jeżeli któraś nie chciała, on nie naciskał, ale robił wszystko, aby zmieniła zdanie. I nie baczył na to, że którejś może złamać serce. Nie zważał na to, że była dziewicą, że być może jest w nim do szaleństwa zakochana. Nie, on je wykorzystywał, a później zostawiał. Pieprzony bydlak bez serca. Cóż, mogłoby się tak wydawać. Ale to nie jego wina, że jeszcze żadna nie zawróciła mu w głowie. Czekał. Cały czas czekał, ale jak do tej pory z marnym skutkiem. Wykorzystywał więc dalej niewinne dziewczęta. I tak miało być z Emmeline. Już od pierwszej sekundy przyrzekł sobie, że zrobi wszystko, aby ta śliczna, urocza dziewoja znalazła się w jego ramionach. Wiedział, że nie będzie zbyt łatwo. Chociaż, kto wie? Teraz nie był tego taki pewien, bowiem widział jej reakcje. Reakcję, kiedy stali blisko siebie, kiedy otarł się o jej ręką, którą później złapał.
Cały czas przyglądał się jej kątem oka. Widział jak się uśmiecha, jak na niego zerka, jak nad czymś się zastanawia. Udawał jednak, że cały czas przygląda się regałowi, szukając odpowiedniej książki. Dopiero, gdy dziewczyna wskazała dłonią szukaną przez niego księgę, odwrócił od niej wzrok i spojrzał we wskazanym kierunku. I zanim zdążył się zorientować co dziewczyna chce zrobić, ta już stała na palcach i sięgała po książkę. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, przez chwilę przyglądając się jej staraniom. Widać jednak było, że sama nie da rady. Stanął więc tuż za nią, jedną rękę lokując na jej biodrze.
- Pozwól... - wymruczał cicho do jej ucha, sięgając wolną dłonią po księgę, którą szybko zdjął.- No i gotowe - dodał po chwili, nie cofając się jednak i wciąż trzymając rękę na biodrze dziewczyny.
Mathias
[Taka miała wyjść, uznaję to więc za komplement <3]
OdpowiedzUsuńImogen
[Krzyk, płacz i zgrzytanie pochwy, bo Jill nienawidzi kotów, a mogła kiedyś przyuważyć Emmeline w tej postaci i się nad nią trochę poznęcać. Od tamtej pory uśmiechają się słodziutko i udają bff, a tak naprawdę ciągle się wyzywają i inne tego typu, a czasami dochodzi do rękoczynów nawet. ]
OdpowiedzUsuńJillian
[Taaaak? Bo jam kompletnie niezdecydowana i naprawdę nie wiem, na które się zdecydować i padło na to, bo się ładnie uśmiecha :D]
OdpowiedzUsuń[A dla mnie zdanie innych ludzi jest ważne, zwłaszcza przy wyborze zdjęć :D]
OdpowiedzUsuńPod względem charakteru to Dante był stereotypowym Ślizgonem. Potrafił być wredny dla osób, których po prostu nie trawił. Pod względem pokręconych "racji" to nie jest stereotypowym uczniem Domu Węża. Te ich gadki-szmatki po prostu przyprawiają Dantego o ból głowy, ale cóż - Tiara uznała, że mu dobrze będzie w Slytherinie. Niektórych ma ochotę zamordować w tej szkole, nieważne czy na oczach świadków. Całe szczęście, że potrafi się pohamować i tylko skwasić czyjś nos.
OdpowiedzUsuńNa jego ustach pojawił się enigmatyczny uśmiech.
- Hmmm chcesz przekonać się...? - zapytał z błyskiem w oku.
Przez chwilę nasłuchiwał i faktycznie - nagle wszystko ucichło, więc Filch zrezygnował z poszukiwań, a to oznaczało, że będą mieli spokój, z czego Dante bardzo cieszył się.
Odsunął głowę od drzwi i zrobił zamyśloną minę.
- Czy ja wiem... bez Filcha byłby rozgardiasz, ale z nim jest jeszcze większy, ale mało kto o tym wie, a zwłaszcza on. - stwierdził z nieznacznym uśmiechem na ustach.
[Żebyś chciała wątka z June! <3
OdpowiedzUsuńA tak poważnie, to szukam ideału. Jak masz jakieś ładne zdjęcia brunetek to podeślij *.*]
[Ojej! Zostałam kochaniem! Powieszę się ze szczęścia *.*
OdpowiedzUsuńZ wąteczkiem nie powinno być problemu, bo wcisnęłam June do Rudej dormitorium, a Emms też tam mieszka ;D
A to, co wrzuciłam na SB nie jest ładne? :(]
[Mów, mów <3
OdpowiedzUsuńEwka nie jest tak ładna, jak moja June :D
Trzeba powiązanie? To chyba logiczne, że się kochają i żyć bez siebie nie mogą :D]
[Oj tam, wtedy będzie sprawiedliwie! I wszyscy będą szczęśliwi, a Melcia będzie mogła przyjść po tulaski do June. Z resztą, jak Lew nie polubi mojej June to co? :(
OdpowiedzUsuńWrzucam na razie ewkę do karty i czekam na lepsze propozycje :D]
[No, bejbe. Nie możesz być zła. Ja nigdzie już dawno chłopa nie miałam na blogach! Wiesz, jakie to niesprawiedliwe? :(
OdpowiedzUsuńHyhy, ale Lwowi się podoba ewka, więc będzie ewka :D]
[Wiesz, June go za szmaty od twojej Melki odciągać nie będzie, więc z napięciem będę oczekiwać tego jak potoczą się tutaj losy Ellis mej :D
OdpowiedzUsuńJak każda kobieta - doskonale to rozumiem <3
Nie marudź, ewkowa piękna, bo wcale farny sarny nie przypomina :D]
[Ja? Zacząć? :D
OdpowiedzUsuńPostaram się.
Chyba nie chcesz ze mną rywalizować? :( *.*]
[O miłość! :D
OdpowiedzUsuńNie, nie. Nie obawiaj się. Nie będę dziwną aŁtoreczką, która urządza z tego powodu VIII WŚ *.*
Eliś za bardzo kocha Emms.
Zacznę, ale najpierw skrobnę o Jill :)]
[Czyli nie znajdziesz innej?! :(
OdpowiedzUsuńHaha.
A ja kiedyś będę musiała rozbudować powiązanka, ale najpierw wypadałoby powątkować.
Wolisz dłuższe wątki, prawda?
Więc pewnie trochę czasu mi to zajmie.]
W życiu Mathiasa było naprawdę wiele kobiet. Tych młodych, jak i nieco starszych. Jednak ostatnimi czasy w jego łóżku najczęściej gościły uczennice z Hogwartu. Dlaczego? Nie był do końca pewien, choć już teraz mógł podać dwa powody. Pierwszy - lubił takie niewinne, niedoświadczone stworzenia, jakimi były siedemnastolatki. Po drugie - w Hogsmeade mieszkało naprawdę niewiele kobiet w wieku zbliżonym do jego. Może trzy czy cztery. A reszta? Reszta albo była po czterdziestce, albo były to jeszcze dzieci, które nawet jeszcze do szkoły pójść nie mogły. Cóż, zdarza się. Niestety, a może i stety, nie od początku wykorzystywał młode dziewczęta. Wpierw trzymał się od nich z daleka i towarzystwa kobiet szukał w innych miasteczkach lub odwiedzał burdel dla czarodziejów, gdzie nie było miejsca dla mugolek i szlam. I to wcale nie dlatego, że się nimi brzydził. W końcu jakby to wyglądało, gdyby śmierciożerca chodził do mugolskiego burdelu? Gdyby Czarny Pan się o tym dowiedział, jak nic mógłby się pożegnać z życiem. A mimo wszystko, był jeszcze młody i chciał trochę pożyć.
OdpowiedzUsuńSzczerze? Mathias nigdy nie zwracał uwagi na te wszystkie się pary. A jeżeli już, przyprawiało go to o mdłości. I wcale nie czuł, że takby chciał, o nie. On wolał seks bez zobowiązań, bez uczuć. W tych sprawach był zupełnym przeciwieństwem Emmeline. Ale kto wie, może kiedyś się to zmieni? Wszakże ludzie mogą się zmieniać, czasami nawet i o sto osiemdziesiąt stopni. Mathiasowi jednak raczej to nie groziło. Dlatego większość dziewcząt dla własnego dobra powinna trzymać się od niego z daleka. Szczególnie takie, których rodzina nie chciała mieć nic wspólnego z niegrzecznym chłopcem, który służy złu. Inaczej mogły sobie tylko zniszczyć życie, gdyż wybierając jego, mogły skończyć bez jego miłości i rodziny. On nie był w stanie się zaangażować. Przynajmniej sam tak twierdził i rzecz jasna, święcie w to wierzył. Nikt jednak nie wie co los mu przyniesie, toteż Mathias nie powinien być taki pewien. W każdej chwili bowiem los może mu wykręcić żart.
Tak, seks tak bez miłości, przywiązania i innych cukierkowych uczuć. Wszakże Mathias nie wiedział co to miłość, jedynie znał pożądanie. Nigdy jednak nie ostrzegał przed tym żadnej z kobiet. Może właśnie dlatego złamał tak wiele serc. Ale czy to by coś zmieniło? Wszakże kobiety to niezmiernie uparte stworzenia. Myślą, że wszystko mogą. Myślą, że dadzą radę w mężczyźnie bez uczuć wzbudzić miłość, że go zmienią. Gówno prawda, tyle powiem. Bo jeżeli mężczyzna nie chce się zmienić, to się nie zmieni, ot co. Więc nawet nich żadna nie próbuje zmieniać Shelley'a, bo najprawdopodobniej skończy się to fiaskiem.
Choć miłości w Mathiasie raczej wzbudzić nie można było, to pożądanie jak najbardziej. I to właśnie w tej chwili czuł. Rozprzestrzeniało się po całym jego ciele powoli, ale skutecznie. Nie miał jednak pojęcia czy dziewczyna też to czuje. Ale nic nie powstrzymywało go przed tym, aby to sprawdzić. Dlatego powoli i delikatnie odwrócił ją do siebie przodem, wcześniej odkładając książkę na półkę. Nie spodziewał się jednak, że Emmeline będzie przygryzała wargę. A właśnie to było jego małym fetyszem, słabym punktem, u którego ten gest u kobiety jeszcze bardziej wzbudzał w nim pożądanie. Nic więc dziwnego, że jego oczy pociemniały, a w podbrzuszu poczuł to miłe uczucie. Nie dał jednak tego po sobie poznać. Wyciągnął za to dłoń i delikatnie uwolnił jej dolną wargę z uścisku jej zębów, po której chwilę później lekko przejechał palcem. Była taka urocza, taka niewinna... Nie mógł się powstrzymać. W jednej chwili jej usta były pieszczone przez jego kciuk, a w drugiej jego wargi znalazły się na jej, składając na nich może nieco zbyt gwałtowny pocałunek.
Mathias
Wychowana w dobrym, acz biednym domu uczona była tolerancji wobec wszystkich. Niezależnie od rasy, pochodzenia, wyznawanej religii, a tym bardziej statusu społecznego, co wśród arystokratycznych, konserwatywnych rodów w świecie czarodziejów, było podkreślane aż zanadto. Społeczeństwo dzieliło się na czystokrwistych, mieszańców i szlamy, w najgorszym wypadku dochodzili jeszcze charłacy. June zaliczała się do tej przedostatniej grupy, szczęśliwa, że ma wstęp do magicznego świata i zadowolona, że nie wszyscy mieli obsesję na punkcie czystości krwi.
OdpowiedzUsuńObrażana, obrzucana błotem i gorszymi ścierwami była typowym popychadłem wśród tych, dla których pochodzenie było najważniejsze. Przez siedem lat, panienka Ellis, zdołała wytworzyć wokół siebie mur obronny, który nie przepuszczał ataków – a przynajmniej nie docierały one bezpośrednio do brunetki, przynajmniej wtedy, kiedy otaczali ją ludzie. Silna i dumna ze swojego nazwiska, szczęśliwa wobec faktu, że posiadała dwoje niemagicznych rodziców, nie pozwalała na to, aby ktoś ją złamał.
Bywały jednak dni lub noce, kiedy nasza bohaterka wpadała do dormitorium bez tego swojego, prawie wiecznego, uśmiechu i rzucała się na łóżko, wylewający w łzy w poduszki. Zasłaniając kotary, aby nikt nie miał dostępu, potrafiła spędzić godziny w samotności, nie dopuszczając do siebie nikogo. Jeżeli miała być już słaba, nie chciała pokazywać się ludziom na oczy.
Lubiła otaczać się znajomymi, wśród nich czuła się bezpieczniejsza. Czuła się, przede wszystkim, potrzebna. Wiedziała, że przyjaciołom z domu Lwa może ufać, wiedziała, że dziewczynom z dormitorium może wyjawić każdy swój sekret, ale o dziwo nie robiła tego. Oczywiście, że kochała swoje współlokatorki całym swoim serduszkiem, ale w głębi duszy obawiała się ich opinii, chociaż uczono ją czego innego. Uczono ją tego, aby nie przejmować się zdaniem innych – i w kwestii czystości krwi przychodziło jej to bez problemu, niektóre obelgi naprawdę jej nie ruszały, ale jeśli miała się zwierzyć, miewała z tym spory kłopot.
Tłumiła w sobie wiele negatywnych emocji, na co dzień pokazując się z maską panny śmieszki. Dziewczyny wiecznie pogodnej, kochanej, do rany przyłóż. Wręcz takiej, która emanuje ciepłem i przyciąga do siebie inne osoby. Za przyjaciół była w stanie walczyć, była dla nich w stanie wskoczyć w ogień. I żywiła się nadzieję, że z ich strony jest podobnie.
Mam nadzieję, że troszkę ją przedstawiłam, ale nie chcę scharakteryzować mojej Eliś w jednym komentarzu, większość wyjdzie w praniu i pewnie się będzie powtarzać.
Obudziwszy się pewnego ranka, sądziła, że wstała ostatnia. Kotary były rozsunięte, jak zawsze – kiedy zasypiała, wolała mieć pewność, że ktoś jest obok i nigdzie nie zniknie. Ku swojemu zdziwieniu tylko dwa łóżka były puste. Nigdzie nie dostrzegła rudej czupryny Evansówny, ani tej innej, ale za to posłanie Emms było dziwnie wybrzuszone.
O, dzisiaj nie tylko June zaspała na śniadanie! Już się miała cieszyć i budzić przyjaciółkę, kiedy dotarło do niej, że jest sobota, że wcale nie musiała tak wcześnie wstawiać, ale kiedyś już usiadła i kiedy przetarła zaspane oczy, uznała, że Em nie będzie spała dłużej, bo to niesprawiedliwe, a co.
Usiadła na łóżku drugiej dziewczyny i dźgnęła ją palcem w polik, tak delikatnie, oczywiście.
- Wstawaj, łosiu – dodała dosyć głośno. Łosiu, określenie to było przejawem miłości June do współlokatorki, a nie czymś obraźliwym.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń[Pokątna sprzedaż, lubią się - zapisane i zapamiętane.]
OdpowiedzUsuńW życiu nie zdarzyło się Adamowi, aby przywiązywał się do budowli. Wcale nie było tak, że jakieś sklepy, domy lub po prostu miejsca liczyły się dla niego bardziej od innych. Jednak w Hogwarcie było coś, co przyciągało długo po tym jak teoretycznie na zawsze opuszczało się jego mury. Więcej niż magiczna atmosfera tam panowała; to ciepło, ta niewinna dziecinność i naiwność, za którą mógł tęsknić dorosły. Zwłaszcza taki dorosły jak młody wilkołak, który siłą rzeczy starał się wyrzucić z pamięci poprzednie lata i przenieść z powrotem do "bazy zero", kiedy jego największym problemem był mecz ze ślizgonami. Zmieniło się w nim coś nie do poznania i to chyba było najważniejsze - do wychowanków Domu Węża z wielkim trudem wyzbył się wszelkich, absurdalnych awersji i dał im czyste konto mając nadzieję, że pradawna, sprawiedliwa karma nie odwróci się przeciwko niemu po raz drugi. Z czasem nawet zaczął przyjmować od dyrektora zaproszenia na szkolne rozgrywki Quidditcha, w których co prawda nie miał szans wziąć udziału(z oczywistych powodów takich jak ukończenie owej placówki i nie bycie dłużej uczniem), ale nauczył się czerpać radość z oglądania owych meczy.
Zamknąwszy drzwi swego domu na klucz i naciągając na ręce ciepłe rękawiczki postanowił wybrać się na spacer. Był chłodny, zimowy wieczór, ale mężczyźnie to nie przeszkadzało, kiedy tak kroczył przez wioskę zaległą w nienagannej ciszy. Sklepy były zamknięte, a w południowym krańcu Hogsmeade jaśniała latarenka wskazująca kierunek. Ruszył w stronę zamczyska malującego się w oddali ciemną plamą, a śnieg skrzypiał mu pod butami. Po chwili bezsensownego łażenia (czyli kiedy już Hogwart rysował się wyraźnie tuż przed nim, gdy stanął na szkolnych błoniach) wbił wzrok w zamek. Wydał mu się tak samo potężny i dumny zarazem jak w chwili, kiedy po raz pierwszy przekroczył jego próg w wieku jedenastu lat. Wspominał czas sprzed swej pełnoletności, kiedy zauważył, że ktoś wymyka się chyłkiem przez frontowe drzwi najwyraźniej nie chcąc zostać przyuważonym. Nie był to zbyt codzienny widok, aby ktoś w takie mrozy jak panujące tamtego wieczoru wymykał się z ciepłego dormitorium i kroczył w stronę pogrążonej we śnie wioski, ale Adam wiedział, że uczniowie ze starszych roczników niekoniecznie stosują się do panującej ciszy nocnej. Sam niejednemu z nich pomagał wymigać się od szlabanu, kiedy zostali przyłapani, a czasem nawet zachęcił, aby gdzieś z nim wyszli. Lubił towarzystwo, a ci, którzy byli jego sąsiadami mieli swoje biznesy i nie mieli ochoty bujać się z żółtodziobem jakim bez wątpienia był nadal. Był w takim wieku, że albo się spotykać z młodymi, albo pogodzić z samotnością.
- Hej - powiedział do gryfonki, gdy już była blisko. Wiedział, że jest z jego starego Domu; pamięć do twarzy pozwoliła mu zapamiętać i tę. - Wybieramy się gdzieś?
Na jego twarzy pojawił się uśmiech z pewnością nie wróżący niczego złego (a na pewno nie anonsujący kablowania, bo w to się Adam nie bawił), a zabawna, wełniana czapka z niebieskim pomponem na czubku zsunęła mu się zawadiacko bardziej na lewo niż na prawo.
Wroński