Widocznie śmiech nie od tego zależy, co pan widzi, słyszy.
Śmiech to zdolność człowieka do obrony przed światem, przed sobą.
Pozbawić go tej zdolności to uczynić go bezbronnym.
W. Myśliwski
Przychodząc
na świat w niezbyt zamożnej rodzinie, w niewielkiej mieścinie, nie masz zbyt
wielu perspektyw na to, jak ułożyć sobie życie. Jesteś pierwszym i ostatnim
dzieckiem młodego małżeństwa – mężczyzny, który odkąd tylko pamiętasz, pracuje
na dwie zmiany, aby zapewnić wam jako taki byt, i kobiety, cudownej, ciepłej
kury domowej przyzwyczajonej do tego, że całe swoje dnie spędza w kuchni.
Jesteś
ich maleńkim cudem, dla którego oddaliby wszystko. Mimo kiepskiej sytuacji
finansowej zapewniają ci wszystko, czego potrzebujesz. Z wdzięcznością
przyjmujesz drobne prezenty, cieszysz się z każdego sweterka zrobionego na
drutach i dumna biegasz po sąsiadach, chwaląc się nowym nabytkiem.
Zawsze
było ciebie wszędzie pełno. Ludzie śmiali się na twój widok – wiecznie roześmianej
dziewuszki ze szmacianą laleczką w dłoni, brudnym policzkiem i obdartymi
kolanami. Jako duma swoich rodziców zawsze byłaś utwierdzana w przekonaniu, że
jesteś ideałem, że nie powinnaś przejmować się bzdurnym gadaniem innych, że
powinnaś być tym, kim chcesz być. I byłaś. Nadal jesteś.
Kiedy
pytają cię o najdziwniejsze wydarzenie w swoim życiu, odpowiadasz z uśmiechem,
że był to dzień, w którym dostałaś list. List przyniesiony przez sowę, próbującą
wlecieć przez zamknięte okno. Kiedy
pytają cię o najszczęśliwsze wydarzenie, odpowiadasz, że szczęśliwych dni w
twoim życiu było zbyt wiele, aby móc wybrać to jedyne. Mimo to, z dziwną rozkoszą
wspominasz dzień, gdy zawitałaś w Hogwarcie.
Minęło
już siedem lat od momentu, w którym powitały cię mury zamczyska, zyskującego
miano drugiego domu. Jesteś promyczkiem, nie trudno zauważyć cię na korytarzu,
kiedy przemykasz do kuchni po jakieś słodkości. Jesteś wulkanem energii, której
nie spożytkujesz na żadnych dodatkowych zajęciach. Po prostu jesteś –
przeciętną uczennicą, przyjaciółką wielu, miłośniczką historii.
Do
ideału ci daleko – jesteś indywidualistką, jesteś silną osobowością o łagodnym usposobieniu.
Z obojętną miną mijasz tych, którzy nie cierpią twojej inności, którym
przeszkadza czystość twojej krwi, a właściwie jej brak. Pomagasz prawie
wszystkim, nielicznym nocami życzysz nieprzyjemności. Niełatwo cię złamać, ale
kiedy już pękniesz, nie kryjesz łez, rozwalasz wszystko dookoła, a parę razy
próbowałaś wdać się nawet w bójki.
Otwierasz
się przed wszystkimi, nie potrafisz od razu wyczuć, kto jest zły, kto ci źle
życzy. W dalszym stopniu jesteś tym naiwnym dzieckiem z obdartymi kolanami. Równie
daleko jak do ideału, daleko jest ci do damy – większej niezdary świat nie
widział, biegasz, wszędzie pędzisz, wpadasz na ludzi, rozrzucasz książki i
coraz trudniej jest ci opanować bałagan. Potrafisz spać do południa, potrafisz
zjeść tyle, co czterech chłopów z budowy, potrafisz oczarować dziewczęcym
wdziękiem i potrafisz zniechęcić swoich roztargnieniem.
Nieogarnięcie
totalne.
June Aurora Ellis
Szlama
10.08.1960
Gravesend, Wielka
Brytania
Gryffindor || VII
Ostrokrzew || 9 i ½ cala
|| sproszkowany róg jednorożca || sztywna
Bogin: nietoperz ||
Patronus: kot
od autorki słów kilka
Tak, ta karta jest nieogarnięciem totalnym. Mam nadzieję, że jednak nie spaczyłam June za bardzo. Przy odrobinie wolnego czasu powinnam nad nią trochę popracować, ale wiele zależy od tego, jak będę kreować ją w komentarzach.
Od długich wątków odwykłam, ale dajcie mi się wkręcić.
Mam nadzieję, że naprawdę nie jest tak źle, jak mi się wydaje.
W tytule pan Dostojewski.
Mogę pojawiać się w kratkę, tym bardziej do połowy lutego, no - studiuję, pracuję, baluję - z moim czasem bywa naprawdę różnie.

[witaaam ;) i tak sądzę, ze pierwsza fotka najlepsza ;P]
OdpowiedzUsuń[Kłaniam się w pas nowej, ciekawej postaci :) Proponuję wątek :)]
OdpowiedzUsuń[ot moje skromne zdanie ;P]
OdpowiedzUsuń[Pomysł jak najbardziej mi się podoba, tylko że Dante jest dziwnym Ślizgonem - on się kumpluje nawet ze szlamami i brudnej krwii. Czyli jeśli polubią się to on raczej nie będzie się z tym krył :) Takie z niego nietypowe stworzenie Domu Węża :) Kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuń[June, June, June <3
OdpowiedzUsuńWieeeem, to takie głębokie xD.]
Lew
Jest wręcz bardzo dobrze ;3.
OdpowiedzUsuńZacznę, zacznę, ale nie obiecuję, że dziś.]
Lew
[No ja mam nadzieję.
OdpowiedzUsuńW sumie to jeszcze nie wiem, jak zacznę, co i gdzie, ale ogarnę się jakoś i może nie zaserwuję byle czego, bo bym nie zdzierżyła, że nawet wątku porządnego rozpisać nie potrafię. Nagadałam się na skypie i teraz mam wenobrak, no, to straszne jest.]
Lew
[SZLAMA! MOŻNA SIĘ ZNĘCAĆ? *o*]
OdpowiedzUsuńJillian
[a jednak zmieniłaś! ;P]
OdpowiedzUsuń[Jill się szkoli na śmierciożercę, więc raczej cały czas XD]
OdpowiedzUsuń[Szukałam tego zdjęcia przez kilka dni i tak wpadłam na nie przypadkiem :D nie martw się,ty też coś znajdziesz :-) mogą się przyjaźnić,a i owszem, soby mugolskiego pochodzenia powinny się trzymać razem,prawda? A co konkretniejszych szczegółów wątku to...wszyscy,którzy mnie znajæ wiedzæ,że nie jestem najlepsza w wymyślaniu,b na chwilę obecną do łba przyszło mi tylko to by June miałaby problem z jakimiś wyjątkowo przewrażliwionymi na punkce czystej krwi istotami i Ruda mogłaby pobawić się w rycerzyka. Ale ja mam ochotę na jakiś niecodzienny wątek,a nic takiego niestety mi do głowy nie przychodzi]
OdpowiedzUsuńEvans
[Ale ona fajniutka! *_*]
OdpowiedzUsuń[okej kochanie, chce wątek ;P tylko mi podeślij pomysł ;D zaraz poszukam foteczek ;*]
OdpowiedzUsuń[nie wieszaj się... już nigdy tak do ciebie nie powiem, obiecuję!
OdpowiedzUsuńHm, no mówię Ci, że Ewka jak nic ;P
Czyli trzeba powiązanie, bo siedzą tam razem od 7 lat ;P]
[moja Emka kocha tylko... znaczy będzie kochała śmierciojadka ;P ale niech bedzie, June też może ;P ale June znowu zabierze mojej Melci Lwa ;C przykro miiiii ;C]
OdpowiedzUsuńNie przywiązuj się do ludzi, synu, a będzie ci dużo łatwiej w życiu.
OdpowiedzUsuńOjciec lubił powtarzać mu tego typu mądrości życiowe, które sam zawzięcie stosował we własnym przypadku. I nie było tutaj nawet mowy, żeby Lew się z nim nie zgodził - był jego synem, głupim dzieciakiem, któremu dał szansę na życie, którego wychował, któremu dał dom i wszystko, czego można by potrzebować oprócz tego, co najważniejsze. W rodzinie Aristowów nawet nie było mowy o poczuciu bezpieczeństwa, ciepła czy miłości, a przecież właśnie tego najbardziej potrzebowały dzieci. Lew jeszcze zawsze chciał, żeby mógł czuć się ważny, potrzebny, Ojciec uznawał to za zbędne. Był człowiekiem bardzo wymagającym, ale nie tyle w stosunku do samego siebie, co do innych ludzi. Głównymi ofiarami padła szóstka jego dzieci. Dwaj najstarsi synowie postanowili się zbuntować i nie mieli już prawa pokazywać się ojcu na oczy, ale Lew wciąż pozostał, jeszcze nie podjął żadnej decyzji, nie zdecydował, co chce w życiu robić. A ojciec oczywiście wykorzystywał to, starając się na niego jak najbardziej wpłynąć - w końcu tak dobrze byłoby zobaczyć własnego syna w szeregach Czarnego Pana.
To była jakaś paranoja, od której Lew nie potrafił uciec. Z jednej strony stała chęć robienia po swojemu, czerpania z życia pełnymi garściami i nie marnowania go na spełnianie czyichś ambicji, a z drugiej stał ojciec we własnej osobie. Apodyktyczny typ dyktatora, który wymagał bezwzględnego posłuszeństwa, nie raz powtarzając, że to jest twój zasrany obowiązek, synu, żeby mnie słuchać. Lwowi trudno było zaprzeczyć. A dochodził do tego jeszcze fakt, że trochę bał się własnego ojca. Bał się jego gniewu i tego, co mógł w nim zrobić, a już nie raz na własnej skórze przekonał się, że rzucenie Cruciatusa na własne dziecko nie jest dla niego problemem. Traktował to raczej jako pełnoprawną metodę wychowawczą. Bo w końcu co lepiej dawało nauczkę niż ból?
Ojciec nie tolerował mugoli. Nie cierpiał ich. Miał na ich kompletną alergię, traktował ich jak marne robaki, które były niegodne, by żyć na tym świecie, zwłaszcza, że zepchnęli czarodziejów na margines. Chciał wyjść z cienia. Chciał przestać przestrzegać zasad, że mugole nie mogą wiedzieć o istnieniu innego świata. Był pierdolonym ruskim arystokratą z przerostem formy nad treścią i mnóstwem nienawiści w sobie.
I Lew powinien o tym pamiętać przez cały czas, a zwłaszcza w tym dniu, w którym po raz pierwszy odkrył, że wodzi za June wzrokiem, uznając, że jest w niej coś interesującego. Już wtedy powinno mu się zapalić czerwone światło. Nie zapaliło się. Nie zapaliło się ani wtedy, ani później, kiedy po nocach stał pod jej oknem i rzucał w nie kamykami, domagając się, żeby spędziła z nim trochę czasu. Nie zapaliło się się również wtedy, gdy po raz pierwszy powiedział jej, że jest wyjątkowa, co z jego strony było naprawdę dużym osiągnięciem. Zapaliło się za późno, bo dopiero wtedy, gdy ojciec odkrył, co Lew kombinuje za jego plecami. Paliło się bardzo jasno i bardzo długo, gdy ojciec groził, że ta znajomość ma się zakończyć, bo inaczej szlamie stanie się coś złego.
Nie miał innego wyjścia, mógł tylko wyzbyć się jakichkolwiek uczuć, które zdążyła wzbudzić w nim June. Podczas wakacji jeszcze jakoś dało się ją ignorować, bo ciągle miał nad sobą widmo wściekłego ojca i paskudne rany, które zafundował mu w amoku. Ale w Hogwarcie, kiedy nikt nie patrzył mu na ręce? Było o wiele trudniej. Tłumaczył sobie, że robi to dla jej dobra, bo przecież ojciec nigdy nie żartował. Lwa nie obchodziło, że znowu może oberwać jakimś wyszukanym zaklęciem torturującym, można było powiedzieć, że nawet już przywykł. Ale obchodziło go, że to samo mogło spotkać June. I tak miał szczęście, że skończyło się na areszcie domowym, kilku siniakach, kilku powierzchownym ranach i masie przekleństw, którymi został obrzucony.
UsuńNawet na niego nie patrzyła, gdy mijali się na korytarzach. Zrozumiał, że najzwyczajniej w świecie czuła żal, bo zerwał z nią wszelki kontakt bez żadnego ostrzeżenia. Nie znała całej sytuacji, nie chciała jej poznać, bo nawet nie chciała z Lwem porozmawiać, ale starał się to zrozumieć. Miała przecież prawo.
Nie mógł jednak zrozumieć zrządzenia losu, które wepchnęło ich oboje we wspólny szlaban, w dodatku w najgorszej, bo najnudniejszej postaci - no bo żeby wylądować na cały tydzień przy porządkowaniu akt w gabinecie Filcha? Przecież to był szczyt okrucieństwa.
[Wybacz, musiałam podzielić, za dużo znaków żeby na jeden rzut poszło. No i wybacz błędy, ale nie mam już siły czytać tego jeszcze raz.]
OdpowiedzUsuńLew
[KOCHAM TĄ FOCIĘ <3]
Usuń[Ja też chcę, teeeż. Więc myślę. I tak mi wychodzi, że fajnie by było, jakby zmuszone były do jakiejś współpracy czy czegoś. Ja to bym je posadziła razem na jakimś przedmiocie. A co by było zabawniej, niech razem je w jakiś projekt wrzucić czy co. Albo niech Lien potrzebuje pomocy Pani Mugolak, ugh, nie przełknie dziewczyna takiej hańby, o nie. Ubierz to jakoś ładnie. <3]
OdpowiedzUsuń[Nie chcę mieć na sumieniu twojej psychiki ;p]
OdpowiedzUsuń[Cud, miód i kisiel. A żeby było wiarygodniej, niechaj to będzie referacik z historii. Nie cierpię historii. I ja, i Lien. :D]
OdpowiedzUsuń[Szczerze powiedziawszy miałam być zła i zwalić to na Ciebie. ;<]
OdpowiedzUsuń[Od razu ostrzegam, że moje postaćki lubią niewybaczalne, prawie mnie kiedyś za takie coś wyjebali, więc żeby potem nie było XD]
OdpowiedzUsuń[No na pewno jak jej zabierzesz chłopca to będzie się przychodziła przytulać! ;P aleś to wymyśliła KOCHANIE ;P z góry założone, że polubi ;p
OdpowiedzUsuńBierz Ewkę, ale i tak mi sję nie podoba ;D]
[Dopsz, specjalnie dla ciebie zhańbię moje dziecko rękoczynem x.x Coś w stylu 'bo ubrudzisz mnie szlamem, kurwo' i inne takie <3]
OdpowiedzUsuń[Misiu, ja żadnym pretensji ABSOLUTNIE nie mam <3 spokojnie ;) tylko se pogadać musze jak każda kobieta ;P
OdpowiedzUsuńPowiedziałabym, że Lew nje ma gustu, ale wtedy ubliżyłabym sobie ;P więc nie powiem ;P]
[Twoje szmaciszcze nie ma na to szans XD Dziwne związki już tworzyłam (nawet kazirodczy dwa razy, dobre czasy *o*), ale śmierciożerca sympatię do szlamy... Neeeee, to nie przejdzie XD]
OdpowiedzUsuń[Ależ ona jest piękna *_* Och, może ją wykorzystywać <3 Może siłą wyciągać od niej jakieś informacje i ją szantażować czy coś :D Kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuńMathias
[racja, racja ;D faceta nje utrzymasz ;P weź lepiej zaczynaj wątek a nie dyskutuj głupio ;P]
OdpowiedzUsuń[Ty chcesz moje kurwiszcze swoim szmaciszczem w wyrzuty sumienia wpakować?]
OdpowiedzUsuń[ZACZYNASZ CIPKO <3]
OdpowiedzUsuń[próbuj! ale o co rywalizować, o Lwa? ;>]
OdpowiedzUsuń[Nje, nie chce mi się walczyć o miłość ;P znajdę inną ;d Nie, żartuję <3
OdpowiedzUsuńniech kocha mocno <3 muszę ją dodać w karcie Emm, że sie przyjaźnią czy coś ;)]
[Buziaka wezmę, a jakże. Ale dalej będę robić za złą żmiję, bo mnie nerwica trafia, jak sobie pomyślę, że mam do zaczęcia jeszcze ze dwa wątki co najmniej. To ponad moje możliwości, nie cieeeeeeerpię zaczynać, nie cierpię za to siebie i jest mi przez to smutno, że aż się idę bułką chlastać. ;<]
OdpowiedzUsuń[Jak ci się napisze, tylko żeby to nie było pięć zdań ;D Daj poznać postać ;)]
OdpowiedzUsuń[Wiedziałam, że dobra z Ciebie kobieta, misiu-pysiu. Poczekam, poczekam. <3]
OdpowiedzUsuń[dzień dobry Pani]
OdpowiedzUsuńAlastor
[ a w sumie ci powiem, że nie głupi tok myślenia masz :D a mogę zacząć od momenty jak one są w trakcie wymykania z zamku? mam nawet pomysła.]
OdpowiedzUsuńEvans
[zarzucisz jakimś wspaniałym pomysłem? bo ja cholera trochę się już kreatywnie naprodukowałam, a i od godziny zabieram się do streszczenia 'lalki']
OdpowiedzUsuń[a proszę Cię bardzo, może ją ratować z opresji! bo kocha ją strasznie, a bić się też lubi. to może właśnie wyjdzie sobie na szluga z knajpy (nielegalnie w miasteczku, łohoho) i usłyszy jakieś odgłosy z zaułka. no a tam jacyś ślizgoni naskakują junę. obitą mordą się skoczy, o! moje ukryte pokłady agresji wychodzą na powierzchnię, wybacz]
OdpowiedzUsuń[jezu, nigdy się jeszcze nie określałam Oo. no ale raczej wolę dłużej, pod alecto możesz obczaić. a, i po nóżkach całuję za zaczęcie <3]
OdpowiedzUsuń[Dzień dobry, to zdjęcie jest piękne. ;___;]
OdpowiedzUsuńImogen
-Nie wierzę,że to robimy...-wyszeptała nerwowo rozglądając się po opustoszałym korytarzu. Wszyscy siedzieli na lekcjach,skupieni na powtorkach przed najważniejszymi testami w życiu,a ona dała się namówic i pozwoliła by choć raz działała pod wpływem impulsy. Ona,pani wielka prefekt,wymykająca się ze szkoły i ryzykująca swoim dobry,budowanyn przez lata imieniem. Ale szła,kierowała się w stronę posągu,który stawał się ich chwilową przepustk do wolności. Już od kilku dni Ruda jęczała wszystkim nad uchem,oznajmiając wszem i wobec,że nawet ona ma dość tej nauki i wszelkich obowiązków. Nikt się tego po niej nie spodziewał i nikt z wyjątkiem June nie wziął jej na poważnie. I choc Evans nie wzięła na poważnie jej propozycji ulotnienia się z zamku,to po jakimś czasie zaczęla to na poważnie rozważać,aż wreszcie sama wykonała krok ku chwilowej wolności. Nie trudno jej było wyciągnąć z niejakiego Pottera,w jaki sposób można wydostać się na zewnątrz i właśnie teraz stała za posągiem i mrucząc zaklęcie uderzyła różdżką w garb czarownicy,który ustąpił ukazując im niewielki, dość wąski tunel.- naprawdę nie wierzę,że to robimy,jak się ktoś dowie,to...to pożałujemy,a może nawet nas wywalą... nie mogą tego zrobić,tuż przed egzaminami!-próbowała sama siebie przekonać,że to co robią jest złe,jednak rozejrzała się jeszcze raz i przedostała się do tunelu,biorąc na siebie rolę przewodnika.- na końcu jest miodowe królestwo,będziemy musiały się jakoś wymknąć z zaplecza. Myślałam o zaklęciu Kameleona, co o tym myślisz? I och, czy nadal chcesz to zrobić.-wciąż szepcze,choć tu nikt już ich nie może usłyszeć
OdpowiedzUsuńEvans
Jasne, że miałaby problem ze zrozumieniem takiego zachowania, bo ono nie było choćby trochę racjonalne. Brakowało w nim wszelkiego rozsądku, za to pojawiały się ogromne pokłady pychy, żalu do wszystkich i wszystkiego za to, że nazwisko przez lata straciło na prestiżu oraz duma, która przesłaniała wszystko inne, niczym klapki na oczach. Lew nigdy nie powiedziałby na głos, że chciałby wymienić rodzinę na inną, bo, owszem, rodziny się nie wybiera i to nie od niego zależało czy będzie Aristowem, czy może zwykłym Smithem. Mimo wszystko rodzina była najważniejszą wartością w jego życiu, co zostało mu wpojone przez ojca. Nigdy nie wyrzekaj się swoich korzeni, bo to najcenniejsze co kiedykolwiek będziesz miał. Niestety, nie mógł przy tym wszystkim zaprzeczyć, że jedynym, co go jeszcze w rodzinnym domu trzymało była matka, która sama poprosiła go, by nie szedł ścieżką swoich starszych braci. Z trzech synów został jej już tylko Lew - Siergiej i Dymitr sami się ich wyrzekli, sami, żegnani wyzwiskami ojca, obiecali, że już ich noga już więcej nie postanie ani w Peterhofie, ani w Gravesend, ani nigdzie, gdzie będzie ojciec. Nienawidzili go. Smutne, nie? U własnych dzieci wywoływał same najgorsze uczucia.
OdpowiedzUsuńJune była inna właśnie przez to, w jaki sposób została wychowana. To ukształtowało jej charakter tak, a nie inaczej. Dzięki temu była takim sobie jasnym promyczkiem nawet w pochmurny dzień. Nikt nie tłukł jej od najmłodszych lat do głowy, że magia jest wszystkim, że liczy się pochodzenie, a mugole kiedyś zapłacą wszystkim Aristowom za doprowadzenie ich rodziny do upadku podczas rewolucji październikowej. Można by powiedzieć, że Aristowowie upadli razem z upadkiem ostatniego cara Rosji, bo z tą dynastią byli bardzo mocno powiązani. I nie było tu nawet mowy o tym, że Lwa to nie interesowało zupełnie. Krew, pochodzenie, zawiłe drzewo genealogiczne - miał to wszystko głęboko gdzieś, on chciał tylko żyć po swojemu, a wszystko to podczas gdy ojciec ciągle sprawował swoją władzę głowy rodziną twardą ręką, dotkliwie karząc za każdy, choćby najmniejszy przejaw nieposłuszeństwa. Lew nie był typem buntownika, a jednak - nie podobała mu się ta idea wywyższania się, bo spędzony w Hogwarcie czas pozwolił mu zauważyć, że tam naprawdę niewiele pozostało osób, które aż tak wielką wagę przywiązują do statusu krwi.
Był Lwem Aristowem i czasem się tego wstydził. Wstydził się, że wszyscy postrzegali go przez pryzmat nazwiska, wpływowego ojca, ostrego, rosyjskiego akcentu i dwójki starszych braci, którzy zdążyli sobie wyrobić opinię Ślizgonów o wyjątkowo paskudnym charakterze. Jakby nie patrzeć, Dymitr i Siergiej byli jeszcze bardziej podobni do ojca niż Lew, choć jego czasem nazywano chodzącą kopią Iwana.
Był Lwem Aristowem i czasem cholernie się tego wstydził.
Nie przyszedł wtedy, po prostu się nie pojawił choć wcześniejszego wieczoru oboje obiecali sobie, że jutro o tej samej porze. Myślał, że będzie tak jak zwykle - znowu po cichu wjedzie do domu, starając się nie robić zbyt dużo hałasu, bo przecież ojciec miał zwyczaj siedzenia do późna w bibliotece i czytania książek, będąc święcie przekonanym, że wszystkie jego dzieci siedzą grzecznie w swoich pokojach i zajmują się czymś kreatywnym. Ba, był pewien, że ten wieczór nie będzie się różnił od reszty. Jak bardzo się pomylił dowiedział dopiero wtedy, kiedy zobaczył stojącego na końcu korytarza ojca, który skinieniem ręki dał mu znak, że oczekuje go w swoim gabinecie. Już sam ten gest nie zwiastował nic dobrego, a prawdziwy koszmar, bo tego bólu Lew inaczej po prostu nie potrafił określić, rozpoczął się za dokładnie zamkniętymi drzwiami. Był nieposłuszny, musiał ponieść karę. Ale nie spodziewał się, że nastąpi to aż tak szybko. W ogóle nie oczekiwał po ojcu aż takiej umiejętności kojarzenia faktów - nic nie musiał mu wyjaśniać, sam już wiedział, gdzie i z kim tyle czasu spędził jego syn.
UsuńA potem? Potem nie było nawet okazji, żeby znowu spróbować się wymknąć z domu, bo nadzór został wzmocniony trzydzieści razy bardziej, a ojciec stał się trzydzieści razi bardziej czujny. Jasne więc, że Lew, żeby nie wiadomo jak chciał, nie mógł sam wyjaśnić June, dlaczego nie mogą się już spotykać i to wszystko dla jej własnego ojca. Mógł tylko pozwolić się jej domyślać i w sumie nie mógł oczekiwać niczego innego, niż że uzna go za skończonego idiotę, który wykorzystał ją jako chwilową rozrywkę, bo tak mu się podobało, a teraz mu się znudziła.
Naiwny był, bardzo naiwny, myśląc, że w Hogwarcie coś się zmieni, że uda mu się jakoś przed nią wytłumaczyć, że w ogóle uzna jego tłumaczenia za wiarygodne, a tutaj? Nawet nie dostał takiej szansy, choć w sumie też trochę szybko się poddał - fakt, że unikała go jak ognia, co było bardzo dobrze zauważalne, doprowadził go do jasnego wniosku: to koniec i nie ma już nawet czego próbować naprawić.
Lew, który siedział już grzecznie na lekko rozklekotanym krześle przy jeszcze bardziej rozklekotanym i zawalonym starymi papierami biurko, tylko wzruszył ramionami, przenosząc wzrok na złorzeczącego pod nosem woźnego. Wyraźnie facet nie mógł sobie znaleźć miejsca w tym całym burdelu. Po chwili Filch machnął na nich ręką, wymamrotał coś, że wiedzą co mają robić (a przynajmniej Lew wiedział) i jak wróci za kilka godzin, to ma być zrobione i nie ma dyskusji, bo z tego, co zaplanował dla nich na tydzień zrobią się dwa tygodnie. Dwa pierdolone tygodnie z Filchem dyszącym w kark i dwa pierdolone tygodnie z poczuciem winy i ściśniętym gardłem za każdym razem, kiedy patrzył na June. Bez przesady.
- Tam gdzie tusz się starł bierzesz pióro i ładnie poprawiasz, jak któreś nie nadaje się do użytku, to bierzesz nową karteczkę i ślicznie piszesz od nowa, a potem układasz alfabetycznie w tamtych rozbebeszonych szufladkach pod ścianą - powiedział bardzo rzeczowym tonem, kiedy Filch już trzasnął za sobą drzwiami, zostawiając ich sam na sam ze sobą i z bałaganem.
Miłego wieczoru.
Lew
[Nie zmieniaj, cudowna jest *_*]
Usuń[Ha! I TU Cię mam!
OdpowiedzUsuńApril w pierwotnej wersji nazywała się June, ale ponieważ już jest June, to nie chciałam tworzyć drugiej June, więc...jest April.
Muszą się znać. Dość dobrze, może nawet bardzo?]
[Dziękuję dziękuję. Co do wątku to mam parę propozycji. Mogą się nienawidzić ale w sumie też mogą się lubić. Woody może ją karać za jakieś przewinienie, może zbłądzić na imprezie, może zbłądzić w Gospodzie Pod Świńskim łbem, może jakoś wkurwić sir Jacksona lub cokolwiek :D]
OdpowiedzUsuńTego, czego Emmeline nie można było odmówić to tolerancji i kultury osobistej. Zawsze na czas, zawsze uśmiechnięta, nie odpowiadająca w opryskliwy sposób, nie unosiła się gniewem. Była ot zwykłą dziewczyną o ciepłym, bijącym serduszku. Ale to zaskakiwało... Jej sytuacja w rodzinnym domu nie była łatwa, a śmiało można powiedzieć, że wręcz trudna. Wychowywała ją babka, a ojciec, którego stawiała sobie za wzór, zawsze gdzieś znikał, uciekał przez jej dotykiem, uśmiechem, przed najmniejszym słówkiem... Chyba jej nie kochał. Ale było ku temu logiczne wytłumaczenie. Zaraz po jej urodzeniu, jej matka Charita zakochała się w śmierciożercy i razem z nim uciekła, wyjechała, przepadła. To chyba najbardziej wstrząsnęło jej ojcem, znienawidził je obie, choć wina Emm była w tym doprawdy znikoma.
OdpowiedzUsuńKażdy przecież pragnie mieć się do kogo przytulić, pocałować nawet w siarczysty policzek ojca. Ona doświadczyć tego nie mogła. Można powiedzieć, że pozbawiona została miłości rodzicielskiej, której z dnia na dzień bardziej potrzebowała będąc dzieckiem. A jej brak bardzo mocno wpisał się w jej psychikę i pozostawił bliznę w sercu. To chyba nic dziwnego...
Tolerancję natomiast wpoiła jej babka, która zawsze jak mantrę powtarzała jej, że nie status krwi określa wartość człowieka, a jego dusza i wnętrze. I dzięki temu, Emm wyrzekła się wszelkich niedogodności, może nawet ciągotek, które mogłaby okazywać w kierunku ciemnej strony. Zbyt bardzo słowa te osiadły jej w pamięci i sercu. Nie wyobrażała sobie szufladkowania ludzi, ze względu na czarodziejskie lub mugolskie pochodzenie. Była człowiekiem pragnącym spokoju, dlatego specjalnie nie utrudniała sobie życia.
Z resztą ciężko mówić o jej nietolerancji wobec mugolów, skoro dzieliła sypialnię z dwiema niemagicznymi panienkami. I kochała je jak własne siostry, oczywiście, których nigdy nie miała. Kochała je bardzo i teraz nie wyobrażała sobie rozstania po tych siedmiu, wspólnie spędzonych latach. Przecież to było coś więcej niż przyjaźń. To coś na wzór, rodziny?
Należy również nadmienić, że była osobą prostą, cieszącą się z małych rzeczy, ale usuwającą się też na bok. Może dlatego często nie była zauważana... Ale to dla niej nie był problem. Kiedyś spełni swoje marzenia o zostaniu aurorem i dopnie swego, ktoś o niej usłyszy... Zostanie zapamięta. Ot takie małe marzenie.
Ach! Emmeline uwielbiała chodzić nocami po zamku, zarywać noce i przechadzać się korytarzami, które niemal znała na pamięć. Nie było w tym większego sensu, ale czasem udawało jej się przeżyć coś ekscytującego. Pewnie dlatego dzisiaj, z racji soboty wylegiwała się w łóżku, spała do oporu by móc wypocząć po męczącym tygodniu. Oczywistym było, że dźganie w policzek nie jest najmilszym sposobem, w który June mogła ją obudzić... Co innego przyjacielski pocałunek w czółko i jeszcze kawka podana pod nos. Ale niestety, Jun poszła po najmniejszej linii oporu.
- Łosiu? - zmarszczyła brwi i złapała w uścisk jej szczupły palec. - Jak możesz budzić mnie tak wcześnie, co? - od niechcenia otworzyła zaspane powieki. Przyjrzała się jej po czym spontanicznie pociągnęła ją na swoje łóżko. - Chociaż daj poleżeć. - mruknęła, ponownie zamykając oczy i opierając głowę o jej ramię. Tak lubiła się do kogoś przytulać, a dziś padło właśnie na nią. Sama chciała!
[A dawaj, zobaczymy co z tego wyjdzie] Woody
OdpowiedzUsuńJej reakcja była jak najbardziej zrozumiał, jak najbardziej naturalna i uzasadniona. Poczuła się oszukana, może też trochę skrzywdzona, wystawiona do wiatru, rzucona w kąt, jakby była tylko zabawką, która znudziła się jakiemuś rozpuszczonemu dzieciakowi z przerostem formy nad treścią, za jakiego najpewniej w tej chwili uważała Lwa. W sumie nie trudno było wziąć go za kogoś takiego - jeśli za ojca miało się ważniaka z Ministerstwa, doradcę samego Ministra Magii, którego nazwisko co jakiś czas pojawiało się w Proroku Codziennym, a za braci dwie rozpaskudzone małpy, które w Hogwarcie, kiedy jeszcze tam przebywały, zyskały sobie sławę tych dwóch Aristowów, z którymi lepiej nie zadzierać. Ale cóż, rodziny się nie wybiera. On nie wybrał sobie ich, oni nie wybrali sobie jego i koniec bajeczki o tym, jak to Lwowi nie podobało się, że trafił tak na nie inaczej.
OdpowiedzUsuńJune nie mogła wiedzieć o tym, co działo się za zamkniętymi drzwiami, ba, nawet nigdy nie powinna się dowiedzieć, nawet jeśli to mogłoby cokolwiek zmienić w ich relacjach. W ogóle to chwilowo nie powinny się one zmieniać, bo Lew wciąż miał w pamięci słowa ojca, które wycedził przez zęby w przerwach między kolejnymi zaklęciami, od których człowiekowi aż odechciewało się żyć, byleby tylko to się już skończyło. Małej szlamie może stać się coś złego.. Groźba ta wystarczyła, by Lew naprawdę realnie zaczął martwić się o bezpieczeństwo June i jej rodziny, bo doskonale wiedział, że ojciec potrafiłby zrobić im krzywdę i najprawdopodobniej w ogóle by za to nie odpowiedział, bo miał tyle znajomości, że udałoby mu się nawet ze zbiorowego morderstwa wywinąć. Oto przykład, ile mogło zdziałać nazwisko.
June była jakby poza tym wszystkim. Wychowała się w zupełnie innej rzeczywistości, jakby w innym świecie i była tak różna od wszystkich ludzi, których Lew kiedykolwiek miał przyjemność spotkać. Niewymuszenie naturalna, wyjątkowa poprzez swoją zwyczajność. Właśnie kogoś takiego Lew potrzebował, żeby nie zwariować przy swoim ojcu, który ciągle wygłaszał mu nad uchem swoje pompatyczne ideały, wspominając co jakiś czas, jak to by Czarny Pan był zadowolony, gdyby zobaczył wśród swoich sług kolejnego Aristowa. Ojca i syna. Iwana i Lwa Iwanowicza. Lew nawet nie chciał o tym myśleć, szukał ucieczki od tego, co działo się w domu, od chłodu ciągnącego z każdego zakamarku, od pustych pokoi, które pozostawili jego bracia, od płaczącej matki, która była tak sterroryzowana, że całe noce spędzała w kuchni, faszerując się kolejnymi podejrzanymi eliksirami, które podobno pomagały się jej uspokoić. A w międzyczasie jak mantrę powtarzała, że żałuje swojego życia, żałuje, że wyszła za swojego męża, żałuje, że zmarnowała tyle lat i na końcu żałuje, że urodziła mu dzieci, przez które jest teraz do niego praktycznie uwiązana. Prędzej by ją zabił i zakopał w ogródku niż pozwolił odejść.
Najgorsza była świadomość, że Lew był do ojca najbardziej podobny z całego rodzeństwa. Ciotka Olga nie omieszkała zauważyć, że jej ukochany bratanek jest kopią Iwana nie tylko z wyglądu, ale również z charakteru. Mówiła, że w tych zielonych oczach kryje się coś dzikiego, coś, co zawsze z kolei uwielbiała prababka Anastazja. Gdzieś miał to dzikie coś, przerażała go nawet sama myśl, że kiedyś mógłby upodobnić się do tego człowieka. Że kiedyś sam mógłby fundować swoim najbliższym istne piekło na Ziemi.
UsuńMiłość oznaczała słabość. Wszystkie uczucia oznaczały słabość - tak powtarzał mu ojciec, jednak Lew uparcie odsuwał te słowa na bok. Nie wiedział, co dokładnie czuł do June, bo musiał odwrócić się od niej nim w ogóle zdążył się porządnie nad tym zastanowić. Wiedział tylko, że nikt nie potrafił tak dobrze zagadać jak ona i przy nikim nie udawało mu się tak łatwo zapomnieć o reszcie świata jak przy niej. Więc wciąż wiedział bardzo niewiele.
Nie miał do niej żadnego żalu. Oczywiście, cholernie głupio się czuł, gdy odwracała wzrok mijając go na szkolnym korytarzu, miał ochotę strzelić tym wszystkim w cholerę, złapać ją za ramiona, potrząsnąć mocno i powiedzieć wszystko to, o czym nie miała pojęcia. Ale tego nie zrobił. Dla jej dobra. Chodziło tutaj tylko o jej dobro.
To była jakaś męka - musieć sobie odpuścić kogoś tak wyjątkowego i ważnego jak June, bo inaczej po prostu się nie dało. Musieć urodzić się takim, a nie innym rodzicom, którzy doprowadzali własne dziecko do momentu, w którym nie było już żadnego innego wyjścia, w którym jedyną nadzieję na czyjeś dobro, dobro kogoś ważnego, stanowiło po prostu odwalenie się od niego raz na zawsze. Nie wątpił, że będzie trudno. Nie wątpił, że będzie tęsknił, choć przecież tęsknota oznacza słabość. Ale myślał, że będzie trochę łatwiej z tym wszystkim się pogodzić.
Nie, nie tylko ona. Lew również miał ochotę powiedzieć, że on pierdoli, nie robi, nie z nią w jednym pomieszczeniu, bo nie może, po prostu nie może. Nie da rady i tyle. Przecież to był jakiś okrutny i kompletnie nieśmieszny żart, który postanowił im wyciąć głupi los. Szkoda, że wcześniej ten los nie wziął pod uwagę ich obecnych relacji.
Nawet nie podniósł głowy znad stosu papierzysk, które próbował jakoś ogarnąć, gdy usłyszał swoje imię. Swoje imię z jej ust. Do cholery. Nie chciał jej ignorować. Nie uważał, by było to dobre wyjście. Bo w sumie, jakby się zastanowić, nie było nawet najmniejszej szansy by ojciec dowiedział się o tym, że jego syn właśnie przebywa w jednym pomieszczeniu z tą małą szlamą. Jak w ogóle można było tak nazwać drugiego człowieka?
Westchnął więc ciężko, powoli podnosząc wzrok na June. Dobra, wyjaśnimy sobie wszystko, co ty na to?
- Słucham? - zapytał, starając się, by jego głos nie brzmiał zbyt sztywno czy oficjalnie. Bo już dawno nie miał sytuacji, w której aż tak bardzo nie wiedziałby jak ma się zachować.
Słucham, tylko na tyle było go stać. Śmiać się czy płakać?
Nawet i ona stwierdziła, że świat się nie zawali, gdy zrobi sobie chwilową przerwę i da się ponieść, gdy choć raz się rozluźni i pozwoli by zdrowy rozsądek, choć na jeden dzień przepadł. I choć doskonale zdawała sobie sprawę, z tego, że lada chwila zacznie żałować i gryźć swoje ręce boleśnie, byleby tylko powstrzymać się przed zawróceniem. Bo czyż nie powiedziała już "a"? Czyż to nie był czas by i teraz dokończyć i wreszcie dojść do "z"?
OdpowiedzUsuńOceny były dla niej ważne. Po zaliczeniu niemal wszystkich Sum`ów na wybitny, mając zaledwie dwie oceny "powyżej oczekiwań", nie mogła przecież się opuścić i zaniżyć swój poziom. Jednak miliony zaklęć i formułek boleśnie wypalały jej dziure w głowie i powodowały prawdziwy mętlik, musiała od tego odpocząć. A teraz pomnik garbetej wiedźmy był jedyną przepustką do chwilowego wytchnienia, które po siedmiu latach tak bardzo było jej potrzebne.
Pytanie o sposób wydostania sie ze szkoły było dziwacznym aktem desperacji z jej strony. Po tym wszystim nie łatwo było pozbyć się Potter`a toteż na wzmiankę o nim, dziewczę widocznie się nachmurzyło i jednocześnie zakłopotało.
- Chciał. - burknęła pod nosem. - Ale nie wiedział kiedy i czy w ogóle wybieram się do wioski, więc nie mógł robić za moją niańkę. Zresztą za kogo on się uważa, by w ogóle jęczeć mi nad uchem, że nie powinnam chodzić sama po wiosce, a on chętnie pomocnym ramieniem posłuży?- mruknęła i jednym szybkim ruchem sprawiając, że i z jej różdżki zaczął sączyć się wąski strumień światła. - Oczywiście, że się nie wycofam. Co ja bym teraz powiedziała Ślimakowi, wbiegając spóźniona pół lekcji? - przewróciła oczami, a po chwili skrzywiła się z niesmakiem, gdy jej dłonie wodzące po ścianie natknęły się na coś lepkiego i najwidoczniej żyjącego swoim własnym życiem. - A ty? Ty też się nie wycofasz prawda? Jeszcze możemy wiesz? - dodała jakby zamyślona, stawiając niepewnie kroki na podłożu.
Evans
[Mój błąd, ale cholernie nie mogłam się na jedno zdecydować :C]
OdpowiedzUsuńFiodorow
[Masz rację, zdecydowanie lepiej brzmi pierwsza wersja. Pozostaje mi podziękować i grzecznie czekać. :)]
OdpowiedzUsuńFiodorow
[A tam cudowny, zwyczajny taki. Ale dziękuję, June też ci się udała :D
OdpowiedzUsuńJa wstałam pół godziny temu, więc na fajerwerki też nie ma co liczyć, ale czytając twoją kartę do głowy wpadło mi coś takiego - skoro ona uwielbia historię, a Milo jej nie znosi i zasypia (pytanie więc, czemu ją wybrał na Owutem...), mógłby biegać za nią i błagać o notatki. Ewentualnie pobierać u niej korki, na których także nie umiałby się skupić. Tylko trzeba wymyślić jeszcze jakąś dalszą akcję, bo takie samo siedzenie na dupie i 'Milo, słuchaj mnie!' na dłuższą metę to straszna nuda.]
Milo
[Hmm... Mogliby, ale Milo byłby trudny jako przyjaciel, bo ten, ja go sobie wyobrażam jako siedemnastolatka, z jakimi się spotykam chociażby w moim liceum - zdziecinniały, czasem tylko umiejący zachowywać się poważnie, z humorkami i takie tam. Więc na przykład te korki wynikałyby z czystego zmartwienia June, że jej przyjaciel sobie nie radzi z przedmiotem owutemowym, a on tylko będzie machał ręką i oburzał się, że w tym czasie mogliby robić mnóstwo innych rzeczy.]
OdpowiedzUsuńMilo
[Nie ma sprawy, ja mogę poczekać :3]
OdpowiedzUsuńMilo
Poczuła się oszukana, a co za tym szło - niejako też zdradzona. Lew nigdy nie poczuwał się do obowiązku obiecywania komukolwiek czegokolwiek, więc teoretycznie istniała między nimi tylko i wyłącznie niespisana, nawet nigdy niewypowiedziana do końca umowa, że zawsze jedno będzie czekać na drugie w tym samym miejscu, o tej samej godzinie. June była pewna, że Lew się pojawi. Lew też się tego spodziewał, a zdziwił się cholernie, kiedy ojciec poprosił go na słówko. Miał spokojny głos, był tak opanowany i poważny, że nie można się było po nim spodziewać, iż cokolwiek wie.
OdpowiedzUsuńOjciec wiele go nie nauczył. Żadnego ze swoich dzieci wiele nie nauczył, wtłukł im tylko na siłę do głów, że powinni być samowystarczalni, a najlepiej jest w życiu nie oglądać się za siebie tylko iść do przodu, nawet jeśli droga wiedzie po trupach. Wszystko dla większego dobra. Wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Nikt nigdy Lwa nie przyzwyczaił do bliskości, do tego, że uczucia należy choćby w najmniejszym stopniu okazywać, że nie wolno w sobie wszystkiego uparcie dusić, bo tak się na dłuższą metę nie da żyć. To znaczy niby się da, ale co to za życie, takie jakie wiódł Lew? Pełne ciągłego strachu, bezwzględnego posłuszeństwa i wąskich blizn, które samym swoim widokiem przypominały o bólu. Bliskość oznaczała przywiązanie. Przywiązanie oznaczało słabość, najsłabszy punkt w który można najłatwiej uderzyć.
Dobre pytanie - po co mu to wszystko było? Po co Iwan Aristow się żenił i płodził kolejne dzieci, skoro wszystkich traktował jak swoich niewolników, na których może się w razie potrzeby wyżyć? Bo to była krew, to było nazwisko, to była jedyna szansa, żeby ród nie wygasł. Chore ideały towarzyszące czarodziejom od zarania dziejów wciąż mocno się go trzymały. Zresztą, kiedyś ojciec był normalny. Nie zawsze się znęcał, nie zawsze wrzeszczał, nie zawsze straszył i bił. Wcześniej był tylko trochę zbyt szorstki i sztywny, trochę za mało okazywał uczuć, ale wcześniej nigdy nie podnosił ręki na własną żonę, a na dzieci jeśli już to tylko wtedy, kiedy naprawdę zasłużyły. Mroczny Znak go zmienił. Lew nawet nie chciał myśleć, że z nim mogło by się stać to samo. Teraz uważał, że sam w swoim jestestwie jest... W porządku. Nic nie jest z nim źle. Przerażała go myśl, że Mroczny Znak mógłby zmienić również jego. W ogóle przerażała go wizja Mrocznego Znaku wyrytego na własnej skórze, aktu ostatecznego przejścia na służbę u Czarnego Pana.
June była całkowicie poza tym. Co z tego, że nie mogła pochwalić się rozrośniętym drzewem genealogicznym z jakimiś przezajebistymi nazwiskami? Przecież to nie było najważniejsze. Najważniejsze było, żeby żyć i dać żyć innym, żeby nie żyć dla siebie, ale też dla innych. Tego u Aristowów brakowało najbardziej. Jakby całkowicie zapominali, że po śmierci zostanie z nich tylko kupka kości, która nikogo nie będzie interesować. Jakby zapomnieli, że nadejdzie moment, w którym wszyscy staną się sobie równi. Lew starał się pamiętać, dlatego odważył się zrobić ojcu na złość. Dlatego odważył się podejść trochę bliżej June. Możliwe, że popełnił wtedy błąd, bo zaczął coś, co przecież z góry było skazane na całkowitą porażkę. Ale spróbował i chyba to się chwilowo liczyło najbardziej.
Poznał inny punkt widzenia, który tworzył jakby całkowicie inny świat. Taki, w którym nie ma podziałów, nie ma oceniania poprzez wzgląd na nazwisko i status krwi. Lepszy świat. Łatwiejszy, mniej skomplikowany.
UsuńOwszem, mógł o to jakoś zawalczyć, ale po co miałby to robić, skoro w ten sposób tylko stworzyłby dla June zagrożenie? To dziwne, naprawdę dziwne, ale nie chciał jej krzywdzić bardziej niż było to koniecznie. Zabawnie brzmi, nie? Nie chciał krzywdzić, a jednak trochę musiał, żeby potem nie bolało jeszcze bardziej. Wybrał mniejsze zło. Nagle przestało się liczyć to, czego on by chciał, przestał się liczyć jego własny egoizm. On sobie mógł chcieć. Mógł sobie chcieć jej. Ale nie mógł mieć, bo liczyło się coś innego - liczyło się, żeby mogła być taka jak do tej pory, ale bez zbędnego balastu w postaci Lwa.
Nie mógł powiedzieć, że taki układ go satysfakcjonuje. Owszem, mijając go bez słowa na korytarzu June wyraźnie pokazywała, że nie bardzo jej brakuje jego obecności, ale co z tego, skoro jemu wciąż brakowało, a wiedział, że nic z tym nie może zrobić, bo prawdopodobnie właśnie doszła do wniosku, że go nienawidzi. I nie bardzo mógł się jej dziwić.
Największym plusem tego wszystkiego był fakt, że Lew jeszcze nie stał przed ostatecznym wyborem. Jeszcze nie, jeszcze miał trochę czasu. Jeszcze mógł się zbuntować, jeszcze mógł postawić na swoim i nawet zaczął to poważnie rozważać, kiedy znajomość z June zaczęła iść jakby we właściwą stronę, które oboje przecież podświadomie chcieli. Ale teraz, kiedy wszystko nagle się skończyło, kiedy June przestała być jego prywatnym impulsem, który odciągał go ze złej ścieżki, teraz potrzebował nowego impulsu. Czegoś, co przez samo swoje istnienie pokazałoby mu, że warto zmienić front. Kogoś.
Ale naprawdę, zamierzała o tym rozmawiać tu i teraz? W tej chwili? Akurat teraz? Naprawdę? Właśnie teraz, kiedy Lew miał ochotę uciekać gdzie raki zimują, bo mu ta sytuacja bynajmniej nie odpowiadała?
Uniósł wzrok znad stosu papierów, przestając ostatecznie udawać, że w ogóle jest zainteresowany tą robotą. Czuł się, jakby los właśnie sobie z niego zakpił. Jakby specjalnie robił mu na złość.
Co miał jej odpowiedzieć? Że nie mógł? Że nie chciał? Że mu się nie chciało, bo miał lenia? Że już mu na niej nie zależy, że w ogóle to jest beznadziejną głupią szlamą i ma mu dać spokój? Przecież miał już skończyć z okłamywaniem wszystkich wokół i samego siebie. I w sumie to była jedyna szansa, żeby w ogóle dać impulsowi szansę na pojawienie się. Więc co, oto chwila prawdy?
- Nie przyszedłem - powtórzył za nią, kiwając lekko głową i nie spuszczając z niej wzroku.
Ej, a czy to nie w tych brązowych oczach się zabujał? I czy wciąż nie był w nich tak naprawdę zabujany, nawet jeśli właśnie jakiś głos w jego głowie zdzierał sobie płuca wrzeszcząc, że to już skończony temat i nie należy rozdrapywać starych ran.
Ale naprawdę chcesz teraz to usłyszeć? Tu i teraz? Serio?
- Nie przyszedłem, bo ojciec dał mi w pysk i zagroził, że zabije i ciebie, i mnie jeśli jeszcze raz nie będę go słuchał - wyrzucił z siebie dość opanowanym tonem, bo w sumie to dla niego było to jak najbardziej na porządku dziennym, że ojciec tłucze gdzie się da i grozi śmiercią.
I w sumie to nie zdziwiłby się wcale, gdyby teraz roześmiała mu się w twarz, uznała, że sobie z niej kpi i w ogóle to jest skończonym idiotą. Bo w sumie to był idiotą, że jej właśnie o tym powiedział. Wiedział, że nie powinien. Wiedział, że byłaby szczęśliwa, gdyby nie wiedziała. Ale co się stało to się nie odstanie.
Lew również nie uważał, by był słaby. Ciotka Olga uwielbiała przy każdej okazji powtarzać mu, jak to bardzo podobny jest do swojego ojca i w ogóle jakie to niesamowite, że aż tak wdał się w prawdziwych Aristowów. A tatuś mówił i to nie raz, że prawdziwy Aristow jest taki jak on - dumny, silny człowiek z żelaznymi zasadami. Aristow to nie nazwisko, Aristow to stan umysłu, tak samo jak Rosja nie była krajem, a stanem umysłu. I choć ojcu wiele udało się w swoich dzieciach zmienić, a już we Lwie to najwięcej, to do tej pory jakoś chłopaczyna przekonany nie był do końca, że mugole są gorsi, że należy zepchnąć ich na dalszy plan i pozwolić czarodziejom wyjść z ukrycia, a nie odwrotnie.
OdpowiedzUsuńI będę się powtarzać, bo dla Lwa June była inna, lepsza, a to wszystko też dlatego, że była poza tym wszystkim, co dotyczyło jego, a zupełnie nie obchodziło jej. Że potrafiła wziąć się z garść kiedy było trzeba i pokazać innym, że jest uparta i da radę postawić na swoim. On nie potrafił. Nie dał rady. Za bardzo się bał, po prostu. Dziwne, że ojciec jako główne źródła słabości zawsze wymieniał innych ludzi, a strachu nigdy. Iwan Aristow również się czegoś bał. Również był człowiekiem, takim samym jak cała reszta. Tak samo słabym, a nawet jeszcze słabszym do zwykłego przeciętniaka, tyle, że nauczył się jak słabość tę ukryć pod iluzją siły, którą dawało mu dręczenie własnej rodziny pod każdym względem.
Ej, ale czy od początku nie było to zbyt piękne, żeby być prawdą, którą można by dłużej ciągnąć? Czy od początku nie było za fajnie, za przyjemnie, że wszystko się układało, że Lew czuł, że z dnia na dzień June coraz bardziej przekonuje się do niego i chyba jako pierwsza dziewczyna nie patrzy na niego przez pryzmat starszych braci, którzy wyrobili w Hogwarcie opinię, że jak Aristow, to musi być zadufany w sobie dupek i nie ma innej opcji. Czy to od początku tak naprawdę nie było skazane na niepowodzenie? I Lew doskonale o tym wiedział, był tego w pełni świadomy, a jednak wolał odsunąć obawy na bok i po prostu cieszyć się tym, co chwilowo było - a było dobrze, lepiej niż mógłby nawet oczekiwać, bo była June. I niby wcale wiele nie chciał, chciał żeby mógł robić po swojemu i nie martwić się o ojca, który ciągle miał wobec niego jakieś niemożliwe do zrealizowania oczekiwania.
Więc teoretycznie Lew nie utracił June, bo ona również nigdy nie była jego, żeby nie wiadomo jak chciał, bo wiadomo, że chcieć to sobie mógł. Na dziesiąte urodziny chciał nową miotłę, a dostał takie lanie, że zapamiętał je już na zawsze, co było wręcz doskonałym przykładem, że chcieć to naprawdę, gówno wszystkich obchodziło za przeproszeniem, co on chciał. On nie był od tego, żeby czegoś żądać czy oczekiwać, był od tego, by to od niego żądano i oczekiwano. W sumie to nawet się zaczął przyzwyczajać do swojej jakże podłej roli, a właśnie mniej więcej wtedy pojawiła się June. To wystarczyło, żeby wewnętrzny bunt zaczął w nim kiełkować, by wreszcie, po tylu latach życia pod jednym dachem z tyranem pojawiło się pierwsze głośno wypowiedziane nie. A potem kolejne i kolejne, które tylko jeszcze bardziej ojca rozwścieczało i prowokowało, a jednak towarzyszyła temu wszystkiemu ponura satysfakcja, że oto Lew wreszcie odważył się zrobić ojcu na złość. Być może jednak w kwestii June posunął się za daleko.
Ojciec nie był do końca takim idiotą i tumanem, na jakiego wyglądał. Potrafił szybko dostrzec, jakie są słabe punkty innych ludzi, a że Lew był jego synem, tak do niego podobnym, którego znał na wylot, nie zeszło mu długo, by rozgryźć, gdzie też znajduje się jego słaby punkt. Nie trzeba było zresztą być geniuszem, żeby zauważyć, że jak dzieciak przestawia się trybu nocnego na dzienny i nie wychodzi przez pół wakacji z łóżka po dwunastej to coś jest na rzeczy, co oznacza, że ma w nocy ciekawsze zajęcia niż spanie. Owszem, z czasem Lew sam zawinił, bo przestał być tak ostrożny jak na samym początku, gdy dopiero zaczynał cichaczem wymykać się z domu. A wszystko sprowadziło się do prostego wniosku - mała szlama jest jego słabym punktem, w który trzeba uderzyć. Lew mógł tylko w duchu dziękować, że jak na razie skończyło się na ostrzeżeniu i groźbie, która i tak dotknęła tylko jego.
UsuńSłabym punktem Lwa była June.
I nawet teraz, kiedy mijali się na korytarzach pojawiał się jakiś wewnętrzny ból, bo nawet nie chciała na niego spojrzeć, choć był pewien, że za każdym razem zauważała. Wolała odwrócić wzrok. Do cholery, ale czego on w sumie oczekiwał? Że będzie chciała teraz oglądać tę parszywą ruską mordę? Dobre sobie.
Powiedział zdecydowanie za dużo, ale zdał sobie z tego sprawę dopiero, kiedy krzesło z głuchym łoskotem uderzyło o podłogę. Przecież to nie była jej sprawa, nie powinien w ogóle o tym wspominać. Powinien za to użyć łatwiejszego wyjścia - zimnym tonem oznajmić, że jest głupią szlamą i ma się od niego odczepić, bo sobie za dużo nawyobrażała. Powinien, ale tego nie zrobił, to teraz miał. I skoro temat już się rozpoczął, to jak wytłumaczyć, że to wcale nie przez nią, ale przez to, że Lew był na tyle głupi, by ignorować zasady ojca i łamać je tuż przed jego nosem naiwnie licząc, że się nie wyda? Jak to wszystko wyjaśnić, żeby przy okazji zachować to, co powinno zostać zachowane w tajemnicy? Bo przecież tatuś mówił, że to co się dzieje w domu tam zostać powinno.
Bo po co w ogóle miał zwalać to wszystko na nią, skoro mogła pozostać w błogiej nieświadomości i tak byłoby dużo łatwiej? Wszystko to z czystego egoizmu - Lew już sam sobie z tym nie radził, po prostu. Musiał zwalić własny prywatny problem na kogoś innego.
Pod wpływem nagłego impulsu zerwał się ze swojego krzesła, które zachwiało się mocno, ale nie upadło na podłogę. Jeszcze tego im brakowało, żeby hałas zwabił jakiegoś Irytka albo co gorsza Filcha, który dopiero urządziłby niezły sajgon. Szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni spodni swoją różdżkę, której na szlabanie niby nie wolno było mieć, ale ojciec mówił, że prawdziwy czarodziej bez różdżki nigdzie się nie rusza i jakoś ta zasada mu została w głowie. Wystarczyło jedno zaklęcie, żeby pozbyć się rozlanego atramentu, od którego uprzednio delikatnym, acz zdecydowanym ruchem musiał odsunąć June.
June, która teraz stała sobie i trzęsła się jakby właśnie wystawiono ją na kilkustopniowy mróz. Trzeba było ugryźć się w język.
- Uderzył mnie, bo tak mu się podobało, zresztą nie pierwszy raz - odezwał się wreszcie, by przerwać ciszę, która między nimi zapadła.
Jak już powiedziało się A, to trzeba było powiedzieć i B, więc w sumie mógł i żałować, że w ogóle zaczął temat, ale teraz też czuł, że po prostu należą jej się jakieś wyjaśnienia. Mógł tylko posłać jej spojrzenie, które powinna odczytać jako prośbę, by nie brała tego wszystkiego do siebie, bo dla Lwa to już była naprawdę normalność. Część życia po prostu. Nieodłączna część tego jak został wychowany, część, która przestała mu przeszkadzać, bo się przyzwyczaił.
- June, ty nie znasz mojego ojca. - I lepiej, żebyś nigdy nie miała okazji poznać. - Złamałem jego zakaz to dostałem karę, tyle. Nie twoja wina.
Wzruszył ramionami, spuszczając wzrok i chowając różdżkę. Się, kurwa, porobiło.