Charles E. Thayer
urodzony w Dzień Kosmosu, bowiem 21 maja 1960 roku
boi się ognia, przed którym gotowy jest go chronić królik
wychowanek Domu Węża od siedmiu lat
o krwi czystej i z patykiem wiśniowym, długim na czternaście cali i podobno do uroków idealnym
Jedyną charakterystyczną rzeczą, jaką Charlie pamiętał ze swojego dzieciństwa, był ten wieczny smród spalenizny unoszący się w powietrzu. Jakby ktoś za długo trzymał garnek z zupą na gazie i przypomniał sobie o tym dopiero, kiedy konsystencją przypominała oponę leżącą zbyt długo w palącym słońcu i nie dała się odkleić od spodu naczynia. Ten cholerny smród, którym przesiąkało wszystko w promieniu kilometra, od którego chciało się wyrzygać flaki i którego nie mógł się pozbyć długo po odjeździe z peronu 9 i 3/4. Dopiero po wytężeniu mózgu potrafił opowiedzieć, nieco niezgrabnie, skąd ta woń pochodziła. Ojciec lubił palić. Oczywiście nie chodzi tu, jak w przypadku zwykłych ludzi, o papierosy. Papierosy nie były godne, by Erwin Thayer trzymał je pretensjonalnie pomiędzy drugim a trzecim palcem. Nie były godne, by ich filtry choć musnęły jego wargi. Pospólstwo mogło się truć, ale nie pan i władca całego wszechświata. Och, on przecież był większy od Voldemorta, Dumbledore'a i ich wszystkich. Był po prostu Erwinem Thayerem, który mógł robić wszystko co mu się podoba, łącznie z paleniem wszystkiego co się da w szopie. Jego starszy brat opowiadał mu historie o tym, że widział jak ojciec wrzuca w płomienie zdechłe szczury.
Matka była oschła, ale przynajmniej kojarzył ją z zapachem perfum i kawy rozpuszczalnej, którą co chwilę popijała. Żadnego ognia, żadnych płomieni odbijających się w oczach, tylko skute lodem serce i krótkie polecenia w stylu 'Charlesie, przynieś mi to' 'Charlesie, przynieś mi tamto'. Ale wszystko jest lepsze od ojca machającego ci pudełkiem zapałek przed oczami. On najbardziej cuchnął siarką, spalonym drewnem i czymś, czego Charlie nie mógł określić. Chyba śmiercią. Oni wszyscy, wszyscy śmierciożercy byli siebie warci. Ale okazywał rodzicom szacunek, nieważne jak mocną niechęć do nich czuł. Bo jednak jest różnica między 'testami wytrzymałościowymi Erwina Thayera' a chwilką świętego spokoju, bez szturchania różdżką w głowę. Heck, jego brat lubił tak go karać. Ale przynajmniej nie przejął po ojcu miłości do palenia czego popadnie. Jeszcze by sobie z jego ręki tudzież twarzy zrobił popielniczkę.
Wysiłek Charlesa opłacił się, bo Tiara ledwo dotknęła jego głowy i wykrzyknęła upragnione słowa 'SLYTHERIN!'. Heck nawet poklepał go po plecach i przyznał się do tego, iż są braćmi. Choć zdaniem młodego Thayera tutaj podziałała zasada 'Ślizgon albo cię wydziedziczę', która sprawiła, że przez chwilę stał się wzorowym wychowankiem Domu Węża. Wszyscy byli dumni, nawet przez dwa tygodnie powstrzymano się od nazywania go 'glutem' ewentualnie 'małym gnojkiem'. Bo zestaw wyzwisk zależał od humoru poszczególnego członka rodziny, prócz matki, która obstawała przy 'Charlesie'. Żadnych zdrobnień, jeszcze by się mu w głowie poprzewracało!
Stopienie się ze ścianą to trudna umiejętność, zarezerwowana dla Puchonów, którzy nie oddali szkolnym zbirom prezentu od rodziców. On jednak opanował ją w stopniu podchodzącym pod perfekcję, kiedy ściana robi mu wręcz za pelerynę niewidkę w nieco zmodyfikowanej wersji. Wyróżnianie się z całego tłumu to cecha zarezerwowana dla tych, którzy nie obawiają się o stan swojej twarzy, czy - bądźmy szczerzy - nie chcą skończyć jak Severus Snape. Charlie nie należy do tego grona osób, które wręcz pragną by jakiś idiota powiesił ich do góry nogami w powietrzu. Woli sobie spokojnie żyć gdzieś z boku, schowany za jakąś książką tudzież czymkolwiek innym zakrywającym twarz. Byłby ostatnim, który biegłby skopać jakiegoś Gryfona i pierwszym uciekającym z miejsca zdarzenia, gdyby kogoś wielkiego przypadkiem urządził. Jak sensacje to tylko żołądkowe, a jak sadyzm to tylko przy rwaniu listów od rodziców. Ni mniej ni więcej, ważna jest sztuka kamuflażu. I choć teraz cios w nos na opamiętanie ze strony brata mu nie grozi, nadal ma jakieś odruchy schodzenia innym Ślizgonom z drogi, jeśli nie podoba mu się ich spojrzenie. Ucieka od kłopotów, jednocześnie dbając o swoje interesy, sprytnie i po cichu.
To nie znaczy oczywiście, że gdybyś przy nim umierał to on by cię zostawił na pastwę losu i jeszcze pomachał na do widzenia. Zbyt upodobniłby się do reszty własnej rodziny, a wtedy chyba by się załamał. W takich sytuacjach włącza mu się jakiś wewnętrzny syndrom Matki Teresy, który każe rzucać mu się na ratunek tonącemu czy stanąć w obronie dzieciaka z pierwszego roku. Ale to zdarza się naprawdę rzadko, bo pozwala działać wszystkim bohaterom wokół, powoli wycofując się z centrum zdarzeń. Zawsze jest tłem, robienie tła to także ważna umiejętność, bo chyba raz na sto lat trafia się ktoś, kto nie chciałby zdobyć ogólnej sławy. A Charlie właśnie takim ktosiem jest. Nawet nie ma ambicji na to, żeby znaleźć sobie bandę wśród Ślizgonów i z nimi się szlajać. Jeszcze sami by mu mordę obili jakby jakiegoś dzieciaka skroić nie chciał!
Ale to wszystko robi raczej z niego cichego chłopca do bicia, który chętnie zmieniłby się w worek treningowy. Prawda jest taka, że on chce tak wyglądać w oczach ludzi, a gdyby się odważył, to mogłoby być całkiem na odwrót. I tak robił za takowy worek tylko swojemu bratu, bo reszta nawet go nie tyka. Ale Charles zrażony raz, będzie ostrożny na wieki wieków. W ten sposób jeszcze jest uśpiony w nim jakiś talent do dyskusji, bo woli się nie wychylać. Kogo obchodzi jego zdanie, jak zapytają to dostaną odpowiedź, wręcz automatycznie, sam nie będzie się udzielał. Bo on nie boi się odzywać, po prostu nie czuje takiej potrzeby. Ot, tyle. Książki są o wiele lepsze w odbiorze, bo tam przynajmniej wszyscy są idealni, a nawet jeśli nie to i tak ociekają wewnętrzną zajebistością, za którą można z miejsca paść przed nimi na kolana. Cały sekret. Chociaż Charlie czułby się wyłącznie zakłopotany, gdyby ktoś przed nim padał. Taka już jego natura.
------------------------------------------
no cóż, sama nie wiem co wyprawiam. to chyba zmęczenie. kartę poprawię. albo i nie. kto mnie tam wie. na wątki reaguję entuzjastycznie, zwłaszcza długie. bo ja lubię sobie popisać.
nie lubię zaczynać, jestem z tych co kombinują we wszystkie strony, żeby wymyślać powiązania. ale nie protestuję, gdy ktoś robi to za mnie. moja logika mnie czasem przeraża.
nie lubię zaczynać, jestem z tych co kombinują we wszystkie strony, żeby wymyślać powiązania. ale nie protestuję, gdy ktoś robi to za mnie. moja logika mnie czasem przeraża.

[dobry wieczór, jak ładnie to wszystko napisane. Alecto czy Glizdek? z naciskiem na pierwsze]
OdpowiedzUsuń[sieeeeeeeemson, fajowa karta]
OdpowiedzUsuńNick
[O ja, o ja, o ja <33]
OdpowiedzUsuńWilly/Łapa
[No, no, no... Postać - przynajmniej tak mnie się wydaje - bardzo podobna do mojej Emmeliny. Cicha, spokojna, trzymająca się na uboczu, zawsze gdzieś znikająca w świecie książek. Mam mały pomysł na wąteczek i powiązanie.
OdpowiedzUsuńA więc... Nasze słodziaczki mogłyby się znać już od dawna, bo po:
1. Na pewno mięli ze sobą jakieś zajęcia, chociażby eliksiry czy transmutację.
2. Są w tej szkole siedem lat więc siłą rzeczy, muszą.
Myślę, że mogliby się trochę potajemnie, przyjaźnić. Wiesz, zawsze muszą spotykać się gdzieś, gdzie nie będą na widoku, pełna konspiracja. Miejsca spotkań (głównie w nocy) np. na Wieży Astronomicznej, w łazience Jęczącej Marty, przy zwierciadle Ain Eingarp itd.
A zaczęło się od tego, że profesor McGonagall połaczyła ich kiedyś w pary na lekcji i kazała zamienić pinezki w kubek czy coś. No, a podejrzewam, że z Twojego Charlesa bystre chłopię jest, więc się dogadali. A wątek to prozaicznie - spotykają się, w którąś noc. ;)
I teraz mi powiedz czy ci pasuje, czy za bardzo poleciałam ;P]
[Ciekawa postać.]
OdpowiedzUsuńCourtney
[Taki mało ślizgoński ten Ślizgon, ale to jest faaajne *_* Poza tym, witam serdecznie! I ja cię znam, o. Tylko nie pamiętam skąd... W każdym razie, jakieś pomysły na watek/powiązania? Czy wolisz zacząć?]
OdpowiedzUsuńSaga
[Nie, nie mylisz :3 I to był kot przemierzający wszechświat na keybordzie!
OdpowiedzUsuńA pomysł mam taki, że skoro obaj są z typowej fanatycznej arystokracji i obaj znacznie od niej odstają, to kiedy ich rodziny się spotykały na bankietach i innych głupotach, nawiązała się między nimi nić sympatii :3]
[elvis melvis <3]
OdpowiedzUsuń[A to powiem, że bym się bardzo cieszyła. Tylko jakiegoś pomysłu potrzeba. Nawet mam chyba coś. Bo mi to się zawsze marzyło, żeby Court miała coś na prawach internetowej znajomości. To znaczy, mogła zostawiać jakieś kartki na przykład, albo listy w danym miejscu, a potewm ktoś by je zabierał i odpowiadał na nie. Co myślisz?]
OdpowiedzUsuń[Chyba nie te czasy, kiedy lądowało się z twarzą w spaghetti!
OdpowiedzUsuńI, tak, zaczynasz <3]
[Dokładnie, tak. Court by zostawił list dajmy na to dokładnie taki jaką ma kartę (co by prościej było zacząć)i Charlie po prostu by go znalazł, odpisał i zostawił w tym samym miejscu. :>]
OdpowiedzUsuń[tylko, że Thayer by naprawdę dużą chałę musiał odwalić, żeby Ali zwróciła na niego uwagę (skoro taka pała) i skusiła się na jakąś zemstę. a i ta byłaby trochę bardziej wyrachowana od wytykania paluchami i śmieszków. ale te też by były, spokojnie. to teraz ponowna burza mózgów. wymyśl coś mądrego, zacznę. o, i dalej idź na żywioł, koniecznie!]
OdpowiedzUsuń[dobra, podepnę się pod powyższy pomysł z listem. a więc może charlie by kiedyś niechcący przejął wyjca od ojca do Alecto i poznałby wszystkie jej sekrety (jeszcze cholera nie wiem jakie), a laseczka by się poczuła zagrożona, że je wyda. także albo by go zastraszała i hejtowała, albo próbowała nieskutecznie przekabacić na swoją stronę. to teraz może coś innego. ktoś zniszczyłby pokój wspólny Ślizgonów (burdel zrobił, ot co, porozrywane poduszki, pocięte kanciapy, rozbite lampy i jeszcze jakieś anty ślizgońskie graffiti na ścianach). no i Alecto miałaby Charliego za sprzedawczyka i wtykę Huncwotów. hmm?]
OdpowiedzUsuńZapomniałaś o delikwentach z wiecznie goszczącym na ustach cwaniackim uśmieszkiem, którzy zachowują się jakby pozjadali wszystkie rozumy i do tego byli z tego niezmiernie dumni, a wolny czas spędzali na pieprzeniu wszystkiego/gościnności w kroku (zależne od płci, niepotrzebne skreślić). Tych chyba Will nie znosił najbardziej, bo jakby nie było, siedemnaście lat nie czyniło z człowieka dojrzałego, nawet jeśli oficjalnie był dorosły. Niestety większość nie umiała tego zrozumieć i dzień siedemnastych urodzin traktowała jak otwarcie bramy na drogę 'Robię co mi się podoba, ale nie ponoszę odpowiedzialności'. Na swój sposób to było zabawne, te wszystkie zapijaczone małolaty i ich niestworzone historie, ale w większości przypadków to wręcz załamywało, gdy człowiek pomyślał, że od tych ludzi zależy przyszłość świata czarów.
OdpowiedzUsuńSam William pewnie plasował się gdzieś w tej charlesowej grupie, bo był takim ślizgońskim dezerterem i ani nie zamierzał zostawać śmierciożercą, ani po nocach rozciągać swetrów. Jego w ogóle nie interesowało, co koledzy z dom robią w wolnym czasie, ba!, mało co go przejmowało. Nie był skończonym ignorantem, jednakże jakby postawić go przed wyborem 'spać' a 'zawracać sobie dupę byle czym'... Łatwo chyba zgadnąć, że łóżko wygrywa w przedbiegach ze wszystkim. Trzeba było znać umiar, nawet w paranoi, ale akurat on nie powinien się na ten temat wypowiadać, bo gdy czynił coś niezgodnego z wytycznymi ciotki, zaraz bał się, że ta kobieta wyskoczy zza rogu i znów zleje go jak psa.
Normalnie o tej porze Smith ucinał sobie drzemkę, aby nudne godziny szybciej minęły i z dnia pozostała tylko kolacja, ewentualnie godzinka czy dwie szlajania z Sidem, a na końcu znowu sen. Nietrudno się domyślić, iż sen zajmował dużo miejsca w rozkładzie zajęć Ślizgona, bo nie tylko był po prostu zajebisty, ale też pozwalał na chwilę odciąć się od reszty świata. Inni chlali i ćpali, a Willy chrapał jak dzika świnia. W każdym razie, drzemałby smacznie dalej, gdyby kolega z pokoju nie wyszedł trzaskając drzwiami, a potem z dołu nie doszły go te idiotyczne chichoty. Głównie dziewczęce, część Ślizgonek miała to do siebie, że śmiała się nie po to, aby wyrazić rozbawienie, ale aby zwrócić na siebie uwagę i na to, JAKIE TO ONE SĄ ZABAWOWE, HA HA HA. Strasznie to Smitha wnerwiało, raz jednej kazał zamknąć mordę, co może nie było przykładem dobrego wychowania, ale czy trudno mu się dziwić?
Klnąc w myślach (nie robił tego na głos, bo uwielbiał uchodzić za stoika) wciągnął portki, koszulkę, wcisnął stopy w trampki i niemrawo stoczył się na dół. Od razu znalazł źródło tych przenikliwych paszczowo-gębowych odgłosów, które skwitował mało przyjaznym spojrzeniem, a potem jego uwagę przyciągnął Charlie siedzący na kanapie. Widząc 'swojego' poszedł w tym kierunku, a gdy się zbliżył zmarszczył nieco brwi, bo Thayer wyglądał jak typowy przykład osoby wiecznie uśmiechniętej. Ten wytrzeszcz, brr.
- Jak chcesz to idź pograć z nimi, popilnuję ci książki. - Rzucił kąśliwie, siadając nieopodal chłopaka i przywdziewając na usta zarys drwiącego uśmieszku. Lubił go, serio, ale czasem nie za bardzo wiedział, czy on daje aspołeczniaka, czy serio nim jest. Na przykład teraz, gdy na pierwszy rzut oka przedstawiał się jako ktoś marzący o znalezieniu się w kółeczku napalonych dziewczyn oraz chłopców, dla których butelka jest wyznacznikiem kolejnej osoby do dopisania na liście 'Z TYM WYMIENIŁEM BAKTERIE', ale jednocześnie wiedział, iż jego kochany kumpel stroni od podobnych rozrywek.
[Dupadupadupa. Nie czytałam drugi raz, więc ewentualne błędy nie istnieją XD]
[TAK, POWAŻNIE. Jakiś brzydal w tej szkole się przyda XD]
OdpowiedzUsuń[Trochę ramciowata taka ;_;]
OdpowiedzUsuń[Zapomniałaś o tryliardzie serduszek ;__; A teraz dawaj wątka albo odpisuj na tamtego XD]
OdpowiedzUsuń[Hm, pamiętasz o mnie?]
OdpowiedzUsuńCourtney