rok VII | Gryffindor | dziesięć cali, ostrokrzew, włos z ogona testrala | niebieskooka | bogin zmienny | patronus jaskółka | najmłodsze dziecko | okropna córka, zdradzająca Slitherin | zhańbiła rodzinę czysto-krwistych | 22 czerwiec '60 | fanka magicznych zwierząt | niezarejestrowany animag | delikatność to jej drugie imię | obcesowa panienka | zatopiona w morzu książek | spodziewaj się błyskotliwej odpowiedzi | niezbyt zawiła | kochająca tajemniczość | nieprzewidywalna | typowy samotnik | nie traktuje z wyższością | nigdy nie wie czego chce | książkowa, średniowieczna kobieta | chyli podziw nad mądrością | czarnowłosa | nocny marek | wierna ideałom | spokojna lecz odważna| miły, szczery uśmiech | to po prostu:
Melanie Laine
Nie spodziewaj się zawiłej historii życiowej, którą przeczytasz w karcie. Nie będzie fajerwerków, typowej patologii i nieszczęśliwego dzieciństwa. Dziewczyna mająca własne demony przeszłości. Bez żalu do życia i wiecznego analizowania, krytykowania, bez zawiłych pytań dotyczących ludzkości. Żyje teraźniejszością, choć ogrom świata niezmiennie ją przytłacza. Uwielbia nowości, przygody, nie martwi się o konsekwencje własnych decyzji. Urodzona pod szczęśliwą gwiazdą - zawsze wszystko uchodzi jej na sucho. Nie daje jej to pewności siebie. Nie jest intrygantką, nie szuka poklasku, nie unosi zbyt wysoko głowy - ot normalna dziewczyna. Nie wtyka nosa w nie swoje sprawy, nie szuka kłopotów, choć nie można zaprzeczyć kobiecej ciekawości. Zawsze pojawia się w nieodpowiednich momentach. Podświadomie poszukująca prawdziwej miłości. Raczej ckliwa, ale nie ma tendencji do zakochiwania się w pierwszym lepszym mężczyźnie. Wyznaje rację rozumu nad sercem i jak sądzi, to zmieni się gdy pozna odpowiedniego kandydata. Nie nienawidząca ślizgonów. Bratnia dusza, łamiąca stereotypy. Cóż... To byłoby na tyle.
_________________________________________________________
Tak, druga kobieca postać. Na razie R.A.B. idzie w odstawkę, ale mi go NIE ruszać.
Powiązania, wątki - bardzo na tak.
Tak, druga kobieca postać. Na razie R.A.B. idzie w odstawkę, ale mi go NIE ruszać.
Powiązania, wątki - bardzo na tak.


[o jaka kochana]
OdpowiedzUsuńBill/Nicholas
[Eeeeej, fajna Ci ona wyszłaa. ;>]
OdpowiedzUsuńLoveleen/Lien
[Hm... Robimy jakiś wątek, skarbie czy skupiamy się na M. i E.? :D]
OdpowiedzUsuńMathias
[Jestem za, bardzo za. I w sumie chyba miałabym pomysł. Powiedz mi tylko, na czym konkretnie miałaby polegać ta zdrada Melanie (wielbię to imię)?]
OdpowiedzUsuń[I tylko na tym, że nie ten dom jej grzech polega?]
OdpowiedzUsuń[Ugh, a jak podchodzi to dziewczę do spraw mugoli i czystości krwi?]
OdpowiedzUsuń[Dobra, to ja tak sobie myślałam, że one by się mogły poznać jeszcze jako bachory, zanim trafiły do Hogwartu. No i kiedy tam Lien nie skakała po kryjomu po drzewach ze swoimi kompanami (póki co jeszcze ich nie ma, ale niebawem się pobawię w zakładki, to się rozjaśni), to generalnie mogłaby się bawić z Melcią. Wiesz, chodziły razem na łąkę, zrywały kwiatki, bawiły razem lalkami i ogólnie zachowywały się jak typowe dziewczynki z dobrych domów. A potem trzasło bum, jak Mel została Gryfciem. Teoretycznie niewiele się stało, bo Lien się w tę nienawiść domów nie miesza, w końcu jej rodzinka raczej wcześniej z Hogwartem do czynienia nie miała, więc było spore prawdopodobieństwo, że bliźniaki van der Bild trafią do każdego domu i nikt by wcale afery nie robił. Tak czy siak, w pierwszych latach nauki miedzy nimi nie było najgorzej, jak dawniej, a potem L. dostała kopa od M. i dowiedziała się, jakie to ona ma bluźniercze podejście do szlam i tych innych wszystkich zakał rodu czarodziejskiego. No i była afera, a Lien teraz ostentacyjnie prycha i kicha, bo jak ona mogła się zadawać z kimś, kto lubi mugoli i jej ojciec to jednak miał co do niej racje.]
OdpowiedzUsuń[Czekaj, bo się pogubiłam. Weź mi łopatologicznie wytłumacz, że kto zrozumie, kto będzie chciał naprawić i kto jest w końcu w jakim sensie niemagiczny?]
OdpowiedzUsuń[Aaaaaaaale z L. jest taka właśnie maniaczka statusu krwi. Mam rozumieć, że L. chciała ją namówić z powrotem do gardzenia mugolami, da?]
OdpowiedzUsuń[O! Dokładnie o to mi chodzi!]
OdpowiedzUsuń[Prawda. <3]
OdpowiedzUsuńOjciec Lwa po prostu w taki sposób kochał prawie wszystkie swoje dzieci. Jedynym wyjątkiem była najmłodsza, bo zaledwie siedmioletnia Swietłana, która robiła za jego maskotkę, śliczną laleczkę, oczko w głowie i najcudowniejszą córkę, jakiej mógłby chcieć. Po prostu powód do dumy, który nie musimy wiele robić, by nim być. Wystarczało, by pozostawała sobą, a więc słodkim, niewinnym i prześlicznym dzieckiem. Pozostała piątka zdaniem Iwana Aristowa potrzebowała mocnej ręki i żelaznej dyscypliny, bo nie mógł pozwolić, żeby mu któreś dziecko zapomniało o tym, co się w życiu liczy, a więc o posłuszeństwie i pokorze wobec ojca oraz swoim pochodzeniu, które w końcu niejako mogło stanowić powód do dumy, choć Lew już dawno przestał je za takowe uważać. I w sumie niejako rzeczywiście miał dużo szczęścia, że trafił mu się ojciec taki, a nie inny. W końcu nie zawsze ograniczał się tylko do sztywnych rozkazów - dał mu szansę na życie, wychował, dał miejsce, do którego można by wracać, choć sprawił, że chęć tak trochę osłabła. Ojciec dał mu wszystko, czego wielu ludziom brakowało i właśnie przez to czasem Lew czuł się jak skończony niewdzięcznik, który tylko się nad sobą użala zapominając o tym, że ludzie mają gorzej. Ciężko jednak było wziąć się w garść, kiedy własny ojciec wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Wiedział, że wystarczy trochę pogrozić, żeby osiągnąć całkowite posłuszeństwo. Wiedział co robić, by wszyscy się mu podporządkowali.
OdpowiedzUsuńMoże był pieprzonym dyktatorem, może kazał Dymitrowi i Siergiejowi nigdy już nie pokazywać się mu na oczy, może zdarzało mu się dla zabawy podręczyć kogoś, kto był aktualnie pod ręką - ale nie odbierał szans na życie. Lew chyba naprawdę był niewdzięczny.
Teoretycznie Lew powinien mieć w głowie coś zgoła innego niż uganianie się za tym, co i tak nie miało większego sensu. Bo przecież doskonale wiedział, że ojciec prędzej własnoręcznie by go udusił niż przełknął fakt, że jego syn, który nie dość, że nie trafił do Slytherinu, to jeszcze spotyka się z jakąś Gryfonką, co to zhańbiła swoją rodzinę. Tak, tutaj wystarczała choćby przynależność do tego, a nie innego domu, żeby pan Aristow zaczął kręcić nosem.
Praktycznie jednak w akurat tej dziewczynie było coś, co nie pozwalało tak po prostu zignorować, zapomnieć czy zepchnąć na dalszy plan. Ba, praktycznie to Lew nawet tego nie chciał i chwilowo w życie nie zamierzał wprowadzać. Chwilowo to było dobrze tak, jak było.
- Tylko zobaczyć - powtórzył tonem, który nie pozwalał na praktycznie żadną wątpliwość. Szczerze powiedziawszy uwielbiał się z nią drażnić.
Szczerze powiedziawszy, uwielbiał, gdy była tak blisko.
Gdyby się postarał to czas pewnie też by się znalazł, ale Lew nie lubił niczego przyspieszać, bo przecież wszystko w swoim czasie. Oczywiście nie było to tak, że od ich ostatniego spotkania, które, bądź co bądź, miało miejsce dość dawno, w ogóle o niej nie myślał. Myślał i to chyba aż za wiele, co trochę go niepokoiło, bo przecież naczelną zasadą było, by do nikogo zbytnio się nie przywiązywać. Chwilowo wszystko to wyglądało tak, jakby przywiązał się i przyzwyczaił do faktu, że ona jest i w każdej chwili będzie. Dla niego, czyż nie?
I doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że oczekiwała innej odpowiedzi, podczas gdy on oczekiwał na jej kolejny ruch.
[Długością się nie przejmuj, pisz na jakoś, nie na ilość, misiek :3.]
Lew
Pomyśleć, że tak wiele mogło rozchodzić się o taką błahostkę. Lew oczywiście i o tym coś wiedział choć na pewno w dużo mniejszym stopniu niż Melanie, ale jednak. Miał to szczęście, że nie splamił honoru rodziny żadnym Gryffindorem czy Hufflepuffem, gdyż Tiara Przydziału postanowiła wsadzić go właśnie do Ravenclawu. Jasne, było mu trochę szkoda, bo przecież jego starsi bracia trafili do Slytherinu, a Slytherin właśnie był tym, czego oczekiwał ojciec i tym, co w pełni go satysfakcjonowało. Po raz kolejny więc, jeszcze jako jedenastoletni szczyl, Lew czuł, że właśnie nie sprostał oczekiwaniom, bo coś musiało z nim być nie tak, skoro nie trafił tam, gdzie powinien. I nie mógł się tutaj wymówić, że najwyraźniej nie było mu to pisane czy coś, bo skoro bracia się tam znaleźli to czysta logika jednoznacznie wskazywała, że on też powinien.
OdpowiedzUsuńDrażniące to było - że na choćby akceptację ze strony ojca musiał sobie zasłużyć, a przecież było to coś, co nie powinno polegać żadnym warunkom. Ojciec powinien w końcu być w jego życiu tym, kto robi za autorytet i wzór do naśladowania, żeby dzieciak mógł powiedzieć jak dorosnę, to będę taki jak tata. Obserwując zachowanie ojca Lew szybko doszedł do wniosku, że nie chce być taki jak on. Nie chce być despotą, który z uporem maniaka dręczy tych, którzy powinni być dla niego najważniejszy. Oczywiście raz czy dwa przeszło mu przez myśl, że oni - matka, rodzeństwo, on - są dla ojca ważni tylko on nie potrafi tego pokazać. Ale Lew, mimo najszczerszych chęci, nie dostrzegł nawet cienia chęci czy dobrej woli.
Nie dostrzegł nic, co mogłoby wskazywać lub choćby sugerować, że naprawdę się dla niego liczą.
No i kolejny powód, dla którego Lew mimo wszystko nie powinien narzekać - ojciec się go nie wyrzekł. Póki co. Dymitrowi i Siergiejowi jasno dał do zrozumienia, że odmawiając przyłączenia się do Czarnego Pana, a więc jedynej słusznej opcji w kiełkującym sporze, zawiedli go. Podjęli złą decyzję, więc powinni usunąć się w cień. Lew nie widział ich już ponad rok. Nie mógł powiedzieć, że tęskni, bo w końcu to byli starsi bracia - wiecznie zabierali mu cukierki, nigdy nie zabierali go na spotkania ze swoimi znajomymi i uwielbiali, gdy robił za worek treningowy, ale jednak rodzinny dom stał się trochę obcy, gdy zamiast ósemki została szóstka z czego większą połową był kompletny babiniec w wykonaniu matki i sióstr.
Było dobrze - może nie dla Melanie, ale dla Lwa na pewno. Owszem, widywali się rzadko, bardzo rzadko i Lew mógłby to zmienić, ale zmiana ta mogłaby z kolei prowadzić do czegoś, co nazywa się zaangażowaniem. Teraz, kiedy mógł przyjść do niej, kiedy mu się podobało i chwilowo nie bawili się w żadne "nie mogę bez ciebie żyć" albo "masz ze mną spędzać więcej czasu" minimalizowało się ryzyko. A Lew wolał nie ryzykować sytuacji, w której przyzwyczaiłby się do Melanie aż za bardzo. Nie mógł sobie na to pozwolić, po prostu nie mógł, głównie ze względu na ojca, który by tego po prostu nie zaakceptował. W jego mniemaniu wszyscy Gryfoni poprzez samą przynależność do tego domu byli źli, zepsuci. Lew lubił mieć nad wszystkim kontrolę. Odziedziczył to po właśnie po ojcu.
Oczywiście, że Lew również poczuł, coś, co do tej pory uważał za słabość, bo tak mu wmówiono. Przecież nie byłoby go tu teraz, gdyby nie fakt, że najzwyczajniej w świecie stęsknił się za nią. Tak po prostu.
- Powinniśmy to zmienić, nie uważasz? - zapytał półgłosem, ostrożnie wplatając palce w jej długie włosy, których końce przyjemnie łaskotały jego skórę.
Oczywiście, że to do niego należało przejęcie wszelkiej inicjatywy, ale czemu miałby nie rozciągnąć tego w czasie, nie nacieszyć się chwilą, których razem mieli przecież tak mało.
Nie ulegało wątpliwości, że powinni to zmienić.
Lew
Lew nigdy jeszcze nie patrzył na ojca poprzez aspekt jego dzieciństwa. Żeby to zrobić musiałby cofnąć się do własnej przeszłości, do rodzinnego dworku w Peterhofie, którego już praktycznie nie pamiętał, bo spędził w nim zaledwie siedem lat - od narodzin do przeprowadzki, która przywiodła Aristowów aż do Londynu. Z Peterhofem łączył się niewyraźny obraz dziadka, którego Lew pamiętał tylko dlatego, że spędzał z nim przy kominku zimowe wieczory, słuchając opowieści z czasów tak odległych, że aż trudnych do choćby wyobrażenia. Niestety, nie udało mu się zapamiętać tego, jaki dziadek był. Serdeczny i życzliwy czy może raczej stanowczy i powściągliwy. Nie pamiętał. Nie mógł pamiętać, bo nie miał z nim żadnego kontaktu odkąd opuścili Rosję. Właściwie to nie miał nawet pewności czy dziadek Lew, po który dostało mu się imię, w ogóle jeszcze żył. Taką miał dysfunkcyjną familię, że nawet nie miał pewności co do stanu bądź co bądź ważnych jej członków. Oczywiście pytał, kiedy był na tyle młody i naiwny, by wierzyć, iż otrzyma satysfakcjonującą odpowiedź. Zamiast tego zawsze dowiadywał się, że powinien przestać zadawać pytania i zająć się sobą, a nie dziadkiem. Udało mu się przez to zauważyć, że ojciec nigdy nie wyrażał się zbyt ciepło o własnym ojcu. To mogło coś znaczyć, ale w sumie ojciec nie wyrażał się ciepło o nikim oprócz Swietłany, więc równie dobrze mogło to zupełnie nic nie znaczyć.
OdpowiedzUsuńLew z kolei czuł, że ma tylko pozorną kontrolę, bo tak naprawdę sam jest kontrolowany z góry, ciągle podporządkowany ojcu, jego woli i rozkazom. Wtłukli mu do głowy, że jego zasranym obowiązkiem jest posłuszeństwo. Przekonanie to zapuściło tak mocne korzenie, że trudno było się go pozbyć. Bardzo trudno. Był więc posłuszny na tyle, na ile wiedział, że powinien.
Dla Lwa nie było w tym nic śmiesznego. Nie potrafił znaleźć żadnej jasnej strony w okrutnym fakcie, że braci nie widział już ponad rok, a matka codziennie miała głupią nadzieję, że oni jednak wrócą do domu. Dobrze przecież wiedziała, że ojciec wyrzuciłby ich i poszczuł zaklęciami zanim choćby przekroczyliby próg.
Owszem, Lew wielu rzeczy na własne życzenie się pozbawiał, ale to była kwestia wychowania. On odebrał takie a nie inne - twarde, stanowcze, pełne szacunku i pokory wobec rodziców, wobec których miał swoje obowiązki. Chwilowo nie potrafił przestać być panem sytuacji, taka myśl wręcz go przerażała, że nagle mógłby stracić choćby tę pozorną kontrolę, którą sobie wytworzył.
Co go skłaniało do zaangażowania? Skłaniała go sama Melanie, obok której starał się przechodzić obojętnie, ale nie potrafił. Co go hamowało? Chyba już tylko strach przed ojcem. Bał się własnego ojca, dobre sobie. Chore wręcz.
- To akurat raczej się nie zmieni - stwierdził całkowicie niewinnym tonem, wciąż się z nią drocząc. Oczywiście było w tym dużo prawdy, bo wątpił, czy mógłby wplątać się w coś częstszego niż takie spontaniczne i nieplanowane spotkania, wydająe się jakby zrządzeniem losu, który przypominał sobie o nich średnio co kilka, kilkanaście tygodni. Lew po prostu musiał znikać co jakiś czas, taka była jego natura. Szczerze wątpił czy potrafiłby stawiać się na każde zawołanie Melanie. Potrzebował po prostu wiedzieć, że ich życia mogą toczyć się zupełnie odzielnie przez większość czasu, by na krótkie chwile móc spleść się ze sobą. - Ale mógłbym spróbować, gdybyś bardzo chciała.
Dzieciństwo swoje Lien miała bardzo udane. Mimo surowej ojcowskiej ręki, jaką była wychowywana, i twardych, konserwatywnych zasad, jakie wpajano jej od najmłodszych lat, z uśmiechem na ustach wspominała swoje dziecięce lata. Po części dlatego, że to je właśnie spędziła w bezpośredniej bliskości swojej ukochanej babki, po części dlatego, że naprawdę była szczęśliwym dzieckiem. I nawet swojego bliźniaka nie nienawidziła tak bardzo, jak teraz.
OdpowiedzUsuńPierwszy rozłam przyszedł w chwili, kiedy ojciec oznajmił „wyjeżdżamy do Londynu, droga rodzino!”. Nasłuchawszy się od swojego dobrego przyjaciela Laine’a tak wielce cudownych opinii o jeszcze bardziej cudownej Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart w Wielkiej Brytanii, nie mógł odmówić sobie sposobności do posłania swojego pierworodnego syna do najlepszej ponoć szkoły magicznej, jaka istniała. Właściwie opuszczenie samej, kochanej Kolonii nie byłoby takie złe. Problem polegał jednak na tym, że babka Agrippina postanowiła zostać w Niemczech. Tak więc siłą rzeczy została rozdzielona z wnuczką. Dziewięcioletnia van der Bild bardzo przeżywała rozstanie ze starszą kobietą, ale jako że korespondowały ze sobą żywo (na tyle, na ile korespondować żywo może niespełna dziesięcioletnie dziecko), a seniorka odwiedzała dziewczynkę najczęściej, jak tylko się dało, rudowłosa wreszcie nauczyła się jakoś z tym funkcjonować. Babka wciąż jednak pozostała najważniejszą osobą w jej życiu i po dziś dzień mają ze sobą świetny kontakt.
Drugi problem pojawił się, kiedy Lien przekroczyła po raz pierwszy mury Hogwartu. Cieszyła się ogromnie, że dane jej będzie chodzić do szkoły razem ze swoją najlepszą – bo jedyną płci żeńskiej – przyjaciółką i nie wyobrażała sobie, że coś może je rozdzielić. Trudno więc opisać, jakie przeżyła rozczarowanie, kiedy ta ohydna Tiara przydziału wykrzyknęła „GRYFFINDOR”, gdy młoda Melanie miała ją na swej głowie, tylko po to, by, gdy przyszła jej kolej, wykrzyknąć głośno „SLYTHERIN”. Smutno było jej niezmiernie, ale cóż począć. Właściwie nie stanowiło to większego problemu. Jako że niezbyt była ona wtajemniczona w ogólne życia Hogwartu, nie rozumiała, dlaczego starsi koledzy krzywo na nią patrzyli, kiedy wesoło szła na spotkanie ze swoją przyjaciółką-gryfonką, ale nie przejmowała się nimi. Mel była ważniejsza.
Do czasu, aż Lien dostała trzeciego kopa. Nie należał on do najprzyjemniejszych. Nic bowiem nie boli tak mocno, jak nieodpowiednie przekonania najlepszej przyjaciółki. Rudowłosa nigdy nie potrafiła pojąć, skąd u Laine takie wypaczone postrzeganie rzeczywistości. Mugole byli brudni, niegodni. Zasługiwali Tylko i wyłącznie na pogardę ze strony prawdziwych, czysto krwistych czarodziejów. Dlaczego Melanie tego nie pojmowała? Jakim cudem mogła być im tak przychylna? Jakim cudem mogła aż tak bardzo zhańbić swoje szlachetne korzenie? Bardzo to było bolesne, próbowała więc wszystkiego, by tylko naprostować czarnowłosą. Bez skutku, niestety. Nie miała więc innego wyjścia, a i ojcu nie było w smak, by jego córka zadawała się z taką „promugolska zakałą.” Strasznie to było wszystko smutne, ale nie było innego wyjścia.
Lien bardzo mocno nie lubiła tych chwil, kiedy to stawały naprzeciw siebie na korytarzu, zmuszane do jakiejkolwiek, choćby najkrótszej wymiany zdań. Tego roku nie chodziło już nawet o bolesne wspomnienie radosnych, wspólnych lat i gwałtownej, ostatniej kłótni w której wiele padło nieprzyjemnych słów, bardziej o swego rodzaju niechęć (do której, co prawda, w dużej mierze przyczyniła się głowa rodziny – Hans van der Bild; jej ojciec). Dobre wychowanie i maniery, które wpoiła w nią babka, nie pozwalały jej jednak na brak taktu i kultury w stosunku do dziewczyny. Bądź co bądź ich rodziny wciąż utrzymywały ze sobą raczej dobre relacje.
- Niestety, Melanie, chyba muszę cię rozczarować – odpowiedziała opanowanym głosem, starając się bardzo, by nie zabrzmiał on w sposób nieodpowiedni. – A teraz, jeśli pozwolisz, z chęcią udałabym się do swojego dormitorium. Za nie dalej jak godzinę rozpocznie się godzina policyjna, a ja chciałabym jeszcze załatwić jedną sprawę.
[Dobry bełkot nie jest zły, więc nie gadaj. <3 A, i pozwoliłam sobie uczynić ojca M. jako tego, co to się znacznie przyczynił do przeprowadzki van der Bildów, jeśli to źle, to krzycz, kop, gryź i co tam jeszcze chcesz.]
UsuńLew nie bardzo miał opcję, by po prostu nie interesować się swoim pochodzeniem. Ojciec był tak dumnym Rosjaninem, że chyba już bardziej się nie dało, więc kiedy nagle okazało się, że zaszła konieczność opuszczenia ojczyzny za główny życiowy cel postawił sobie, by jego dzieci nigdy, ale to nigdy nie zapomniały o tym, skąd pochodzą. Tłukł im więc od maleńkości niczym mantrę, że są arystokratami i jeszcze kiedyś wszyscy znów zaczną się liczyć z ich nazwiskiem, że mają czystą krew od pokoleń, a ich najdalsi przodkowie obracali się w towarzystwie pierwszych carów Rosji. Niezaprzeczalnie było czym się chwalić, ale należało też zwrócić uwagę na niepodważalny fakt, że czasy się zmieniają i powoli coraz mniej ludzi obchodzi czyjeś nazwisko czy status krwi, a już zwłaszcza w takiej Anglii, w której naprawdę nikogo nie interesowali ruscy i w dodatku podupadli arystokraci. Nie dziw więc, że Dymitr i Siergiej nigdy nie afiszowali się zbytnio ze swoim pochodzeniem, a Lew przejął po nich ten zwyczaj. Był sobie po prostu takim Lwem, o którym było wiadomo nie wiele i zapewne nikomu w całym Hogwarcie nigdy nawet przez myśl nie przeszło, że Aristow może coś znaczyć, jeśli nie tu, to gdzie indziej.
OdpowiedzUsuńI w sumie w tym przypadku również warto by zapytać, gdzie tu było miejsce na cokolwiek więcej niż tylko przyziemne i czysto życiowe sprawy. Na jakiekolwiek trochę wyższe uczucia, których przecież potrzebowali wszyscy, nawet ci, którzy zaciekle się przed nimi bronili, oznajmiając wszem i wobec, że są jak najbardziej samowystarczalni. Lew nigdy nie krył się z tym, że samowystarczalny nie jest i nigdzie nie będzie, bo po prostu bez innych nie potrafił. Rodzice nie byli w stanie zdobywać się na jakieś cieplejsze uczucia wobec swoich dzieci, więc sam sobie ich szukał, taki cwaniak. A Melanie? W niej znajdował praktycznie wszystko to, czego szukał. Nie musiał codziennie powtarzać górnolotnych i pompatycznych deklaracji, żeby wiedzieć, że znajdzie czas, by być tylko dla niego, tak jak teraz na przykład.
Oczywiście mogła czuć się trochę zawiedziona, że Lew nie był zbyt dobry w pokazywaniu po sobie jakichkolwiek uczuć. Nie ważne czy miał zły, czy dobry humor, czy pałał rządzą mordu, czy raczej miał ochotę kochać cały świat - zawsze zachowywał charakterystyczne dla siebie opanowanie i powściągliwość, którą wyniósł z domu rodzinnego. Tam nie było miejsca na przytulenie się do matki czy wdrapanie się ojcu na kolana. Takie przywileje otrzymała tylko najmłodsza Swietłana, a nikt nie wiedział, czemu padło akurat na nią. Czemu mama mogła przytulić ją, ale nie resztę swoich dzieci. Czemu tata mógł posadzić ją sobie na kolanach i powiedzieć jej, że jest śliczna, ale nie mógł zrobić tego samego wobec reszty. Podświadomie więc Lew szukał jakiegoś zastępstwa, kogoś, kto byłby w stanie okazać mu choć trochę bezwarunkowego ciepła i najzwyklejszej w świecie miłości. Nie chciał wiele.
Jej przekaz był aż nazbyt jasny - zaczynała się niecierpliwić, co trochę bawiło Lwa. A owszem, uwielbiał sobie z nią tak pogrywać, bo charakter miał wyjątkowo zadziorny, a co za tym idzie - droczenie się z Melanie poprzez choćby odwlekanie w czasie tego, na co oboje niejako czekali - sprawiało mu dużą przyjemność. Co kto lubi, nie?
Powoli, niczego nie przyspieszając, zdjął palce dziewczyny ze swoich ust, jednocześnie chwytając dłoń, by przyciągnąć ją bliżej siebie. Tak blisko, jak tylko się dało, tak blisko, by mógł widzieć każdy błysk w jej oczach.
- Spróbuję - powiedział, składając na jej ustach jeden, krótki pocałunek, którego na pewno oczekiwała, a który również na pewno nie był wszystkim czego oczekiwała. - Ale niczego nie obiecuję.
Lew
Jillian to charakterystyczne stworzenie. W życiu miała więcej upadków niż wzlotów i lubiła obdarowywać świat choćby niewielkimi cząstkami swojego bólu, który czuła od niepamiętnych czasów. Tam gdzieś w środku, w miejscu, gdzie powinno znajdować się serce, a gdzie w jej przypadku ów serca nie było. Ludzie też byli charakterystyczni. Każdy taki inny, a jednak taki sam, kiedy przychodziło co do czego. Żaden człowiek nie był dobrym materiałem na to, ażeby przekazać mu część tego, co leży na wątrobie. Nie chodzi o to, że mógł to wykorzystać, bo to naprawdę oczywiste. Chodzi o to, że nie był wystarczająco silny, by przyjąć na siebie coś, co komuś innemu zniszczyło życie i psychikę.
OdpowiedzUsuńDlatego Jillian Stone upodobała sobie zwierzątka. Małe, niczemu winne duszyczki, które zupełnie nic nie rozumieją. Można powiedzieć kilka słów, rzucić wyzwiska skierowane do reszty świata, a w przypadku czegoś takiego jak obrzydliwe, kudłate, śmierdzące koty nawet pozwolić sobie na pewnego rodzaju rękoczyny. Bo koty nie są warte jakiegokolwiek współczucia. O ile ślizgonka była istnym wcieleniem szatana, co naprawdę sprawdza się u niej w praktyce, te śmierdziele były z czegoś o wiele gorszego i wredniejszego, dlatego nie szczędziła sobie w zaklęciach, a nawet odcinaniu kończyn. Ot, małe hobby psychicznego dziecka.
A to, że Mel wtedy napatoczyła się na korytarzu nie było niczym szczególnym. Jill nigdy jej nie lubiła. Z zasady. Nie wiedzieć jakiej, ale jakaś była. Melanie była po jednej stronie barykady, Stone po drugiej. Takie życie.
Westchnęła ciężko i zatrzymała się wpół kroku, po czym odwróciła się na pięcie i przechyliła lekko głowę. Że niby miała zniżać się do poziomu jakiejś małej, niedowartościowanej gryfoneczki? Dobry żart, serio.
- Laine, powiedz mi to później, kiedy nie będzie stała za tobą twoja zacna świta, przed którą koniecznie musisz się popisać, bo z ciebie przecież takie odważne, pojebane coś, okej? W dupie mam twoje zdanie na temat moich włosów, chociaż i tak są lepsze od twoich, jakkolwiek by nie były tlenione. Weź idź, przytrzaśnij główkę drzwiami i wróć, kiedy ci się znudzą teksty o tlenionych blondynkach, bo to poniżej jakiegokolwiek poziomu - powiedziała cicho, ale dość wyraźnie, po czym z totalnie znudzoną miną odwróciła się na pięcie i ponownie ruszyła przed siebie.
Lwowi nigdy nie podobało się to, co wyczyniał jego ojciec i to właśnie głównie dzięki jego zachowaniu przestało mu się podobać własne pochodzenie. Nie był już dumny z tego, że pochodzi z Rosji, że ma czystą krew, a jego nazwisko kiedyś naprawdę się liczyło. Ba, nawet bywały chwile, że wolał to ukryć, nie chwalić się, zatrzymać tylko dla siebie, bo przecież kto chciałby mówić o takiej rodzinie, jaką miał Lew. Dwaj zbuntowani i wydziedziczeni bracia, zaszczuta i cicha matka, nie rozumiejące sytuacji głupie siostry oraz apodyktyczny ojciec z przerostem własnego ego i podstępującym uwielbieniem do ideałów głoszonych przez Czarnego Pana. Tak naprawdę Lew miał gdzieś czy ktoś był czarodziejem czy mugolem, czy miał czystą czy "brudną" krew. Przecież wszyscy byli takimi samymi ludźmi, więc szufladkowanie na tych lepszych i tych gorszych nie miało żadnego sensu. Może kiedyś, kiedy czasy były inne i pochodzenie naprawdę o czymś świadczyło i pozwalało zdobyć szacunek innych, ale nie teraz. Te czasy powoli zaczynały przemijać i ojciec Lwa musiał zrozumieć, że to już nie jest carska Rosja pod panowaniem najznamienitszych władców, a Anglia, w której ludzie mają całkiem inną mentalność. A przynajmniej ci, których znał Lew, bo zwolennicy Czarnego Pana stanowili temat na odrębną dyskusję. Nie chciał popadać w skrajności, bo wizja znienawidzenia własnego ojca wydawała mu się niesamowicie brutalna - bo jak to tak, własnego ojca? Niestety, chcieć sobie mógł, a prawda miała się tak, że nie cierpiał przebywać w towarzystwie tego mężczyzny i nie raz miał ochotę użyć na nim tych samych zaklęć, których on używał na nim, gdy Lew "zasłużył" sobie na karę. A przy Iwanie Aristowie niewiele trzeba było, by sobie zasłużyć.
OdpowiedzUsuńLew nie miał w zwyczaju szukać podobieństw - w zupełności wystarczał mu fakt, że Melanie jak na razie wydawała się być po prostu wyjątkowa. Nie potrzebował nic więcej, naprawdę. Nie był pewien czy to już ten moment, w którym mu zależy. Nie był pewien czy w ogóle kiedykolwiek zacznie mu zależeć, bo przez całe życie zaciekle się właśnie przed tym bronił. Ojciec powtarzał, że najgorsze co może zrobić, to przywiązać się do innej osoby do tego stopnia, że stanie się ona nieodłączną częścią jego życia. W związku z tym jak na razie inaczej nie potrafił - jeśli chciała, że był obok musiała cierpliwie znosić tę grę w podchody, którą zawzięcie praktykował.
W tej sytuacji mógł tylko powiedzieć sam przed sobą, że mu jej najzwyczajniej w świecie brakowało. Nie tylko jej dotyku, zapachu i spojrzenia, brakowało mu jej całej, ale to była oznaka słabości, a chwilowo na słabość w tym sensie nie mógł sobie raczej pozwolić. Przykre, ale przy tym, czego wymagał od niego ojciec Melanie po prostu musiała zejść na drugi plan, bo Lew musiał uporządkować swoje sprawy. Potem przyjdzie czas na całą resztę.
- Polecam się na przyszłość - odparł z zawadiackim uśmiechem, kiedy przerwała swój pocałunek. Przekrzywił lekko głowę na bok i, wciąż wpatrując się w jej oczy, odgarnął za jej ucho kilka kosmyków ciemnych włosów. - To dziwne, ale doszedłem do wniosku, że jednak za tobą tęskniłem - stwierdził, składając kilka kolejnych pocałunków na jej malinowych ustach.
I było to zupełnie do niego niepodobne choć w tym momencie jakoś niespecjalnie go to obchodziło.
Lew
Popatrzyła twardym wzrokiem prosto w oczy dawnej przyjaciółki, unosząc przy tym nieznacznie podbródek w dość wyniosłym geście, dokładnie tak, jak zrobiłaby to jej babka Agrippina. Jednoznaczna sugestia o tchórzostwie Lien wcale nie podziałała na nią kojąco. Żeby nie rzec, że wręcz przeciwnie – w większym stopniu nastawiła ją bojowo do całej tej rozmowy, którą, notabene, zamierzała jak najszybciej zakończyć. Bo dziewczynie można było zarzucić naprawdę wiele, lecz nie brak odwagi. Choć nie szło ukrywać, że odwaga to dla wielu pojęcie względne i to, jak rozumiała je Ślizgonka, rzeczywiście w niektórych sytuacjach mogło uchodzić za niekonwencjonalne. W tej jednak chwili w swoim zachowaniu nie widziała niczego, co określiłaby mianem braku odwagi. Zwyczajnie nie miała ochoty kłócić się po raz kolejny z człowiekiem, który kiedyś był dla niej naprawdę ważny, a przez swoją własną głupotę skończył, jak skończył. Na dodatek chciała być po prostu uprzejma, jak dobre wychowanie babki jej nakazywało. Czy to takie trudne do pojęcia?
OdpowiedzUsuńMimo wyraźnej irytacji nie zamierzała jednak tak prędko zrzucać maski opanowania i dobrego wychowania. Babka nie tego ją uczyła. Właściwie wedle tych nauk powinna teraz po prostu odwrócić się o odejść, nie marnować czasu na bzdurne sprzeczki z kimś, kto wedle wersji oficjalnej nie bardzo jest godny uwagi. Coś jednak nie pozwalało jej tak po prostu tego zostawić. Skoro już się natknęły, skoro już to wszystko się zaczęło, podświadomie Lien miała nadzieję, że jakimś cudem przemówi brunetce do rozumu, że ta się „nawróci”, powróci na „właściwie tory” i wszystko znowu będzie jak dawniej. Problem w tym, że wiedziała, iż szanse na to są raczej naprawdę niewielkie. Tylko głupie serducho nie chciało tego przyjąć do wiadomości. To było, cholera, takie frustrujące!
- Nie mam zamiaru się przed tobą tłumaczyć. Zresztą, to nie ja powinnam. Spójrz tylko na siebie, co się z tobą stało? Sama jesteś sobie winna, Melanie, pretensje możesz mieć tylko i wyłącznie do siebie, doskonale o tym wiesz – westchnęła ciężko, krzyżując ręce na piersi, czym powolutku szykowała się do obrony. To głupie, nie ona się przecież powinna bronić, to Laine była tutaj zdrajcą, nie ona! Do czego to już doszło? Świat był taki pokręcony, ech.
Tradycyjna, konserwatywnie wychowana twardą ręką ojca część Lien krzyczała w tym momencie, żeby przestać zachowywać się jak największa ciota świata i nawet nie myśleć o tym, żeby jakkolwiek zacząć choćby cień tłumaczenia się przed kimś, kto w tak brutalny sposób zdradził poniekąd wszystkich czarodziejów czystej krwi. Druga, jeszcze dziecięca część Lien kazała jej schować dumę do kieszeni i zacząć myśleć sercem, nie rozumiem i wpojonymi zasadami. Problem w tym, że ta właściwa, prawdziwa część Niemki nie przyjmowała innych prawd poza tymi, które wpajała jej cała rodzina przez calusieńkie jej życie i nawet nie była świadoma istnienia tego wewnętrznego dziecka, które przecież wbrew wszystkiemu bardzo racjonalnie gadało, jak na dziewięcioletnie szczęśliwe dziecko hasające z przyjaciółką i plotące wianuszki.
[zaszalejmy, tym razem skuszę się na laine :>]
OdpowiedzUsuńAlastor
[dobra, wytężmy te szare komórki! a więc mudi może w nocy się wymknąć, jak to on lubi robić. podszywa się wtedy pod huncwotów i spuszcza jakiegoś figla ślizgonom. laine może być tego świadoma, albo pośledzi go sobie w nocy. to teraz będzie coś innego. jakaś nielegalna impreza w wiosce, mudi trochę się napił i zaczął bić z jakimś ślizgonem, trochę mu w sumie spuszcza manto. a tu nagle wbiega melanie i ma dylemat. bo albo może próbować ich rozdzielić, albo wręcz przeciwnie. a, i mogą być ziomeczkami z jednej ławki, ploteczky, sekreciki, te sprawy]
OdpowiedzUsuń[jezusicku, źle mnie zrozumiałaś! mudi wcale nie lata sobie po hogwarcie z mordą pottera na sobie! po prostu dopieka ślizgonom po cichu, tak, że wszyscy przypisują jego zasługi huncwotom. a oni mają zonga o co chodzi. coś w tym stylu, ogarniasz, bejb?]
OdpowiedzUsuńNajbardziej zabolało Lwa, kiedy matka, kilka dni po tym, jak ojciec oficjalnie wyrzucił Siergieja z domu i, pomiędzy piękną wiązanką wyzwisk, wykrzyczał mu, że może się już nie pokazywać ani w Peterhofie, ani w Gravesend, wyznała, że czasem żałuje, że wszyła za ich ojca i zmarnowała tyle lat ze skończony, niereformowalnym tyranem, który jakoś nigdy nie miał oporu, żeby nawet ją stłuc do nieprzytomności. To brzmiało zupełnie tak, jakby podświadomie przekazywała mu, że żałuje ich, całej szóstki swoich dzieci, które jakby nie patrzeć niejako uwiązały ją do męża, bo przecież Iwan nigdy nie pozwoliłby jej zabrać dzieci i wziąć rozwód, a ona również nigdy nie zdecydowałaby się, żeby zostawić swoje ukochane latorośle. Była uwiązana do niego, kompletnie uzależniona. Oczywiście nie powiedziała tego wprost, ale Lew nie był przecież głupi - własna matka, która jako jedyna potrafiła w sobie wykrzesać choć trochę ciepła i bezinteresownej miłości wobec Lwa, który zawsze tylko tego od niej chciał, gdzieś głęboko w sobie uważała, że to właśnie przez nich, przez swoje pociechy na całe życie została skazana na resztę życia u boku apodyktycznego dyktatora z przerostem formy nad treścią i pychą zakrywającą cały świat. Więc tak, mieli dość podobnie.
OdpowiedzUsuńA Lew zawsze chciał mieć takiego tatusia, którym mógłby się chwalić przed kolegami, o którym mógłby mówić, że mój tatuś to pracuje w Ministerstwie Magii i spotyka się z samym Ministrem. Zamiast tego miał ojca, nigdy tatę czy tatusia, co o Iwanie Aristowie zabrzmiałoby po prostu śmiesznie. Ojca, który nigdy nie zdobył się, by powiedzieć własnego synowi chociaż jedno dobre słowa, nigdy za nic nie pochwalił, zamiast tego zawsze znajdował jakiś szczegół, który mógłby skrytykować i domagać się perfekcji. Zawsze tylko wymagał. Najgorsze było to, że osoby wychowane w taki sposób, przez takich ludzi, często we własnym życiu upodobniały się do nich, nawet jeśli robiły to zupełnie nieświadomie. Lwa przerażała myśl, że kiedyś mógłby stać się podobny do ojca, choć ciotka Olga stwierdziła, że z całego rodzeństwa to właśnie Lew najbardziej przypomina Iwana. Uznał te słowa za dowód swojej osobistej porażki, choć ta naprawdę to nawet nie powinien zbytnio przywiązywać do nich wagi. Ciotka Olga zawsze mówiła różne rzeczy i najczęściej bardzo mijały się one z prawdą, a jednak... Dziwny niepokój czający się w zakamarkach podświadomości pozostał.
Możliwe, że gdzieś głęboko w środku Lew potrafiłby być słodziutkim i kochanym ucieleśnieniem dobra, jednak z pewnością ucieleśnienie to zostało dobitnie stłumione poprzez surowe wychowanie, jakie miał szansę odebrać. Posłuszeństwo przede wszystkim, potem cała reszta, a na końcu uczucia, bo to właśnie uczucia i poddawanie się emocjom najczęściej prowadzą do upadku wielkich ludzi. Tak, ojciec uważał, że jego syn, jego Lew został stworzony do wielkich rzeczy i nie urodził się na darmo. Fajne usprawiedliwienie dla synalka, na którym wiecznie wyładowywało się złość, a to wszystko w celach utrzymania dyscypliny. Świetne uzasadnienie, czyż nie?
I nawet jeśli to nie było do końca takie wielkie kłamstwo, to wyobrażenie, jakie miała o nim Melanie - chwilowo dobrze by było, gdyby tak pozostało. A na pewno dużo by to ułatwiło.
Jakby jednak nie spojrzeć - to jak Lew na tę chwilę przedstawiał się w oczach Melanie było jego bardzo okrojoną wersją. Nigdy nie ukrywał, że nie ma łatwego charakteru, czego również nie omieszkała wypomnieć mu ciotka Olga, dodając też, że temperament odziedziczył po ojcu. Tak samo porywczy, tak samo skłonny do popadania w skrajności, tak samo potrafiący w jednej chwili z potulnego baranka stać się... złym barankiem. Niepotulnym.
Ale w tej sytuacji jak niby miał się nie zgodzić, gdy wbijała w niego te swoje urzekające błękitne oczęta? Owszem, wiedział, że zawsze trzeba myśleć dwa razy zanim się podejmie jakąś decyzję, ale powiedzmy sobie szczerze: czy tak właściwie było tutaj co roztrząsać? Pozwolił sobie jednak nie odpowiedzieć od razu, znów wolał podroczyć się z nią i kazać chwilkę poczekać.
Usuń- Ale tylko dziś - powiedział w końcu, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego uśmiechu, który sam cisnął się na usta, gdy widział radość w oczach Melanie.
Nigdy by nie wpadł na to, że może mu zacząć zależeć, tak naprawdę i tak na jednej osobie. Przecież ojciec mówił, że najsłabszym punktem każdego człowieka są osoby, na których mu najbardziej zależy, które najbardziej się dla niego liczą.
- I tylko do rana.
Lew
[Przepiękne zdjęcie *,* I postać taka... Zwykła, a mimo to ciekawa :) Miałabyś może ochotę na wątek?]
OdpowiedzUsuńMilo
[Ha, mam pewien pomysł. Kojarzysz jak w VI części na eliksirach mieli rozpoznawać poszczególne mikstury, w tym Amortencję? Przypuśćmy, że któraś z koleżanek Mel zabrała trochę, aby dolać któremuś chłopakowi do soku, ale spanikowała, więc poprosiła o to panienkę Laine. A że niezbyt dokładnie słuchała, komu i wiedziała tylko, że jest to Krukon, eliksir miłosny znalazł się w herbacie Milo. I tu ta zabawna część - osoba, która wypije zadurza się w tej, która nalewała, więc Mel zyska natrętnego wielbiciela, który gdy już wypije antidotum będzie ją ciągle przepraszał :D]
OdpowiedzUsuńMilo
[Bo jej narobi niezłej siary :3]
OdpowiedzUsuńMilo
[Wyobrażałam to sobie troszkę inaczej, że ukochanym Mary będzie inny Kruczek, a Mel pomyli kubki i potem Milo ją dopadnie gdzieś na korytarzu :D Ale niech będzie jak jest, coś wymyślę.]
OdpowiedzUsuńGdyby to od niego zależało, dzień szklony dzieliłby się tylko na posiłki i pory snu, od biedy godzinkę czy dwie lekcji, coby merytorycznie Hogwart miał jakikolwiek sens. Pewnie marzenia o siedmiu posiłkach dziennie wynikały z bycia facetem, bo większość rozmów w grupkach kolegów polegała nie na obgadywaniu ładnych koleżanek, a na narzekaniu, iż jest się głodnym i to nie do pomyślenia, aby dorastający chłopak musiał się męczyć przez kilka godzin, by wreszcie wpakować w siebie nieopisaną ilość żarcia. A potem narzekają, że młodzież ma problemy z układem pokarmowym, jak to system jest winny!
Śniadań Davies nie lubił najbardziej, bo codziennie wystawiali to samo, więc w ciągu sześciu lat tosty i jajecznica się człowiekowi przejadały, a nie było mowy o sięgnięciu po owsiankę czy, o zgrozo, sałatkę. Bo to nie było jedzenie, w pierwszym przypadku rzygopodobna paciaja, w drugim... No kurde, sałatka ma mu dać moc do obiadu! Śmiechu warte. Nie mając innego wyboru napakował tostów na talerz, oprószył kilkoma plasterkami bekonu, polał obficie keczupem i już, już miał zabierać się za jedzenie, kiedy po obu jego stronach zasiadły bardzo ładne uczennice, Mel i Mary. To nie zdarzało się często, znaczy się, nie gdy jadł, zwykle osaczały go w ciemnych korytarzach, gdzie nie miał jak się przed nimi schować. I nie konkretnie owe Gryfonki, a w ogóle, dziewczyny. Czasem wręcz się bał, że pewnego razu nie wykręci się szlabanem u wice i go na chama obmacają. Nie żeby miał coś przeciwko... Ale niektóre serio były straszne.
Na pytanie Mary, co słychać, wysnuł kilkuzdaniową opowieść o braku siły, o chęci późniejszego wstawania oraz opowiedział sen, w którym goniło go stado dinozaurów w kieckach baletnic. Panna McDonald wydawała się bardzo zainteresowana, więc tylko wziął łyczka soku, aby mu w gardle nie zaschło i na momencik, dosłownie na sekundę odwrócił się w stronę Mel, aby i ją podpytać o samopoczucie, bo się jeszcze dziewczę zasmuci z powodu bycia ignorowaną, ale wtedy...
O Boże. To, co wtedy poczuł było nie do opisania, jakby w jednym momencie postawiono go przed wilą oferującą kilkanaście godzin spokojnego snu i klucz do prywatnej kuchni z jedzeniem z każdego zakątka świata. Chociaż nie, było jeszcze lepiej, a wszystko dzięki tej piękności, której oczy wpatrywały się w niego z całą swoją intensywną niebieskością, włosy lśniły nawet związane, a cera biła na głowę wszystkie porcelanowe lalki siedzące na komodzie w pokoju jego młodszej siostry.
NIE! Nie idź, mój aniele!, wrzasnęło coś w jego głowie, zmuszając do chwycenia jej drobnej, gładziutkiej dłoni i szybkiego powstania z miejsca. Uśmiechnął się rzewnie, wlepiając gały w jej prześliczną twarz.
- Melanie! Czymże jestem wobec twojej urody i całej doskonałości, ale proszę, błagam na kolanach - tutaj serio klęknął i uniósł głowę, aby nie mówić do jej pępka - zostań ze mną, zostań na zawsze i pozwól całować twe dłonie przez wieczność! - W tym momencie łapka, którą dotychczas kurczowo ściskał została obsypana kilkoma krótkimi pocałunkami, wcale nie natarczywymi, bo był przecież dżentelmenem.
Muszę mówić, że darł mordę jakby go ze skóry obdzierali?
A bliska płaczu Mary szybko się ulotniła.
Milo
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Ależ napisałam o tym, że Mel nie słuchała i wlała eliksir do soku jakiegokolwiek Krukona :D I mam taką małą prośbę - nie narzucaj, co Milo powinien zrobić, bo ja przecież wiem, jak działa Amortencja :3]
OdpowiedzUsuńOn nie widział w tym absolutnie nic żenującego. Od kiedy miłość była czymś, czego należy się wstydzić? Zwłaszcza, że nie postępował jak jego niedojrzali koledzy, którzy próbowali zdobywać serca lubych durnymi tekstami czy chamskimi sugestiami, on się starał, padł na kolana! Każda inna kobieta byłaby zachwycona, gdyby chłopak okazywał jej uczucia w ten sposób, ale zakochany po uszy Milo mógł wybaczyć boskiej Melanie tą małą urazę.
O mało co się nie rozpłakał, kiedy dziewczyna jedynie poprzez byle jakie przeprosiny usprawiedliwiła swoje odejście. Chichotów i komentarzy wokół nie słyszał, przeciwnie, wykrzywione w pogardliwych uśmieszkach usta traktował jako poklask dla jego romantycznej natury, więc też szczerzył się jak głupi, bezwiednie wychodząc na totalnego kretyna. Wstał i patrzył za odchodzącą Gryfonką, a później dopił 'zatruty' sok, wziął tosta i ogarnięty nową falą uczuć pognał za ukochaną. Była przecież tak śliczna, że na pewno zwraca uwagę każdego, kogo mija, a nie mógł pozwolić, aby mu ją odebrano. A nawet jeśli, walczyłby na śmierć i życie!
Szybko ją dogonił, a gdy ją zatrzymał i stanął przed nią, musiał chwilę odzipnąć, bo taki bieg nie był w jego stylu. Pewnie gdyby nie eliksir, nie biegłby nawet za miłością swego życia, bo wolał je zachować.
- Dla-Dlaczego mi to robisz? Czy ja jestem jakiś parchaty, niemiły? Ja cię przecież KOCHAM, to ci nie wystarcza? - Spytał rozpaczliwie, robiąc minę zbitego psa. Odruchowo poprawił dłonią włosy, bo to było chyba zakodowane w jego mózgu, nie zwykłym widzimisię, a przecież teraz powinien wyglądać dobrze, od tego zależała jego przyszłość. Ich przyszłość.
Stał tak i patrzył jak cielę w malowane wrota, oczekując jedynej odpowiedzi, bo gdyby Mel odmówiła załamałby się zupełnie. Postanowił nigdy już nie kochać, bo po pierwsze jej nigdy nie przestanie, a po drugie to było bardzo stresujące, takie latanie, ta niepewność, panika wręcz, że ukochana odrzuci serce wyrwane z piersi i zdepcze je swoim malutkim bucikiem.
Miał ochotę ją przytulić, pocałować, wznosić na piedestały wszystkiego, przenosić nad kałużami samemu w nich tonąc, być żywą tarczą i chronić przed każdym, kto śmiałby ją krzywdzić. Nawet przed sobą, ale, och!, on nigdy nie zrobiłby jej nic złego.
A tak serio, zarzuciłby ktoś antidotum...
A jednak Lew wiedział, że dzieli ich wiele, bardzo wiele. Wszystko to głównie przez fakt, że ojciec widział Lwa po swojej stronie jako ślepo oddaną mu marionetkę, za której sznurki mógłby pociągać i kierować nią do woli. Dwóch synów już się wyrzekł i z hukiem wywalił ich z domu, a że nikt głupi nie był, to wszyscy, którzy widzieć mieli, widzieli, iż nie pozabijał ich tylko dlatego, że jak na razie nie miałby głowy do użerania się ze śmiercią dwóch młodocianych idiotów, a pewnie i by go za to wysłali do jakiegoś Azkabanu czy gdzieś, bo w tym przypadku nazwisko by raczej nie dało rady załatwić sprawy. Tak więc został mu Lew, a potem same córki, które może i posłuszne oraz kochane, ale były kobietami, słabszą płcią, tymi, które miały podlegać mężczyznom, a nie mieszać się w ich sprawy. Jasne, ze wszystko musiało skupić się na Lwie, który już teraz nawet nie miał pomysłu, jak się od tego choćby spróbować opędzić. Ojciec chciał kontrolować jego życie, całkowicie podporządkować je największemu zaszczytowi, jakim była szansa na służbę z szeregach Czarnego Pana. Pięknie, kurwa, pięknie. Nie było więc tutaj nawet mowy i tym, że Lew mógłby szukać szczęścia gdzie indziej. Że mógłby szukać szczęścia u kogoś innego, kogo wybrałby sam.
OdpowiedzUsuńChciał być dobrym synem. Chciał nie zmarnować tego, że urodził się kim się urodził - dumnym Rosjaninem, jeszcze dumniejszym Aristowem. Nie każdy dostawał taką szansę od losu. Więc powinien się wykazać. Powinien być posłuszny, powinien robić to, co do niego należało, a więc słuchać ojca i pod żadnym pozorem nie kwestionować jego decyzja. Nawet jeśli czasem miał ochotę udusić skurwysyna gołymi rękami.
Jak to właściwie było? Czy traktował Melanie jako kogoś naprawdę ważnego, czy raczej tylko jako chwilową odskocznię od codzienności, która była tak spragniona jego obecności, że mógł ją karmić wszelkimi kłamstwami, a nawet by ich nie wyczuła? Oczywiście chwilowo nie posunął się do aż tak radykalnych kroków, bo nie było takiej potrzeby, ale podstawowe pytanie wciąż nie straciło na aktualności. Kim ona właściwie dla niego była? I czy teraz, kiedy było po prostu dobrze, czy to była ta chwila, w której powinien się nad tym zastanawiać? Bo teraz nie chciał wypuszczać jej z objęć, nawet jeśli wciąż pozostał trochę zbyt zdystansowany, zbyt zimny, zbyt oschły, zbyt opanowany.
I pojawiało się też kolejne pytanie, na które właśnie nadszedł czas, bo Lew też musiał się czegoś dowiedzieć.
- Melanie... - zaczął, pozwalając, by na chwilę jej imię zawisło w powietrzu, a w tym czasie on mógł najspokojniej w świecie zatrzymać swoją dłoń na jej dłoni i swoje spojrzenie na jej oczach, które wpatrywały się w niego, błyszcząc lekko światłem odbijanym z wciąż tlących się w kominku płomieni. - Czego ty ode mnie oczekujesz, hm? - zapytał, starając się brzmieć najłagodniej jak tylko się dało.
Bo że zasługiwała na wszystko, czego w tej chwili tylko by zapragnęła to nie ulegało wątpliwości. Ale chyba nadszedł właśnie czas na trochę bardziej przyziemne i zdecydowanie mniej przyjemnie kwestie.