piątek, 18 stycznia 2013

Some things you don't forget no matter how insane you are I guess


 ”I have all the characteristics of a human being: blood, flesh, skin, hair; but not a single, clear, identifiable emotion, except for greed and disgust. Something horrible is happening inside of me and I don’t know why. My nightly bloodlust has overflown into my days. I feel lethal, on the verge of frenzy. I think my mask of sanity is about to slip.”
~ American Psycho


Był tym agresywnym dzieckiem, co popycha kolegów, co ciągnie za warkocze koleżanki.
Był tym pyskatym synem, który wraca w obstawie stróżów prawa, który podkrada pieniądze, dla którego rodzime nazwisko nic nie znaczy.
Był tym złym partnerem, który wraca późno lub wcale, który upija się do nieprzytomności, który zdradza i krzywdzi.
Był tym śmieciem, który niszczy mienie, straszy staruszki i doprowadza małe dzieci do płaczu.
Był człowiekiem o niskich pobudkach.
Patologiczny od pierwszego powicia.


”He could be a tortured soul in search of inner peace at the expense of other people's lives.”


Jednak czy ktokolwiek zapytał dlaczego? Stary, co ci na łeb padło?
Nie, bo po co?
Co twoje oczy spostrzegły, nie podawaj szybko do sądu - tak banalnie powielić to zdanie. Truć komuś jak ma żyć, jak się zachowywać i co robić, nie jest trudno, naprawdę. Dominujemy w łańcuchu pokarmowym hipokryzji, manipulacją chrzcząc nasze dusze. Jednak gdyby odrzucić klapki z oczu, pozbyć się spłyceń i złudzeń, efekt byłby... absorbujący. Dobroć jest przejaskrawioną wizualizacją bieli, ma się odcinać wyraźnie, wypalać oko swą rażącą idealizacją, zaślepiać, tumanić, odwracać uwagę od tego, co człowieka otacza, od rzeczywistości, od przykrych realiów, od mroku. Dlatego nie będę wypominał nikomu błędów, ignorancję zbędę machnięciem ręki.
Po prostu pokażę. Pokażę swój punkt widzenia.


”It’s dark despite the light.”


Dawno, dawno, może nie tak dawno temu był sobie chłopiec żyjący prostym, niewinnym, dziecinnym marzeniem, marzeniem o dniu, w którym stałby się Zorro. Tak, ten bohater przyświecał brzdącowi nad resztą herosów - zrodzony w majętnej rodzinie, jednak broniący ubogich i niewinnych, strzegący tych, którzy byli poniżej prawa; strzelający z bicza; zamaskowany i tajemniczy.
Chłopiec miał aspiracje zostać aurorem.
Jednak jak zawsze pojawiła się chwila zwątpienia, ten moment zawahania, podburzenia tezy. Pojawił się ktoś, zainicjował myśl, wprowadził zamęt i chaos.
Takim człowiekiem był mój ojciec - piekłem na ziemi.
A ja… Uznałem, że jego droga jest łatwiejsza, demoralizacja prostsza od zasad etycznych, zepsucie przyjemniejsze od wyrzeczeń. I zacząłem kwestionować każdą narzuconą prawdę, odrzuciłem domysły i pozwoliłem sobie pomyśleć, zadziałać wedle własnych zasad, zawierzać swoim zmysłom i zaufać intuicji. Wyzwoliłem się. Czułem natchnienie. Mont Blanc!
Aż kolejny człowiek zrównał moje poglądy z błotem, ogłuszając swoimi dogmatami. Ponownie obrosłem w wątpliwości, lecz nie spotkałem się z wyrozumiałością. Każda kolejna sekunda niepewności zbliżała mnie do grobu, a ja pragnąłem żyć.


”I’m into murders and executions, mostly.”


Szkoła była epizodem, próby uzupełnienia zimnej pustki w sercu - porażką, akceptacja norm tylko gorzkim rozczarowaniem. A jeżeli coś nie daje efektów, porzucasz to, prawda? To naturalne. Nieustające rozgoryczenie nie czyniło mej sytuacji bardziej znośnej do przeżycia, więc przestałem czuć. Płaczliwa potrzeba cofnięcia czasu tylko ograniczała, więc odrzuciłem przeszłość. Śmieję się w twarz przyszłości. Tylko że w raz bezwarunkowym posłuszeństwem wpojono mi coś więcej; to sadystyczne poczucie humoru.
W dłoni .38, przy pasku nóż, za pazuchą różdżka. Uciekaj.


twinkle, twinkle, little brat
no nine lives, you’re not a cat
your illusions won’t go far
~ Zsasz



[Hey, brats! Pożeracz śmieci alias Zsasz kłania się nisko… albo przynajmniej jego tworzyciel. Karta jest jaka jest, każdy widzi; luki, nieścisłości, jednak nie dam Wam zjeść wszystkich cukierków na raz. Dajmy sobie trochę czasu...
Poza tym jestem, gdy mam czas i chęci; leniwe kocurzysko. Wątków zwykle prowadzę garść, nie więcej, coby się nie dać zwariować. Prędzej ugotuję sobie obiad niż wyjdę z inicjatywą. Zwykle zachowuję się przyzwoicie.]

24 komentarze:

  1. [ Ło Boże, muszę mieć wątek, bo się zakochałam. ]

    Lulamae

    OdpowiedzUsuń
  2. [Świetna karta, ja chcę wątku! :3]

    Leah Miles

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ojej. Chciałabym tak umieć, seriously.]

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  4. [Też się chyba zakochałam.]

    Courtnet Maberly

    OdpowiedzUsuń
  5. [Już nie kłam, że przyzwoicie się zachowujesz... :3 Karta cud, miód oczywiście, ale to wiesz przecież. Wątek, wątek, ale to potem, bo teraz spaaaaaać.]

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Miałaś/łeś kiedyś postać na hogwarcie2022.onet.pl? Bo z kimś mi się kojarzysz. ]

    OdpowiedzUsuń
  7. [ kto nie wlaczyl sobie muzyki do czytania karty niech załuje - fajnie buduje napięcie!]

    OdpowiedzUsuń
  8. [Istnieje prawdopodobieństwo, że lud takie rzeczy lubi, więc wiesz... :D]

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzień był rześki, choć chłodny. Mróz szczypał w nosy uradowanych uczniów Hogwartu, którzy nacieszyć się nie mogli możliwością wybycia poza mury zamku. Wyjścia do Hogsmeade były nieliczne, z racji parszywych czasów, w którym przyszło ludziom żyć. Mimo wszystko raz na jakiś czas dyrekcja musiała pozwolić młodzieży wyjść z klatki zamku, ażeby młodzi chłopcy i dziewczęta nie poszaleli od tego zamknięcia.
    Lucas Moore krytycznie przyglądał się szalejącej na śniegu gromadzie swoich znajomych z roku. W końcu jedna lodowata kulka dosięgnęła jego, konkretnie jego twarzy. Blondyn otarł buzię i przewrócił oczyma.
    - Jak dzieci… - mruknął, wznawiając spacer i kierując się w stronę zamkowej bramy. Miał ochoty na długą przechadzkę po obrzeżach magicznej wioski. Można tam było odnaleźć wiele urokliwych, nieodkrytych jeszcze przez nikogo miejsc.
    Pół godziny później Moore żywo zarumieniony od zimna wszedł do Miodowego Królestwa, aby zakupić tabliczkę swojej ulubionej ciemnej czekolady ze skórką pomarańczy. Zaopatrzony w ten smakowity prowiant mógł ruszać na podbój okolicy.
    Przez kolejną godzinę włóczył się wyludnionymi uliczkami, by w końcu wejść bardziej w las. Może bardziej niż powinien. Nigdy nie wiadomo przecież, co czaić się może w gęstwinie. Lucas zmęczył się przedzieraniem przez gąszcz wystających gałęzi ogołoconych z liści. Kilka z nich wrednie smagnęło go po twarzy, na jego policzku widniało niewielkie zadrapanie, barwione na czerwono ledwie widocznymi kropelkami krwi.
    Zabawianie się w poszukiwacza przygód opłaciło się w końcu, bo Moore dotarł do uroczej polanki, jakby oderwanej od całego tego mrocznego lasu. Poprzez gałęzie drzew przedzierało się słabe słoneczne światło, sprawiając, że śnieg iskrzył się, rażąc oczy swoim blaskiem. Luc przymrużył powieki i przewędrował przez polankę, kroki stawiając niepewnie, jakby nie chciał naruszyć śniegowej pierzynki. Dotarł do wielkiego, samotnego kamienia, o który oparł się swobodnie. Usiadłby, gdyby nie istniało ryzyko przymarznięcia pewną częścią ciała do lodowatej powierzchni.

    OdpowiedzUsuń
  10. Lu stał tak oparty o kamień i błądził myślami w bliżej nieokreślonej przestrzeni, kiedy to do jego uszu doleciał szelest materiału i skrzypienie butów na śniegu, potem usłyszał również czyjś głos. Postępując czysto instynktownie przykucnął za głazem, ażeby pozostać niewidzialnym dla obcych oczu zbliżających się z drugiej strony. Chwilę później Moore dziękował w duchu Merlinowi, że postąpił w ten a nie inny sposób.
    Obcy mężczyzna z pozoru nie wydawał się jakkolwiek groźny, choć obłąkańcza nutka pobrzmiewała w jego głosie. Potem jednak rzucił bezładną rzecz wleczoną do tej pory po ziemi. Lucas wychylając się ostrożnie zza kamienia poczuł mdłości, gdy z niewielkiej odległości przyszło mu oglądać wymykającą się spod połów peleryny trupiobladą rękę. Chłopaczyna stracił koloryt na twarzy, niemal zlewając się teraz z białym śniegiem i szybko cofnął głowę za głaz, mając nadzieję, że ten nieznaczny ruch nie zostanie zarejestrowany.
    Wolno nabrał do płuc powietrza. Przerażenie ścisnęło mu serce na myśl, że oto jest świadkiem paskudnej zbrodni, że znajduje się na wyciągnięcie ręki mordercy.
    W coś ty się wpakował dzieciaku…
    Lucas był jednak trzeźwo myślącym człowiekiem jak na siedemnastolatka, dlatego też szybko opanował emocje. To znaczy… wewnątrz dygotał jak osika, ale jego twarz momentalnie stężała w skupieniu. Musiał się jakoś ulotnić z tego miejsca. Jak najszybciej. A potem zapomni o wszystkim. Nie, i tak nie zapomni. Ta ręka będzie go prześladowała w snach niczym kadr z jakiegoś horroru…
    Tak czy siak, nie chciał i nie mógł tu siedzieć, bo tylko zwiększało się ryzyko, że zostanie nakryty.
    Masz różdżkę, więc zrób z niej użytek.
    Tak, właśnie tak. Musiał się skoncentrować. Zaklęcie Kameleona. Było trudne, ale nie po to Lucas ślęczał godzinami nad książkami, żeby teraz nie umieć sobie poradzić, kiedy zaszła taka potrzeba. Dobył magicznego patyka i jego koniec skierował na samego siebie. Nie musiał mówić, by zaznać tego dziwnego uczucia, jakby ktoś rozbijał mu na głowie jajko. Mocno zagryzł wargę, zastanawiając się jak bardzo może być wyczuwalne drżenie energii magicznej w tak oddalonym od większego skupiska czarodziei miejscu. Las skutecznie odgradzał go od Hogsmeade, co tylko zwiększało prawdopodobieństwo, że jego obecność jest w jakiś sposób wyczuwalna, zwłaszcza dla kogoś, kto ma doświadczenie.
    Nie widać cię, Lu.
    Powoli stanął na równych nogach. Zrobienie pierwszego kroku było nie lada wyzwaniem. Drugi przyszedł z łatwością. Przy trzecim Moore zdał sobie sprawę ze swojej głupoty.
    Pozostawił już za sobą rządek zgrabnych śladów. Pojawiające się znikąd odciski stóp w śniegu raczej nie mogły zostać ot tak przeoczone…

    OdpowiedzUsuń
  11. [po prostu zawsze chciałam pisać takie karty i znajdować idealnie pasujące do niej zdjęcia, ale nigdy mi nie wychodzi. i zazdroszczę, bardzo, och.]

    Lupin

    OdpowiedzUsuń
  12. Poczuł gwałtowne szarpnięcie i różdżkę wyślizgującą się z jego dłoni. Nieudolnie próbował zacisnąć na patyku palce, ale niestety przełamać działania magicznej formuły sam z siebie nie potrafił. Jego jedyny oręż wylądował daleko od niego w jednej z licznych zasp.
    Lucasowi zakręciło się w głowie, gdy tak nagle zawisnął głową w dół. Krzyknął krótko i wierzgnął parę razy, chcąc się jakoś uwolnić, ale szybko dotarło do niego, że na nic się zda wiercenie. Ręce miał związane, więc nie mógł nawet przytrzymać zsuwającej się w stronę głowy kurtki oraz reszty odzieży, którą pod ową kurtką miał na sobie. Mróz załaskotał go nieprzyjemnie w odkryty brzuch, powleczony bladą skórą.
    Blondyn nie spuszczał wzroku z napastnika. Bal się. Cholernie się bał, bo najwyraźniej natknął się na kogoś naprawdę niebezpiecznego. Tyle razy powtarzał swojemu bratu, by ten nie włóczył się samotnie, bo coś mu się może stać, a w końcu sam stanął oko w oko z realnym zagrożeniem.
    - Nikogo nie podglądałem. Byłem pierwszy na tej polanie. Niby miałem udawać, że cię nie widzę, kiedy się pojawiłeś…? – odpowiedział Lu, siląc się na spokój. I mało brakowało, by do jego na pozór obojętnego, silnego głosu wkradła się fałszywa nuta przerażenia.
    Może wdawanie się w dyskusje z oprawcą nie było najmądrzejszym posunięciem, ale Krukon myślał w tej chwili tylko i wyłącznie o tym, jak oddalić swoją niechybną śmierć. Może na moment odwróci uwagę mężczyzny od możliwości użycia noża czy wypowiedzenia śmiertelnej formuły. Liczył na to. W zasadzie uczepił się tej myśli jak ostatniej deski ratunku. Bo niby co innego może zrobić w takiej sytuacji?

    OdpowiedzUsuń
  13. Lucas oddychał coraz ciężej, odczuwając całą niewygodę pozycji, w której został unieruchomiony. Nie za bardzo mógł skupić się na słowach wypowiadanych przez obcego mężczyznę, a sformułowanie jakiejkolwiek odpowiedzi przyszło mu z trudem.
    - Każdy ma swoje zasady, czyż nie? – wysapał w końcu Moore. – Wedle twoich masz prawo robić, co ci się tylko żywnie podoba. Według moich zaś już dawno ktoś powinien zamknąć cię z dala od ludzi – dodał, nie zastanowiwszy się głębiej, czy podjudzanie napastnika ma jakikolwiek sens. Z pewnością nie miało i tylko pogarszało sytuację Lucasa.
    Upadł całym ciałem na śnieg, kiedy zaklęcie zostało zdjęte. Szybko poderwał się na nogi, mając jednak świadomość, że ucieczka na nic się zda w tym momencie. Wyprostował się i rozmasował obolałe nadgarstki w milczeniu.
    Policzek zapiekł boleśnie, a skóra zaróżowiła się intensywnie. Lu instynktownie cofnął się o krok, spodziewając się kolejnego ciosu. Mierzył Zsasza chłodnym spojrzeniem, w którym tliła się też butna iskierka. Ach, ta skora do nieposłuszeństwa młodzież… Moore w każdym razie nie zamierzał okazać, jak bardzo lęka się o samego siebie w tymże momencie. Tym też w zasadzie pogarszał swoją sytuację, bo wysoce prawdopodobnym było, iż napastnik za cel postawi sobie złamanie swej ofiary.
    - Spacerowałem – odparł ostrożnie Krukon, zielonych tęczówek nie odrywając od w sumie niewiele starszego od niego mężczyzny. Bo ile on mógł mieć lat? Góra dwadzieścia pięć…

    OdpowiedzUsuń
  14. Lucas nie zdążył jęknąć z powodu wylądowania na pniu drzewa, kiedy to posypały się ciosy. Chłopak próbował osłaniać się rękoma, ale na nic się to zdawało. Nie był w stanie przewidzieć, gdzie spadną kolejne uderzenia. Ból go ogłuszył na tę krótką chwilę i blondyn nie był w stanie jakkolwiek się bronić. W końcu osunął się po konarze na mokry śnieg tuż obok trupa dziewczyny. Z rozwalonej wargi ciekła mu krew, a pod prawym okiem z wolna siniała skóra. Ból w klatce piersiowej utrudniał oddychanie.
    - Tak się składa… - wycharkotał w końcu, zadzierając głowę w górę i patrząc prosto w zimne oczy Zsasza - … że nie mam mamy. – Zaśmiał się wręcz histerycznie, a po chwili śmiech przeobraził się w paskudny kaszel. Lu splunął, a krew rażącą czerwienią odznaczyła się na śniegu.
    Czuł ostrze przy swojej szyi. Skóra natykała się na nie przy każdym przełknięciu śliny. Nie było żadnej drogi ucieczki. Krukon na sekundę przymknął oczy, by potem gwałtownie chwycić rękę napastnika i odciągnąć od siebie nóż. Tyle był w stanie zrobić i to zmotywowało go do kolejnego kroku. Poderwał się na równe nogi, mocno odepchnął mężczyznę, choć przyszło mu to ze sporym trudem, gdyż poturbowane ciało dawało o sobie znać cały czas. Niemniej adrenalina już krążyła w żyłach i popychała Lucasa ku kolejnym nierozważnym czynom. Korzystając z chwilowego oszołomienia swego przeciwnika, blondyn doskoczył do niego, zamachnął się sowicie i jego pięść wyszła na spotkanie szczęce. Odczuł w kościach siłę swego ciosu, ale wolał się zatracać się w tej chwili chwały. Dał susa w bok i wzrokiem jął przeszukiwać zaspy w celu odnalezienia swojej różdżki. Szczupakiem rzucił się w stronę patyczka tkwiącego w śniegu, a gdy zacisnął palce na drewienku poczuł się niejako lepiej. Możliwość obrony była budująca. Lucas błyskawicznie odwrócił się twarzą do Zsasza i posłał w jego stronę zaklęcie rozbrajające.

    OdpowiedzUsuń
  15. [mam go zapisać...Zsasz? i do której listy powiedz mi..?]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [tak, dokładnie w ten sposób. niech sobie chłopak poterroryzuje pod pseudonimem. I do Śmierciożerców, jeśli łaska.]

      Usuń
  16. [ ja za to wielbię na klęczkach :P Melancholia to moje trzecie imię :P no, no jak walniesz jakimś optymistycznym powiązaniem to czemu nie? Moja głowa niestety jest pusta, a raczej zajęta ubolewaniem nad ręką w szynie, pięć dni przed studniówką ;p]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Och, ojej, teraz sama nie wiem jak zareagować. Chyba tylko powiem, że bardzo dziękuję za tak miłe słowa!]

    OdpowiedzUsuń
  18. [O, bardzo dziękuję. Zsasz jest cudny, jeśli tak można go nazwać, w każdym razie wyjątkowo przypadł mi do gustu.]
    Will

    OdpowiedzUsuń
  19. [ znaczy optymistyczne to to nie jest. zwłaszcza dla mojego Franka. ALE OŁ JES wtedy mógłby być do końca swojego marnego żywota nieszczęśliwy! GWAŁĆMY GO! znaczy. ZGWAŁĆ GO!]

    OdpowiedzUsuń
  20. [Ach, no dziękuję bardzo! Sama nie myślałam o nim w ten sposób, ot, zwykłe dziecko z traumą, które zaznało odrobiny wolności.
    To co, pewnie jakiś wątek by się przydał, coby na samych zachwytach nie kończyć?]

    OdpowiedzUsuń
  21. [Nie mam chyba wyjścia. Zawsze możemy najpierw pomyśleć nad relacją czy ewentualnym miejscem spotkania, a samą pisaniną zająć kiedy indziej, bo ja także dziś weny na zaczynanie nie mam.]

    OdpowiedzUsuń
  22. Adrenalina jeszcze krążyła Lucasowi w żyłach, a w uszach szumiało od nadmiaru emocji. Podbródek znaczyła mu stróżka krwi, rozpoczynająca swą wędrówkę przy nieładnie rozwalonej wardze. Skroń też przyozdabiała czerwień, tym razem sącząca się z okolic łuku brwiowego. Moore, żywo zarumieniony i cały jakiś taki wymięty, przedstawiał niby obraz rewolucjonisty gotowego do boju o ostatni nieupadły jeszcze bastion. Różdżkę dzierżył w dłoni stanowczo, a w zielonych oczach lśniło mu zdeterminowanie.
    Przygasło kiedy naprzeciw niemu wyszła lufa pistoletu.
    Nastolatek pobladł, a dłoń trzymająca magiczny patyk drgnęła. W jego głowie myśli goniły siebie nawzajem i chłopak nie był w stanie przypomnieć sobie, czy właściwości którejkolwiek ze znanych mu tarcz powoływanych do istnienia zaklęciem są w stanie ochronić go przed mugolskim śmiercionośnym nabojem. Lu powoli wciągnął powietrze do płuc, bojąc się, że nawet miarowy ruch unoszącej się klatki piersiowej może zostać uznany za atak i być prowokacją do spełnienia pogróżki.
    Nie odpowiedział nic na złowróżbne, rzucone w przestrzeń pytanie. Z głośno łomocącym sercem powoli schylił się i położył swoją różdżkę na śniegu, oka przy tym nie spuszczając z Zsasza i jego mugolskiej zabawki. Głęboko wierzył, że jego gest poddania się zostanie uznany, choć… któż wiedzieć może, jaki nieprzewidywalny pomysł zrodzić może się w psychopatycznym umyśle…
    Nigdy nie był w takiej sytuacji. Mógł czytywać kryminały, mógł sobie wyobrażać, ale do tej pory tak naprawdę nie wiedział, co to znaczy stanąć oko w oko z realnym zagrożeniem. Czasy były ponure, ale Lucasowi aż do dziś udawało się omijać wszelkie niebezpieczeństwa. A wystarczył jeden niewinny spacer, jeden krok za dużo, czy wybór nieodpowiedniej ścieżki, ażeby stanąć przed czymś, z czym nie można było dać sobie rady.

    OdpowiedzUsuń
  23. [ o dziiiz skazujesz mnie na straszną mękę. ale zacznę, tylko, że nie wiem kiedy, bo ciężko jest mi się do tego zwykle zabrać.]

    OdpowiedzUsuń