poniedziałek, 21 stycznia 2013

Tell me the story how you ended up here...

Każdy przecież ma własne wyjątkowe wspomnienia, które gromadzi odkąd tylko jest w stanie zakodować w pamięci pewne osoby i wydarzenia z nimi związane. Ludzka pamięć ma to do siebie, że najlepiej zapamiętuje to, co wywarło na nas duży wpływ, było dla nas bardzo radosnym lub bardzo przykrym doświadczeniem. Idealnie wręcz koduje chwile, do których często wracamy, jak i te, które wolelibyśmy zepchnąć na margines. Cała historia – od narodzin, przez wychowanie do czasów obecnych – nie ma tutaj zbyt jednakże wielkiego znaczenia. Wystarczy chyba powiedzieć, że Lew urodził się w wielodzietnej rodzinie, która kiedyś mogła poszczycić się, że należy do rosyjskiej arystokracji, a obecnie została z niej tylko ogromna zniszczona czasem posiadłość pod Jekaterynburgiem, do której prawa rości sobie jedynie mugolski rząd, bo Aristowom się już nie należy. Podobne zastrzeżenia miała do nich czarodziejska, a więc ta bardziej właściwa strona. W końcu Mroczny Znak na przedramieniu z czasem się nie zabliźnia. Niemniej całe najmłodsze pokolenie Aristowów było utwierdzane w przekonaniu, że wciąż mogą szczycić się czystością krwi od kilkunastu pokoleń wstecz, początki ich rodziny sięgają czasów pierwszych carów Rosji, a w ich rękach leży to czy nazwisko kiedyś odzyska dawną świetność. Nie brakowało w ich wychowaniu dużego nacisku kładzionego na samokształcenie i doskonalenie umiejętności jeszcze przed wyjazdem do szkoły, który z każdym kolejnym rokiem był coraz bliżej.
Zasada druga: znajdź swoje miejsce.
Nie jest łatwo odnaleźć się w nowym miejscu wśród setek nieznanych i często niezbyt życzliwych, bo zajętych swoimi sprawami, twarzy. Jeszcze trudniej jest, gdy na tle całego rodzeństwa jako jedyny wyjątek trafia się do innego domu. Lew obrał więc pozornie prostą taktykę – nie wybijać się przed tłum. Oczywiście nie było to łatwe, kiedy prawie każdy w całej szkole znał twoje imię i nazwisko albo choć kojarzył mordę, bo za brata miało się rozbestwionego małpiszona o sławie tego niepokornego, co za nim zawsze tłum fanów lata z jednego końca zamku na drugi. Jednakże chcieć dla każdego Aristowa znaczy potrafić i nie ma rzeczy niemożliwych, więc, przy odpowiedniej dawce neutralności, pokojowego nastawienia i umiłowania do nauki, Lwu udało się zachować opinię tego spokojnego i bezkonfliktowego. Oczywiście niczyjej uwadze chyba nie uszło, że kto jak kto, ale Lew lubi bawić się czarną magią i znany jest z tego, że od mugolaków raczej stroni. Jest to jednak bardziej podyktowane wymaganiami stawianymi przez ojca niż osobistymi odczuciami Lwa, ale przecież głównym obowiązkiem dziecka wobec rodziców jest bycie posłusznym.
Zasada trzecia: znajdź swoją drogę.
O poszukiwaniu własnej drogi w życiu pisano już książki i wiersze, śpiewano piosenki a nawet kręcono filmy czy poświęcano  im mnóstwo cennego czasu, który śmiało można by wykorzystać na coś bardziej kreatywnego. Lew nigdy nie miał się za indywidualistę, ale nie ukrywał też, że nie wie, czego właściwie chce od życia. Na pewno szczęścia, ale przecież tego nie może wymagać już, teraz, bo on chce. Tak więc nauczył się cierpliwości niezbędnej do przetrwania. Zawsze łatwo przyswajał to, co mogło pomóc mu przetrwać, uważając, że jest to niejako podstawa niezbędna do robienia po swojemu. Doszedł również do wniosku, że jest człowiekiem, a więc istotą rozumną, która nie żyje tylko dla siebie. Nie stroni od towarzystwa, o ile jest ono ciekawe. Nie udaje, że nie ma uczuć i ogólnie cały świat to mu zwisa a powiewa, bo przecież tak nie jest. Nie ukrywa, że potrzebuje innych, bo ze samym sobą to czasem idzie zwariować lub przynajmniej dostać rozstroju nerwowego.
Zasada czwarta: wszystko w swoim czasie.
Lew niczego nie przyśpiesza, bo na wszystko przyjdzie czas. Sam też na wiele  rzeczy potrzebuje czasu – a już w szczególności na mówienie o sobie jako o człowieku, który ma uczucie, coś go obchodzi i coś jest dla niego ważne. Niewiele się da z niego wyciągnąć, jeśli wymaga się tego tu i teraz.
Zasada piąta: człowiek jest cholernie słabym stworzeniem.
A jednak zarówno rozumnym, co daje mu przewagę, o ile tę rozumność potrafi wykorzystać. I Lew, mimo że ma słabość do wielu rzeczy, a już zwłaszcza do popadania w skrajności, uczynił z siebie obserwatora, który woli najpierw poznać poprzez dyskretne zerkanie, a potem zrobić kolejny krok.
Zasada szósta: nie zmieniaj.

Zasada siódma: nie zostawiaj niedokończonych spraw.

Zasada ósma: jesteśmy tylko ludźmi.
Przepis na przyzwoity żywot w ośmiu niezbyt rozwiniętych punktach.
Лев Иванович Аристов
Lew Iwanowicz Aristow
ur. 1 XI 1959Peterhof, Petersburg, Rosja
syn Julii i Iwana, środkowe dziecko z szóstki
obecnie Gravesend, bliskie okolice Londynu
rok VII, Ravenclaw
patronus: cyjon bogin: zmienny
9 cali, cedr, włos demimoza
kapitan drużyny, obrońca

powiązania czyli głupia zakładka, która tu będzie, bo mam takie widzimisię
+ dla wątków wielkie tak
mogę zaczynać, wymyślać, dawać pomysły, ale wy też możecie

ja wszystkim odpiszę, serio, nawet jeśli nic na to nie wskazuje, muszę się ogarnąć tylko

98 komentarzy:

  1. [To ja się witam serdecznie, jak kultura nakazuje, i dźgam patykiem w nadziei, że mnie zrozumiesz.]

    Loveleen

    OdpowiedzUsuń
  2. [Jestem pewna, że rozumiesz mnie niemal idealnie, sadząc po karcie, człowiek z Ciebie myślący na poziomie, wierzę w Ciebie. <3]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Kurde. Miałeś/aś Dmitrija?]
    Syriusz

    OdpowiedzUsuń
  4. [Łeh, bo styl taki podobny, dane w sumie też. No cóż, tak czy siak o wątek bym prosiła :3]

    OdpowiedzUsuń
  5. [No! Mówiłam, że mądre z Ciebie stworzenie! ;>]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jest arystokratą jak Syriusz, więc możemy przypuścić, że kiedyś tam się spotkali. Potem w Hogwarcie widzą się znowu, jako dzieciaki teoretycznie mogliby się lubić albo tolerować, ale z biegiem lat gdy Lew widzi, że Black ma gdzieś czystość krwi i rodzinne korzenie, a potem w ogóle zrywa z resztą rodu i sobie ucieka, mógłby być jego zachowaniem zniesmaczony czy coś. Wiesz, szlachcic nie mogący zrozumieć drugiego, który zaczyna zachowywać się jak zwykły plebejusz.]

    OdpowiedzUsuń
  7. [Powinnaś, oj, powinnaś.
    Problem w tym, że moja głowa świeci pustkami. w tej kwestii akurat na ciebie liczyłam, mówiąc szczerze.]

    OdpowiedzUsuń
  8. Lilja pamiętała słowa ojca, który zawsze uczył ją, by wszystkich traktować tak samo. Równo. Nie ma lepszych i gorszych ludzi. Mogą się lepiej i gorzej zachowywać, ale są tacy sami. Równi. Och, jaka była z niego dumna. Jaka mogłaby być dumna teraz, gdyby żył. A tak? Mieszkała pod jednym dachem ze śmierciożercą. Czy jej mama naprawdę to akceptowała? Lilja nie mogła w to uwierzyć.
    Oddalała się od mamy. Nie chciała jej krzywdzić, ale w zbyt wielu sprawach się z nią nie zgadzała, by rozmawiać z nią normalnie, tak, jak kiedyś. Bolało ją to, wiedziała, że mamę też, ale to i tak było lepsze, niż kłótnie. Bardzo się wycofała. Właściwie ucierpiało na tym całe jej nastawienie, styl życia, bycia, nie tylko relacje z rodziną. Mamą. Poza nią, nikogo nie miała.
    Wiele razy zastanawiała się, dlaczego jej mama nie znalazła sobie kogoś choć w połowie tak wspaniałego, jak tata. Dlaczego popadła w taką skrajność? To w ogóle było możliwe, by pokochać kogoś tak różnego?
    Lilja wyciągnęła rękę, by pozbierać książki, które zrzuciła, kiedy dobiegł ją czyjś głos. Podniosła jasnozielone oczy i rozpoznała Lwa. Spłonęła rumieńcem. A więc jednak ktoś ją widział. Miała nadzieję pozostać niezauważoną.
    Niepewnie podniosła rękę, łapiąc go delikatnie za dłoń i podnosząc się. Trochę kręciło jej się w głowie, ale schyliła się, by podnieść książki, które przez nią spadły.
    - Nie chciałam nikomu przeszkadzać. Każdy tutaj jest zajęty. A, jak by nie patrzeć, dosięgnęłam to, czego chciałam - powiedziała, uśmiechając się niewinnie i wzruszając lekko wątłymi ramionami. Jedną z książek odłożyła sobie na bok, a resztę starała się odłożyć z powrotem na regał. Naprawdę nie chciała nikomu przeszkadzać. To była biblioteka. Nie po towarzystwo innych, nawet takich sierot, jak ona, ludzie tutaj przychodzili.

    Lilja

    OdpowiedzUsuń
  9. [Do Śmierciożerców raczej jej daleko, póki co. Właściwie dziewczyna ma to w dupie dopóty, dopóki nie wpieprzają się jej w drogę.]

    OdpowiedzUsuń
  10. [ przeczytałam kartę, która cholera ZMUSIŁA DO REFLEKSJI mnie autorkę, a to się rzadko kiedy zdarza! Fajne wstawki zasad, ze zdaniem : ale przecież głównym obowiązkiem dziecka wobec rodziców jest bycie posłuszny, zgadzam się aż nadto patrząc na swoje marne życie ALE zostawmy je w spokoju. Zaproponowałabym coś ALE chyba mam pustkę. Jedyne co jako tako może być jakimś zarysem to może by tak właśnie Twój uroczy chłoptaś podpatrywał sobie Francisa, jako ciekawy obiekt? Tamten to straszna panikara, siódme poty by go zalewały, a wkońcu WALECZNY z pozory tylko by do niego przyczłapał? ]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Witaam ;) dość ciekawa karta, oczywiście chcę zaproponować wątek, a co za tym idzie czy masz jakieś pomysły nań? ;>]

    OdpowiedzUsuń
  12. [przysłoniłam, to by wypadało wątek zaproponować. i w ogóle jaram się]

    Glizd

    OdpowiedzUsuń
  13. [ a widzisz, ja jak widzę ładne zdjęcie to czytam xD zwalam na Ciebie, zdecydowanie :3]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Możliwe, bardzo możliwe. Prawdopodobnie ostatni hogwart22 ;)]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  15. [Czy ja mogę liczyć na jakiś wątek :>?]

    Courtney

    OdpowiedzUsuń
  16. [Okej! Wpadło mi coś w oko i zamierzam to nieco zmodyfikować ;) Niech będzie tak, że poznali się u Slughorna w Klubie Ślimaka. I ta znajomość jakoś tam sobie rozkwitała. To później przerodziło się w ostro pochrzanione romansidło, co? ;>]

    OdpowiedzUsuń
  17. [ ale mi to wcielenie,jakoś nie wyszło niestety :-( wątkiem nie pogardzę,tylko gorzej z pomysłami,mi świta jedynie,że mogą się znać np. Ze spotkań klubu ślimaka,o ile on tam przynależy. Albo jakby był złośliwy to może chciałby wytrącić Pottera z równowagi przed meczem,więc mógłby popisać się swoim przyjacielskim stosunkiemczym ona by pewnie nie pogardziła]
    Evans

    OdpowiedzUsuń
  18. [To raczej ja powinnam o to poprosić, bo w prawdzie to Ty zaproponowałaś ;P i też w sumie nie wiem czego się spodziewać ;)]

    OdpowiedzUsuń
  19. [Huh, to mi cholernie miło zrobiło. Mam nadzieję, że pomożesz mi trochę w głowieniu się nad relacją Courtney-Lew. Z góry trzeba założyć, że się co najmniej kojarzą (ten sam rok), no i zastrzega, że Court popada w skrajności - albo kogoś uwielbia, nienawidzi całym sercem, albo uważa za totalnie obojętną osobę, z małymi wyjątkami. Any ideas?]

    OdpowiedzUsuń
  20. [zakochałam się w zdjęciu, zakochałam się w karcie, mistrz :D- Savannah

    OdpowiedzUsuń
  21. [a dziękuję bardzo! i to wcale nie jest źle! ja czasem też reaguje, choć później mam wrażenie, że biorą mnie za osobę obłąkaną, HAHAHAH XD!
    Lwiątko, być może jak coś wpadnie mi do głowy to będę chciała jakiś wątek, powiązanko! :)]

    OdpowiedzUsuń
  22. [No dobra, skoro lubisz gotowce ;)
    Po tym kiedy poznali się u profesora na podwieczorku, powiedzmy, że nie przepadali za sobą. I to trwało dość długo, może nawet koło roku... Kończył się wtedy akurat rok V. Później, na początku VI raczej rozmawiali ze sobą z konieczności, gdy wymagała tego sytuacja i było tak do pewnej nocy, kiedy to spotkali się na jednym z korytarzy. Oczywiście oboje wtedy złamali regulamin, ale pech chciał, że Emm gonił wściekły Filtch i razem z Lwem gdzieś się schowali. Od tamtej pory coś tam się między nimi zadziało i spotykali się w bardzo nieregularnych odstępach czasu. Teraz rozpoczął się rok VII i stęskniona Emm wpadła mu w ramiona.. I zaczał sie ów romans ;)

    Popraw me błędy, jeśli widzisz potrzebę ;)]

    OdpowiedzUsuń
  23. [No w sumie racja. Więc może, może, niech się lubią? Znaczy ze strony Court to nie mam pojęcia co by to było, może by sobie uroiła, że się zakochała, czy coś tam, zeby było ciekawiej.]

    OdpowiedzUsuń
  24. [Ech, znowu ktoś jest na mnie zły. To takie smutne ;c]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  25. [qwrd32geqrgeqyg, teraz mi smutno. Jak podrzucisz mi jakiś pomysł na wątek to zacznę. :C]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Misiu kolorowy, na sam wątek, sytuację.]

    OdpowiedzUsuń
  27. [ daje Ci się szansę wykazać, a nie ;P]

    OdpowiedzUsuń
  28. Choć Lilja długo ze swoim ojcem nie żyła, zdążyła się przyzwyczaić do tego życia. Co więcej, zdążyła je pokochać. I choć swojego ojczyma znała już dłużej, niż znała ojca, nie żywiła do niego nawet setnej części tych uczuć. Robiła to, o co prosił, ze względu na matkę, i na tym się kończyło. Jedyne, co czuła to strach, niepokój, nawet wstręt. I zaczynała za to nie znosić siebie. Kiedyś obiecała sobie, że nie będzie brzydzić się ludźmi. Chciała wyzbyć się negatywnych odczuć, tak drastycznych w szczególności. Jak widać, to było chyba niemożliwe.
    W życiu Lilji wielką, może nawet zbyt wielką, rolę odgrywała miłość. Do matki, oczywiście. I do nieżyjącego, będącego jak senne marzenie, ojca. Wiedziała, że to ją zgubi. Miała ich oboje za ideały, nie zauważając, jak bardzo te dwie wizje się oddalają. I staje między nimi ojczym.
    - Och, nie pierwszy, nie ostatni raz - Machnęła niedbale drobną, bladą dłonią. Taka prawda. Z takim niskim wzrostem i roztrzepaniem (przez które ciągle zapominała różdżki) musiała sobie jakoś radzić. Bywało boleśnie, tym bardziej, że Lilja z natury była istotą raczej delikatną, ale zdążyła przywyknąć. Naprawdę.
    - Dziękuję - powiedziała nieśmiało, kiedy zabrał od niej książki i powkładał je na miejsce. Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie i słodki uśmiech, jednak zaraz spuściła głowę. Miała matkę wilę, wiedziała, jak taki uśmiech potrafi zadziałać na płeć przeciwną. A nie chciała uciekać się do takich sztuczek. Nie chciała zwracać na siebie takiej uwagi. Było jej to bardzo, ale to bardzo nie na rękę. Wciąż miała w pamięci, nota bene, brata Lwa, który do najsubtelniejszych i najgrzeczniejszych nie należał. A wszystko przez ten czar, który dla Lilji od zawsze był raczej przekleństwem.

    Lilja

    OdpowiedzUsuń
  29. [ ohohohoh narysuje dla Ciebie kota, specjalnie dla Ciebie w ramach uwielbienia i tak dalej i pokocham i tak dalej! ale to potem :*]

    OdpowiedzUsuń
  30. [Że niby to Love ma pomóc, czy to nam coś w wątku pomoże?]

    OdpowiedzUsuń
  31. [To zmieńmy odrobinkę koncepcję, Lew mógł mieć dotychczas Blacka za zwykłego kretyna, który się popisuje i obnosi z pochodzeniem jak paw, a po jego ucieczce trochę zmienił zdanie. Wcześniej mogło między nimi dochodzić do drobnych sprzeczek, gdy na przykład Syriusz próbował łagodzić spory między Lwem, a Jamesem po meczach. Wiesz, niby negatywna relacja, ale w innym życiu mogliby się polubić.]

    OdpowiedzUsuń
  32. [no bo właśnie ostatnio wypada napisać, że wypada zaproponować wątek po przysłonięciu kp... czy jakoś tak, dobra, nie ważne. a karta tak ładnie, sprawnie napisana. i uporządkowana, to też ważne! nie jakieś dziadostwo niepoukładane, i się wala wszystko, jakieś nieważne pierdoły, gifki, dziesięć foteczek. eh. no i dziękuje za docenienie, w końcu ktoś mnie nie opieprza, że za chudy glizduś, że oczy skryte pod okularami za mało paciorkowate. zadowól tu cholera ludzi! dobra, koniec pitolenia. szczelamy jakieś powiązanie?]

    Glizd

    OdpowiedzUsuń
  33. [No cóż, przepraszam, w każdym razie ;c A mogę wiedzieć kim ty tam byłaś? :)]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  34. [ nie wiem. po prostu. pomoc Lilce, która dźwigałaby stos książek, wspólne, typowe dla przyjaciół wyjście na spacer czy jakieś głupoty, albo nie wiem, po prostu zwykłe czynności bez podtekstów, nie?]
    Evans

    OdpowiedzUsuń
  35. [Ej, ale dlaaaczego? ;c Ech, nie to nie. Ale za to wątek chcę! I postaram się tym razem odpisywać *_* Tylko jakieś pomysły na powiązania?]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  36. [ale mi się ciepło na serduszku robi. a mogę chociaż wiedzieć za co konkretnie?]

    Alecto

    OdpowiedzUsuń
  37. [Och, nie ma sprawy. Hm... Ja to lubię jak ktoś uczuciowo krzywdzi moje postaci, więc może jakiś rok temu Lew i Saga często się ze sobą widywali, rozmawiali itepe, itede. A Saga jak to Saga, naiwne dziewczę z niej, więc zaczęła myśleć, że Lew się nią interesuje, z czego była niezmiernie szczęśliwa, bo i on jej się podobał. Zaczęto jednak plotkować, że Lew kogoś sobie znalazł, toteż skrzywdzona Saga się wycofała i zaczęła go unikać, a on do tej pory nie wie dlaczego to zrobiła. Ech, nie myślę dzisiaj, więc jak się nie podoba, to krzycz ._.]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  38. [widzę, że chyba nadajemy na tych samych falach! bo właśnie mnie to wkurza, że o większości blogowych śmierciożerców można powiedzieć tylko i wyłącznie, że są źli i nienawidzą szlam. koniec kropka, wrzućmy ich wszystkich do jednej szuflady, i gites, bo przecież po co rozbudowywać postać bohatera? dobra, nieważne. zarzuć czymś dobrym, albo ja i koniecznie Ty zacznij. proooooszę, bo ja mam jeszcze trochę do szkrobnięcia alą]

    Alecto

    OdpowiedzUsuń
  39. [ogarnęłam, wiem o co cho, odpisuję ;)]

    Jak o wychowaniu mowa, to należy wiedzieć, że panna Vance była wychowana przed babkę, która jak mantrę wpajała jej złote sentencje i miłość do bliźniego... Mugola, półkrwi, czy też czarodzieja z dziada pradziada. Tak więc Emmeline kochała wszystkich i wszystko. Chwila! Raczej stwarzała takie pozory, by owa staruszka myślała, że jest prze szczęśliwym dzieckiem, któremu niczego nie brakuje. Tylko kiedy spoglądała w zwierciadło Ain Eingarp okazywało się, że domniemane szczęście okazywało się fiaskiem. Szkoda... Staruszka pewnie by się zmartwiła.
    Brata miała starszego i niezbyt go pamięta. Zanim ona przekroczyła próg Hogwartu, on już dawno gdzieś zniknął. Podejrzewała, że został zwerbowany do szeregów Śmierciożerców, choć wolała o tym nie myśleć... A nawet nie dopuszczać do świadomości. Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła, była raczej zagorzałą przeciwniczką i zapewne wolałaby umrzeć niż zrobić krok w kierunku zła. Ona po prostu była niewinna, ot co.
    Mimo wszystko swoje za uszami miała i często gęsto w obejściu nie była delikatna. Zapewne tamtego wieczoru, gdy się poznali, pokazała mu swoją ciemniejszą stronę. Mogła być opryskliwa, uszczypliwa, a nawet czepialska, ale to przecież demony każdej prawdziwej kobiety. W schowku na miotły mogła być... Czuła, delikatna, powściągliwa. Te cechy Emm zaliczyłaby do zalet kobiecego, wewnętrznego piękna. Kobieta zmienną jest.
    Te rzadkie spotkania, jego brak w zasięgu oka, kiedy najbardziej tego potrzebowała był cholernie deprymujący. Wręcz przeklinała myśli o nim, bo w żaden sposób nie mogła dać im upustu emocji... Z drugiej strony, gdy się pojawiał złość od razu jej przechodziła. Ale teraz... Teraz nie widziała go od zeszłego roku. Umiał się dobrze kamuflować, właśnie jakby założył pelerynę niewidkę. Nie spodziewała się, a nawet wiedziała, że nie znika pod stosem prac domowych, bo nie był z niego taki przykładny uczeń. Tego wieczora, a może już nocy? Tak!
    Tej nocy, coś nie pozwalało jej zasnąć. Wpadała w wir myśli, które wręcz zasysały ją w nierealne scenariusze. Ile można przekręcać się z boku na bok, kulić pod kołdrą i nakrywać głowę poduszką? W pewnym momencie poczuła, że musi zejść na dół, chociażby żeby przekonać się, że nic tam na nią nie czeka, prócz tlącego się ognia. Nim zeszła po krętych, kamiennych schodach przebrała się w jeansy i rozsuwaną bluzę. Włosy niedbale zarzuciła na jedno ramię. A gdy zeszła, oniemiała. Co on tutaj robił? W pokoju wspólnym Gryfonów. Skąd znał hasło i jak długo już tu czeka? No, no, no... To ją bardzo zaskoczyło.
    - Lew... - mruknęła pod nosem i z coraz to szerszym uśmiechem niemal rzuciła się na fotel, na którym siedział i nakryła go swoim ciałem. Przytulała go dość długo, aż w końcu wymamrotała, lekko się odchylając. - Długo cię nie widziałam... - dodała marszcząc lekko brwi i jakby czekając na wyjaśnienia.

    OdpowiedzUsuń
  40. [Cudowne, prawda? *.* Mam taki jakiś sentymencik, o.
    Poza tym kartę masz cudowną. Poważnie...]

    OdpowiedzUsuń
  41. [Oczywiście, że wątku nie przepuścimy :) Zbrodnią by zaleciało. Ale powiedz: jakieś pomysły są? Bo szczerze mówiąc kreatywnością dzisiaj nie zabłysnę :<]

    OdpowiedzUsuń
  42. [kocham takie deale! 1) quidditch: albo coś związanego z nadchodzącym meczem; albo już z przebytym (w sensie ktoś kogoś znokautował i Ali idzie przeprosić za szczeniackie zachowanie któregoś ze Ślizgonów, oczywiście tak oficjalnie, bardziej z poczucia obowiązku i wypadalności, niż faktycznej skruchy); albo któryś z nich sobie przychodzi samotnie potrenować, a tu się okazuje, że drugi miał takie same plany i razem sobie latają; albo spotykają się w nocy, w ZakLesie z miotłami, bo chwili sobie pooglądać na miotłach pełnię (jacy cholera romantycy) i jak już są w górze, to słyszą wilkołacze wycie, można by się przy tym pokusić o jakiś większy dramat i ratowanie z opresji, ale to jeśli chcesz 2) standard: lekcja, wajsy, imprezka (we wiosce albo w zamku), pokój życzeń, szlaban, o i jeszcze w sumie mogliby dostać wspólny projekt z... zielarstwa, który sprowadzałby się do nocnego wypadu do ZakLasu w poszukiwaniu jakiegoś tajemniczego, wyskakującego tylko przy pełni kwiatka, roślinki. i wyobraź sobie, że babrają się w najlepsze w ziemi na jakimś leśnym zadupiu, a tu nagle słyszą wilkołacze wycie. uff, trochę z siebie wykrzesałam. jakby szajs, dać znać. bo jeszcze mogę przecież pomyśleć]

    OdpowiedzUsuń
  43. Dobrze wiedziała co czuł. Spełnić oczekiwania ojca, która cholera jej nie raczył być! Tak, ojciec Emm raczej ograniczył się do zrobienia roboty, a później jakby wypchnął ją ze swojego serca i oddał na wychowanie własnej matce. Nigdy nie dane było jej spojrzeć w jego oczy... A już w ogóle dotknąć go, to było nierealne. Więc z dwojga złego, Lew miał trochę lepiej. Mógł obcować z mężczyzną, który stawiał przed nim zadania, wyzwania, mógł patrzeć, podziwiać, nienawidzić bo musiał mieć za co. W przypadku Emm ciężko żywić jakiekolwiek uczucia do kogoś o kim zupełnie nic się nie wie, nie zna... Jedenaście lat podobno żyli pod jednym dachem, podobno. To straszne, że brat idiota wybrał drogę zła i wstąpił w szeregi Czarnego Pana, matka zakochała się w śmierciożercy... Tak, nienawiść spłynęła na urodzone dziecko, czyli Emmeline. Była winna złu całego światu. Może to powodowało jej delikatne wyobcowanie i wycofanie. Lepiej było żyć pod przykrywką.
    Z drugiej strony, co to za ojciec, który wyrzeka się własnych dzieci, nie pozwala im wybrać własnej drogi i zachowuje się jak pieprzony dyktator. To z pewnością nie było przyjemne...
    Miał coś do załatwienia? Przy okazji? A może przy okazji chciał ją zobaczyć? To zostawiało wiele do życzenia. Miał szczęście, że słowa te brzmiały tylko w jego myślach, inaczej mogłaby zasypać go pytaniami, wiercącymi mu dziurę w brzuchu. Na pewno tego nie lubił, na pewno.
    Emmeline traktowała swoje życie w kategoriach porażki. Aż do takich momentów, w których czuła, że ktoś się nią interesuje. Gdy czuła rosnącą adrenalinę, krew pulsującą w żyłach i coraz to szybsze bicia serca. Można powiedzieć, że to po części przyćmiewało jej umysł, zapominała o delikatnej złości, która teoretycznie była niepotrzebna... Jednak należało zachować pozory, urażonej kobiecej dumy. Bo owszem, Emm nie podobał się fakt, że nie miał dla niej czasu, ale jak mu to teraz wyrzucić?
    Jego dotyk był taki odurzający, ale odpowiedzi wymijające, zwodzące. Czuła to, choć próbował to kamuflować. Kobieca ciekawość znów wzięła górę. Ach. I jeszcze ten dreszcz przeszywający jej ciało, słowa pieszczące zmysły... Oddech pobudzający wyobraźnię.
    - Tylko zobaczyć? - zapytała szeptem, mrużąc swe powieki. Lekko niepewnie uniosła dłoń, którą ułożyła na jego torsie i powoli subtelnie i taktownie zaczęła sunąć nią w stronę jego szyi. Oplotła ją palcami, delikatnie je zaciskając, tym samym trzymając się blisko niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [smutne, że tak krótko mi to wyszło ;C obiecuje poprawę.]

      Usuń
    2. [Tak, tak, to znowu ja. Wyszły mi małe komplikacje i musiałam stworzyć nową postaćkę (jak widać Emm została) i pragnę aby nasz wąteczek przeniósł się na Melanie Laine. Są w sumie bardzo podobne pod względem mentalnym, więc jeśli to nie problem misiu, odpisz pod kartką Melci ;)]

      Usuń
  44. [ obiecywalas.]

    OdpowiedzUsuń
  45. [Przeczytałam ponownie kartę po kilku dniach nieobecności i prawdę mówiąc to nie wiem, co mogę zaproponować i w co możemy celować między naszymi postaciami - czy miałoby to być coś z nienawiścią, ze wzrastającym uczuciem ponad przyjaźń, sama przyjaźń, coś, co miałoby zaistnieć, ale jednak nie, więc to tak wspólnie mogłybyśmy się dogadać, bo wątku - nie odpuszczę, nie ma mowy :D]
    - Savannah

    OdpowiedzUsuń
  46. Ach. Ojcowie despoci to chyba ich specjalność. Dobrze wiedziała co oznacza władza, silnej ojcowskiej ręki. Mężczyzny, który narzuca swoje zdanie wszystkim wokoło i nie uznaje sprzeciwu. Kompromisy nigdy nie wchodziły w grę, wszystko musiało być pod jego dyktando. Ale Melanie nie miała okazji otrzeć się o to tak mocno. Była upragnionym dzieckiem, dziewczyną. Przy dwóch starszych braciach, który zawsze spełniali jego oczekiwania Argusa Laine - czyli ojca - brakowało mu tylko uwieńczenia wspaniałej rodziny. Brakowało mu Melanie, którą kochał ponad wszystko. Była wyniunianym, dobrym, ułożonym dzieckiem. Od małego oczko w głowie ojca. I można powiedzieć, że ów oczko z pierwszym dniem w Hogwarcie, zbiło się jak szklana kulka. On nie umiał zrozumieć, jak jego czysta córka, mogła trafić do Domu Lwa. Przecież Slitherin był w ich rodzinie od pokoleń! I od tamtej pory, na Melanie spoczywał gniew ojca. Niestety nie umiał jej wybaczyć faktu, że go zawiodła, nie spełniła oczekiwań, a do tego nie miała nic przeciwko mugolom w świecie magii. Po tym stwierdzeniu, Argus chętnie by ją wydziedziczył. Ale była jeszcze matka, która starała się trzymać ład i porządek nad tym wszystkim... Szczerze mówiąc to oni się chyba na prawdę kochali. To była jedyna osoba, której kiedykolwiek Argus słuchał. Miało to swój urok...
    Zawsze gdy wracała na wakacje do rodzinnego domu ojciec musiał gdzieś wyjechać. Niby to w sprawie Ministerstwa, a tak naprawdę nie chciał spojrzeć w oczy córki. Szczerze mówiąc to nawet było jej przykro z tego powodu. Niemal wyrzekł się jej, łaskawie pozwalając by wracała na lato, ewentualnie na święta. Ale nie chciała walczyć o uznanie ojca, nie chciała walczyć o kogoś, kto zdecydowanie tego nie chciał. Melanie z zasady nie walczyła z absurdem.
    Och, wcale nie było dobrze tak jak było! Zdecydowanie widywała go zbyt rzadko, a co za tym szło, nie mogła porozmawiać, dotknąć, być blisko. To ją strasznie frustrowało, ale on nie mógł o tym wiedzieć, skoro jeszcze nigdy mu tego nie powiedziała. Chociaż mogła odwołać się do inteligencji, zapewne nieprzeciętnej. Sądziła jednak, że próbował mieć nad tym wszystkim kontrolę. I miał, ilekroć próbowała go szukać, poszukiwania kończyły się fiaskiem. Miał talent do zapadanie się pod ziemię, co było z jednej strony intrygujące.
    - Skoro tylko zobaczyć... - mruknęła, otwierając jedną powiekę. - To już zobaczyłeś. - wyprostowała się, a głowę nieco pochyliła, sprawiając, że kruczoczarne włosy opadły kaskadami. Zatopiła intensywnie niebieskie spojrzenie w głębi jego zielonych oczu i uśmiechając się kącikiem ust, kciukiem przesunęła pod jego dolnej wardze. - Zostawiasz mnie na zbyt długo bez siebie... - wyszeptała, cicho wzdychając. - Nie mam do czego tęsknić. - pochyliła się jeszcze nieco i trąciła nosem, jego nos, cały czas patrząc w jego tęczówki. - A tęskniłam bardzo...
    Zdawałoby się, że ich twarze z chwili na chwilę były bliżej siebie, ale nie wykorzystała w tego żaden sposób. Przecież kobieta nie powinna robic pierwszego kroku. Owszem, mogła prowokować, być powściągliwa, ale musiała poczekać na ruch ze strony mężczyzny. Inaczej kobieta przestawała być ideałem i sięgała bruku. Ona lubiła ten typ średniowiecznej, prawdziwej kobiety. W końcu one powinny rozpływać się w ramionach mężczyzny, silnego, kochającego tylko ją. A jeśli on się przyzwyczaił do skromnej osoby Melanie, to co ona mogła powiedzieć? Chyba tylko to samo, tylko mocniej.

    Melanie

    OdpowiedzUsuń
  47. F L O R E N C E

    [O tak! Na tej płaszczyźnie wątki mogą wyjść naprawdę obiecująco :) I wybacz za zwłokę z odpisywaniem, ale przez najbliższy tydzień będę miała malutkie urwanie głowy. W każdym razie możemy od razu przejść do sedna. Tylko miałabym ogromną prośbę o ewentualne zaczęcie (tylko nie wiem, czy to już nie byłoby nadużyciem z mojej strony). Obiecuję się odwdzięczyć]

    OdpowiedzUsuń
  48. [Czyli mogłaby być dobra przyjaźń, z czasem coś innego lub ustajemy przy jednym?
    W sumie nienawiść be, bo w dodatku to mi trudno takie pisać XD]
    - savcia

    OdpowiedzUsuń
  49. W swoich myślowych rozważaniach często zastanawiała się czy ojciec, nie jest taki ze względu na swoje dzieciństwo. Oczywiście nie wiedziała nic o jego przeszłości, ale skoro o niej nie mógł mogłaby wywołać jakieś piętno na jego psychice. Być może ojciec Argusa za wiele od niego wymagał, nie potrafił ustąpić i wciąż chciał więcej... Takie zachowania często przejmują dzieci. Ale Melanie było kimś zupełnie odstającym od rodziny. Doprawdy, czasem myślała, że nie obowiązują jej żadne zasady, niczego nie musi. Żyła w próżni, do lat jedenastu. Wszystko miała zawsze na czas, ułożona grzeczna dziewczynka. I to względnie satysfakcjonowało każdego. Z czasem doskwierało jej coś na wzór... braku apetytu na życie? Tak, to chyba odpowiednie określenie. Zaczął denerwować ją fakt, że jej życie jest tak poukładane, przewidywalne. Zaczęła walczyć z rutyną i monotonią, co wymagało odwagi, zwłaszcza gdy walczy się z samym sobą. Rozum i serce zdecydowanie sie tym razem nie sparowały.
    W każdym razie wywalczyła swoja niezależność.
    I tak było lepiej, lżej, łatwiej. Czuła pęd powietrza i wiedziała, że nikt nie stoi jej nad głową. Nie musiała spełniać cudzych oczekiwań, tylko własne. A oczekiwania Melanie wobec siebie, nie była wymagające. Chciała spełniać się w szkole, posiąść wiedzę i polegać głównie na sobie. Krótko mówiąc, chciała się usamodzielnić.
    To takie groteskowe, że ojciec ma w ogóle czelność wyrzec się własnych dzieci. Z czasem nawet stało się tematem do żartu. Tak... Wolała śmiać się z despotyzmu ojca, bo odsunąć od siebie prawdę. A prawda była taka, że go potrzebowała, potrzebowała poczuć sie znów jak mała dziewczynka, która była jego oczkiem w głowie...
    Tylko po co mu ta kontrola? Przecież to najgorsze co mógł zrobić. Bycie Panem Sytuacji wcale dobrze nie rzutowało. W ten sposób pozbawiał się możliwości przeżycie czegoś niesamowitego, jedynego i nieprzewidywalnego. Melanie tego chciała, chciała poczuć zaskoczenie. W prawdzie to zaskakiwał ją, np. jak dziś, pojawiając się po kilku miesiącach we Wspólnym Pokoju gryfonów.
    Zaangażowanie to przecież nic złego... Raczej problem z zaangażowaniem, był zły. Bo coś musiało go do tego skłaniać i hamować przez tym.
    - Uważam. - skinęła głową. Jej uśmiech pogłębił się na tyle, że lekko zmarszczyła nos i zlustrowała jego poczynania, tym samym wsuwając dłoń w jego włosy, która dotąd spoczywała na jego szyi. - I już nie będziesz się ze mną bawił w "pojawiam się i znikam"? - pytając uniosła nieco zadziornie brew, a wyraz jej twarzy stał się jakby poważny. Oczywiście pod maską powagi skrywało się rozbawienie, które raczej z niej emanowało. Była zwyczajnie... szczęśliwa, widząc, dotykając i mając go przy sobie.

    OdpowiedzUsuń
  50. [Spoko spoko, tylko jak możesz to daj jakieś miejsce i porę wątku :D]
    - savcia

    OdpowiedzUsuń
  51. Z tego co orientowała się Melanie, rodzice i ojca i matki, nie żyli. Był to raczej temat niemiły, wręcz dla niej traumatyczny. Chyba miała delikatną fobię przed śmiercią, była zbyt wrażliwa na tym punkcie. A z drugiej strony nigdy nie interesowała się tak mocno własnymi korzeniami. Wystarczył jej fakt, że każdy w jej rodzinie czy ze strony rodzicielki, czy ojca, byli w Domu Węża.. I wiedziała, że gdyby o coś zapytała, o coś co dotyczyłoby dziadków, od razu usłyszałaby, że jest pierwsza w rodzinie, która trafiła do gryffindoru. Szczerze mówiąc ten temat męczył, więc unikała go jak mogła. Czasem nawet czuła się zaszczuta samymi spojrzeniami braci i ojca. Nawet skrzat w jej rodzinnym domu na Kings Cross patrzył na nią z ukosa, przeszywał ją nieprzyjemnym spojrzeniem. Dlatego powrót do domu był raczej marną perspektywą. Wolała zostać w swojej szkolnej sypialni, przytulić głowę do aksamitnej poduszki i żałować, że wszystko opiera się na pieprzonym zaakceptowaniu, tolerancji, niespełnionych oczekiwaniach... Tylko gdzie w tym wszytskim były uczucia i emocje? Miłość przede wszystkim... Na to zdaje się czasu ani ochoty nie było. I często czuła się jak dziewczynka stojąca w wielkiej sali i krzycząca, błagająca wręcz o okazanie choć najmniejszego zainteresowania. Ale niestety, krzyk obijał się o gołe ściany echem i nikt nie ruszył jej na pomoc.
    To pewnie z tego powodu tak ceniła sobie towarzystwo i bliskość Lwa. Kiedy się pojawiał wszytskie troski i smutki odpływały, czuła się lżejsza minimum o tonę. Dawało jej to dużo satysfakcji. I nawet przymykała oko na tę kontrolę, brak okazywania emocji z jego strony, bo ewidentnie miał pokerową twarz. Nie umiała przewidzieć jego reakcji, kolejnego ruchu.. Ale wiedziała, że każda kolejna sekunda bez jego dotyku jest dla niej słodką torturą. Musiała się mocno powstrzymywać by nie wpić swoich warg w jego usta i dogłębniej pokazać mu swoją tęsknotę... Ale pamiętała o swoich żelaznych zasady i kanonach, których musiała się trzymać. Musiała, nie chciała.
    - Och... - ściągnęła lekko brwi, przechylając głowę w bok. - To oczywiste i jasne, że ja bardzo chcę... - wymruczała pod nosem, lekko mrużąc powieki. Próbowała wyczytać coś z jego twarzy, spojrzenia, gestu, ale nic, a nic... Był bardzo opanowany. W pewnym momencie przysunęła do swych warg, dwa swoje palce i lekko je ucałowała. Nie przerywając ich kontaktu wzrokowego, ów palce przeniosła na jego usta. Taki między werbalny, wymowny pocałunek. Czy był to przekaz? Zapewne. Pokazywała mu tęsknotę, której nie opisze się słowami, jedynie czułymi gestami. A do tego był małomówny... Och! Polubiła kogoś tak skrytego, opanowanego, nieprzewidywalnego. To doprawdy była odurzająca mieszkanka. Sprawiała, że chciała więcej, chciała zobaczyć kolejny jego ruch, który był dla niej zagadką.

    Melanie

    OdpowiedzUsuń
  52. Savannah od zawsze lubiła noce. Uważała, że skrywały one tysiące tajemnic i problemów, z jakimi borykali się ludzie. Miała wrażenie, że czasem najlepiej o takiej porze rozmyślać, bo nad ranem można szybko upchnąć dany problem w jakiś ciemny zakamarek, którego za dnia się nie rozpoznaje. Noc była dla niej tajemnicza i cudowna, choć niejednokrotnie potrafiła skrywać coś, o czym dziewczyna nie chciałaby w żaden sposób się przekonać. Dlatego sądziła, że nocy można ufać, bo może nas przed czymś uchronić, ale zarazem zaatakować z podwojoną siłą. Tym bardziej, jeśli znała nasze wartości.
    Już samo to, że ufała tej porze dnia nie wydawało się czymś normalnym. Było to coś dziwnego, nawet dla samej panny Rowan, która starała się zrozumieć to, dlaczego uwielbiała noce. I zawsze miała wrażenie, że chociażby dlatego, iż może pozwolić sobie na samotność, która będzie prowadzić Krukonkę przed siebie i narzuci jej swój półmrok na to, o czym myśli i ukaże coś nowego, coś, dzięki czemu będzie mogła brnąć w swoim życiu dalej.
    Chociażby to, że pomoże jej kiedyś znaleźć odpowiedź, dlaczegóż to dziewczyna ma wrażenie, jakby szczęście ją opuściło. I nie w kwestii takiej, że cały czas doskwiera jej pech, ale nie potrafi uśmiechnąć się jakoś szczerze. Tak, od serca.
    To ją właśnie przerażało.
    Bo chciałaby w końcu błysnąć śnieżnobiałym uśmiechem, do którego nie musiałaby się zmuszać; chciała kogoś nim obdarować, a tym bardziej znaleźć osobę, która mogłaby jej pomóc osiągnąć taką wewnętrzną radość, jaką jej odebrano którejś nocy. I pewnie dlatego szukała o tej porze odpowiedzi oraz ją polubiła.
    Właśnie dzisiaj była jedna z nocy, przez jaką nie mogła zasnąć. Na ogół miewała trudności ze snem i co jakiś czas zdarzały jej się bezsenne pory. Wtedy mogłaby się przewracać na jeden bok, na drugi, starać się zasnąć na brzuchu czy na plecach, choć wtedy było niewygodnie, a i tak jej nigdy się nie udawało. To był czas, kiedy musiała stwierdzić, że nie ma sensu staranie się, jeśli jej to nie wyjdzie. Dlatego albo leżała i tępo wpatrywała się w baldachim łóżka, nie mogąc przeczytać książki. Od razu współlokatorki niemile na nią syczały, coby nie świeciła im nawet końcówką różdżki, a one to chyba czasem - praktycznie dla Savci zawsze - przesadzały.
    Dlatego rudowłosa cicho wstała z łóżka, zgarnęła jakieś spodnie, które naciągnęła na blade nogi i wzięła cienką bluzę sportową, narzucając ją na swoje ramiona. I wyszła z dormitorium.
    Najlepiej było ten czas przesiedzieć w Pokoju Wspólnym, który o tej porze był osamotniony i można było spokojnie zasiąść na kanapie naprzeciw kominka, w którym palił się ogień, a jego płomienie starały się liznąć coś więcej niż to do czego już sięgały.
    Ale i tutaj nie miała szans na osamotnienie. Dostrzegła to dopiero po zejściu ze schodów, zauważając jakąś postać leżącą na kanapie, co poznała po wyciągniętej ręce i cieniu, jaki padał na ścianę przy jakiej w tej chwili stanęła. Zerknęła na nią i po chwili na leżącego osobnika, by zaraz skierować się w jego stronę.
    Gdy się pochyliła już była pewna, że Lew śpi sobie w najlepsze, a ona westchnęła cicho. Trzymał jakąś książkę, a sama dziewczyna zaciekawiona lekturą, sięgnęła po nią nieco nieśmiało, nie chcąc go zbudzić i sprawić, że owy egzemplarz wpadnie do postawionego kubka z - bodajże - gorącą czekoladą, która już dawno wystygła.
    Przykucnęła koło kolegi z roku i delikatnie szturchnęła go w ramię, coby przebudzić.
    - Przysnąłeś, Aristow i chyba niewygodnie ci się leży, skoro wydałeś jęk. - mruknęła cicho, jakby bała się, że jej donośny głos sprawi, iż wstanie on przerażony. A nie chciała być zła. Mógł nawet położyć głowę na jej nogach i dalej spać, byleby mogła zająć ulubione przez siebie miejsce, dzięki któremu wpatrywała się w ogień.
    W oczekiwaniu na jego reakcję, zerknęła zaciekawiona na okładkę księgi.

    [Mam nadzieję, że taki wątek ci się podoba, bo korzystałam ze swojej weny. Od razu wybacz za jakość, ale też pora robi swoje, a długość nie zawsze taka będzie, więc nie wymagam się ogromnej rozpiski ;)]

    OdpowiedzUsuń
  53. [Ja chcę, jasne, że chcę. Ja zawsze wszystko chcę, takie zachłanne ze mnie dziecię, a co.]

    OdpowiedzUsuń
  54. [W sumie ja to wszędzie byłam. I tak szczerze mówiąc, robię dokładnie to samo co ty. Coś mi dzwoni, ale nie wiem, w którym kościele x.x]

    Jillian

    OdpowiedzUsuń
  55. Jak bardzo to wszystko przygniatało i przytłaczało jej kruchą osóbkę. Szczególnie mentalnie i psychicznie. Ta gonitwa i walka... Przepychanie kto jest lepszy tylko i wyłącznie pod względem krwi. Oczywiście czystokrwiści byli najlepsi, a jeśli byli arystokracją to bijcie pokłony. Ona nie podchodziła do tego w ten sposób, prawdę mówiąc nie interesowało ja to w ogóle. Nim zapoznała się z kimś nie pytała o status krwi czy też dom, w którym mieszka w Hogwarcie. To byłaby głupota i szufladkowanie, którego Melanie nie uznawała, wręcz go nienawidziła. Nie ma równych i równiejszych, a jeśli ktoś tak myśli to zaślepiony jest wizją Wszyscy-Wiemy-Kogo. Ona się tego wystrzegała i bała jak ognia tych wszystkich wydarzeń, które ostatnio mają miejsce. To dotyczyło jej, tak samo jak jego i wszystkich czarodziejów. Ta groza i niepokój czasami nie pozwalała jej spać. Najbardziej nie chciała by ojciec kazał jej uznać zwierzchnictwo Tego, którego imienia nie wolno wymawiać. Nie zrobiłaby tego, a wtedy... Wtedy spocząłby na niej wyrok śmierci. Na pewno nikt by ją od tego nie ochronił.
    Ach. Czasem Melanie zastanawiała się nad nimi.. Ale nie nad nimi razem, tylko nad każdym z osobna. Szukała czynników wiążących, takich, które w jakiś sposób były do siebie podobne. A trzeba przyznać, że było ich wiele. Chociażby fakt, że oboje wywodzili się z arystokracji. Alko na przykład fakt, że oboje mięli trafić do Slitherinu, a nic z tego nie wyszło. I sytuacja w domu, a szczególnie podobieństwo ojców. Zmiłowanie do dyscypliny, panowania żelazną ręką i wprowadzanie mocnych rządów. Co za tym wszystkim idzie, zastanawiała się jak bardzo mentalnie mogą być do siebie podobni. Ale chyba nie byli. Może to ze względu na fakt, że ona była kobietą, a wiadomo, że kobiety potrzebują czegoś zupełnie innego niż mężczyźni. Jej nie zależało na uznaniu i spełnieniu ambicji ojca, jej zależało na sobie... i na nim. A on nie wiadomo czemu strasznie tego unikał. Bawił się z nią w podchody, co nie polepszało jej nastroju...
    Miał racje, ten pocałunek nie wystarczał, ale był nawet satysfakcjonujący, a może nawet obiecujący? Uśmiechnęła się kątem ust i teraz ściśle przylegając do niego ciałem, dłonie ułożyła na jego torsie. Z chwilą zacisnęła dłonie na jego koszulce, przyciągając go jeszcze o te dwa centymetry bliżej. Zerknęła w jego oczy z zawadiackim błyskiem w oku. Teraz miała pretekst do kolejnego pocałunku. W końcu jako dobrze wychowana dziewczynka musiała się jakoś odwdzięczyć.
    - Dziękuje... - wyszeptała wprost do jego ust, które zaraz nieco przeciągle pocałowała, niby to w podzięce. A ta bliskość była coraz bardziej pożądana... Nie chciała się z nim rozstawać nawet na moment. Musiał jej zrekompensować tą kilkutygodniową nieobecność.

    Melanie

    OdpowiedzUsuń
  56. [Lien na Lwa jest jak najbardziej otwarta, bo z niego taki zwyczajny człowieczek jest, święte tradycje czystych rodów wyznaje i się z mugolami nie brata, jak ona. Kreatywnością o tej porze nie grzeszę, bomam oczy jak na zapałkach, ale wysilam mózgownicę, a z tego wychodzi, że:
    1. mogą się jako tako znać z dzieciństwa
    2. może chłopaczyna przeżyć szok, skoro na bankiecikach i innych obiadkach widzi toto takie rude, grzeczne i posłuszne, wyprostowane i uśmiechnięte, zawsze milutkie, a teraz bam, zobaczył ją w jakiejś tam nieco nietypowej dla panienki z dobrego domu sytuacji, nie wiem, zorientował się, że z Lien to wbrew całemu dobremu wychowaniu tylko normalny człowiek jest, na elitarnych obiadkach dla niego taka miła i w ogóle, a w szkole zachowuje się jednak z nieco większa swobodą i nie trzyma się już tak ściśle dobrych manier, choć wiadomo, wychowanie silniejsze, więc gdzieś tam dalej w niej siedzi mocno zakorzenione i jednak w jakimś stopniu obecne jest
    3. generalnie to możemy zrobić tak, że się najzwyczajniej w świecie całkiem dobrze dogadują, jako że całkiem podobni są itepe, itede, a w ogóle to chodzi i mu truje dupę, żeby jej nauczył czarnej magii
    Cholera, miałam w kij pomysłów, a teraz mi wszystko wyparowało ze łba. Chciałam im coś zwyczajnie popieprzonego czy tam popieprzenie zwyczajnego wcisnąć, ale wszystko się gdzieś zawieruszyło. O.o Weź czymś poratuj albo co, ja nie wiem, proszę. <3]

    OdpowiedzUsuń
  57. [Och, wiem, ona jest taka śliczna z tym krótkim niewiadomo czym, że sama bym swoje ścięła, ale to trzeba z nimi ładnie wyglądać ;_;]

    Imogen

    OdpowiedzUsuń
  58. [Ach, pójdę chyba na żywioł, najwyżej na dłuższy czas zamknę się w czterech ścianach, póki nie odrosną. :D
    I coś tak sądzę, że chciałabym wątku, bo tak mi przypadła do gustu karta, ale... No właśnie tu pojawia się takie ale, bo chęci mam ogromne, ale zjawiam się z pustymi rękami, och.]

    Imogen

    OdpowiedzUsuń
  59. [Cześć! ;) Chciałabym przejąć postać June, ale mam pytanie odnośnie jej charakteru - może być ona takim promykiem, którego wszędzie jest pełno? Delikatnym dziewczęciem z wiecznym uśmiechem?
    I chciałabym jeszcze wiedzieć, czy masz coś przeciwko krótszym kartom - osobiście jestem zwolenniczką tego, aby ludzie poznawali postać przez komentarze ;)]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [W kwestii charakteru nie mam jakichś specjalnych wymagań, wystarczy mi, żeby nie była depresyjnym emo, które ciągle płacze, narzeka i użala się nad sobą, a tak w ogóle to wszyscy są przeciwko niej. Więc w kwestii twojej koncepcji jestem jak najbardziej na tak.
      I nie, nie mam nic przeciwko krótkim kartom o ile są one porządnie zrobione. Również jestem zwolenniczką poznawania postaci poprzez wątki.]

      Lew

      Usuń
  60. [No to widzisz, na pewno się znamy :D Te, wyjdzie w praniu, wącimy]

    OdpowiedzUsuń
  61. [Czyli mam rozumieć, że nie ma tak źle? :D
    Zaczniesz, prawda? ^^]

    OdpowiedzUsuń
  62. [Skaczę zatem z radości! :)
    Jasne, jasne. Nie ma problemu, nigdzie nie uciekam.]

    OdpowiedzUsuń
  63. [A ja cierpię na nadmiar weny, kiedy muszę się uczyć i dzisiaj cały dzień przepisałam, więc teraz jednak jestem troszkę odweniona - w innym wypadku rozpoczęłabym wątek, bo to przecież nie takie straszne ;)
    Pomogłabym ci wymyślić okoliczności do wątku albo coś podsunąć, ale chyba w te klocki, to ja jestem kiepska :(]

    OdpowiedzUsuń
  64. [Jeśli to kruczek, ona się u niego doucza, bo jej się nie chce na lekcje chodzić. I na tych korkach się na niego tak chamsko gapi, kłócą się, jedno drugiemu każe spierdalać, aż w końcu kończą w jakiejś chorej imitacji uścisku i stwierdzają, że się jednak lubią. A ONA NA NIEGO LECI, ALE ON O TYM NIE WIE, O!]

    OdpowiedzUsuń
  65. [Pierwszy raz ktoś zacne 150 cm wzrostu nazwał wielkością *o* Lubię cię <3]

    OdpowiedzUsuń
  66. W rodzinie June nie było takich problemów, więc dziewczyna mogłaby mieć niemały problem ze zrozumieniem zachowania arystokraty, wielkiego czarodzieja czystej krwi. Jej rodzice nigdy nie wywyższali się nad innymi, wszystkich traktowali na równi i tego samego uczyli swojej jedynej pociechy, która przez dłuższy czas była po prostu dla nich balastem. Ale nigdy zbędnym. Mimo niezbyt ciekawej sytuacji materialnej, która z roku na rok ulegała poprawie, byli szczęśliwą rodziną. Państwo Ellis bez problemu zaakceptowali pewną odmienność córki i wszystko swoje oszczędności wyłożyli na rozpoczęcie nauki w Hogwarcie. Dziewczę, żeby im ulżyć, każdego lata chwytało się prac dorywczych i uczyła się na tyle pilnie, aby nigdy nie pożałowali swojej decyzji.
    Rodzice June mieli to do siebie, że byli otwarci, do wszystkiego podchodzili z przyjaznym uśmiechem i mimo swojej niewiedzy, potrafili się przystosować. Nigdy nie zamykali się na to, co nieznane. Jednak z domu dziewczyna wyniosła przede wszystkim długie lekcje o tolerancji i o tym, że każdy człowiek jest równy, że każdemu człowiekowi powinno dać się szanse. June spotkała się jednak ze strasznym zawodem, kiedy przybyła do Hogwartu. Sądziła, że tamtejsze społeczeństwo będzie bardziej tolerancyjne – myliła się; od pierwszego roku nauki w zamku była szykanowana za swoje pochodzenie. Popychana na ściany, opluwana przez tych lepszych i odsuwana na bok przez czystokrwistych. Jako przedmiot ich żartów, niezbyt przyjemnych, zahartowała się. Z roku na rok, stawała się silniejsza. Grupka szykanujących ją uczniów nie była zbyt wielka, a ona nie była jedyną ofiarą ich głupiej przemocy. Nie robiła z siebie poszkodowanej dziewczynki. Szła przed siebie, z wyprostowanymi plecami i głową wiecznie uniesioną do góry. Była June Ellis i wcale się tego nie wstydziła.
    Tegoroczne wakacje wspominała naprawdę miło, a przynajmniej ich część, której nie żałowała nawet wtedy, kiedy Lew zerwał kontakt, pewnego dnia po prostu nie przychodząc do ich wspólnego miejsca, gdzie spędzali większość czasu. Nie przyszedł, a ona siedziała. Siedziała i czekała całą noc, nad ranem wracając do domu. Była smutna i zawiedziona. Głupia – sądziła, że coś dla niego znaczy, że naprawdę jest wyjątkowa, że nie jest tylko zwykłą, zubożałą szlamą. Polubiła jego uśmiech, polubiła jego spojrzenie i poczuła, że jest dla niej ważny, ale musiał sobie zagrać na jej uczuciach i po prostu się nie pojawić. June nie chciała być miękka. June nie mogła być słaba wobec chłopaka, który prawdopodobnie ma ją za nic nieznaczącego śmiecia.
    Zaczęła sobie wmawiać, że go nienawidzi, że nie chce, aby był w pobliżu, a za każdym razem, kiedy mijała go na korytarzu – odwracała wzrok lub zawracała, zachowując się momentami naprawdę dziecinnie. Pamiętała, że parę nocy spędziła na wypłakiwaniu żali. A potem? Potem zaczęła sobie wmawiać jak bardzo go nienawidzi i w życiu nie przyznałaby się do tego, że się w nim zakochała. Bo to byłoby zbyt tanie. Miała swoją dumę i nie chciała do niego podlecieć przy każdej nadarzającej się okazji i po prostu się do niego przytulić. Nie mogła sobie na to pozwolić.
    Unikała go jak ognia, ale zdarzyło się, że ogień dopadł June. Nie było nic dziwnego w tym, że dziewczyna dostała szlaban. Nie było nic dziwnego w tym, że musiała stawić się w gabinecie Filcha, i nie było nic dziwnego w tym, że się spóźniła. Nie spodziewała się jednak, że zastania tam Aristowa.
    Pchnęła drzwi, kiedy nieco zadyszana znalazła się przed gabinetem woźnego i nabrała powietrza w płuca, cofając się o krok, gdy jej wzrok padł na sylwetkę chłopaka. Chciała uciekać. Chciała krzyczeć, żeby stąd ją zabrali, ale nie zrobiła nic. Stała w miejscu, tłumiąc zarówno gniew, jak i palącą tęsknotę za jego towarzystwem.
    Wcale go nie lubisz, June! Weź się w garść, to tylko kolejny, nadęty…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrząsnęła głową i mruknęła coś pod nosem, zamykając za sobą drzwi. Nie mogła uwierzyć, naprawdę. To tylko złośliwy los mógłby pozwolić sobie na taki wybryk, aby zostawiać Lwa i June w jednym pomieszczeniu.
      - Przepraszam za spóźnienie – burknęła cicho, a nic z tej wesołej iskiereczki, którą była na co dzień, nie pozostało. I tak się złożyło, że mimo swoich przekonań, spojrzała na chłopaka. Nie mogła jednak nic zrobić z tym, że jej spojrzenie wyrażało prawdziwe emocje.

      Usuń
    2. [I ja się w foci June kocham, i na razie jej nie zmieniam :D *.*]

      Usuń
    3. [Jak to czytam, to jestem z tego średnio zadowolona. Następnym razem będzie lepiej ;P]

      Usuń
  67. To mięli podobnie. Melanie nie miała raczej problemu ze swoim pochodzeniem. W prawdzie to trochę to jej ułatwiało w życiu. Na pewno nikt nie będzie jej torturował, przesłuchiwał, insynuował, że teoretycznie nie jest domniemaną czarownicą. Nikt nie bedzie chciał jej się wyzbyć z tego względu, że miałaby np. niepewne pochodzenie. Ale z drugiej strony w ogóle się z tego nie cieszyła. Przyjęła to po prostu od tak, jakby to jej się należało i kropka. Nigdy nie zastanawiała się jak by to było gdyby urodziła się w innej rodzinie... Chociaż może wtedy byłaby akceptowana i szanowana, a tutaj? A Tutaj była raczej sponiewierana, zaszczuta, a przede wszystkim niekochana. A to odciskało na niej największe pięto. Więc nikt nie może sie dziwić, że ona nie uznaje zwierzchnictwa ojca, że go nie szanuje, a może nawet nienawidzi. Nie respektowała jego paktowania z szeregami zła... I nie była z tego dumna.
    Bo z tego nie można być dumnym. Cieszyła się również, że Lew miał do tego takie samo podejście jak ona. Dziwiłaby się gdyby był dumny z ojca... W końcu w jej oczach to raczej ujma, a nie powód do dumy. Kto byłby zadowolony i czerpał wzorce z ojca śmierciozercy? Hm? No właśnie... Tylko równie żądny krwi dupek, jak on. A przecież jej Lew na pewno taki nie był. Wiedziała, że musi być w środku słodziutki do rozpuku, kochany i niemal ucieleśnieniem dobra. A wszystko to co się wokół niego dzieje jest maską. Może się myliła, ale chciała wierzyć w to kłamstwo... Po prostu nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. To jednak nie zmieniało faktu, że pożądałaby go wtedy mniej. I oczywiście nie pożądała go tylko w sensie fizycznym, ale chciała go całego, z wadami, zaletami i wszystkimi mankamentami. Po prostu chciała już nigdy nie opuszczać jego ramion, nie przestawać całować ust i pozwalać mu się zaskakiwać, pozwalać mu by znikał, ale żeby zawsze wracał...
    Takie ot pragnienia niedoświadczonej dziewczyny, która w nim chciała widzieć mężczyznę na całe życie, ale doprawdy tak wcale nie musiało być.
    Nie chcąc odrywać sie za bardzo od niego, złapała go za dłonie i wstała. Pociągając go za sobą, znów przylgnęła do niego ciałem, a ręce oplotła wokół jego szyi. - To dziwne? - stając na palcach, oparła się czołem o jego czoło i wesołymi ognikami patrzyła w jego oczy. - A mnie się wydaje, że powinieneś tęsknić, wracać i znowu tęsknić... - mówiła z zachwytem małej zafascynowanej dziewczynki. Takie słowa z jego ust były małym spełnieniem marzeń.
    Robiąc małe kroki w tył, ciągnęła go w stronę kanapy przy kominku. Chciała położyć głowę na jego ramieniu, zamknąć oczy, zapomnieć o świecie i być z nim. Tylko z nim i tylko dla niego. - Zostań dziś ze mną... - wyszeptała do jego do jego ust, zamykając powoli powieki. - Do rana. - dodała z nutką nadziei i smutku. Nadzieję miała by jej nie zostawił, a smutek powodowała myśl, że jednak odmówi. Ona była niestety w tej krytycznej sytuacji, że potrzebowała się zaangażować i właśnie się angażowała.

    Melanie

    OdpowiedzUsuń
  68. [Dzień dobry, co z tym naszym wątkiem?]

    Courtney

    OdpowiedzUsuń
  69. [Czy skoro wątek Lew - Syriusz nam nie wyszedł, to mogłabym liczyć na taki moją Blake?]

    OdpowiedzUsuń
  70. [Zacznę, zacznę. Ale zarzuć pomysłem, będę wdzięczna. <3]

    OdpowiedzUsuń
  71. [Ofc, nawet ja miałam zacząć i ciągle o tym pamiętam, tylko ktoś miał mi jakiś pomysł podrzucić.]

    OdpowiedzUsuń
  72. Oczywiście, że miałaby problem. Ba, problem to za małe określenie na to, co czułaby June, gdyby dowiedziała się, że to wszystko przez pana Aristowa. June byłaby co najmniej w szoku, co najmniej przerażona i co najmniej zła na samą siebie, że nie pozwoliła Lwowi na to, aby się wytłumaczył. Zresztą, nie była pępkiem świata, nie była nikim ważnym, przy takim Aristowie znikała, a o jej istnieniu zapominano równie szybko jak o bańce mydlanej, której egzystencja była naprawdę krótka. June nigdy nie miała kompleksów, jeśli chodziło o jej pochodzenie. Była dumna z tego, z jakiej rodziny się wychodzi, a rodzina ta przecież nie była ani bogata, ani powszechnie znana. Bo kto też słyszał o skromnych Ellisach, mieszkających w niewielkiej miejscowości, za wszelką cenę próbujących przeżyć od miesiąca do miesiąca?
    Pycha… Uczucie nieznane dziewczynie; nie było chwila dnia, kiedy można było nazwać dziewczynę pyszną, zadufaną w sobie czy samolubną. Dbała o dobro swoich bliskich, uwielbiała uszczęśliwiać przyjaciół, bo to przecież uśmiech ludzi z najbliższego otoczenia sprawiał jej prawdziwą radość. Dlatego lubiła też uśmiech Lwa. Może nie można było nazwać June pyszną, ale na pewno zasługiwała na miano niesprawiedliwej. Niesłusznie omijała Aristowa szerokim łukiem; niesłusznie obwiniała go o wszystko, do czego właściwie nigdy nie doszło. W gruncie rzeczy robiła to tylko po to, aby zamazać swoje poczucie winy, bo odkąd zniknął z jej życia odnosiła wrażenie, że coś poszło nie tak, że uczyniła coś źle, że odstraszyła chłopaka, że zaprzepaściła szanse na bycie tą wyjątkową.
    Mogłoby się uważać, że June nie jest skomplikowaną osobą. Wiecznie uśmiechnięta. Mały, rozbrykany Promyczek, służący pomocą i wykazujący się zwykle inicjatywą. Oczywiście, że taka była. Ale to tylko powierzchowne uczucia i emocje, które okazywała całemu światu. Nie mogła być słaba, dlatego uważała uśmiech za swoją najsilniejszą obronę, ale ku swojej rozpaczy nie mogła posyłać tego uśmiechu Lwowi, kiedy mijała go na korytarzach. Coś wtedy w niej pękało, wspomnienia wracały, a ona chciała zostać sama. Chciała, żeby wszystko po prostu zniknęło, żeby wszyscy dali jej spokój.
    W życiu nie mogła posądzić się o to, że się zakochała. Ba, była przekonana, że czeka ją miłość od pierwszego wrażenia – uczucie tak silne, że nie będzie mowy o żadnej pomyłce. Jako typowa romantyczka, jako osoba lubująca bujać w obłokach, wierzyła w książkowe romanse i na pewno nie dopuszczała do siebie myśli, przynajmniej z początku, że Aristowa jest kimś nieco ważniejszym od przeciętnej, mijanej na chodniku osoby.
    Wracając do meritum – gdyby June dowiedziała się o prawdziwych powodach, dla których Lew nie pojawił się tamtego wieczoru w umówionym miejscu, nie opuszczałaby go teraz na krok. Miałaby gdzieś fakt, że coś mogłoby się jej stać. Chciałaby spędzać z młodym Aristowem każdą wolną chwilę, chciałaby… Chciałaby wielu rzeczy. Ale nie wiedziała. Nadal obwiniała o wszystko właśnie Lwa, jakby to on był jedynym winnym temu, że coś rozpadło się na kawałeczki, że June mogła przekonać się jednak o tym, że żyła tylko złudzeniami.
    Gdyby mogła znaleźć w Krukonie oparcie, gdyby znalazła w nim na ponów przyjaciela, byłaby chyba najszczęśliwszą istotką na ziemskim padole, a teraz? Teraz próbowała zapewnić puste miejsce, wyrwę w swoim serduszku. Była osobą naiwną, osobą, która ufała szybko i czasami bezpodstawnie.
    Zraniona June, była jak płocha sarenka – ludzi odpowiedzialnych za ból nie dopuszczała do siebie, dlatego unikała Aristowa, dlatego nie chciała nawet na niego patrzeć. Wiedziała, że pewnego dnia pęknie, że do niego podbiegnie i przeprosi. W duszy jednak błagała o to, aby ten dzień nastąpił po ukończeniu szkoły, kiedy nie będzie miała go na wyciągnięcie ręki, co tylko utrudniłoby cały proces.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez dłuższy czas stała w miejscu, drgnęła, kiedy woźny ją minął i drgnęła po raz drugi, kiedy trzasnął drzwiami znajdującymi się za jej plecami. Uśmiechnęła się blado, słysząc tłumaczenia Lwa i potaknęła głową. Czy tylko ona miała ochotę stąd odejść? Czy tylko ona czuła jak coś ją dusi? Spętał ją strach, ograniczył jej ruchy, przez co stała jak słup soli, wpatrując się w ścianę, gdzieś za plecami Krukona.
      - Coś jeszcze? – spytała, ale wcześniej musiała odchrząknąć, aby jej głos zabrzmiał bardziej naturalnie. Usiadła naprzeciwko chłopaka, na równie rozklekotanym krześle co on i przysunęła do siebie jeden ze stosów. Głowę miała opuszczoną, grzywka przysłaniała jej oczy, a rozpuszczone włosy nie polepszały sytuacji. Nerwowo odgarnęła ciemny kosmyk włosów za ucho, mamrocząc coś pod nosem.
      - Lew…
      W pewnym momencie po prostu wygłupiał się, wypowiadając jego imię. Uniosła też wtedy głowę, ukazując w końcu swoje oblicze. Nie dokończyła, nie szukała zakończenia. Potrząsnęła głową i powróciła wzrokiem do papierów.

      [Nie zmieniam *.*]

      Usuń
  73. [Dobra, sprawdźmy, czy mój móżdżek pojmuje:
    Źli bracia Lwa zaszli jej za skórę, więc wiadomo, że ona teraz hejtuje wszystko co ślizgońskie (swoją drogą dzięki, znalazłam brakujący powód dlaczego ma na nich wszystkich alergię!), ale tu nagle zjawia się taki Lew i ratuje ją z opresji, sam obrywa, co można tam później jakoś rozwinąć. No no, jej teraz zamota w głowie, że nie wiem. Podoba mi się to, i tak jak obiecałam zacznę, daj mi chwilkę.]

    Imogen

    OdpowiedzUsuń
  74. [Więc co z tym fantem robimy?]

    Courtney

    OdpowiedzUsuń
  75. [No dobrze, a pomysł jakiś może? Bo ja jakoś nie bardzo kreatywna dziś jestem.]

    OdpowiedzUsuń
  76. Zrozumiała… Zrozumiała reakcja? June nie czuła się zrozumiana, może głównie przez to, że wszystko w sobie tłumiła, że o jej relacji z Lwem nie wiedział nikt. Nawet najbliżsi przyjaciele, których przecież było niemało. Ludzi przyciągała do siebie jak magnez albo to ona lgnęła do nich, jak taka mała opiłka, potrzebująca oparcia. Jej postawę można było uznać za tchórzowską, w końcu zwykła czasami chować się za plecami innych osób lub chować w ich ramionach. June potrzebowała bliskości i przyzwyczajona była do tego, że zawsze ją dostawała, nauczono ją również tego, że bliskość innych trzeba doceniać. Że bliskość wiąże się z czymś innym, niż tylko cielesnym przebywaniem obok siebie. Wrażliwa, może aż nazbyt wrażliwa dziewuszka, kryjąca wiele smutków i żali za grubym murem, głównie po to, aby nie obarczać innych.
    Przez myśl jej nie przemknęło, że pan Aristow posunął się do groźby. Nie wierzyła w to, że rodzice są skłonni do takich rzeczy. Przekonana, nieco naiwnie z resztą, o tym, że każdy rodzic kocha i troszczy się o swoje dziecko, nie potrafiłaby sobie wyobrazić ojca Lwa. Przynajmniej niezbyt prędko. Gdyby musiała stanąć z mężczyzną twarzą w twarz, a zarazem wiedziałaby o wszystkim, zadałaby mu proste pytanie, a może nawet kilka, ale jedno z nich było najważniejsze. Po co mu rodzina? Po co mu osoby, z którymi łączyły go więzy krwi, pewne podobieństwa i jedynie rodzinne sentymenty? Nieszczęśliwa żona, buntujący się potomkowie, zastraszany syn. Po co było mu to wszystko, kiedy nie potrafił nad tym zapanować? Kiedy niszczył kolejne więzy, kiedy rujnował życie młodym ludziom? Być może właśnie ta wrażliwość June powodowała, że była dobrą przyjaciółką, że nie potrafiłaby zdradzić najbliższych i zawsze stanęłaby w ich obronie. Wrodzona wrażliwość dziewczyny, w niektórych przypadkach uważana była przez nią samą za słabość, ale w gruncie rzeczy – uczucia nie były słabością.
    Pozytywne uczucia były siłą. Osoby, na których można było polegać czyniły nas silniejszymi, pewniejszymi siebie. Ludzie dobrzy mogli łatwiej osiągnąć władzę nad innymi, jeśli była ona sprawiedliwa, nie stosując gróźb, przekrętów i szantaży. Sytuacja, w której znalazł się Lew nie była łatwa, ale June nie miała o tym pojęcia. Mógł się tak szybko nie poddawać, mógł zawalczyć, postarać się – Ellis w pewnym momencie na pewno by pękła, na pewno stanęłaby po jego stronie i przysięgłaby, że żadne groźby jej niestraszne. Fakt faktem, byłby to kolejny przejaw jej naiwności, ale w gruncie rzeczy zależało jej na młodym Aristowie, aby tak łatwo zerwać z nim kontakt. Zmagała się z samą sobą o paru miesięcy, od wielu tygodni. Codziennie, ba!, kilka razy dziennie mijała go na korytarzu, na zajęciach, i musiała walczyć. Zaciskała zęby i robiła wszystko, aby być niezauważalną, aby i on po prostu zniknął.
    Myśl, że Lew mógłby zasilić szeregi zwolenników Czarnego Pana, była odrażająca. Co najmniej nie na miejscu. Uważała go za dobrego człowieka, za kogoś skłonnego do lepszych uczuć, dlaczego miałby czynić zło? Dlaczego miałby tępić i wybijać takich, jak ona? Bo musiałby to robić. Kto wie, może pewnego dnia musiałby pozbyć się takiej June, bo przecież hańbiła światek czarodziejów nieczystością swojej krwi. Mała szlama. Nie była nikim więcej, bądźmy szczerzy, czarodzieje ze znamienitych czarodziejskich rodów, trzymających się mocno tradycji, mieli ją za nic. Dla nich nie istniała, a nawet jeśli – była łatwym pionkiem do zlikwidowania. A mugolska rodzina jej słabością. Czymś, co czyniło ją jeszcze bardziej śmiertelną, jeszcze bardziej podatną na zranienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może nie zasługiwała na to, aby należeć do grona znajomych Lwa. Na pewno nie zasługiwała. On przecież był z tych lepszych, z tych czystej, nieskazitelnej krwi. Z tych wielkich arystokratów, których każdy szanujący się czarodziej kojarzył. Kiedy trafiła do Hogwartu, nie miała bladego pojęcia, kim są Aristowowie. Nie wiedziała, jaką sławą są okryci, ale gdy usłyszała co nieco, w życiu nie przypuszczałaby, że Lew jest jednym z nich. Jakby nie było, June sama od siebie mogłaby zauważyć, że jest gorsza i mogłaby odejść, zostawiając Lwa. Mogłaby przestać darzyć go zaufaniem. Zafundować mu mniejszą dawkę kłopotów.
      Problem polegał na tym, że June nie szufladkowała i nie oceniała po pozorach czy zasłyszanych słówkach. Wierzyła w to, że byli równi. Że oboje zasługiwali na szansę od siebie nawzajem. I jakby nie było, dostali ją. I zmarnowali. Teraz siedząc naprzeciwko siebie, byli sobie praktycznie obcy. June unosząc głowę, wlepiła spojrzenie ciemnobrązowych oczu w twarz Lwa i zagryzła lekko dolną wargę.
      Słucham?
      Przymknęła na moment powieki, zaciskając palce na jednym z arkuszy, które właśnie przeglądała. Praca, która miała trwać dwa tygodnie, w takim tempie mogłaby przedłużyć się nawet na dwa miesiące.
      - Dlaczego wtedy nie przyszed… - urwała nagle, podobnie jak wtedy, kiedy wypowiedziała jego imię. Teraz jednak nie opuściła wzroku i powstrzymała chęć ucieczki z tego pomieszczenia. Była przekonana, że gdyby wybiegła, zapędziłaby się i wbrew wszelakiemu rozsądkowy zapuściła w Zakazny Las albo jeszcze dalej. Rozchyliła usta, przesuwając dłonią po policzku. Jej serce przyjęło teraz rytm podobny do tego, który towarzyszył uderzeniom kolibra.
      - Nie przyszedłeś.
      Skwitowała go krótko. Stwierdziła to, co było jasne. Jasne i dokonane. Hardo patrzyła mu w oczy, jakby właśnie w nich doszukiwała się odpowiedzi. Nie wypominała mu tego, nie była w stanie wypominać ludziom popełnionych czynów. Kierowały nimi przypadki, inne osoby lub kontrolowane zjawiska. Niekiedy nie miało się wyboru, a czasem dokonywało się innego.
      Dlatego siedząc naprzeciwko Lwa, nie wypominała mu niczego. Było to stwierdzenie. Proste, nad wyraz mało subtelne. Gaduła jaką potrafiła być – odeszła daleko. Promyczek, którym była – uciekł, nim June przekroczyła próg pomieszczenia. Została tylko ta June, która otaczała się murem. Pękającym murem.

      Usuń
    2. *uderzeniom skrzydeł kolibra

      Usuń
  77. [A i owszem, można znać.
    Powiedz mi, co Lew powie na dziewczynkę niespełna rozumu, krwi conajmniej brudnej, usposobienia "mamwyjebane i comizrobisz?"]

    OdpowiedzUsuń
  78. [Ejej, nie ma tak, że ja i wymyślę, i zacznę, bo to mi już do końca zlasuje mózg.]

    OdpowiedzUsuń
  79. [Wczoraj miałam pięknie zaczęty wątek, ale bardzo mądrze wyłączyłam przeglądarkę ;_; Wysyłam to, takie ble.]

    Logikę Imogen Heat można śmiało było nazwać nielogiczną. I to wcale nie wyjdzie masło maślane, bezsens totalny tylko najszczersza prawda. Jako Puchonka powinna być raczej niewinna i nieśmiała, głowę chować w piasek a noce spędzać w składziku, czekając, aż ktoś ją wypuści. Tymczasem zaginała czasoprzestrzeń próbami wybicia się ponad to wszystko i udawania, że nie jest na samym końcu łańcucha pokarmowego, na samym dnie. I nie, nie potrafiła tego po prostu olać i żyć własnym życiem, tylko musiała pokazywać całej ludzkości, że jest kimś, a nie nikim. To nic, że czasem nie wychodziło.
    Bo w tej szkole istniała jeszcze taka instytucja jak Slytherin, która zajmowała się sprowadzaniem takich Puchonek na ziemię. Heat już kilka razy przekonała się o tym dosyć dobitnie, ale nadal uparcie pchała się w tę paszczę lwa, za tarczę mając argument 'NIE RZĄDZICIE TĄ BUDĄ, FRAJERZY'. Nie można powiedzieć, żeby byli zadowoleni tym absolutnym braku szacunku ze strony mugolaczki, toteż trafiała do składzika znacznie częściej niż inny przeciętny Puchon. Życie. Stąd ta nienawiść, niesamowite jej pokłady w jednym drobnym ciele.
    Tego wieczora chciała po prostu dotrzeć spokojnie do dormitorium, zmęczona i błagająca o kubek kawy, z dodatkowym ciastkiem czy inną porcją słodkości, wynagradzającą jej ten okropny piątek. Naprawdę chciała. Trampki zmiatały podłogę, bo nie chciało jej się podnosić nóg do góry a usta co chwilę otwierały się szeroko, by Imogen mogła potężnie ziewnąć.
    - Kogo my tu mamy? Szlama, sama w tym wielkim korytarzu, najwyraźniej rozpaczliwie potrzebująca rozrywki!
    Co? Co? Senność odeszła w niepamięć, kiedy uniosła wzrok i jej oczom ukazało się trzech, ogromnych jak na jej metr sześćdziesiąt trzy, Ślizgonów. Tę jedną parszywą gębę kojarzyła, bo ostatnio nabijał się najgłośniej, kiedy zaliczyła glebę na trzecim piętrze, taszcząc opasłe tomiszcza z biblioteki do swojego dormitorium. Miała ochotę mu zmyć ten zadowolony wyraz z twarzy, ale obawiała się, że oni w zamian zmyliby jej własną twarz, wolała powstrzymać nerwy.
    - Oops - Tylko na taki komentarz się zdobyła, zacisnęła palce mocno na swetrze i zrobiła zgrabny w tył zwrot, zamykając oczy. Błagam, nie podstawiajcie mi nogi, nie nie nie, proszę, nie zasłużyłam aż tak mocno na wybite zęby.
    Ale zamiast tego chwilę później znalazła się w powietrzu, jej stopy od podłogi dzieliło kilka dobrych centymetrów. Aż pisnęła i natychmiast złapała się za kołnierz, czując, że ten zaraz zaciśnie się na jej szyi jak pętla.
    CHCĄ JĄ ZABIĆ, SKOŃCZYŁO SIĘ SIEDEM LAT DOBROCI DLA ZWIERZĄT.
    Żegnaj, mamo. Żegnaj, tato. Żegnaj, kapeluszu, wierny druhu.
    Cholera.

    Imogen

    OdpowiedzUsuń
  80. Czasami siedząc, pijąc ciepłą imbirową herbatę i patrząc w przestrzeń, uświadamiasz sobie, że Ty i ludzie Ci teoretyczne najbliżsi są tymi najbardziej odległymi biegunami. Oni północ, Ty południe... I pozornie wiele was łączy, ale tak naprawdę dzieli was ogrom. I cytując Goethego "Liczy się to co ludzi łączy, a nie co dzieli", uświadamiasz sobie, że to nie romantyzm, a proza życia. Cholernie bolesne. Zwłaszcza wtedy gdy jesteś sam, stoisz i wołasz o pomoc, a wokół ciebie ludzie, choć zdaje się głusi i ślepi bo nie widzą cudzej rozpaczy. Tak, bo to już jest rozpacz... Nie jesteś w stanie myśleć o niczym innym jak o tym biegunie, o tym co on sobie pomyśli. I oczywiście uosabiamy go z rozczarowanym ojcem i reszcie rodziny, która właśnie z nim została, Ciebie zostawiając samego.
    To bardzo filozoficzne, ale prawdziwe, ubrane w niewybredne słowa. Właśnie tak często myślała Melanie i fakt, że nie tylko ona miała taką sytuację rodzinną wcale nie poprawiał humoru. Choć na ogół starała się nie sprawiać wrażenia zainteresowanej tym co dzieje się w jej rodzinie. Często nawet wierzyła, że w ogóle jej to nie obchodzi, że poradzi sobie sama, stanie na nogi i pokaże ojcu, że może wiele, ale bez niego... Ale będąc samemu często brakuje mentalnej siły i nie ukrywajac ona jej czasem nie miała.
    Już nawet nie marzyła by mogła być z niego dumna, raczej chciała by uznał ją za swoją pełnoprawna córkę, z którą prowadziłby chociaż kłótnie i awantury, a nie przechodził jak obok powietrza, jakby Melanie nie istniała. Do cholery przecież była jego cząstką! Krew z krwi. A on nie raczej tego respektować, miał gdzieś jej ból, miał gdzieś rozpacz, która w niej siedziała, której nijak można było się wyzbyć. A ona chciała tylko trochę uwagi.
    I jakby się tak zastanowić... Melanie i Argus byli podobni. Taki sam uparty charakterek, ale inne serca. Jje poglądu na świat nie przysłaniało zło, więc upartość to jedyna cecha wiążąca, jak teraz o tym myślę. Ale skoro tak było to Mel nie mogła z tym walczyć, była zbyt słaba by walczyć z absurdem i wiatrakami. To do niczego by nie doprowadziło, może tylko wykończyło ją psychicznie.
    Ale dlaczego? Dlaczego tylko ten jeden raz? Słysząc to pewnie zrobiła minę niezadowolonej dziewczynki, skarconej przez los. Chciało jej się śmiać i płakać, na przemian. Śmiać była przy nim szczęśliwa, a płakać bo nie był do końca jej. W prawdzie tak jak z nią mógł się spotykać z różnymi dziewczynami, ale czy teraz było to istotne? Nie. Chciała się cieszyć, że tą noc spędzą razem, blisko siebie.
    Zaraz leżała z nim na wysiedzianej kanapie. Leżała bokiem, opierając głowę na jego ramieniu... Trwała tak w milczeniu, patrząc na swój palec przesuwający się wokół guzików jego koszuli, na każdym z osobna. - Nie zasłużyłam na częstsze wizyty? - mruknęła z nikłym niezadowoleniem. - W końcu jedna noc na tyle miesięcy do za mało, nie sądzisz? - podniosła głowę, opierając brodę na jego torsie i patrząc mu w oczy.

    Melanie

    OdpowiedzUsuń
  81. [Aj noł. Nie bez wzajemności. :3]

    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
  82. [Daj pomysł, to zacznę c:]

    OdpowiedzUsuń
  83. Nie uchodziła za słabą osobę. Nigdy. Już jako dziecko stawiała czoło wszelakim marom, potworom, które stawały na jej drodze. Nie bała się starszych, nie uciekała z krzykiem i zadzierała dumnie główkę, wszystkim dookoła powtarzając, że ona jest June Ellis. Nie były to próżne przechwałki, nigdy nie miała się za lepszą od innych. Za gorszą również. Od zawsze uważała, że zasługuje na równe szanse, że jest taka sama jak inni.
    Jej świat nie był prostym światem. Być może mniej skomplikowanym niż ten, w którym rządziły arystokratyczne rody, gdzie czystość krwi i płodzenie godnych potomków było priorytetem. Ale nie był prosty. Być może nie była słaba, nie uginała przed nikim kolan i nie pochylała głowy, ale bała się. Strach towarzyszył jej często. Uczucie upokorzenia również. W świecie czarodziejów czuła się gorsza. I nie pokazywała tego na zewnątrz, aby nie pozwalać być innym zadowolonym z siebie. Wywyższali się nad nią, bo była szlamą. Nie chciała, aby robili to też dlatego, że jest słaba, że ciągle płacze i ucieka przed nimi. Mijała ich na korytarzu obojętnie, podobnie jak Lwa. Po prostu, szła i nie rozglądała się na boki. Zamykała się za grubym, powoli kruszącym się murem.
    Jej postrzeganie świata na pewno było prostsze niż świat, w którym obracał się Lew. Zdecydowanie. Ona miała proste kategorie, a właściwie ich brak. Starała się rozróżniać jedynie dobro od zła, ale nawet w tej kwestii bywała na tyle naiwna, że swoją ufnością zaskakiwała nawet obcych ludzi. Nie trudno jej było zbliżyć się człowieka i nie trudno było człowiekowi zbliżyć się do Ellis. Miała wiele słabych punktów. Zdecydowanie nie była nieśmiertelna, bo każda utrata bliskiej osoby byłaby dla niej ciosem silnym, powalającym z nóg i zarzucającym na dziewczynę całun żałoby.
    Lwa nie utraciła. Nie dosłownie, bo w gruncie rzeczy nigdy go nie miała, ale jakby spojrzeć na tę sprawę pod względem technicznym, to przecież czuła, że jest jej bliski, prawda? Szukała w nich oparcia i kogoś, w kim będzie mogła ulokować swoje uczucia. Nie straciła go. Nie dosłownie, bo przecież nadal widywała go w Hogwarcie. Tłumaczyła sobie to tym, że to jego decyzja, a ona nie powinna na nią wpływać. W żadnej mierze.
    Mimo to, czuła pewną pustkę, kiedy wspólne godziny po prostu zniknęły, zostały po nich jedynie wspomnienia. Nie, nie mgliste. Nad wyraz wyraźne i uświadamiające ją w tym, że jednak coś utraciła, ktoś zniknął z jej życia i zostawił po sobie tylko puste miejsce.
    Jako dziewczę uczuciowe, jako delikatna i wrażliwa istota miewała problemy z tłumieniem emocji. Miała również problemy z pozbieraniem się i załataniem takiej dziury. Nikt jednak nie przypuszczałby, że June mogłaby się czymś przejmować. Czy nie lepiej byłoby uchodzić za kogoś wiecznie uśmiechniętego, biegającego po całej szkole, rozsiewające wokół siebie masę niespożytkowanej pozytywnej energii?
    Oczywiście, że tak było lepiej i znacznie wygodniej, dlatego June postawiła na tę opcję. Kryła się z wszystkim tak długo, jak potrafiła. Nie walczyła z tym, nigdy w życiu, to wszystko było przed nią, wyprzedzając ją o krok lub za nią, wiecznie próbując ją do gonić.
    Nieznacznie drgnęła, słysząc jego wypowiedź. Potwierdziła tylko to, co powiedziała. Nie, nie zirytowała się. Przyglądała mu się z dziwnym spokojem, ale nie była opanowana. Jedną dłoń zaciskała na krawędzi drewnianego, rozklekotanego stolika, palcami drugiej uderzała co jakiś czas o stos kartek, na którym oparła przedramię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co z tego, że się starała? Nie potrafiła być spokojna i opanowana, a jej reakcja na dalsze słowa Lwa nie była tyle, co nienormalna, ale raczej nie pasująca do June.
      Z pewnością nie byłaby skłonna do tego, aby roześmiać mu się prosto w twarz. W życiu nie zrobiłaby czegoś takiego. Przez głowę nie przemknęłaby się myśl, że mogłaby skwitować wypowiedź młodego Aristowa wybuchem śmiechu. Liczyła się z uczuciami innych osób, nie chciała go ranić nieodpowiednim zachowaniem. Wiedziała, że gdyby zdecydowała się na nieco szyderczy śmiech, mogłaby z łatwością zakończyć ich znajomością i po prostu stwierdzić, że to nie ma sensu, że nie ma sensu dłużej rozmawiać.
      Nie zrobiła tego. Nie sądziła, żeby Lew ją okłamywał. Cały czas wypatrywała się w jego oblicze. Albo musiał być urodzonym kłamcą, albo nie mijał się z prawdą. Słowa chłopaka zabolały. Chociaż… Może nie same słowa, a raczej wyrzuty sumienia, które odezwały się zaraz po tym, jak Lew skończył mówić. Znieruchomiała, a jej głowę zaatakowały tysiące myśli. Była głupia, obwiniając o wszystko Lwa, który, jak się okazało, nie miał z tym nic wspólnego. Po prostu – posłuchał ojca. Bo się go bał. Bo ochronił swoje życie. Być może chodziło mu też o życie June. Gdyby tak nie było, nie wspomniałby o tym.
      Zamurowało ją. Przestała postukiwać palcami, zwolniła uścisk drugiej dłoni. Przez moment zapomniała nawet o tym, aby oddychać. Kilkukrotnie w jej głowie pojawiały się scenariusze tego, jak poznaje powód, dla którego nie pojawił się w ich miejscu. Zawsze widziała siebie zapłakaną i uciekającą, jak typowa histeryczka. Siedząc przed chłopakiem, odwróciła wzrok, opuszczając powoli głowę w dół.
      - Ja…
      Miała ochotę płakać, ale nie czuła się na siłach do ucieczki. Nie chciała płakać przy nim. Nabierając powietrza w płuca, uniosła głowę, odgarnęła kosmyki brązowych oczu z twarzy i przesunęła dłonią po stoliku, dotykając opuszkami palców jego dłoni. To było muśnięcie, po którym spanikowała, po którym szybko cofnęła rękę i przewróciła kałamarz, a wylany atrament zabrudził część dokumentów.
      - Uderzył cię, bo jestem szlamą… - szepnęła i wstała z krzesła, a bycie niezdarą usprawiedliwiło fakt, że krzesło opadło z hukiem na podłogę, a dziewczyna drżącymi dłońmi starała się uratować zalane atramentem dokumenty albo przynajmniej te, do których granatowa kałuża nie dotarła.

      Usuń
  84. Nie znała rodziny Aristowów. Oczywistym było, że o nich słyszała. Plotki w świecie czarodziejów były rzeczą naturalną, podobnie jak u mugolaków. Bracia Lwa wyrobili sobie skrystalizowaną reputację w Hogwarcie. Ludzie o nich mówili, niektórzy wspominali z uśmiechem, niektórzy się krzywili i krytykowali ich zaufanie. Wiecie co robiła June? Po prostu nie słuchała. A nawet jeśli słyszała, to nie brała tego do siebie. Wiele razy do jej uszy dotarły niezbyt miłe rzeczy na temat jej samej, przekazywane przez inne osoby, ale wzruszała wtedy ramionami i szła dalej.
    Oczywiście, że potrafiła się buntować. Bunt był naturalnym, wrodzonym instynktem, odruchem człowieka, który można było tłumić przemocą fizyczną lub psychiczną. I dopiero teraz do niej docierało, bardzo powoli oczywiście, że taki los spotykał Lwa. Nie była uświadomiona w stu procentach, nie miała pojęcia jak wygląda życie za drzwiami Aristowów, ale po tym, co teraz usłyszała od Krukona, bałaby się przekroczyć próg tamtego domu.
    Strach jej towarzyszył odkąd pamiętała. Strach, podobnie jak bunt, był naturalnym przydomkiem człowieka, którego nie można było się pozbyć. June zawsze uważała swojego ojca za nieustraszonego, ale kiedy trochę podrosła zdała sobie sprawę, że i on musi się czegoś bać. Bał się. Czasami siadała na schodach i słuchała rozmów rodziców, obgryzając paznokcie. Bał się, że nie będą mieli za co wyżyć, a była dopiero połowa miesiąca. Bał się, że zwolnią go z pracy, bo nie wyrabia zwiększonej, dziennej normy. Bał się, że June znowu zachoruje. Bał się, że nikt nie wesprze go, kiedy będzie tego potrzebował. Bał się, że zawiedzie rodzinę.
    Bywało różnie, ale nigdy nie uznała swojego ojca za tchórza. Nigdy też nie pomyślała, że zawiódł. Podobnie jak matka, która wiecznie była przy niej. Przytulała, plotła warkocze i opowiadała bajki. Z uśmiechem przyglądała się swojej pociesze, kiedy ta wbiegała z zakrwawionymi kolanami bez śladu płaczu i oznajmiała, że wdrapując się na drzewo – poślizgnęła się.
    Można byłoby powiedzieć, że mimo kiepskiej sytuacji w domu, dziewczyna przeżyła sielankę. Bliscy ją wspierali, wierzyli w nią i w gruncie rzeczy niczego nie zabraniali. Czuła się kochana i nie bała się obdarzać miłością innych. Życie jej nie skrzywdziło. Rodzice nigdy nie podnieśli na nią ręki, chociaż zdarzały się chwile, kiedy musieli podnieść głos i sprowadzić ją do pionu.
    Dla June ich znajomość nie była ZBYT piękna. Oczywiście, że z czystą przyjemnością spędzała czas z Lwem i powoli się przed nim otwierała – chociaż to powoli można byłoby poddać dyskusji, bo June nie miała większych problemów z tym, aby się otworzyć. W miarę czasu, wprowadzała Lwa do swojego świata, snując opowieści, wspominając i dzieląc się przemyśleniami. Jej niezachwiana wiara w człowieka mogła dziwić, ale nie kryła się z tym, że jest typowym naiwniakiem.
    Mówiła mu o wszystkim. Opowiadała o rodzicach, czasami przekazywała plotki o sąsiadach. Po prostu, mając go za przyjaciela, ufała mu bezgranicznie. Ale on nigdy nie napomknął o sytuacji w jego domu. A ona nie wypytywała. Nie zdziwiłaby się, gdyby nie chciał, aby ktokolwiek z jego bliskich dowiedział się o małej szlamie, June Ellis, która marnowała czas Lwa. I tak było. Teraz się o tym przekonała.
    Była zakazana przez ojca Lwa. Zakazana przez groźbę. Młody Aristow uszanował rozkaz ojca i wcale mu się nie dziwiła. Nie, nie dziwiła się chłopakowi. Dziwiła się, ba, wszechobecne zdziwienie ją ogarniało, kiedy próbowała wyobrazić sobie sylwetkę pana Aristowa. Grożącego własnemu dziecku mężczyznę. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym, że mógł podnieść rękę na Lwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała na chłopaka, kiedy ją odsunął od stolika i cofnęła się o krok, widząc w jego dłoni różdżkę. Nie powinien jej mieć, ona swoją zostawiła rzuconą na łóżku, co było nieodpowiedzialne, ale całkiem typowe dla Ellis.
      W życiu nie sprowadziłaby go do kategorii „parszywej ruskiej mordy”. Odczuwała żal, tęsknotę i trudny do opisania ból, ale nie mogła go nienawidzić. Chyba nie była zdolna do tak silnych negatywnych uczuć albo po prostu na jej drodze nie pojawił się nikt, kto zasłużyłby na takie uczucia.
      Po szkole chodzili osobnicy, którzy podnieśli rękę na June, jednak ta szybko biegła do Skrzydła Szpitalnego, żeby pielęgniarka uporała się z krwiakiem lub podpuchniętym okiem. Nie nienawidziła tamtych ludzi. Ale czuła wobec nich urazę, wstręt i wzdrygała się na samą myśl o tym, że mogłaby być do nich podobna.
      - Nie można bić innych, bo tak ci się podoba… Nie można… - mruknęła cicho, mówiąc właściwie do siebie. Niestety, nie panowała do końca nad swoimi myślami, które był teraz nadzwyczaj nieusłuchane. Nie pierwszy raz. Poderwała głowę do góry, przyglądając się uważnie chłopakowi. Rozchyliła lekko wargi, ale po chwili je zamknęła. Zrobiła krok w jego stronę. Dzieliło ich teraz może pół metra, jak nie mniej.
      - Nie znam twojego ojca, masz rację.
      Odpowiedziała. Bardzo poważnie. Bez krzty uśmiechu czy iskierek w oczach. Nie odrywała teraz wzroku od chłopaka.
      - Nikt nie zasługuje na taką karę, Lew – wydusiła to w końcu z siebie. – Nie za znajomość ze szlamą – mruknęła ciszej. Nie przeszkadzał jej fakt, że ludzie ją tak nazywali. Przywykła do tego. To dla niej była hogwarcka codzienność, a przynajmniej element codzienności. – Nikt – powtórzyła z nieco większym naciskiem niż przed chwilą.
      June była osobą uczuciową i impulsywną. Może aż nazbyt, więc nie licząc się z tym jak zareagować może Lew, po prostu do niego podeszła i rękoma objęła go w pasie, delikatnie, tym samym się do niego przytulając.
      Bez zbędnych filozofii. Musiała to zrobić. Nie czuła się na siłach, aby z powrotem usiąść na krześle i spokojnie wertować papiery. Nie czuła się na siłach, aby teraz odwrócić się od Lwa. Chociaż czuła, że powinna. Że powinna odejść sama od siebie i nie narażać go na ukaranie.

      Usuń
  85. [ ino trzeba! tylko ja po tej studniówce w ogóle nie myśle :c]
    Evans

    OdpowiedzUsuń