Nicholas Christian Goldfarb
Ścigający u ślizgonów
Czysty jak łza, tylko ojca pogięło i zaczął bawić się w mugolskie sporty
Z pochodzenia duńczyk, z zamiłowania anglik
Magia to nie taka łatwa sztuka do opanowania; na pewno nie była łatwa dla Nicholasa. Najpierw musiał porozsadzać paru krewnych, wyrzucić psa w kosmos za Łajką i przeprowadzić generalny remont domu jednorodzinnego na totalnym zadupiu (na terenach Kolding). Dopiero później starał się uczyć wykorzystywać zaklęć do własnych, w większości nieprzyjemnych dla członków rodziny aktów. Rodzice lubili go poskramiać; mówić, żeby nie grał małpy w cyrku i że chłopcu z inteligenckiej rodziny nie wypadają takie wygłupy jak podpalanie ciociom włosów czy wujkom wąsów. Ale on robił to wszystko, w dodatku milcząc. Milczał od zawsze, zdając się być zupełnie pozbawionym barw dzieckiem, które umiało tylko niszczyć. Krzyki, szturchnięcia i wieczne tłumaczenia nie przynosiły efektów, więc z nich zrezygnowano. Bowiem kiwał tylko głową, że rozumie, a zaraz robił coś, co jego zapewnieniom przeczyło. Był irytująco nieposłuszny, a oni zgrywali wielkich panów mieszkając w szczerym polu z dzieckiem, które bardziej od nich pasowało do krajobrazu za oknem. Pani Goldfarb w końcu nie mogła znieść otaczającej jej wkoło "wiochy" i namówiła męża-tenisistę na przeprowadzkę. Oczywiście, nie obyło się bez lansu, bo jak to mówią jest hajs - jest lans. Londyn to piękne miejsce dla czarownicy z menopauzą i zakochanego w swej żonie bogacza. A. No i tego tam dzieciaka, którego przyjacielem była rybka w akwarium. Tak jak on cicha, robiąca co należy do spraw rybki. Pływała.
We coax all the time
Knowing that nothing is left when we die
Pierwszą i jedyną jak dotąd różdżkę kupił, rzecz jasna, u Ollivandera. Przed tym były cztery nieskuteczne próby, jakby żadna nie chciała go do siebie przyjąć. Mierzyła niepełnych dziesięć cali długości, bowiem jedenastolatek nie był za wysoki. Można nawet zaryzykować tezą, iż był dość cherlawy. (lipa, sproszkowany róg jednorożca) Od czasu kiedy się narodził był urwisem, który nie potrafi choć na moment ogarnąć dupy i porozmawiać na pewne tematy poważnie. On w ogóle nie rozmawiał. Jeśli ewentualnie coś powiedział, było to tylko dopowiedzenie czyjejś historii. Nie bronił się przed jakimikolwiek zarzutami. Jeżeli zabawka go zaciekawiła, bawił się nią dopóki go nie znudziła - taka była kolej jego rzeczy. Wbrew przypuszczeniom lekarzy i nauczycieli nie budził się każdego ranka z myślą "co by tu jeszcze zburzyć?". Raczej starał się tworzyć, a przy tym dochodzić do własnych celów jak ten koń z klapkami na oczach, zwykle nie patrząc na krytyczne oceny świadków jego niekonsekwencji. Co lepsze, w ogóle nie obchodzili go inni ludzie; nie był zbyt wylewnym chłopcem. Dalej nie jest. O uczuciach nie mówi się głośno, bo nie byłyby uczuciami. Za często uzewnętrzniane stałyby się ogólnodostępne, mainstreamowe, a tego to on nie lubi. Za to lubi wystawiać kawę na ławę we wszystkim co związków międzyludzkich się nie wiąże. A przynajmniej co nie wiąże się z nim. Już ma coś ciekawego do powiedzenia. Już dorósł do głębokich rozmów z niektórymi, choć robi to niechętnie jakoś, jakby miał ulecieć z miejsca sen jakiś złoty. I to nawet nie jest tak, że on żywi bezdenną nienawiść do każdego przedstawiciela rasy ludzkiej i że najchętniej to by wszystkich co do jednego ponabijał na pal, bo przecież samy się niszczymy et cetera et cetera. Jemu po prostu nie zależy. Lekkoduch, wolnomyśliciel; określa sobie gdzie nadejdzie kres jego wędrówki, osiąga co chciał i zaczyna nową. Nauczony samotności, co wcale nie sprawiło, że odzwyczaił się nieodzownie towarzystwa ludzi. Wręcz przeciwnie - paradoksalnie stęsknił się za nieznanym i jest w stanie kosztem innych nie raz zagrać pajaca, coby śmiesznie i wesoło było w grupie, w której się obraca akurat. Ale to nie jest on; coś, co w niego wstępuje jest jedenastolatkiem, który chce sobą zwrócić uwagę. I nie ma jakiejś ekipy dobrych znajomych, są to przypadkowi ludzie, którzy jeszcze nie zrazili się do jego przecież skromnej osoby. Nie należy do poszukiwaczy przygód, zdolnych oddać wszystko za szlaban u Filcha w zamian za wędrówkę do Zakazanego Lasu; w nocy postanawia się wyspać zamiast odkrywać kolejne odcienie nieprzyjemnej ciemni zakamarków Hogwartu nocą. Lochy to w ogóle nie jest przyjemne miejsce do schodzenia w nie każdego dnia po kolacji, dlatego albo przesiaduje cały czas w Pokoju Wspólnym przy nudnym jak flaki podręczniku albo wychodzi i zajmuje sobie czymś czas, żeby tylko nie stąpać znowu po tych wilgotnych, kamiennych schodach w mrok.Boi się ciemności, to sprawdzony fakt, bo przecież od jego pierwszej wizyty w zamku minęło niemal sześć pełnych lat. Bogin z braku laku jest zmienny jak pogoda. Patronusa wyczarował stosunkowo wcześnie, a przybrał on postać rekina. Młody czarodziej spodziewał się czegoś w tym guście, zapewne nie potrafiąc znieść myśli, że z "Expecto Patronum" wyjdzie mu jakiś zając czy fretka.
It’s not that it’s bad…it’s not that it’s death
It’s just that it is on the tip of your tongue, and you're so silent
W momencie kiedy poszedł do klasy siódmej był umiarkowanie wysokim chłopaczkiem z wieloma powakacyjnymi piegami na nosie, które w większości mu pozostały i są do tej pory. Chodził z jasnymi, długimi włosami, które raz po raz musiał wiązać w kucyk, czy inny warkocz, bo nie podobały się dyrekcji. Mimo zastrzeżeń wielu osób zostawił je w spokoju twierdząc, iż po ich ścięciu wyglądałby jak paź. I go zostawili. Ma mocno zarysowaną szczękę i bylejakie, wąskie usta, które często wyginają się w uśmiechu i pokazują chlubę jaką są zadbane, proste zęby chłopaka. Jest posiadaczem ciemnozielonych oczu przez niektórych daltonistów nazywanych piwnymi. Na starość zapewne czekają go "kurze łapki" przy oczach od mrużenia ich przy okazji śmiechu. Śmieje się z sucharów, bo z drugiej strony to jest najwyższa forma dowcipu według niego. Dlaczego? Gdyż wtedy ma pełne prawo wyśmiać ludzką głupotę. Kiedy był młodszy śmiał się nad wyraz sztucznie, dopiero z czasem nauczył się imitować szczery śmiech i trudno powiedzieć, co go rzeczywiście bawi. Kiedy się garbi można powzdychać do jego wystających obojczyków, ale tylko jeśli zdecyduje się zdjąć koszulkę. Niesamowicie zazdrości znajomym rówieśnikom tak zwanych "kaloryferów", albo chociaż jakichś mięśni na brzuchu, choć sam nic ze sobą nie zrobi oprócz treningów niekoniecznie częstych, aby z chudzielca zrobić się koksem. Tak tylko wyklina pod nosem tych lepiej wyglądających. On w ogóle jest strasznie zawistnym człowiekiem; o wszystko potrafi zrobić burę tym samym zagalopowując się w oskarżeniach i wychodząc z kłótni klęską. Woli wygłaszać monologi, w ciągu których nikt mu nie narzuci swojego zdania, albo nie przerwie - pewnie dlatego sobie sprawił sowę, bo to są stworzenia, które mają mało do powiedzenia. Co do ironii i sarkazmu - uważa te dwie rzeczy za najniższą formę słownej samoobrony przed czyimiś argumentami. Zdecydowanie częściej korzysta ze sztuki ignorowania nieciekawych osobników jej używających, więc omija większość typowych ślizgonów, zbuntowanych gryfonów, niepuchońskich puchonów i zarozumiałych krukonów szerokim łukiem. Chyba, że nie ma nic do roboty. Ale zawsze ma. Wiecie czego nienawidzi? Bałwochwalców i szlam. A wydawało się, że to taki przyjazny chłopiec.
Pozer. Hipokryta. Inteligentny cham. Kulturalny cynik.
My z drugiej połowy XX wieku
rozbijający atomy
zdobywcy księżyca
wstydzimy się
miękkich gestów
czułych spojrzeń
ciepłych uśmiechów
Kiedy cierpimy
wykrzywiamy lekceważąco wargi
Kiedy przychodzi miłość
wzruszamy pogardliwie ramionami
Silni cyniczni
z ironicznie zmrużonymi oczami
Dopiero późną nocą
przy szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości
Człowiek ciekawy to nie ten który opowiada historyjki tylko ten który jest przy tobie słucha cię chce wiedzieć co u ciebie dzieli się przemyśleniami nie boi się komentować przy tobie świata nie boi się ciebie twoich gestów słów które sam wypowiadasz i który zrobi wszystko dla ciebie i to nawet nie nazywa się człowiek ciekawy bo on tylko na początku cię zaciekawił później tylko zaskakiwał sobą to tylko i aż u twego boku najwspanialszy druh na którego nigdy nie zasłużysz w pełni zadowolony?
[Cat Power i Małgorzata Hillar.
Nieważne, kto użyczył buźki. Ja poznam, kiedy ktoś mi go zawinie. Tbh, nie wiem dlaczego się tak rozpisałam. I tak tego nie czytacie. Ain't nobody got time for dat.
Nieważne, kto użyczył buźki. Ja poznam, kiedy ktoś mi go zawinie. Tbh, nie wiem dlaczego się tak rozpisałam. I tak tego nie czytacie. Ain't nobody got time for dat.
Misie-pysie, jak zwykle się witam: klik]

[zmniejsz zdjęcie, jeśli mogę prosić ;3]
OdpowiedzUsuń[Czy tylko u mnie szablon był krzywy jeszcze zanim została dodana karta Nicka?Oo Ok, już.]
Usuń[hm, u mnie szablon wygląda dobrze. nawet jak zdjęcie było dodane - wtedy po prostu wyjeżdżało poza ten środek.]
Usuń[To ja się ładnie przywitam, jak grzeczność nakazuje: witam! :)]
OdpowiedzUsuńLilja
[ pan na zdjęciu ma magiczne spojrzenie :d]
OdpowiedzUsuń[och, witam ślizgona! ;) widzę, że wreszcie karta dodana ;) więc zapytam czy jest ochota na wątek bądź powiązanie? ;D]
OdpowiedzUsuń[ NIESTETY :c to by było zbyt piękne, a on musiałby pochodzić z Francji albo skądś tam. normalnie się czyta ;c]
OdpowiedzUsuń[Ahoj, ahoj. Kulturalnie przepraszam za zasłonięcie, uniżenie proszę o wybaczenie i serdecznie dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że się spodobało. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. ;>]
OdpowiedzUsuń[świetny uśmiech!]
OdpowiedzUsuń- savcia/ rus
[lepiej to niż jak savcia - w ogóle się nie uśmiechać, a rus - ze złośliwością, więc jakoś się pokrywa :D]
OdpowiedzUsuń[w tym momencie to uwierz mi, że na siłę, choć pewnie w nocy mnie trzaśnie jakaś wena, ale nie wiem, nie wiem. jam taka niezdecydowana.
OdpowiedzUsuńtak, callaghan :D
tylko z kim właśnie wolałabyś mieć wątek ;p]
[ mi się kojarzy z bufonem z wielkim nosem. Fransua - to brzmi DUMNIE. Chęci na wątek są choć ubolewam nad tym niehomoseksualnym znaczeniu. W każdym razie MAM PUSTKE W GŁOWIE, jedyne co wymyśliłam to wycieczka do zakazanego lasu w ramach kary skoro ten tak lubi. Franuś by sikał w majty, a tamten by sobie hasał jak głupi i coś tam może ich spotkać. OH GOD jestem beznadziejna w wymyślaniu wybacz mi xd jak Ty coś masz to podrzuć, zacznę :P!]
OdpowiedzUsuń[No! Bardzo mi się podoba, cenię sobie kreatywność, bo zazwyczaj to ja muszę wymyślać ;C z tego co pamiętam to Regulus Black był szukającym u ślizgonów, ale mogę się mylić ;P]
OdpowiedzUsuńNe mecz Quidditcha wszyscy w Hogwarcie czekali z wypiekami na policzkach. To pewnie głównie przez rywalizację, która w świecie magii była istotnie wzmożona. Domniemam, że wszystko z powodu czterech domów w szkole magii i czarodziejstwa, ponieważ ich uczniowie chcieli wykazać, że to właśnie ich dom jest tym najlepszym. I teoretycznie nie było w tym nic złego, jeśli wszyscy godzili się z tą rywalizacją i zaciętością, która w stanie była zburzyć przyjaźnie i inne zażyłości.
Emm raczej nie przepadała za meczami Quidditcha, ponieważ nigdy nie wiadomo było ile będzie trwał, był niezbyt komfortowy, zwłaszcza przy owej pogodzie. Jak na przełom września i października, pogoda była przewidywalna. Deszcz, wiatr, chłód. Ogólnie rzecz ujmując, Emm wolała zostać w ciepłym zamku i obserwować to wszystko zza szyby, ale zawsze przychodziła ze względu na Jamesa Pottera. Był szukającym w drużynie gryfonów i jej przyjacielem, nie mogła więc tego zlekceważyć. Istotnym i do przewidzenia był fakt, że to właśnie gryfonom będzie kibicowała.
Kiedy młodzież i pierwszoroczniacy zaczynali schodzić się na boisko i zajmować odpowiednie miejsca, Emm stała jeszcze w wielkim namiocie i jakby wałęsała się bez celu. Dla niej byl to kolejny mecz, który gryfoni wygrają bądź nie, dla innych najważniejszy dzień w życiu, a jeszcze dla innych porażka. Nie bardzo mięliśmy wpływ na los, nawet uwzględniając magię. A z czasem lepiej było nie igrać...
W końcu nastała odpowiednia godzina i trzeba było udać się na trybuny. Ciężka sprawa dla tych, którzy mieli lęk wysokości. Kiedy Emm była już na górze, nie dbała o miejsce. Podeszła do pierwszego lepszego i pochylając się, zapytała. - Przepraszam, czy tutaj jest wolne? - uniosła brązowe tęczówki na twarz chłopaka, a kiedy pokiwał głową, lekko się uśmiechnęła i usiadła. Na swoje kruche dłonie naciągała materiał sweterka, który miała pod czarną peleryną. Wiatr dziś wdawał się we znaki i był bardzo ostry, niebezpieczny. Coś jednak przykuło jej uwagę.. To ten chłopak, a raczej jego ubiór. - Czy Ty przypadkiem nie powinieneś siedzieć razem ze ślizgonami? - uniosła podejrzliwie brew, choć w pewnym momencie, dokładniej mu się przyglądając, rozpoznała go. - Choć wydaje mi się, że powinieneś być na boisku. Jesteś szukającym, prawda? - ściągnęła ciemne brwi, patrząc na chłopaka. Była nieco podejrzliwa, ale to już miała we krwi. Raczej była dziewczęciem nieufnym i traktującym niemal każdego z dystansem. Zapewne nie raz ją to zgubiło i zaprzepaściło wiele szans na "lepsze" życie, ale Emm nauczyła się niczego nie żałować. Zwłaszcza w obliczu nadchodzącego zagrożenia, teraz gdy szeregi Sam-Wiesz-Kogo są zasilane w coraz to nowych zwolenników. Tak, taka ostrożność, którą miała w sobie Emmeline była chyba pożądana u wszystkich.
[Mam nadzieję, że może być ;3]
[misiu, jak napisali w zakładce "DLA AUTORA" jest rok 1977, wrzesień ;D więc dałam przełom września i października, bo podejrzewam, że wtedy dopiero mógł odbyć się jakiś mecz ;)]
OdpowiedzUsuńZdecydowanie, śmiało można stwierdzić, że każdy ze ślizgonów to nadęty bufon, który głowę zawsze zadziera w taki sposób, że nos wycelowany ma prosto w sufit. I faktycznie, u nich nie liczył się talent, a raczej majętność ojca, który mógłby wkupić syna w łaski i niełaski innych. Nic dziwnego, że nikt ich nie lubił. W obyciu byli chłodni, a jeśli się uśmiechali to wiadomo, że to nie szczery i prawdziwy uśmiech, a raczej wymuszony bądź drwiący. Że też jej przyszło siedzieć właśnie obok ślizgona... Na samą myśl wywróciła oczami.
To chyba jasne, że tylko czarna magia, mogłaby zaczarować miotłę, bądź któregoś z zawodników. Tylko nie można przerwać kontaktu wzrokowego... I gdy długowłosy, siedzący obok uniósł są różdżkę, Emmeline spiorunowała go wzrokiem i od razu wlepiła spojrzenie w jego tęczówki. Czysta kontrola nad sytuacją. Na szczęście, on chyba nie byłby na tyle głupi, by przy wszystkich nauczycielach i prefektach używać czarnej magii. Ale kto wie, może on już zasila szeregi śmierciożerców? Na samą myśl o tym wzdrygnęła się i poczuła jak zasycha jej w gardle.
- Opuść tę różdżkę. - syknęła z oburzeniem i swoje spojrzenie ponownie skierowała na boisko. Zazwyczaj nie ekscytowała się gdy gryfoni zbliżali się do bramki ślizgonów, ale dziś coś kazało jej wstać i kurczowo złapać się barierki. Wyczekującym spojrzeniem śledziła ściagającego Gryffindoru. Może to siedzący obok ślizgon tak na nią dział, że za wszelką cenę chciałaby mu udowodnić, że nie są domem n i e u d a c z n i k ó w. Oni przynajmniej mięli poczucie humoru, czego o Slitherinie powiedzieć nie można. Mięli raczej czarny humor, co chyba było zrozumiałe. Czasem zastanawiała się, co taki dobroduszny i sympatyczny profesor Slughorn widzi w każdym ślizgonie.
Choć dziś wszystko było dziwnie podejrzane. Pogoda jak na te porę roku była dość mroźna, a szalejący od rana wiatr zrywał nie do końca zżółknięte liście z drzew. Poruszał konarami, grubymi gałęziami, Zakazany Las nie był na to wszystko obojętny. A i bijąca wierzba rosnąca na błoniach nie była dziś spokojna. Można powiedzieć, że biła na oślep i lepiej się w tamtych rejonach nie pokazywać. Brakowało tylko deszczu z gradem by dopełnić ten jesienny obrazek.
To chyba było kwestią czasu, bo poczuła, że po jej czole spływa lodowata kropla. Zadarła głowę do góry i zobaczyła ciemne chmury, zachodzące na blade promienie słońca. - Oby nie przyszło im w taką pogodę grać. - mruknęła pod nosem i poczuła nagle, że coś pcha ja do tyłu i rozwiewa jej brązowe włosy. WICHURA. Nie mogąc ustać na nogach, wiatr popchnął ją na długowłosego ślizgona. To musiał być wyjątkowo silny podmuch wiatru, ale czego się spodziewać, w końcu są w świecie magii... Emmeline wraz z Nicholasem przewrócili się na drewniane siedzenia jak klocki domino. Chyba nawet z wrażenia wypadła mu różdżka z dłoni.
Na trybunach i nie tylko u gryfonów, zrobił się hałas, a czarodzieje przewracali się jak muchy. To pogoda.. Choć nigdy nie zdarzały się takie sytuacje, bynajmniej ona ich nie pamięta. Nagle wstał Dumbledore i ogłosił koniec meczu, prosząc aby prefekci ewakuowali swoich podopiecznych do domów. Emmeline podniosła się do pozycji siedzącej i wtem zauważyła, że nie siedzi na deskach, a na kolanach ślizgona. - No pięknie. - wymamrotała pod nosem i cieszyła się, że ostry wiatr zafundował jej już wcześniej szkarłatne rumieńce. Zapewne w innych okolicznościach spłonęłaby cała. Zsunęła się z jego kolan, siadając obok. Wtedy dostrzegła panikę wśród pierwszaków, którzy jak oparzeni uciekali z trybun i zbiegali po drewnianych schodach w dół. - No i po meczu. - westchnęła kręcąc głową z dezaprobatą. Kątem oka zerkając na chłopaka siedzącego obok. Postanowiła wstać dopiero, gdy wszyscy znikną z trybun. Zwyczajnie nie lubiła przepychanek
[Bzdury gadasz. Chłopak Ci bardzo fajniutki wyszedł. No i ogromny plus za wiersz, osobiście go uwielbiam ponad wszystko. Właściwie to jak prawie każdą poezję. Ale, tak sobie myślę, fajnie by było chyba jakiś wątek mieć, co Ty na to?]
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAle Emm nie zmieniła zdania w ułamku sekundy, które miała przez siedem lat na temat ślizgonów. Był tylko jeden wychowanek Domu węża, którego nawet darzyła sympatią, a nazywał się... Severus Snape. Czasem miała wrażenie, że mają bliźniaczo podobne dusze do siebie. On spokojny, niezbyt się wychylał, ale o tęgim umyśle... Taka też była Emmeline.
OdpowiedzUsuńTo chyba jasne, że ona wcale nie chciała padać na niego jak kartka papieru, co mogło być źle odebrane. Ale to było silniejsze od niej... Z reszta nie tylko od niej. Czapki spadały z głów, szaliki fruwały pod niebem razem z kłębiącymi się liśćmi pod niebem. I nagle jasna błyskawica przedzieliła zachmurzone niebo na dwie części. Zapowiadała się niebezpieczna burza... Pewnie dlatego prefekci ciągle poganiali swoich podopiecznych. Emm na to nie reagowała, wychodziła z założenia, że złego diabli nie biorą.
W głębi duszy to dziękowała za tak szybkie przerwanie meczu. Zawsze towarzyszył jej strach, że dostanie tłuczkiem w głowę, a ten złamie jej nos czy szczękę. Bo to było bardzo prawdopodobne. W każdym razie, cieszyła się, że będzie mogła oddalić się do szkoły. Oczywistym było, że pogna korytwarzami Hogwartu w stronę Wierzy Astronomicznej albo zwierciadła Ain Eingarp, przy którym uwielbiała siedzieć. Słyszała, że to niebezpieczne, bo nie jeden fanatyk tego zwierciadła wylądował w Szpitalu Świętego Munga. Ona jednak uważała, że ma nad tym kontrolę i faktycznie tak było. Silnie wierzyła, że czas spędzony samotnie jest o wiele bardziej wartościowy niż ten, który spędzi z kimś. Tutaj akurat się myliła...
Kiedy chłopak przemówił do niej po ludzku, z tym zwyczajnym uśmiechem na ustach, Emm zerknęła na niego mniej podejrzliwie. - Emmeline Vance. - przedstawiła się i skinęła lekko głową, jak miała w zwyczaju. Stare wychowanie babki, która zwracała na takiego szczególiki. Ukłon był dla niej bardzo ważny, więc i po latach ważny stał się dla brunetki. - Jaki jest powód, dla którego dzisiaj nie wyszedłeś na boisko? - rzuciła pytaniem licząc na odpowiedz. W końcu nie było w tym podtekstu, bylo zwykła ciekawość.
Och, jeśli spędzi z nim jeszcze trochę czasu pomyśli, że faktycznie jest jednym z tych miłych ślizgonów. Jego pytania nie były jadowite, czego raczej się spodziewała. To spowodowało, że Emm nie zamierzała być niemiła bądź opryskliwa w odpowiedzi.
OdpowiedzUsuń- W takim razie bardzo mi przykro. - odparła, gdy wspomniał o swoim przeziębieniu. Bo jak miała nadzieję, to właśnie miał na myśli mówiąc "choróbsko". Być może nie miał czego żałować, bo dziś i tak nic nie wyszło z ich meczu, ale gdyby jednak do niego doszło, a ślizgoni przegraliby mógłby mieć pretensje do siebie, że zaniemógł w takiej chwili.
Kolejne pytanie zdziwiło ją jeszcze bardziej. Ona sama nie martwiła się o swoje życie, bo kiedy głębiej o tym myślała, dochodziła do wniosku, że nie ma dla kogo żyć. Bała się jedynie o swoją rodzinę, która była czystej krwi. W każdej chwili ktoś mógł nawiedzić ich dom w Hogsmeade i próbować zwerbować ich na ciemną stronę.. Podejrzewała, że jeśli słudzy Sam-Wiesz-Kogo spotkali by się z odmową, zabiliby ich wszystkich.
- Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. - uniosła kącik ust, ale nie był to wesoły uśmiech. - A jeśli on maczał w tym swoje palce, niebezpieczeństwo nadchodzi. - westchnęła niepocieszona i wchodząc na pierwsze dwa marmurowe schodki, obróciła się, by móc zobaczyć co dzieje się na zewnątrz. Z chwili na chwilę robiło się coraz ciemniej i jakby szczęście uciekało ze świata... Nie podobało się jej to i nie chciałaby teraz zostać sama.
Szła dalej, ramię w ramię w Nickiem, pocierając o siebie swoje zmarznięte dłonie. - Nie wiem czy miałbyś ochotę, ale... - tutaj urwała kiedy spostrzegła na sobie jego wzrok. - Może masz ochotę na herbatę i trochę towarzystwa? - zapytała miękkim, ale nieco niepewnym głosem. Chyba nie chciała spotkać się z odmową, bo taka propozycja z jej ust była niecodzienna.
[CZEEEEŚĆ FABIANOWA. :3]
OdpowiedzUsuń[Buszek-Okruszek :3]
OdpowiedzUsuń[ NIE PFKAJ MI TU! nie mam dziś nastroju, wybacz jutro się coś pojawi :*]
OdpowiedzUsuńCzasami gra pozorów może zmęczyć człowieka, nawet tak cierpliwego jak ona. Ciężko było stwierdzić, czy on jest faktycznie uprzejmy, czy można tylko tak się wydaje... Miał doskonale pokerową twarz, która nie zdradzała zbyt wiele. Może to już było zapisane w jego naturze, chyba że doskonale wyszkolił w sobie taką umiejętność. Godne gratulacji.
OdpowiedzUsuńZaniepokoiła się gdy nagle straciła go z pola widzenia. Popatrzyła za nim przez ramię i jej oczy nagle szerzej się otworzyły. Usta zacisnęła w cienką linię i walczyła ze sobą, by nie rzucić się w ich stronę i nie odciągnąć Nicholasa od biednego dwunastolatka. To było jeszcze dziecko... A Nick był dość rosłym mężczyzną i na brak siły nie mógł narzekać, zwłaszcza, że był ścigającym. Na szczęście tylko lekko nim potrząsnął i nic wielkiego się nie stało.
- To było niepotrzebne. - krótko to skomentowała i odwoływała się tutaj do jego inteligencji. Wiedziała, że zrozumie między werbalny przekaz i nie będzie problemu z odczytaniem słów, które cisnęły się jej na usta, a jednak wypowiedzieć ich nie mogła. To byłby stos przekleństw i oburzenie, które sam u niej wywołał. Należy zaznaczyć, że chwilowe.
- Już chciałbyś żebym zabrała cię do dormitorium... - pokręciła głowę i zacmokała. - Wybierzemy się do biblioteki. I tam też napijemy się herbaty z cytryną i cukrem, czy też bez. - odparła w odpowiedzi.
Od czegoś w końcu były czary i niekoniecznie zawsze musiały służyć do transmutacji, rzucania zaklęć czy obrony przez czarną magią. Czasem mógłby posłużyć do zwykłych przyziemnych sytuacji, by nieco ułatwić sobie życie. Uśmiechnęła się do niego i nawet złapała go za rękę by pociągnąć go za sobą na schody. Ojć. Ale gdy tylko się zorientowała, że raczej nie powinna tego robić, lekko się skrzywiła i puściła go. - Wybacz. - posłała mu przepraszające spojrzenie i ruszyła schodami ku górze.
[no to piąteczka, najpierw górą, później dołem! i mam małe zdziwko, bo myślałam, że jestem taka alternatywna, biorąc glizda. niestety nikt nie chce przejmować takich kanonicznych ;< szczurowatych, nie srających zajebistością i złych, ale nie w tym dumnym, podniosłym znaczeniu, jak na przykład lestrendżowie i rosiery... eh. a Ty z kolei masz taki kontrastujący ze mną maksymalizm, wow. też ładnie, ale dużo zachodu. ja tam wolę się poopierdalać, w każdym razie jeśli chodzi o kartę. wątek, wątek, wątek ?!]
OdpowiedzUsuńGlizd
[Myślę, że taka nić wzajemnego zrozumienia jest jak najbardziej na miejscu. :)]
OdpowiedzUsuńOch, to jasne, że nie mogli sobie wprowadzać byle kogo do swoich Domów. Każde z nich to wiedziało i na pewno respektowało, choć trochę było jej to nie na rękę. Nie uśmiechały jej się rozmowy przy kamiennej i lodowatej ścianie zamku, ani nawet na Wieży Astronomicznej zwłaszcza, że zbliżała się małymi kroczkami zima. Czasem chciałaby usiąść na swoim wygodnym łóżku, oprzeć głowę o aksamitny materiał poduszki, zasunąć oczywiście bordowe kotary, żeby Lily Evans nie wpychała swego piegowatego nosa w nie swoje sprawy i spojrzeć na rozmówcę z wyraźną ulgą... No tak! Ale należy wrócić do szarej rzeczywistości panno Vance i przypomnieć sobie, że właśnie teraz idą w stronę biblioteki, gdzie od góry do dołu w drewnianych regałach piętrzyły się różnej wielkości książki. Małe, duże, pozłacane, obite skórą, tkaniną czy też futrem jakiegoś biednego zwierzątka. Tak, to właśnie był Hogwart, strasznie zaskakujący i nieprzewidywalny.
OdpowiedzUsuńPewnie gdyby Nicholas opowiedziałby jej o swoim dzieciństwie, mogłaby mu śmiało zazdrościć. Niestety Emmelina nie miała okazji spędzić zbyt wielu chwil ani tych dobrych, ani tych złych z obojgiem rodziców. W prawdzie matki nigdy nie widziała, a ojciec.. Ojciec zawsze stawał plecami, pewnie dlatego słabo pamięta jego twarz, oczywiście z okresu dzieciństwa. Wszystko jak za mgłą. Ale miała to szczęście, że rodzicielką opieką i miłością otaczała ją babka, która zawsze wpajała jej mądre sentencje do głowy, ewentualnie powtarzała je jak mantrę. I nie uważa by była przez to mniej wartościowa, a raczej trochę bardziej doświadczona przez życie. Dzięki temu szybciej nabrała pewności, co tam na prawdę chciałaby w życiu robić i po której stronie chce stanąć.
Kiedy już dotarli na czwarte pietro, Emm posłała bibliotekarce delikatny uśmiech i skinęła głową, witając się. Znały się już dobrze. Vance przychodziła tutaj minimum dwa razy dziennie... Często w trakcie pięćdziesięcio minutowej przerwy między zajęciami, a później wieczorami. Niekoniecznie w celach naukowych, czasem od tak, by zabić pustkę i nudę. Usiadła naprzeciwko chłopaka i wlepiła w niego przenikliwe spojrzenie. - No coś ty... - wyszeptała jakby z lekkim zdziwieniem. - W gruncie rzeczy zaprosiłam cię tu na herbatę, ale przypadkiem zapomniałam, że skądś trzeba ją wziąć. - pokręciła głową, mówiąc o tym z nutką kpiny w głosie. - To będzie proste. Potrzebujemy dwóch szpilek... - mruknęła i sięgając wyżej ręką, wypięła je z tablicy wiszącej nach ich głowami. - Teraz tylko zaklęcie. - przyłożyła swoją tarninową różdżkę do metalowych igiełek, wypowiadając coś pod nosem. - Relivio.
Zaraz z uśmiechem patrzyła na dwa duże porcelanowe kubki, po czym wzrok przeniosła na niego. - Nie uczyła was tego profesor McGonagall? - zapytała po czym, magicznym patykiem uderzyła o każdy z kubek, a one wypełniły się gorącą herbatą z cytryną. Musiała być gorąca bo nad nią unosił się mglisty dymek. - Odpowiada? - zapytała, łapiąc za ucho kubka i przysuwając go do siebie.
[no właśnie Glizdu jeszcze szujką nie jest, przecież w przyszłości zdarzy mu się wstąpić do Feniksa. ale w sumie mogą się z Nickiem kumplować, bo Glizdu ma mówiąc krótko wyjebane na hogwartowe podziały Gryfoni-Ślizgoni, fajny z niego chłopak, cholera! a z informacją o ogonie zaczynam czuć się dziwnie Oo. nieswojo]
OdpowiedzUsuńGlizd
[ciapciarapcia, tutaj pani kapitan Ślizgów]
OdpowiedzUsuńAlecto
[no właśnie teraz też jestem w bliższych mi, ślizgońskich klimatach. pomysł wyborny, tylko kurwa mać pewnie muszę zacząć, co? bo nie wypada, że wymyślasz i piszesz. a jak na razie mam jeszcze jedno zaczęcie. a z resztą nie ważne, żalić się przecież nie będę]
OdpowiedzUsuń[nie rozumiesz mnie, bejbe. nie mam nic do zaczynania, właściwie wolę to od wymyślania powiązań. tylko, że mam jeszcze do napisania 2 odpisy (masło maślane), plus jeszcze Ty i się zbieram i zbieram i zebrać nie mogę. ale napiszę, czilarówa]
OdpowiedzUsuńNo to fakt... Ślizgoni mięli fatalne umiejscowienie sypialni. Zimno, mokro, obślizgle. No, ale z drugiej strony to idealne warunki mieszkalne dla węża, którego w herbie miał Slitherin. Także wychowankowie Domu Węża muszą się po prostu przyzwyczaić. A Emmeline nie zamierzała ich żałować, sami wybrali sobie tacy los, rzucając wyrok śmierci na każdego mugola, uczęszczającego do Hogwartu. Swoją drogą... Przytulne dormitoria gryfonów były raczej o niebo lepsze od tego co Hogwart zagwarantował ślizgonom.
OdpowiedzUsuńNie omieszkała zauważyć, gdzie skierował swoje rozżarzone spojrzenie. I należy zaznaczyć, że jej się to nie podobało. Chociaż... Sama niejednokrotnie miała ochotę przejść przez ów drzwiczki i zobaczyć co tak naprawdę kryje dział Ksiąg Zakazanych. I dlaczego są tak zakazane... Ale może lepiej nie garnąć się tam gdzie nas nie chcą, bo kiedys przed laty ktoś musiał myśleć tak samo jak oni, tylko miał na tyle determinacji by się tam wkraść. Na samą myśl o tym człowieku - chociaż dla ślizgonów zapewne był nadczłowiekiem - przeszły ja ciarki i lekko się wzdrygnęła.
- Nie patrz w tamtą stronę z taką ciekawością. - miauknęła cicho i odwróciła swe spojrzenie za okno. Wiatr dalej szalał, deszcz jakby przybierał na sile, a niebo... Niebo już nie przypominało sielanki, a raczej burze i sztorm, walkę, którą grzmoty odbywały z piorunami. Było w tym coś pięknego, choć z drugiej strony zmuszało to do refleksji. Ale na to Emm będzie miała dużo czasu gdy położy się do łóżka, a teraz zajmie się rozmówcą.
- Nie zapominaj, że jest opiekunką domu gryfonów, choć chyba masz rację. Ta kobieta nie odpuszcza ani na chwilę i lepiej nie spotkać jej ciemną nocą na korytarzach Hogwartu. - skrzywiła się lekko przypominając sobie jedno takie spotkanie, gdy Emm jeszcze była w IV klasie... Ależ ona ma donośny i skrzypiący głos. Zdołała pobudzić wszystkie obrazy nim skończyła swój monolog, a później odjęła Gryffindorowi dwadzieścia punktów. - Ale pamiętam to z lekcji, może ciebie akurat nie było. - odparła miękkim głosem, przyglądając mu się. W końcu te długie włosy nie były takie najgorsze, nawet wyglądał przystojnie. Jak na ślizgona, oczywiście!
- Niezła? - uniosła lekko brew. - Włożyłam w to dużo serca, więc uważaj sobie.. - uśmiechnęła się szeroko, po czym przytknęła jasne wargi do ścianek kubka i upiła nieznaczny łyczek.
Tego sobotniego poranka Alecto obudziła się z przekonaniem, że coś na pewno pójdzie nie tak. Spieprzy się, mówiąc tak po ludzku. Bez ociągania wstała z łóżka, pamiętając, by broń boże nie postawić na chłodnej podłodze najpierw lewej stopy. Zazwyczaj nabijała się z zabobonnych ludzi, no i oczywiście samych przesądów. Bogu ducha winnych czarnych kotów, stłuczonych lusterek, piątku trzynastego. Nie przejmowała się takimi pierdołami. Oczywiście dopóki te pierdoły nie mogły dosięgnąć jej samej. Dzisiaj niestety było inaczej. Na drugi weekend września dyrekcja zaplanowała inauguracyjny mecz quiddicha, rywalizować miały między sobą drużyny Hufflepuffu i, a jakże, Slytherinu. Owszem, wynik był z góry przesądzony, nikt nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Ani Ślizgoni, ani Puchoni, ani cały Hogwart. Oprócz niej samej. Bo jakich cichy głosik gdzieś głęboko w głowie przed każdym meczem nieustannie powtarzał, że fortuna kołem się toczy. Że nie należy niczego z góry zakładać, bo można się bardzo nieprzyjemnie przejechać na swoich oczekiwaniach.
OdpowiedzUsuńPośpiesznie przeszła przez dormitorium, potykając się o rozwalone na podłodze ubrania. Zaklęła głośno, wybudzając ze snu resztę dziewczyn. Nie przeprosiła, skądże, zgromiła je tylko wszystkie wzrokiem. Przez chwilę przeciągała się w miejscu, potem nawet pokusiła się o kilka pompek. Na co dzień raczej nie chciało jej się wykonywać tej porannej pseudo rozgrzewki, przed meczami sytuacja wyglądała trochę inaczej. Wstała, podeszła do szafy i pogrzebała w niej chwilę. Wyciągnąwszy w końcu oficjalne, sportowe szaty, naciągnęła je na siebie i właściwie to mogła już wychodzić. W ostatniej chwili podeszła tylko do szafki nocnej Chloe i sięgnęła po flakon nowych, nieużywanych jeszcze perfum. Uroczy prezent od chłopaka. Nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem, popsikała się nimi lekko i ruszyła do wyjścia.
Już o tak wczesnej godzinie w Wielkiej Sali zebrał się spory tłum. Jacyś kretyni skandowali puchońskie hasła, inni machali energicznie durnowatymi flagami. Nawet mecz się jeszcze nie zaczał, idioci, przeszło jej przez myśl. Do stołu Slytherinu przeszła z wysoko podniesioną głową, zajmując miejsce obok reszty drużyny. Powiodła spojrzeniem po wszystkich zebranych, brakowało chyba tylko Goldfarba. Uśmiechnęła się lekko. Szczerze. Poprosiwszy Blacka o półmisek jajecznicy, nałożyła sobie sporą porcję żółtej mazi. Chwilę grzebała w niej widelcem, nie wyglądała specjalnie apetycznie. W smaku lepsza nie była. Momentalnie zniknął jej z twarzy radosny półuśmieszek, zastąpił go nieładny grymas. Cholerne skrzaty domowe, powinno im się wszystkim skórę porządnie przetrzepać. Dziewczyna nie czekając na resztę, wstała od stołu i ruszyła w kierunku wyjścia. Musiała się trochę przewietrzyć.
W przedsionku budynków stadionu stała od dobrych dwudziestu minut i z zaciętą miną wypalała kolejnego papierosa. Potrzebowała pobyć chwilę sama, bardziej dla cudzego bezpieczeństwa niż własnej potrzeby. Miała ochotę urwać komuś głowę. Goldfarbowi konkretnie. I nawet parszywy fajek nie pomagał, wręcz przeciwnie, raczej chyba jeszcze wzmagał złość. Tak samo jak radosne odgłosy dobiegające z trybun, zwiastujące szybkie rozpoczęcie meczu. Ile im jeszcze czasu zostało? Minuta? Może pięć? No i kogo miała wystawić na zastępstwo?
- Czy ty sobie, przepraszam, kurwa mać jaja ze mnie robisz? – rzuciła chłodnym głosem, usłyszawszy kroki za sobą. Nawet się nie odwróciła. Rzuciła petem o ziemię i przygasiła go podeszwą buta. A przecież miała się dziś nie denerwować.
[fakt, mięczak ze mnie. ostryga. hehe]
[No siemsą, wcale nie fajowa, ale dzięki. Jak mam być szczera to się zakochałam w tym gościu u ciebie na zdjęciach, ma taki trochę uśmiech kieszonkowca, ale i tak!
OdpowiedzUsuńDaj mi jakiś wątek, co, nie będę się bawić w podchody, bo tylko spam zawsze robię.]
Charlie
[ JEEEAAA ja jestem zainteresowana! wybacz, że tak późno ( padam na kolanka w tym momencie ) aczkolwiek z łapą w szynie wcale nie stuka się tak łatwo w klawiaturę!)
OdpowiedzUsuńFranka za to zakazany las przerażał jak nic innego. Zarówno w dzień jak i w nocy unikał patrzenia tam, bo umysł płatał mu figle i pokazywał oczami wyobraźni najstraszniejsze scenariusze. Nie bez powodu przecież miejsce to ma w swojej nazwie zakazany prawda? Wilkołaki, wampiry i mnóstwo innych równie ohydnych stworzeń skutecznie odstraszały go od wyruszenia tam na wycieczkę. W tym aspekcie zakazany owoc nie smakował najlepiej, a jedynie wywoływał palpitację serducha. I choć kruczysko lubiło zasady łamać i robić na przekór wszystkiemu, chyba miał jakieś swoje zasady. Co innego pałętać się nocą po miasteczku i czuć się jak młody bóg, który może wszystko bo czuje wiatr w swoich blond włosach, a co innego pałętać się po jakimś lesie i srać w gacie. Poza tym zgubić się tam można przecież. Wszystkie drzewa w końcu wyglądają tak samo...
Niestety jak się okazało czekała go przymusowa wycieczka do lasu. Głupi charłak złapał go po raz enty na wymykaniu się ze zamku i obiecał mu niezapomnianą karę, która raz, a porządnie odstraszy go od kolejnych ucieczek. No i jego koszmar się spełnił. Miał wleźć go Zakazanego Lasu przynieść składniki z listy i wyjść.
Bajecznie proste, prawda?
W dodatku dostał kompana. Kogoś kogo zawsze może popchnąć w pasze jakiemuś wilkołakowi, by samemu uciec gdzie pieprz rośnie. W końcu on nie był gryffonem, nie musiał się lojalnie i walecznie zachowywać. On mógł użyć jedynie jakiegoś zaklęcia by uratować swój tyłek. Przylazł na miejsce odrobinę za późno, bo przecież się mu tam bynajmniej nie spieszyło. W tym wypadku im szybciej wejdziemy tym szybciej wyjdziemy jakoś do niego nie przemawiało.
- Po co nam lista i tak tam zginiemy - mruknął ni to żartem ni to serio i zaszeleścił kartką przed jego oczami. - Słuchaj a może pójdziesz tam sam, przyniesiesz co trzeba, ja ci zapłacę i wszyscy będą szczęśliwi? - plan genialny. Jak jego kompan nie wróci, to się coś zmyśli, a on przynajmniej będzie cały i spokojny. Byle ten się tylko zgodził i po krzyku. Wcale nie będzie musiał przekraczać tej cholernej bramy
- Ile chcesz?
[ boże jak krótko! wybacz!]
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńGdyby Alecto mogła choć w małym stopniu poznać jego myśli, chłopak bez dwóch zdań dostałby po tej swojej paskudnej, szowinistycznej mordzie. I wcale nie skończyło by się na niewinnym, dziewczęcym policzku, skądże! Raczej na dziwacznym prawym sierpowym, poleciałyby strumienie krwi i najlepiej wyłamany ząb, wprawiające resztę członków drużyny w niemałe zaskoczenie. Ha! Bo choć Carrow nigdy pakerem nie była, chcąc, nie chcąc miała w tym zakresie niemałe doświadczenie. Przecież w dzieciństwie Amycus zdążył wystarczająco przetrzepać jej skórę, no to kiedyś musiała się postawić i nauczyć bronić. Nie żeby nie kochała brata, skądże. Może po prostu lubiła się bić? Nawet jako słodka, upaprana po kolana w błocie ośmiolatka.
OdpowiedzUsuńW pierwszej chwili jego słowa tak ją wmurowały, że nawet nie wiedziała co odpowiedzieć. Goldfarb przechodził samego siebie! Nie dość, że się spóźnił, to zamiast grzecznie przyznać się do błędu, przeprosić i jakoś się wytłumaczyć, wprost jej pyskował. Kurwa mać, nawet pal licho tą jego niechęć do niej samej, to była tylko pierdoła. Przecież cała drużyna ciężko trenowała do tego meczu, a on najwyraźniej miał te wysiłki głęboko w dupie. Nie szanował jej, nie szanował ich. Ich pracy. A swoje spóźnienie traktował jak coś normalnego, no bo dlaczego ona w ogóle śmiała się czepiać? Pewnie królewicz Nick nie przeżyłby bez jebanego, porannego tosta! Aż syknęła ze złości. Zachowywał się jak rozpuszczony, pięcioletni gówniarz. Nawet nie chciało jej się z nim dyskutować.
- Nie zamierzam z tobą rozmawiać, Goldfarb – posłała mu pełne niechęci spojrzenie, lekko się odwracając. – Uwierz mi, gdyby to ode mnie zależało, w tej chwili wykluczyłabym cię z tego meczu i poszła grać bez jednego ścigającego. Nawet jeśli mielibyśmy wtedy przegrać z tymi cholernymi, puchońskimi siuśmajtkami. Wiesz dlaczego tego nie zrobię? Bo w przeciwieństwie do ciebie nie jestem taką samolubną kretynką i liczę się z resztą drużyny – uśmiechnęła się krzywo, cofając o krok. Nie zamierzała mu niczego szczędzić. – A teraz otrzyj te łezki z kącików oczek i w końcu się ogarnij! Mamy wygrać ten mecz, rozumiesz?! O twojej dalszej karierze w drużynie Ślizgonów porozmawiamy potem. Aktualnie nie mam ochoty nawet na ciebie patrzeć.
Odwróciła się na pięcie i z wysoko podniesioną głową pomaszerowała w kierunku swojej szafki. Nałożyła na siebie resztę ochraniaczy i chwyciła w dłoń smukłą miotłę, najnowszy model Nimbusa. Gdy brama w końcu się otworzyła, cichym głosem życzyła jeszcze wszystkim powodzenia. Oj, będzie im dzisiaj potrzebne.
[nie hejtuj!]
[Eeeeej, to piszemy coś czy ne?]
OdpowiedzUsuń[No to ten... dogadują się dość dobrze, ogólnie takie kumpelstwo, ale nie narzucają się sobie. Plus Lu może czuć lekką miętę do Nicka, choć niekoniecznie jest w stanie przyznać się do tego, bo on taki bliżej nieokreślony jest, jeśli o orientację chodzi. :D]
OdpowiedzUsuń[Dzięki ;_; Ma szkocki akcent, ma, słuchałabym jej godzinami, o.]
OdpowiedzUsuńImogen
[Mogę zacząć wątek w ramach zadośćuczynienia ;)
OdpowiedzUsuńChyba, że jesteś serio zła...wtedy też mogę zacząć.
Powiązanie?]