Franuś już nabierał powietrza do płuc by coś powiedzieć, jednak nie było mu dane bo zadzwonił dzwonek i chcąc czy nie chcąc, musiał pozwolić zaszyć się bratu na piętrze. Tak Lucas zawsze uciekał w takich chwilach, co młodego Moore’a bardzo ale to bardzo irytowało. Jak się okazało w drzwiach zastał jakąś młodą czarownicę, która reklamowała jakieś samoczyszczące się fartuszki, co tylko spotęgowało złość Franka, która już i tak sięgała granic możliwości. Gdy już uporał się z głupią babą, która starała się mu wcisnąć, zielony fartuch, który niby pasował do jego oczu wyruszył na poszukiwania brata. I trochę się natrudził bo oczywiście Lu, w przeciwieństwie do niego, zwykle nie zaszywał się w oczywistych miejscach. Balkon ciotki był ostatnim miejscem, które przyszło mu do głowy. Może właśnie dlatego, że nigdy nie wolno było się mu tutaj bawić? - Zastanów się braciszku czy nie jestem ofiarą przemocy domowej? – zapytał Francis dość kpiącym głosem. Doskonale wiedział, że nie powinien znów tego przypominać. W końcu Lucas przeprosił tyle razy. Niestety zły Francis, to niemyślący Francis – Nie dość, że bije mnie ojciec, to jeszcze starszy brat. Dzieciaku? No tak Lucas, przecież jestem od ciebie aż rok młodszy jest mi bardzo przykro, że nie dorastam ci do pięt intelektualnie – i w tym momencie coś we Franusiu pękło. Tak, o po prostu. Zawsze uważał się za gorszego od starszego brata i zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że nie dorasta mu do pięt. Lucas był inteligentny, miał swoje książki, swoje plany ambicje i satysfakcję z tego co robi. A co miał Francis? Nic. On miał jedynie kilku znajomych, który byli obok tak długo jak flaszka była pełna. Nic poza tym. - Ja wiem, że moje życie jest nieidealne wyobraź sobie, wiem też, że włóczenie się po melinach nie jest dobre. Ale wiesz po co to robię? – i w tym momencie kaskady łez polały się po jego policzkach. Francis nie miał sił już dłużej powstrzymywać słonych kropli. - Bo wiem, że za każdym cholernym razem zobaczę twoją twarz, która na mnie patrzyła, poczuje, że jesteś obok i że jest ktoś komu na mnie zależy. I wiesz co jeszcze ci powiem? Sprałbym tatę, walnąłbym go wiele razy w twarz za wszystko to co zrobił mi i tobie, co zrobił mamie ale wiesz czemu tego nie zrobiłem? Bo nie chciałem rozczarować ciebie, choć ty rozczarowałeś mnie dziś po raz drugi braciszku. I przepraszam, że przeze mnie musiałeś dorosnąć tak szybko, nic nie poradzę na to, że jestem beznadziejnym chuchrem, które nie może samo o siebie zadbać. A przedtem miałem na myśli jedynie ojca, ani razu nie pomyślałem o tobie i byłem przekonany, że wiesz ile dla mnie znaczysz. Skoro jednak, ty odczytałeś to tak, a nie inaczej to może w takim razie to ja jestem ciężarem? – i po tych słowach o dziwo nie zrzucił się z tego balkonu przez barierek, a po prostu bez zbędnych teatralnych czynów czy gestów, wyszedł tak po prostu, by swoje kroki skierować na plażę. Co z tego, że było lodowato? Fancis i tak stanął na brzegu by poczuć jak z każdą kolejną falą coraz bardziej przemakają mu buty.
Lucasowi rozszerzyły się ślepia, kiedy to Francis tak wyraźnie przypomniał mu o wczorajszym incydencie. Starszy blondyn nerwowo przełknął ślinę. Już czuł zalewające go poczucie winy, do tej pory jakoś powstrzymywane przez wmawianie sobie, że przecież "Franek mówił, że już jest okej". Nie było okej, skoro Francis jednak wracał do tego zdarzenia. I choć Lucas wiedział, że brat robi mu w tej chwili na złość, że raczej papla wszystko bez sensu i pod wpływem emocji, to pobladła twarz Lu i czyste przerażenie w zielonych oczach jednoznacznie świadczyć mogło o tym, jak się chłopaczyna w tej chwili czuł. - Ani przez chwilę nie mówiłem nic na temat twojego poziomu intelektualnego - powiedział słabo w końcu, czując, że ubranie myśli w słowa tym razem zaczyna go przerastać. - Chodzi mi raczej o to, że czasami zachowujesz się niedojrzale, co raczej nie zwiastuje dobrze twojemu ewentualnemu usamodzielnieniu się - dodał już nieco pewniej. Niemniej jednak wciąż wgapiał się krajobraz, bojąc się chyba spojrzeć na Franka. Słyszał, jak ten krztusi się łzami, ale nic nie robił. Słowa docierały do niego aż nadto wyraźnie i ryły boleśnie w jego umyśle. Raczej prędko o tym wszystkim nie zapomni. Raczej łatwo nie pozbędzie się poczucia, że w czym jak w czym, ale w kontaktach międzyludzkich, nawet z własnym bratem, jest totalnym beztalenciem. Pozwolił mu odejść. Pozwolił, bo czuł, że swoim towarzystwem tylko przyprawi mu więcej smutku i łez. Lu nie płakał i nawet nie był tego bliski. Po wczorajszym załamaniu poprzysiągł sobie nigdy więcej nie okazać słabości w postaci słonych kropel spływających po policzkach. Dostrzegł w oddali brata zmierzającego nad jezioro. Długo wpatrywał się w jego sylwetkę, nim powoli podniósł się do pionu i wrócił do domu, po to tylko, aby przedostać się na parter i upuścić budynek. Nie było trudno domyślić się, dokąd Lucas idzie. Szybko znalazł się obok Francisa i jedyne, co zrobił, to ledwie musnął palcami jego palce. Potem odszedł o krok i kucnął na samym brzegu jeziora. Dobrze, że narzucił na siebie grubą bluzę, bo niechybnie zamarzłby. Ciekawe czy Franek nie zamarzł przypadkiem... - Franek... nie jesteś żadnym ciężarem. Zależy mi na tobie,jak na nikim innym. Dlatego na ciebie czekam i leczę twoje siniaki. Może nie popieram niektórych rzeczy, ale przecież niczego ci nie bronię... Czasami po prostu... nie chcę, żebyś sobie zniszczył życie... - powiedział powoli Lucas, spoglądając na pływające tu i ówdzie kry.
Wolałby być sam. Po raz pierwszy czuł, że byłoby lepiej gdyby Lucas jednak pozwolił mu być samemu dłużej, znacznie dłużej. Tyle emocji się teraz biło we Frankowym wnętrzu, że chłopaczyna zdecydowanie potrzebował kilku kolejnych godzin by się z nimi wszystkimi uporać, a obecność brata go skutecznie rozpraszała. Chyba jeszcze nigdy w swoim całym, krótkim życiu nie czuł się tak źle jak teraz. Samotność, która była jego największym lękiem tera była niemalże namacalna. W dodatku czuł się zażenowany tym wszystkim. Właśnie zdał sobie sprawę, że przez niego Lu musiał dorosnąć szybciej, że wciąż go obarczał swoimi problemami, wszystkimi pytaniami, na które powinni byli odpowiedzieć rodzice. Zawsze leciał do niego, gdy po policzkach lały się słone łzy. A Lucas? Luacas zawsze pomagał, odpowiadał i pocieszał. A w zamian miał co? W zamian dostawał ciągle pretensje i brak jakiejkolwiek wdzięczności. To nie Franek powinien być tym, który chce się odłączyć od tej rodziny. To Lucas, ten, który mimo usilnych starań by utrzymać ją w jedności, nigdy nie usłyszał słowa uznania. Nie doceniony przez wszystkich. Nawet przez tego, który wiele razy powtarzał mu kocham cię braciszku. Nie kłamałem....ja po prostu nie znam definicji tego słowa Franek z cichym westchnieniem przybliżył się do brata i znalazł się tuż obok. Delikatnie pociągnął go za ramię by ten się podniósł do pionu i spojrzał mu w oczy. W te same, w które wpatrywał się wczoraj nim zasnął, w te same, które zawsze kojarzyły mu się z bezpieczeństwem - Lucas - szepnął i poczuł jak po raz pierwszy w życiu brakuje mu słów. Co miał powiedzieć? Jak przepraszać? U Franka zawsze liczyły się czyny, nie słowa. Ale co zrobić? Jak pokazać to co działo się teraz w jego wnętrzu? Przecież nie rozpęta wojny... I w końcu Frankowe usta przybliżyły się nieznacznie do tych należących do brata by w końcu musnąć je iście leniwym ruchem, podczas gdy jedna z łapek zajęła wygodne miejsce na karku chłopaczka. Blondas chyba nie miał pojęcia co wyprawia. Słuchał głosu swojego serca czy czegoś tam - Przepraszam, tak strasznie cię przepraszam
Lucas nigdy nikomu niczego nie wypominał, nigdy się nie skarżył. Po prostu już dawno pogodził się ze swoją rolą. Odpowiedzialność ciążyła na nim, czy tego chciał, czy nie. Był też raczej dobrym człowiekiem z natury, więc nie potrafiłby ot tak pozostawić brata na pastwę losu. Zdawał sobie sprawę, że całej ich pokręconej, rozbitej rodzinie jest ciężko jakoś się z tym wszystkim pogodzić. Próbował znaleźć w sobie to zrozumienie, którego brakowało ojcu jak i Francisowi. Może właśnie do było błędem. Może nie powinien aż tak bardzo się wysilać, zwłaszcza że czuł, że go to przerasta, że on jest tylko siedemnastolatkiem, który musiał dorosnąć za szybko, który w gruncie rzeczy momentami bardzo chciał poczuć się jak dziecko, od którego niczego się nie wymaga, a wszystko podsuwa się mu pod sam nos. To chyba jednak nie było mu pisane. Zawsze był tym starszym, rozważniejszym, sypiącym dobrymi radami z rękawa. Nie dla niego były chwile słabości. Lu westchnął cicho, kiedy wątłe ramie brata zmusiło go do stanięcia na równych nogach. Bystre zielone oczy skupiły się na tęczówkach Francisa o niemalże tym samym odcieniu. - Francis... - zaczął niezgrabnie Lucas, również odczuwając przeogromną potrzebę przeproszenia brata. Ostatnio tyle było między nimi niezgody, pretensji... Lucas miał już tego szczerze dosyć. Ileż można się kłócić i to wciąż o to samo... Starszy blondyn nie zdążył niczego dopowiedzieć, bo oto poczuł na swoich wargach ciepło drugich ust. Od dłuższego czasu nie miał okazji doświadczać czegoś podobnego, dlatego też cała ta akcja wmurowała go w ziemię, a także lekkim rumieńcem odznaczyła się na jego policzkach. Lu głośno zaczerpnął powietrza, nim zdecydował się zrobić coś wybitnie głupiego. Tym razem to on zniwelował dystans ich dzielący i przylgnął do ust Franka. I to nie było takie do końca leniwe muśnięcie... Co ty robisz?! To twój brat!
Lucas zdecydowanie powinien był się kiedyś sprzeciwić. Może wtedy Franek nie byłby tak rozpieszczony, a ojciec poczuwałby się bardziej do obowiązku gdyby zobaczył, że dzieci sobie nie radzą? Bo prawda była taka, że mimo jego zaniedbania radziły sobie świetnie. A raczej Lucas sobie radził świetnie z wychowaniem Francisa i ze samym sobą, to aż dziwne, że dwójka małych szkrabów pozostawiona samych sobie przez ojca, która przeżyła śmierć matki wyszła na ludzi. Pewnie gdyby ktoś usłyszał ich historię z młodych lat, stwierdziłby, że pewnie teraz włóczą się po jakiś melinach i ćpają po kątach, bo przegrali życie. Cóż, choć jeden z nich miał skłonności do włóczenia się po nieciekawych miejscach w gruncie rzeczy wyrośli na kogoś. Mieli jakieś tam ambicje, mieli swoje przekonania i honor. Byli niczym dobre wychowane dzieci z kochającej rodziny. Nic bardziej mylnego. Coś się w ich relacjach zmieniło. I wcale nie mówię w tym momencie o tym, że właśnie robili coś czego nie powinni. W końcu bracia z reguły nie przekraczają granicy intymności, co właśnie zrobił Francis. Chodzi o to, że dawniej się nie kłócili. Nie było żadnych niedomówień, a ich miłość była niemalże namacalna. Teraz na każdym kroku były jakieś niedomówienia, jakieś irracjonalne problemy, agresja i wiele niepotrzebnych słów. Przecież tak bardzo się kochali…Jeśli tak dalej pójdzie, któryś w końcu przesadzi i powie albo zrobi coś co przeleje szale goryczy. Coś czego nie będzie można wymazać zwykłym przepraszam. Powinni chyba usiąść z butelką dobrego wina przy kominku i porozmawiać co by nie zatracić tego niezwykłego czegoś, co jest między nimi. Francis chyba nie bardzo myślał o tym co teraz robi. Wiedział jednak jedno. Serce mu biło jak oszalałe, żołądek się skurczył, a w brzuchu pojawiły się te opisywane wiecznie przez dziewczyny motyle, w które do tej pory nie wierzył. Ochoczo otworzył usta gdy brat powtórzył pieszczotę. Wolnym ruchem badał wnętrze jego ust, zupełnie zapominając kogo w tej chwili całuje. Chłopaczysko objęło brata w pasie i przyciągnęło go do siebie bliżej chcąc go poczuć własnym i ciałem i wtedy… KTOŚ MU WYLAŁ NA GŁOWĘ KUBEŁ ZIMNEJ WODY….ROZSĄDEK? - Cholera – mruknął i oderwał się dość, o dziwo leniwym gestem od brata – Wiesz ja chyba nie powinienem…no tego….jesteś moim bratem i tak dalej….a ja jestem twoim bratem, a wiesz bracia się zwykle…jeśli coś jest tak przyjemne nie może być złe no nie? To nic wielkiego, zapomnijmy i trzymajmy nasze języki na wodzy – jąkał się i plątał. Co niby innego miał powiedzieć? Że się mu cholernie podobało i właśnie przeżył najlepszy pocałunek życia? Cholera Francis aleś się wkopał! W tym momencie nawet nie możesz zrzucić winy na alkohol. Jakby tego było mało Francis, z którego lodowata woda już nieco obciekła przybliżył swoje usta do uszka brata by opleść je swoim ciepłym oddechem - Kocham twoje rumieńce – i po tych słowach jakby nigdy nic, choć w środku panikował, dosłownie, bo nie potrafił nijak wytłumaczyć tego co zrobił, złapał Lu za łapkę i pociągnął w stronę domku, bo czuł, że zamarza na kość.
To było szalenie dziwne. Nieodpowiednie. Gorszące wręcz, a jednocześnie... takie niesamowite. Lucas, nie do końca pojmując, co się aktualnie dzieje, brnął w tę subtelną pieszczotę bez większych przeszkód. I choć gdzieś w głowie czaiła się ta myśl, że chyba przekraczają pewną granicę, to Lu skupiał się w tym momencie na czymś innym. Dla niego większym zaskoczeniem było to, iż całuje osobnika płci męskiej i że mu się to wyjątkowo podoba. Jakby na tę chwilę Francis przestał być jego bratem... Starszy Moore w jedną dłoń ujął twarz brata, a drugą ręką objął go lekko, wciąż nie odrywając się od niego ani na chwilę i zatracając w tej chwilowej przyjemności, która dawała o sobie znać dziwnym mrowieniem w żołądku i mroczkami przed oczyma. Niczego więcej nie trzeba było prócz bliskości drugiego... S T O P Oderwali się od siebie i gdy przyszedł moment na wymianę spojrzeń, Lu pokraśniał jeszcze bardziej. Wszystkie te myśli w trakcie pocałunku zepchnięte na dalszy plan, teraz uderzyły w niego niczym lawina. Chłopaczysko lekko otworzyło usta w zdumieniu, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co właściwie zaszło między nim a jego bratem i jak bardzo jest to nieprawidłowe. - Ja... Ty... my - wydukał nieskładnie Lu i nerwowo przeczesał jasne włosy. Przyjemne uczucie z żołądka znikło, zastąpiło je jakieś nieprzyjemne, lodowate coś. Podobne rzeczy Lucas odczuwał na chwilę przed egzaminami, choć na pewno nie z taką siłą. - Nie powinniśmy tego robić - wybąkał zaraz. - Tak, masz rację, zapomnijmy o tym - dodał szybko, chcąc sprowadzić całą sytuację do rangi głupiego wybryku, który nie wart jest roztrząsania. Tylko że to nie był jakiś tam wybryk. To był cholerny pocałunek, tak przyjemny, że ciężko go będzie wymazać z pamięć. Z okropnym mętlikiem w głowie Lu pozwolił poprowadzić się w stronę domku. Z zamyślenia ocknął się dopiero, gdy znaleźli się już w ciepłym wnętrzu. - To tego... he he he... wstawię zrobię herbaty - rzekł i zwiał do kuchni, by zająć się nastawianiem wody, przygotowaniem kubków i tego typu ważnymi sprawami. Ależ czuł się zażenowany!
Wystarczyła jedna chwila samotności w zimnej sieni by Franek i jego pokręcony mózg poukładali sobie to, co stało się przed chwilą w taki sposób, by bynajmniej się tym nie przejmować. W końcu odsuwanie problemów na bok to ich specjalność, zdecydowanie. Sprawa była dość jasna i bynajmniej nie taka straszna jak się mu wydawała jeszcze chwilkę temu. Lucas był przystojnym chłopakiem tak? Tak. Francis zwykł całować ładnych chłopaków tak? Tak. W dodatku często zastępował słowa czynami, a przecież nie było nic lepszego niż dobry, soczysty buziak. W końcu on go tylko musnął ustami, a potem to Lu go pocałował, bo widocznie Franek się mu pomylił z jakąś blondynką albo coś. W końcu jego włosy są dość długie by mogło zajść takie nieporozumienie w przypływie emocji i wrażeń z dnia minionego. Poza tym przynajmniej teraz wie jak smakują usta braciszka, i to, że są najsłodsze na świecie. No i Francis znalazł kolejną rzecz, która ich łączy. Nieziemsko całują. Tak, pod tym względem zdecydowanie są rodziną, ciekawe czy talent odziedziczyli po ojcu… Powinni czy nie, zrobili i nie ma się co tym przejmować. W końcu nie przespali się ze sobą, nie spłodzili dziecka, choć w sumie to w ich przypadku raczej jest niemożliwe, nie obściskiwali się w publicznym miejscu. Dali sobie buzi nad jeziorkiem. Na komodzie nawet jest zdjęcie jak za młodych lat, głupia ciotka ich do tego namawiała, a oni jako pulchne, ucieszone maluchy dawali sobie słodkie całusy, ku jej uciesze. Widać weszło im to w nawyk. Blondas wlazł do kuchni, beztroskim głosem, nucąc sobie pod nosem jakąś bliżej nieokreśloną melodię. Przytulił się do pleców brata, który majstrował przy czajniku, choć wystarczyło stuknąć w niego różdżką, szepnął cichutkie przepraszam, bo w końcu miał zamiar to powiedzieć, zanim go pocałował i usiadł sobie na jednym ze stołków. - Nie wiedziałem, że jesteś gejem Lucas – rzucił w końcu, uświadamiając sobie, że zwykle widział braciszka z jakimiś mniej lub bardziej ładnymi uczennicami. A skoro go nie odepchnął, a pocałował, widać musiał mieć jakieś homo skłonności. Jak widać również w tym momencie Francis miał skłonność do poruszania niewygodnych kwestii i nie potrafił gryźć się w język. W dodatku ciągle patrzył na tyłek brata, który wciąż był do niego tyłem odwrócony. - Mam pomysł, skoro jest sobota, może zawitamy do jakiegoś klubu, napijemy się, wrócimy tu, a jutro wrócimy do zamku hm? No chyba, że wolisz bardziej kameralną imprezę, obiecuje język trzymać na wodzy – zaproponował z leciutkim uśmiechem, zapominając o tym, że trzymanie czegokolwiek na wodzy u niego, zwłaszcza po alkoholu jest zadaniem a wykonalnym.
Lucas raczej nie pomylił brata z jakąś blondynką, po prostu poszedł za impulsem. Jakkolwiek było to do niego niepodobne, tak czasu teraz cofnąć się nie dało. Lu nie był nawet pewny, czy chciałby ten czas cofnąć. Mimo wszystko... to było miłe. Mimowolnie się wzdrygnął i zganił się w myślach za takie wnioski. Takie rzeczy powinny chyba budzić w człowieku obrzydzenie. To nie był jakichś cholerny buziak dwóch dzieciaków na poprawienie humoru starej ciotki. Oni już byli dorośli i powinni zdawać sobie sprawę z tego, co wyprawiają... Starszy Moore w końcu uporał się z czajnikiem. Wyprostował się sztywno, kiedy to Franek przylgnął do jego pleców. Jego młodszy brat zawsze był wylewny, ale Lucasowi nigdy to jakoś specjalnie nie przeszkadzało. Teraz czuł się nieswojo. Bo co mogło kryć się za każdym tym cholernym gestem...? - Gejem...? - Blondas odwrócił się dość raptownie i pytająco zadarł brwi. - Ja nie... jestem gejem - powiedział, jąkając się nieco i nieznacznie czerwieniejąc na policzkach. Cóż, poniekąd przeczył sam sobie, wszak dłuższą chwilę temu całował się z facetem, co raczej nie należało do zachować przypisanych heteroseksualistom... Niemniej jednak Lu nie wiedział, co ma odpowiedzieć na ten zarzut. Tak po prawdzie, nigdy jakoś nie trafił na osobę (nieważne czy to chłopaka czy dziewczynę), z którą związałby się na tyle blisko, by jakoś pomogło mu to określić swoją orientację. Skąd miał wiedzieć, co woli, skoro jego doświadczenie w sprawach związkowych mieściło się na dnie łyżeczki do herbaty...? - Ja nie wiem... - wybąkał tylko i postawił przed Francisem kubek z przyjemnie pachnącą, parującą herbatą. Przez sekundę, dwie utrzymał z bratem kontakt wzrokowy, po czym wbił spojrzenie w rząd szafek. - Do klubu...? Emm... dobrze wiesz, że ja raczej nie jestem typem imprezowicza - odpowiedział Lu, marszcząc brwi w zastanowieniu. Upił trochę herbaty, po czym wsparł głowę na ręce. - Ale w sumie... możemy gdzieś się wybrać... - dodał po chwili, uświadamiając sobie, że może luźna atmosfera i trochę zabawy pozwolą jakoś zbagatelizować wszelkie dzisiejsze wypadki.
Obrzydzenie? O nie, nie, nie. Dwójka całujących się facetów, którzy są tak przystojni jak oni nawet mimo bycia rodzeństwem nie może obrzydzać. A przynajmniej nie w mniemaniu Franka. Swoją drogą oni się naprawdę od siebie bardzo różnili. Jak widać w ich wypadku twierdzenie, że przeciwieństwa się przyciągają jest jak najbardziej trafne. Lucas, który siłował się z czajnikiem zamiast stuknąć w niego różdżką, byle tylko się czymś zająć, różnił się nieco od beztroskiego Francisa, który siedział sobie uśmiechnięty. Oj tak, co jak co ale Franek był wylewny. Uwielbiał się tulić, głaskać i takie tam inne rzeczy wyprawiać. Był z niego taki monstrualny miś tuliś, który najbardziej uwielbiał otaczać łapkami swojego braciszka od lat najmłodszych i nie sądzę by się to w najbliższym czasie zmieniło, bo on raczej nie był na tyle spostrzegawczy by zauważyć, że przez te miłosne ekscesy znad jeziorka Lu czuje się nieco nieswojo z tym wszystkim. ¬- Czy ja wyglądam jak dziewczyna? – no tak w końcu zamiast zostawić ten widocznie niewygodny temat dla brata. Francis wolał to ciągnąć, napawając się widokiem tych rumieńców. W końcu co jak co, ale zawstydzić Lucasa się mu raczej nie udawało – A no tak tak, powinien był zapytać czy jesteś biseksualistą, w końcu twoja ostatnia wybranka, mimo posiadania wąsów była kobietą – i po tych słowach puścił mu oczko, obłapiając kubek ze wspaniale pachnącą herbatą. Francis w sumie nad swoją orientacją się nigdy nie zastanawiał. Podobały się mu dziewczyny i podobali się mu chłopcy. W zależności od tego kto się nawinął, z tym był. Nie było jakiegoś bardziej skłaniania się w którąś stronę. Najważniejsze było jako takie porozumienie i tak zwana chemia, bo bez niej ani rusz. I w momencie gdy Lucas odwrócił wzrok i wybrał szafki zamiast Francisa braciszek zrozumiał to, że ten czuje się dość nieswojo w zaistniałej sytuacji. Jego braciszek nigdy nie potrafił tak po prostu zostawić czegoś za sobą i nie udręczać się tym. Pocałowali się? No trudno nie ma co robić wielkiego halo. Wyrwą dziś jakiś przystojniaków, albo ślicznotki i wszystko wróci na swoje miejsce, o ile Lucas się oczywiście zgodzi… - Jeeeeeeeeeeej – zawołał gdy ku swojemu zdziwieniu braciszek wyraził zgodę na klub – Będziesz zadowolony, obiecuje – i już miał z przyzwyczajenia musnąć ustami policzek brata, gdy zatrzymał się w połowie drogi. Lepiej na jakiś czas powstrzymać się od takich gestów. Niechętnie dość Franeczek dźwignął się z krzesła, trzymując kurczowo swój kubek w łapce. - Nie przejmuj się tym, stało się, trudno. To moja wina, nie twoja, nie ma co się nad tym rozwodzić. Bądź gotowy na osiemnastą – rzucił jeszcze po czym wyszedł z kuchnią, bo miał wrażenie, że jego obecność nie bardzo jest teraz porządana.
- Jakich wąsów...? - Lu uniósł brwi, po czym przewrócił oczyma. - Z resztą... nie pamiętam, z kim ostatnio się spotykałem, to było dość dawno, no i nie wypaliło, jak to w moim przypadku bywa - dodał po chwili, z lekką nutką rozżalenia w głosie. - I nie wiem, Francis, kogo wolę, może dlatego, że z facetami nie miałem do czynienia... pod tym względem - powiedział jeszcze, starając się ukryć swoje zakłopotanie, ale szczerze powiedziawszy, średnio mu to wyszło. Uśmiechnął się krzywo, upił herbaty i przymknął oczy, jakby to mogło oddzielić go od całej tej niewygodnej rozmowy. Lu nieznacznie ściągnął brwi, kiedy to Franek wykonał gest, jakby chciał go ucałować. Wdzięczny był bratu za to, że ten się wycofał i dał spokój. W tym momencie to tylko jaszcze bardziej namąciłoby Lucasowi w głowie. Kiedy młodszy Moore opuścił kuchnię, starszy rozpostarł się na krześle i założył ręce na szyję. Siedział tak sobie dłuższą chwilę, próbując jakoś poukładać ten bałagan w swojej głowie. W końcu ruszył się, uznając, że lepiej będzie, jak się jakoś przyzwoicie ubierze. Na szczęście przypomniał sobie o zmniejszonej torbie z ciuchami, którą wcisnął gdzieś do kieszeni płaszcza. Niestety jej zawartość nie była zbyt powalająca. Koszula i grzeczny sweterek raczej nie nadawały się na szaloną imprezę w klubie. Ostatecznie Lu znalazł jakiś czarny T-shirt. Pobawił się różdżką, nieco modyfikując nadruk i jeszcze zmienił kolor spodni na butelkowozielony, żeby nie zlewał się z koszulką. W łazience stanął przed lustrem i zmierzwił swoje jasne włosy, układając je w tak zwany artystyczny nieład. Krytycznie przyjrzał się sobie. - Jak panienka się stroisz - mruknął do swojego odbicia i wyszedł. Powłóczył się jeszcze chwilę po salonie i chyba wybiła godzina osiemnasta. - Fraaaan! Ja ubieram już kurtkę! - zawołał w stronę schodów i począł przywdziewać na siebie odzienie wierzchnie. - Francis, no! - krzyknął ponownie, kiedy jego brat nie dał znaku życia. Jedno wielkie łubudu towaryszyło Frankowi zbiegającemu po schodach, chłopaczyna wyglądał, jakby na ostatnią chwilę wciągał wszystko na siebie. - Nie mogło być inaczej - mruknął Lu, widząc w pośpiechu ubierającego się brata. Po chwili wyszli przed dom, a Lucas chwycił braciszka za ramię. - Dobra, teleportuję nas do najbliższego miasta, chyba coś tam uda się znaleźć... - obwieścił, po czym bez uprzedzenia obrócił się na pięcie, ciągnąc za sobą swego towarzysza. Trzasnęło i zniknęli.
Francis potuptał do ich pokoju, bo jakżeby inaczej, by położyć się w swoim ukochanym łóżeczku, z pościelą w samolociki, które od czasu do czasu przemieszczały się na materiale i przymknąć oczęta. Myślał sobie o tym jak przystojnego ma brata tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie. Czuł się dumny, tak jakby to on go stworzył. Przed swoimi oczętami miał tą śliczną buźkę, a na ustach wciąż czuł smak tych należących do Franka. Miał cholernie przystojnego brata i jakimś cudem zwrócił na to uwagę dopiero teraz, po tych wszystkich latach. Jednak co by nieco uspokoić sytuację, pragnę zapewnić, że jego myśli były czyste. Żadnych fantazji seksualnych czy coś! Jedynie zachwyt sylwetką i całokształtem Lucasa. No i tak się jakoś złożyło, że Franio uciął sobie popołudniową drzemkę i dopiero gdy jego braciszek oznajmił, że już ubiera kurkę otworzył swoje oczęta. Biegając jak głupi, szukając czegokolwiek, wciągnął na tyłek cokolwiek, złapał pierwszą lepszą koszulkę z byle czym i starając się nie poplątać nóżek zbiegł po schodach. - Jak zawsze punktualny – mruknął dumny z siebie, że tym razem o dziwo się nie spóźnił, bo do tego talent miał wielki. W przeciwieństwie do jego brata, który oczywiście jego słowa pt. o osiemnastej wychodzimy wziął bardzo serio i był gotowy idealnie na wyznaczoną porę – Ładnie wyglądasz – Francis, który takie rzeczy mówił zwykle automatycznie jak się z kimś umawiał, tym razem powiedział to szczerze. Braciszek mimo, że minę miał niemrawą, ładnie się prezentował. Nawet bardzo ładnie. No i bum. Chociaż długowłosy nie lubił bardzo tego całego teleportowania, wszak mógł go wtedy Lucek zabrać bóg wie gdzie, było to dość szybkie i wygodne. Jako, że z Geografii orłem nie był, nie mając pojęcia w jakim są mieście rozejrzał się wokół. Jego oczom szybko okazał się budynek, którego neonowa nazwa nieźle dawała po oczach. To był ich dzisiejszy cel podróży. Nie mówiąc nic pociągnął braciszka za rękę - Nie nastawiaj się od razu sceptycznie dobra? Chwilę tu, chwilę tam, ważne, że razem nie? – powiedział i przekroczył próg pomieszczenia. Pierwsze co zobaczył to tysiąc światełek, dużo nastolatek na parkiecie. No i Britnej Spirs, która leciała z głośników – Może nie będzie tak źle – zawołał Francis i w tym samym momencie przeszła koło nich śliczna brunetka, która wzrokiem niemalże pożarła starszego Moora. Franek niemalże momentalnie poczuł ukłucie zazdrości. I wcale nie dlatego, że dziewczyna nie popatrzyła na niego. Pociągnął braciszka do baru i zamówił im drinki. Narąbać się szybko i coś wyrwać - Więc na co się dziś nastawiamy? Chłopaczki, dziewczyny? – zapytał Francis, uśmiechnięty od uszka do uszka, przemierzając parkiet swoim wzrokiem.
- No nie rób ze mnie takiego gbura, co to wszystko krytykuje - mruknął Lucas i przewrócił ślepiami. Pokręcił jeszcze głową, kiedy to wchodzili do zatłoczonego klubu. Starszy Moore mimo wszystko rozejrzał się dość krytycznie. To raczej nie były jego klimaty, ale cóż, wszystkiego w życiu trzeba spróbować, czyż nie? dlatego też Lu postanowił się dziś dobrze bawić. Miał u boku Francisa, więc nudno być nie mogło. Klub, jak klub. Tłum wymalowanych dziewcząt, myślących, że ich dziwne wygibasy są seksowne. Chłopcy przy stolikach mający się za panów wielkiego świata i wszyscy pozbierani w mniejsze czy większe grupki, sączący bliżej nieokreślone płyny z procentową zawartością. Lu mimowolnie powiódł wzrokiem za dziewczyną, która obdarzyła go swoim zainteresowaniem. Była ładna, a jej spódniczka była wręcz niepokojąco krótka. Lucas oderwał wzrok od wiadomej części ciała dziewoi i powrócił spojrzeniem do brata. - Fran, dobrze wiesz, że ja się nie bawię w podrywacza-imprezowicza... - mruknął w odpowiedzi. - Co będzie to będzie - dodał i pozwolił pociągnąć się w stronę baru. Już po chwili sączył jakiegoś drinka tak jak i cała reszta tutaj obecnych. Wzrokiem przemierzał tłum, usiłując wyłapać kogoś godnego zainteresowania, ale migające agresywnie światła zniekształcały twarzyczki. Nagle stanęła przed nim ta ciemnowłosa dziewczyna i posłała mu nad wyraz figlarne spojrzenie spod swoich przydługich rzęs. Lucas lekko zakrztusił się drinkiem. - Cześć, jestem Samantha. Dasz się porwać do tańca? - zapytała pannica, uśmiechając się uroczo. Lucas kontrolnie zerknął na brata, po czym odpowiedział: - No emm... w sumie mogę dać się porwać, tylko nie spodziewaj się po mnie wybitnych zdolności tanecznych - odpowiedział, ześlizgując się z wysokiego barowego stołka. - I mam na imię Lucas - dodał, po czym ujął wyciągniętą dłoń Sam i poprowadził ją w stronę parkietu. Po drodze odwrócił się do Franka i gestem pokazał mu, że wróci za chwileczkę.
- Ty się generalnie rzadko kiedy bawisz – mruknął Francis przewalając oczami. Zatopił się w swoim drinku, tylko po to by sekundę później o mało co się nim nie zakrztusić. Ta głupia lafirynda śmiała podejść do jego ślicznego braciszka i tak bezpośrednio go podrywać, przy okazji pożerając wzrokiem. Francis miał ochotę powiedzieć jej jakąś kąśliwą uwagę ale powstrzymał się, używając całej swojej siły woli, co by znów jakiejś głupiej kłótni nie wszczynać. Odprowadził braciszka dość niezadowolonym wzrokiem, bo był najnormalniej w świecie zazdrosny, do czego oczywiście nigdy by się przed samym sobą nie przyznał. Lucas nie wracał i nie wracał. Widocznie on i ta Samantha, która pewnie ma pełno rozstępów i w rzeczywistości jest strasznie brzydka, się świetnie bawili. Francis widział ich pląsy kątem oka, boże jakim cudem jeszcze się nie zmęczyli? Przecież tańczyli już dwie piosenki! Toż to skandal jest, bo Lu nie lubi tańczyć. Pewnie się dziewczyna rozpłakała jak sobie chciał pójść albo coś i to wszystko dlatego. No i tak sobie właśnie Franek ją obgadywał gdy koleżanka jego nowego wroga numer jeden, który kręcił się wokół Lucasa, podeszła do niego i zatrzepotała swoimi rzęsami co sprawiło, że cała złość z Francisa uleciała. I jakoś tak wyszło po kilku kolejnych, ociekających piosenek seksem w wykonaniu Britnej, że wszyscy zasiedli sobie w jednej z loż, które otaczały parkiet. Alkohol lał się dosłownie strumieniami, co o dziwo nie przeszkadzało nawet Lucasowi - Jesteście do siebie tacy podobni – zaświergotała w końcu Jennifer, koleżanka czy tam siostra, czy tam kuzynka Samanthy – Nie jesteście jakoś spokrewnieni czy coś? – i nim ktokolwiek zdążył cokolwiek jej odpowiedzieć Francis wcielił w swoje życie, swój genialny plan, którym chciał się przedtem pozbyć Samanthy, a teraz po prostu chciało się mu pooszukiwać, a potem się pośmiać. - Jesteśmy chłopakami – powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha, widząc zdezorientowane minki ich dzisiejszych towarzyszek – Ale nasz związek jest no wiecie, bardzo otwarty. Bardzo otwarty – dodał jeszcze co by im dziewoje nie uciekły. Jak się można było spodziewać, na ich twarzyczkach zagościł wyraz zadowolenia, a w oczętach błysnęły iskierki ciekawości. - Jesteście najbardziej uroczą parą ever. Umówmy się tak my damy buzi sobie, jak wy najpierw pocałujecie siebie – zawołała Samantha i klasnęła w swoje drobne dłonie. Francis był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Po pierwsze był pijany, więc jutro będzie miał na co zwalić, a po drugie zatęsknił już za słodkimi ustami braciszka. Skinął główką i ujął w swoje dłonie twarzyczkę Lucasa, starając się doszukać tam jakiegoś pozwolenia na ponowne przylgnięcie do najsłodszych warg na całym świecie.
To wcale nie było tak, że Lucas nie lubił tańczyć. On po prostu nie miał zbyt wielu okazji, żeby się wybawić. Jako typ czystego samotnika rzadko kiedy chadzał na różnego rodzaju imprezy, niewielu też ludzi odważało się go gdziekolwiek wyciągać. Tak czy siak na parkiecie Lu czuł się dość swobodnie i już po chwili wygłupiali się z Sam, tworząc jakieś śmieszne układy taneczne. Minęła jedna piosenka, druga, a Lucas jakby zapomniał, że w sumie obiecał wrócić szybko. Liczył, że Francis mu wybaczy. Poza tym, jak dojrzał brata na parkiecie z jakąś dziewczyną, uznał, że Fran nie będzie się dąsał, skoro już znalazł sobie jakąś tam towarzyszkę. W końcu dość umęczeni zasiedli sobie wszyscy razem przy stoliczku. Rozmowa toczyła się w towarzystwie ogólnej radości i sporych ilości alkoholu. Lucasowi, nieprzyzwyczajonemu do takich dawek procentów, dość szybko zaczęło kręcić się w głowie i ogólnie zrobiło mu się jakoś tak wesoło. - Jesteśmy... chłopakami? - Lu spojrzał na braciszka, będąc równie zdezorientowanym, co ich nowe koleżanki. Blondas zadarł lekko brwi, zupełnie zagubiony w tym dziwnym planie knutym w głowie młodszego panicza Moore'a. Po chwili jednak cała ta sytuacja wydała się Lucasowi bardzo zabawna, dlatego też uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową na potwierdzenie słów Francisa. - Co to za głupi pomysł - mruknął jednak, słysząc propozycję Samanthy. Pokręcił nieznacznie głową, a potem zamarł, kiedy to Franuś objął dłońmi jego twarz i zbliżył się doń dość niepokojąco. Lu powolutku zaczerpnął powietrza, nie odrywając przy tym wzroku od roziskrzonych oczu brata. - Ja nie wiem, czy to jest dobre... - powiedział cicho, a w następnej chwili wysunął głowę do przodu i przylgnął do miękkich warg Francisa. Jakoś nie mógł w tej chwili się powstrzymać. Ochoczo wsunął język do lekko rozwartych ust braciszka, pogłębiając pocałunek.
Francis próbował zawsze. Co tydzień go niemalże prosił by braciszek z nim gdzieś poszedł, używając do tego całego swojego uroku i wszystkich argumentów, które mogły w jakikolwiek sposób zadziałać. Niestety zwykle kończyło się to jednym wielkim fiaskiem, bo Lucas nie lubił znajomych Francisa, a gdy Francis proponował noc tylko we dwójkę, zawsze była jakaś książka do przeczytania czy coś równie ważnego, co można było robić akurat w piątkowy wieczór. Blondas na parkiecie wyglądał jak ostatnia fajtłapa ale kogo to obchodziło? Z pewnością nie jego. Podrygiwał sobie śmiesznie, uśmiechając się do swojej ślicznej partnerki, która chętnie prezentowała w tańcu swoje wszelkie wdzięki. Franek jak to Franek, wprawiona główka trzymała się dość dobrze, a oczka raz po raz kontrolnie zerkały na braciszka, któremu uśmiech nie schodził z twarzyczki. Kto wie, może następnym razem Lucas przychylniej spojrzy na wizję wspólnego balowania? Swoją drogą zdanie wypowiedziane przez Franka można było zrozumieć dwojako. Jesteśmy chłopakami, w sensie jesteśmy w związku, geje i tak dalej. Można jednak było to odczytać jako określenie swojej płci. Jesteśmy chłopakami więc jesteśmy do siebie podobni. Mamy to samo w spodniach i tak dalej. A, że dziewczyny myślą jednotorowo i zrozumiały to tak, a nie inaczej, to już chyba nie ich wina, prawda? Pocałować też się muszą bo pięknym paniom się nie odmawia, a przynajmniej tak to sobie będą jutro tłumaczyć. - Daj spokój, możemy się im przyznać, a pomysł mi się podoba – mruknął Francis, zadowolony z siebie jak nigdy, gdy znalazł kolejne wytłumaczenie. Pocałował brata, bo chciał zobaczyć na żywo jak liżą się dwie laski. To wytłumaczenie jest niemalże godne prawdziwego mężczyzny! Lucasa całowało się inaczej niż wszystkich. Powoli, namiętnie, bez oddechu, delektując się każdym kolejnym muśnięciem ust. Język Francisa wolno badał wnętrze ust starszego Moore’a, co chwila ocierając się o ten należący do brata. Pocałunek z każdą chwilą był coraz bardziej i bardziej pogłębiany, przez długowłosego, który przybliżył się nieco i kciukiem głaskał policzek. I choć nie chciał się od niego odrywać już nigdy, w końcu tlenu zabrakło i trzeba było wrócić na ziemię. Francis dość niechętnie przeniósł swój wzrok na podjarane panienki - Wasza kolej – mruknął lecz, zamiast patrzeć na rozgrywającą się przed nim scenę, kątem oka wciąż zerkał na braciszka, nieświadomie przygryzając swoją dolną wargę.
Lucas jedną ręką objął Francisa w pasie i przyciągnął go bliżej siebie, kiedy to ich buziak przestawał już być takim niewinnym buziakiem. Lu całkowicie zatopił się w tej pieszczocie, dokładnie badając swoim językiem wnętrze ust brata. Serce nieznośnie tłukło się mu w piersi, a rozsądek ginął pod myślą "niech to się nie kończy". Starszy Moore westchnął cicho w pewnym momencie, tak pod sam koniec pocałunku. Kiedy się od siebie oderwali, Lucas potrząsnął głową i przeczesał włosy. Rozłożył się wygodniej na kanapie, spod na wpół przymkniętych powiek spoglądając na Francisa. Uśmiechnął się do niego jednym kącikiem ust. Sam i Jen wyglądały na wyraźnie podekscytowane tym, co przed chwilą widziały. W ich oczach tańczyły iskierki uwielbienia wręcz, jakby przed nimi rozegrała się najcudowniejsza scena w ich krótkim życiu. Na stwierdzenie "wasza kolej" panny ochoczo zabrały się do dzieła. Splotły się w delikatnym uścisku i pogrążyły w dość wymownym pocałunku. Lucas przyglądał im się ze średniej wielkości ciekawością, jakby oglądał jakiś nudny film w kinie. Ze znudzeniem na twarzy wysiorbał ze szklanki resztkę swoje drinka, a potem nagle poderwał się na równe nogi i uśmiechając się zachęcająco, wyciągnął rękę w stronę Francisa. Kiedy braciszek ją pochwycił, starszy Moore pociągnął go za sobą prosto na parkiet, gdzie tłum falował w rytm mocnego bitu. Lucas zakręcił Francisem raz i drugi, a potem przyciągnął go nieco bliżej siebie. Zapewne z boku musieli wyglądać pokracznie, gibiąc się i podrygując, ale Lu w tejże właśnie chwili bardzo dobrze się bawił. W głowie mu wirowało, wszystko było takie kolorowe, a Fran był blisko. Czego chcieć więcej...? - Miałeś bardzo dobry pomysł, żeby się tu wybrać! - zawołał Lu prosto do ucha braciszka, starając się przekrzyczeć głośną muzykę. Zupełnie nie kontrolując siebie, zahaczył zębami o płatek frankowego ucha, a potem zaśmiał się radośnie.
Dziewczynom musiało się podobać, w końcu niecodziennie widzi się dwóch całujących się facetów. I to takich, którzy wyglądają jak bracia Moore. Bo można im wiele zarzucać ale tego, że źle wyglądali nie. Ich matka była piękną kobietą, a ich ojciec też wyglądał niczego sobie, więc wiadomym było, że raczej straszydłami nie będą. W dodatku byli do siebie bardzo podobni. Niemalże identyczne rysy, identyczny odcień cery i oczu. Jedyne co ich od siebie diametralnie różniło to włosy. Długaśne Francisa, powiewały zwykle we wszystkie strony, a krótkie Lucasa, zwykle były starannie ułożone, a przynajmniej tak wyglądały. Swoją drogą to musi być niezła porażka tych dwóch dziewczyn, które wpychają sobie nawzajem do ust język. Całują się, starają, a tu ich dzisiejsze ciacha uciekają im sprzed noska, wyraźnie znudzone ich przedstawieniem. I choć takie zachowanie do Lucasa podobne nie było, Francis ochoczo złapał jego rękę i dał się zaciągnąć na parkiet. I już chwilę później podrygiwał obok brata, a raczej bardzo blisko brata. - Zawsze mam takie dobre pomysły tylko ty zawsze mówisz nie – odpowiedział i westchnął sobie cicho gdy Lucasowe usta zahaczyły o płatek jego ucha. I choć zdziwiło go po raz kolejny zachowanie brata, uśmiechnął się leciutko i musnął jego usteczka po raz kolejny. Chyba po prostu nie mógł się powstrzymać - Chyba ktoś tu się upił – zaśmiał się i pogłaskał go delikatnie po policzku. W sumie on chętnie udałby się w jakieś ustronniejsze miejsce , do domu. Pustego domu przykładowo. - Mam kolejny świetny pomysł – oczarujesz te dwie babeczki tam, ja im ukradnę flaszkę ze stołu i wrócimy się narąbać do domku – zawołał, zastanawiając się czy pijany Lucas ma obniżone morale i jest w stanie dopuścić się czegoś tak haniebnego jak zabranie flaszki mugolkom.
Lucas odniósł wrażenie, że dziewczyny tak bardzo zajęły się sobą, że nawet nie zarejestrowały ich znieknięcia. Cóż, może nasi chłopaczkowie właśnie przyczynili się do odkrycia rzeczywistej orientacji seksualnej tychże panienek i one będą teraz żyły długo i szczęśliwie razem, czy coś w ten deseń. - Bo jak widzę tych twoich koleżków na ciebie czekających, to mi się odechciewa - odparł Lu zaczepnym tonem. - Wybacz, Fran, ale nie wszystkich można polubić. A jak sobie pomyślę, że miałbym się z nimi kłócić w trakcie tych wypadów, to jakoś... wolę nie - dodał. - A jak mamy iść sami... cóż zawsze myślałem że ty ruszysz w tany, zostawisz mnie samego i się okaże, jaki ze mnie aspołecznik - rzekł jeszcze rozbrajająco szczerze Lu. Jak widać alkohol rozwiązał mu język. Gdy tak sobie tańczyli i się wygłupiali na parkiecie, Lucas czuł się trochę jak za dawnych lat, kiedy to mogli się beztrosko bawić i nie musieli się zanadto przejmować czymkolwiek. Lu uśmiechnął się delikatnie, ponownie czując na swoich wargach ciepło ust Francisa. Choć trwało tak krótko, było niesamowicie przyjemne. - Ej, ja się wcale nie upiłem! - zawołał potem z oburzeniem. - Może jestem trochę wstawiony... alee... wiem, co się dzieje! - dodał i kiwnął głową, co by swoje słowa tymże gestem potwierdzić. - No nie wiem, czy taki świetny. Poza tym chyba już jesteśmy podchmieleni. Niebezpiecznym mogłoby być dalsze picie - rzekł starszy Moore moralizatorsko, ale mimo wszystko pociągnął za sobą Franka w stronę stolika. Stanęli obaj nad dziewczętami, a Lu zaczął snuć jakąś wyjątkowo fascynującą opowieść. Przysiadł nawet obok pannic, co by całkowicie odwrócić ich uwagę od złodziejaszka Franka. Uśmiechał się ładnie i w ogóle, niemal flirtował, choć we flirtowaniu był kompletną nogą. Upewniwszy się, że brat już podwędził butelkę, Lucas podniósł się dość gwałtownie. - Miłe panie, proszę nam wybaczyć, ale oto wybiła godzina naszego rozstania. Arrivederci! - obwieścił jakże oficjalnie, po czym prędką ruszył do wyjścia z klubu, ciągnąc za sobą braciszka. Przepchali się przez tłum i wypadli na wyludnioną ulicę. Od świeżego powietrza Lucasowi zakręciło się w głowie. Chłopak przyciągnął do siebie Francisa, bynajmniej nie po to, aby go pocałować. Trzasnęło, a chłopcy po chwili wylądowali na trawniku przed domkiem ciotuni.
W takim razie Franeka można nazwać przyjacielem ludzkości. Pomógł dziewczynom, pomógł bratu, który dzięki niemu już wie, że ma skłonności do seksualnych czynów względem mężczyzn, no i do kazirodczych zabaw. To drugie w sumie również uświadomił sobie samemu. - A kto dziś kogo zostawił? To nie ja wyprułem na parkiet z Samatnhą, której spódnica ledwo zakrywa tyłek – mruknął i wystawił mu swój jęzorek. W życiu nie byłoby tak, że zostawiłby braciszka, a sam wyruszyłby na parkiet. Francis mógł sobie tak traktować kumpli ale nie Lucasa, który powiedzmy sobie szczerze duszą towarzystwa nie był. Gy poszedłby gdzieś z nim, to czy dobrze by się bawił nie byłoby tylko zależne od niego. Wtedy też liczyłby się humor Lucasa. A dziś jak widać wspólny wypad im się udał i to bardzo, co więcej noc była jeszcze bardzo młoda. - No weź Lu przecież jeszcze wiesz co się dzieje, co nam szkodzi można zawsze się napić tylko… - i miał kontynuować swoją namowę do niecnego czynu, kiedy to braciszek ku wielkiemu zdziwieniu Franka, dość chwiejnym krokiem podszedł do stolika przy, którym siedziały dwie dziewczyny no i co ważniejsze, stała flaszka mugolskiej wódki! No i bam. Ich iście niecny plan się udał. Lucas uraczył dwie panie jakąś nudną aczkolwiek chwytliwą historią, a Frnacis za pomocą magicznego patyczka przywołał do siebie i zmniejszył butelkę. Gdyby ktoś kilka dni temu powiedział mu, że będzie się zabawiał z braciszkiem przy muzyce britnej , a potem będzie kradł flaszki chyba zaśmiałby się głośno, a tu proszę. - Chyba jest mi niedobrze – jęknął Francis gdy już znaleźli się przed domkiem ciotki. Złapał się za brzuch i skrzywił lekko. Całe to bum i tak dalej po pijaku nie było wcale fajne. To tak samo jakby wleźć na kolejkę w wesołym miasteczku. Dość niepewnym krokiem ruszył do domku by już po chwili przy użyciu prostego zaklęcia, wyczarować stos poduszek koło kominka, który zapłonął wesołym ogniem. Romantycznie - Mam rozumieć, że od teraz balujemy razem hm? – zapytał Francis i zaśmiał się cichutko zatapiając usta w alkoholu, który zwinęli – Jesteś śliczny – mruknął do braciszka, który znalazł się tuż obok. No cóż, Francis i jego tryb tanich komplementów, właśnie się włączył.
- Ojej, to może idź do łazienki - powiedział Lucas z niepokojem w głosie, kiedy to Francis ponarzekał chwilę na swój brzuch. Lu pochwycił brata w pasie tak w razie wypadku i razem zawędrowali do domu. Starszy Moore przewrócił oczętami, kiedy to pojawiły się te poduchy, a ogień zapłonął w kominku. - A co to za sceneria rodem z jakiejś komedii romantycznej? - zapytał, zadzierając brwi w górę. - I może nie z butelki, bo tak to szybko skończysz gdzieś pod stołem albo w krzakach - dodał, zabierając Frankowi butelkę z wódką. Chwiejnym krokiem powędrował do kuchni, a po chwili wrócił z dwoma szklankami, w których znajdowała się wódka wymieszana z colą. Pod pachą Lu niósł resztę ich alkoholu, a także butlę z napojem. - Trzymaj, w ten sposób na dłużej nam starczy - rzekł, podając młodszemu jedną ze szklanek. Lucas opadł na poduchy, a plecy wsparł o sofę, popił sobie trochę ze swojej szklanki, uśmiechając się przy tym iście marzycielsko. - Śliczny? Śliczne to są lalki albo maskotki. A ja nie jestem żadną maskotką, tylko facetem. Mogę być przystojny, ot co - rzekł jakże filozoficznie, spoglądając Frankowi w oczy. - Ty też jesteś niczego sobie, koleżko - dodał, kiwając głową. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i lekko trącił brata łokciem. W jego towarzystwie Lu czuł się naprawdę swobodnie i nie chodziło tylko o ten czas, kiedy byli pod wpływem. Franuś był po prostu jedyną osobą, która naprawdę znała Lucasa.
Francis po prostu cenił sobie wygodę, a co może być wygodniejszego od stosu poduszek? No chyba nic. Co prawda, już parę razy taki trik zastosował, głównie wtedy gdy chciał sobie wepchnąć jęzor do gardła jakiejś ładnej pani, ewentualnie pana, chociaż z nimi nie trzeba było się tak męczyć, teraz chciał by jemu i braciszkowi było wygodnie i przytulnie. A kominki Francis kochał od małego, wiecznie dźgał w nich patykiem i parę razy pewnie gdyby nie interwencja Lu, spaliłby domek ciotki nad jeziorkiem. Dobrze, że teraz zmądrzał i używał ich jedynie go ogrzewania lub nastroju, no i w skrajnych sytuacjach do teatralnego palenia swoich bluz. - Nie podoba ci się? - zapytał wyraźnie niezadowolony z samego siebie Francis, gdy brat skrytykował jego scenerię. To on się tu stara, pokazuje swoje umiejętności magiczne, pokazuje duszę romantyka, a ten co? Jak zwykle nic się mu nie podoba! - Lucas ja jestem doświadczonym konsumentem - mruknął i wywalił oczętami. No przecież o to właśnie młodemu Moorowi chodziło. Chciał się narąbać i zasnąć na tych poduszkach, przytulając się do Lu. Nie potrzebne mu były szklanki i cola. - Ale ze względu na twoją śliczną, słabą główkę możemy pić driny - dodał zaraz potem delikatnie wzruszając swoimi wątłymi ramionkami. Pochwycił od braciszka szklankę, w której wydawało się mu, że jest więcej napoju, choć znając perfekcję Lu pewnie było ich dokładnie tyle samo, i upił z niej łuka. - Nie, przystojny to jest nasz nauczyciel z astronomii. Ty jesteś kochany i śliczny i kochany - mruknął uśmiechając się błogo, zmierzając go po raz kolejny wzrokiem. Boże z każdym łykiem procentowego napoju, Lucas stawał się coraz śliczniejszy. - Zaraz? Niczego sobie? Masz przed sobą sto siedemdziesiąt parę centymetrów czystego seksu - zawołał wyraźnie oburzony, marszcząc swoje brewki - Pf niczego sobie, dobre sobie - fuknął jeszcze by upić kolejnego łyczka ze swojej szklaneczki.
Franuś już nabierał powietrza do płuc by coś powiedzieć, jednak nie było mu dane bo zadzwonił dzwonek i chcąc czy nie chcąc, musiał pozwolić zaszyć się bratu na piętrze. Tak Lucas zawsze uciekał w takich chwilach, co młodego Moore’a bardzo ale to bardzo irytowało. Jak się okazało w drzwiach zastał jakąś młodą czarownicę, która reklamowała jakieś samoczyszczące się fartuszki, co tylko spotęgowało złość Franka, która już i tak sięgała granic możliwości. Gdy już uporał się z głupią babą, która starała się mu wcisnąć, zielony fartuch, który niby pasował do jego oczu wyruszył na poszukiwania brata. I trochę się natrudził bo oczywiście Lu, w przeciwieństwie do niego, zwykle nie zaszywał się w oczywistych miejscach. Balkon ciotki był ostatnim miejscem, które przyszło mu do głowy. Może właśnie dlatego, że nigdy nie wolno było się mu tutaj bawić?
OdpowiedzUsuń- Zastanów się braciszku czy nie jestem ofiarą przemocy domowej? – zapytał Francis dość kpiącym głosem. Doskonale wiedział, że nie powinien znów tego przypominać. W końcu Lucas przeprosił tyle razy. Niestety zły Francis, to niemyślący Francis – Nie dość, że bije mnie ojciec, to jeszcze starszy brat. Dzieciaku? No tak Lucas, przecież jestem od ciebie aż rok młodszy jest mi bardzo przykro, że nie dorastam ci do pięt intelektualnie – i w tym momencie coś we Franusiu pękło. Tak, o po prostu. Zawsze uważał się za gorszego od starszego brata i zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że nie dorasta mu do pięt. Lucas był inteligentny, miał swoje książki, swoje plany ambicje i satysfakcję z tego co robi. A co miał Francis? Nic. On miał jedynie kilku znajomych, który byli obok tak długo jak flaszka była pełna. Nic poza tym.
- Ja wiem, że moje życie jest nieidealne wyobraź sobie, wiem też, że włóczenie się po melinach nie jest dobre. Ale wiesz po co to robię? – i w tym momencie kaskady łez polały się po jego policzkach. Francis nie miał sił już dłużej powstrzymywać słonych kropli. - Bo wiem, że za każdym cholernym razem zobaczę twoją twarz, która na mnie patrzyła, poczuje, że jesteś obok i że jest ktoś komu na mnie zależy. I wiesz co jeszcze ci powiem? Sprałbym tatę, walnąłbym go wiele razy w twarz za wszystko to co zrobił mi i tobie, co zrobił mamie ale wiesz czemu tego nie zrobiłem? Bo nie chciałem rozczarować ciebie, choć ty rozczarowałeś mnie dziś po raz drugi braciszku. I przepraszam, że przeze mnie musiałeś dorosnąć tak szybko, nic nie poradzę na to, że jestem beznadziejnym chuchrem, które nie może samo o siebie zadbać. A przedtem miałem na myśli jedynie ojca, ani razu nie pomyślałem o tobie i byłem przekonany, że wiesz ile dla mnie znaczysz. Skoro jednak, ty odczytałeś to tak, a nie inaczej to może w takim razie to ja jestem ciężarem? – i po tych słowach o dziwo nie zrzucił się z tego balkonu przez barierek, a po prostu bez zbędnych teatralnych czynów czy gestów, wyszedł tak po prostu, by swoje kroki skierować na plażę. Co z tego, że było lodowato? Fancis i tak stanął na brzegu by poczuć jak z każdą kolejną falą coraz bardziej przemakają mu buty.
Lucasowi rozszerzyły się ślepia, kiedy to Francis tak wyraźnie przypomniał mu o wczorajszym incydencie. Starszy blondyn nerwowo przełknął ślinę. Już czuł zalewające go poczucie winy, do tej pory jakoś powstrzymywane przez wmawianie sobie, że przecież "Franek mówił, że już jest okej". Nie było okej, skoro Francis jednak wracał do tego zdarzenia. I choć Lucas wiedział, że brat robi mu w tej chwili na złość, że raczej papla wszystko bez sensu i pod wpływem emocji, to pobladła twarz Lu i czyste przerażenie w zielonych oczach jednoznacznie świadczyć mogło o tym, jak się chłopaczyna w tej chwili czuł.
OdpowiedzUsuń- Ani przez chwilę nie mówiłem nic na temat twojego poziomu intelektualnego - powiedział słabo w końcu, czując, że ubranie myśli w słowa tym razem zaczyna go przerastać. - Chodzi mi raczej o to, że czasami zachowujesz się niedojrzale, co raczej nie zwiastuje dobrze twojemu ewentualnemu usamodzielnieniu się - dodał już nieco pewniej. Niemniej jednak wciąż wgapiał się krajobraz, bojąc się chyba spojrzeć na Franka. Słyszał, jak ten krztusi się łzami, ale nic nie robił. Słowa docierały do niego aż nadto wyraźnie i ryły boleśnie w jego umyśle. Raczej prędko o tym wszystkim nie zapomni. Raczej łatwo nie pozbędzie się poczucia, że w czym jak w czym, ale w kontaktach międzyludzkich, nawet z własnym bratem, jest totalnym beztalenciem.
Pozwolił mu odejść. Pozwolił, bo czuł, że swoim towarzystwem tylko przyprawi mu więcej smutku i łez. Lu nie płakał i nawet nie był tego bliski. Po wczorajszym załamaniu poprzysiągł sobie nigdy więcej nie okazać słabości w postaci słonych kropel spływających po policzkach.
Dostrzegł w oddali brata zmierzającego nad jezioro. Długo wpatrywał się w jego sylwetkę, nim powoli podniósł się do pionu i wrócił do domu, po to tylko, aby przedostać się na parter i upuścić budynek.
Nie było trudno domyślić się, dokąd Lucas idzie. Szybko znalazł się obok Francisa i jedyne, co zrobił, to ledwie musnął palcami jego palce. Potem odszedł o krok i kucnął na samym brzegu jeziora. Dobrze, że narzucił na siebie grubą bluzę, bo niechybnie zamarzłby. Ciekawe czy Franek nie zamarzł przypadkiem...
- Franek... nie jesteś żadnym ciężarem. Zależy mi na tobie,jak na nikim innym. Dlatego na ciebie czekam i leczę twoje siniaki. Może nie popieram niektórych rzeczy, ale przecież niczego ci nie bronię... Czasami po prostu... nie chcę, żebyś sobie zniszczył życie... - powiedział powoli Lucas, spoglądając na pływające tu i ówdzie kry.
Wolałby być sam. Po raz pierwszy czuł, że byłoby lepiej gdyby Lucas jednak pozwolił mu być samemu dłużej, znacznie dłużej. Tyle emocji się teraz biło we Frankowym wnętrzu, że chłopaczyna zdecydowanie potrzebował kilku kolejnych godzin by się z nimi wszystkimi uporać, a obecność brata go skutecznie rozpraszała. Chyba jeszcze nigdy w swoim całym, krótkim życiu nie czuł się tak źle jak teraz. Samotność, która była jego największym lękiem tera była niemalże namacalna. W dodatku czuł się zażenowany tym wszystkim. Właśnie zdał sobie sprawę, że przez niego Lu musiał dorosnąć szybciej, że wciąż go obarczał swoimi problemami, wszystkimi pytaniami, na które powinni byli odpowiedzieć rodzice. Zawsze leciał do niego, gdy po policzkach lały się słone łzy. A Lucas? Luacas zawsze pomagał, odpowiadał i pocieszał. A w zamian miał co? W zamian dostawał ciągle pretensje i brak jakiejkolwiek wdzięczności. To nie Franek powinien być tym, który chce się odłączyć od tej rodziny. To Lucas, ten, który mimo usilnych starań by utrzymać ją w jedności, nigdy nie usłyszał słowa uznania. Nie doceniony przez wszystkich. Nawet przez tego, który wiele razy powtarzał mu kocham cię braciszku.
OdpowiedzUsuńNie kłamałem....ja po prostu nie znam definicji tego słowa
Franek z cichym westchnieniem przybliżył się do brata i znalazł się tuż obok. Delikatnie pociągnął go za ramię by ten się podniósł do pionu i spojrzał mu w oczy. W te same, w które wpatrywał się wczoraj nim zasnął, w te same, które zawsze kojarzyły mu się z bezpieczeństwem
- Lucas - szepnął i poczuł jak po raz pierwszy w życiu brakuje mu słów. Co miał powiedzieć? Jak przepraszać? U Franka zawsze liczyły się czyny, nie słowa. Ale co zrobić? Jak pokazać to co działo się teraz w jego wnętrzu? Przecież nie rozpęta wojny...
I w końcu Frankowe usta przybliżyły się nieznacznie do tych należących do brata by w końcu musnąć je iście leniwym ruchem, podczas gdy jedna z łapek zajęła wygodne miejsce na karku chłopaczka. Blondas chyba nie miał pojęcia co wyprawia. Słuchał głosu swojego serca czy czegoś tam
- Przepraszam, tak strasznie cię przepraszam
Lucas nigdy nikomu niczego nie wypominał, nigdy się nie skarżył. Po prostu już dawno pogodził się ze swoją rolą. Odpowiedzialność ciążyła na nim, czy tego chciał, czy nie. Był też raczej dobrym człowiekiem z natury, więc nie potrafiłby ot tak pozostawić brata na pastwę losu. Zdawał sobie sprawę, że całej ich pokręconej, rozbitej rodzinie jest ciężko jakoś się z tym wszystkim pogodzić. Próbował znaleźć w sobie to zrozumienie, którego brakowało ojcu jak i Francisowi. Może właśnie do było błędem. Może nie powinien aż tak bardzo się wysilać, zwłaszcza że czuł, że go to przerasta, że on jest tylko siedemnastolatkiem, który musiał dorosnąć za szybko, który w gruncie rzeczy momentami bardzo chciał poczuć się jak dziecko, od którego niczego się nie wymaga, a wszystko podsuwa się mu pod sam nos. To chyba jednak nie było mu pisane. Zawsze był tym starszym, rozważniejszym, sypiącym dobrymi radami z rękawa. Nie dla niego były chwile słabości.
OdpowiedzUsuńLu westchnął cicho, kiedy wątłe ramie brata zmusiło go do stanięcia na równych nogach. Bystre zielone oczy skupiły się na tęczówkach Francisa o niemalże tym samym odcieniu.
- Francis... - zaczął niezgrabnie Lucas, również odczuwając przeogromną potrzebę przeproszenia brata. Ostatnio tyle było między nimi niezgody, pretensji... Lucas miał już tego szczerze dosyć. Ileż można się kłócić i to wciąż o to samo...
Starszy blondyn nie zdążył niczego dopowiedzieć, bo oto poczuł na swoich wargach ciepło drugich ust. Od dłuższego czasu nie miał okazji doświadczać czegoś podobnego, dlatego też cała ta akcja wmurowała go w ziemię, a także lekkim rumieńcem odznaczyła się na jego policzkach. Lu głośno zaczerpnął powietrza, nim zdecydował się zrobić coś wybitnie głupiego. Tym razem to on zniwelował dystans ich dzielący i przylgnął do ust Franka. I to nie było takie do końca leniwe muśnięcie...
Co ty robisz?! To twój brat!
Lucas zdecydowanie powinien był się kiedyś sprzeciwić. Może wtedy Franek nie byłby tak rozpieszczony, a ojciec poczuwałby się bardziej do obowiązku gdyby zobaczył, że dzieci sobie nie radzą? Bo prawda była taka, że mimo jego zaniedbania radziły sobie świetnie. A raczej Lucas sobie radził świetnie z wychowaniem Francisa i ze samym sobą, to aż dziwne, że dwójka małych szkrabów pozostawiona samych sobie przez ojca, która przeżyła śmierć matki wyszła na ludzi. Pewnie gdyby ktoś usłyszał ich historię z młodych lat, stwierdziłby, że pewnie teraz włóczą się po jakiś melinach i ćpają po kątach, bo przegrali życie. Cóż, choć jeden z nich miał skłonności do włóczenia się po nieciekawych miejscach w gruncie rzeczy wyrośli na kogoś. Mieli jakieś tam ambicje, mieli swoje przekonania i honor. Byli niczym dobre wychowane dzieci z kochającej rodziny. Nic bardziej mylnego.
OdpowiedzUsuńCoś się w ich relacjach zmieniło. I wcale nie mówię w tym momencie o tym, że właśnie robili coś czego nie powinni. W końcu bracia z reguły nie przekraczają granicy intymności, co właśnie zrobił Francis. Chodzi o to, że dawniej się nie kłócili. Nie było żadnych niedomówień, a ich miłość była niemalże namacalna. Teraz na każdym kroku były jakieś niedomówienia, jakieś irracjonalne problemy, agresja i wiele niepotrzebnych słów. Przecież tak bardzo się kochali…Jeśli tak dalej pójdzie, któryś w końcu przesadzi i powie albo zrobi coś co przeleje szale goryczy. Coś czego nie będzie można wymazać zwykłym przepraszam. Powinni chyba usiąść z butelką dobrego wina przy kominku i porozmawiać co by nie zatracić tego niezwykłego czegoś, co jest między nimi.
Francis chyba nie bardzo myślał o tym co teraz robi. Wiedział jednak jedno. Serce mu biło jak oszalałe, żołądek się skurczył, a w brzuchu pojawiły się te opisywane wiecznie przez dziewczyny motyle, w które do tej pory nie wierzył. Ochoczo otworzył usta gdy brat powtórzył pieszczotę. Wolnym ruchem badał wnętrze jego ust, zupełnie zapominając kogo w tej chwili całuje. Chłopaczysko objęło brata w pasie i przyciągnęło go do siebie bliżej chcąc go poczuć własnym i ciałem i wtedy…
KTOŚ MU WYLAŁ NA GŁOWĘ KUBEŁ ZIMNEJ WODY….ROZSĄDEK?
- Cholera – mruknął i oderwał się dość, o dziwo leniwym gestem od brata – Wiesz ja chyba nie powinienem…no tego….jesteś moim bratem i tak dalej….a ja jestem twoim bratem, a wiesz bracia się zwykle…jeśli coś jest tak przyjemne nie może być złe no nie? To nic wielkiego, zapomnijmy i trzymajmy nasze języki na wodzy – jąkał się i plątał. Co niby innego miał powiedzieć? Że się mu cholernie podobało i właśnie przeżył najlepszy pocałunek życia? Cholera Francis aleś się wkopał! W tym momencie nawet nie możesz zrzucić winy na alkohol. Jakby tego było mało Francis, z którego lodowata woda już nieco obciekła przybliżył swoje usta do uszka brata by opleść je swoim ciepłym oddechem
- Kocham twoje rumieńce – i po tych słowach jakby nigdy nic, choć w środku panikował, dosłownie, bo nie potrafił nijak wytłumaczyć tego co zrobił, złapał Lu za łapkę i pociągnął w stronę domku, bo czuł, że zamarza na kość.
To było szalenie dziwne. Nieodpowiednie. Gorszące wręcz, a jednocześnie... takie niesamowite. Lucas, nie do końca pojmując, co się aktualnie dzieje, brnął w tę subtelną pieszczotę bez większych przeszkód. I choć gdzieś w głowie czaiła się ta myśl, że chyba przekraczają pewną granicę, to Lu skupiał się w tym momencie na czymś innym. Dla niego większym zaskoczeniem było to, iż całuje osobnika płci męskiej i że mu się to wyjątkowo podoba. Jakby na tę chwilę Francis przestał być jego bratem...
OdpowiedzUsuńStarszy Moore w jedną dłoń ujął twarz brata, a drugą ręką objął go lekko, wciąż nie odrywając się od niego ani na chwilę i zatracając w tej chwilowej przyjemności, która dawała o sobie znać dziwnym mrowieniem w żołądku i mroczkami przed oczyma. Niczego więcej nie trzeba było prócz bliskości drugiego...
S T O P
Oderwali się od siebie i gdy przyszedł moment na wymianę spojrzeń, Lu pokraśniał jeszcze bardziej. Wszystkie te myśli w trakcie pocałunku zepchnięte na dalszy plan, teraz uderzyły w niego niczym lawina. Chłopaczysko lekko otworzyło usta w zdumieniu, jakby dopiero teraz dotarło do niego, co właściwie zaszło między nim a jego bratem i jak bardzo jest to nieprawidłowe.
- Ja... Ty... my - wydukał nieskładnie Lu i nerwowo przeczesał jasne włosy. Przyjemne uczucie z żołądka znikło, zastąpiło je jakieś nieprzyjemne, lodowate coś. Podobne rzeczy Lucas odczuwał na chwilę przed egzaminami, choć na pewno nie z taką siłą.
- Nie powinniśmy tego robić - wybąkał zaraz. - Tak, masz rację, zapomnijmy o tym - dodał szybko, chcąc sprowadzić całą sytuację do rangi głupiego wybryku, który nie wart jest roztrząsania. Tylko że to nie był jakiś tam wybryk. To był cholerny pocałunek, tak przyjemny, że ciężko go będzie wymazać z pamięć.
Z okropnym mętlikiem w głowie Lu pozwolił poprowadzić się w stronę domku. Z zamyślenia ocknął się dopiero, gdy znaleźli się już w ciepłym wnętrzu.
- To tego... he he he... wstawię zrobię herbaty - rzekł i zwiał do kuchni, by zająć się nastawianiem wody, przygotowaniem kubków i tego typu ważnymi sprawami.
Ależ czuł się zażenowany!
Wystarczyła jedna chwila samotności w zimnej sieni by Franek i jego pokręcony mózg poukładali sobie to, co stało się przed chwilą w taki sposób, by bynajmniej się tym nie przejmować. W końcu odsuwanie problemów na bok to ich specjalność, zdecydowanie. Sprawa była dość jasna i bynajmniej nie taka straszna jak się mu wydawała jeszcze chwilkę temu. Lucas był przystojnym chłopakiem tak? Tak. Francis zwykł całować ładnych chłopaków tak? Tak. W dodatku często zastępował słowa czynami, a przecież nie było nic lepszego niż dobry, soczysty buziak. W końcu on go tylko musnął ustami, a potem to Lu go pocałował, bo widocznie Franek się mu pomylił z jakąś blondynką albo coś. W końcu jego włosy są dość długie by mogło zajść takie nieporozumienie w przypływie emocji i wrażeń z dnia minionego. Poza tym przynajmniej teraz wie jak smakują usta braciszka, i to, że są najsłodsze na świecie. No i Francis znalazł kolejną rzecz, która ich łączy. Nieziemsko całują. Tak, pod tym względem zdecydowanie są rodziną, ciekawe czy talent odziedziczyli po ojcu…
OdpowiedzUsuńPowinni czy nie, zrobili i nie ma się co tym przejmować. W końcu nie przespali się ze sobą, nie spłodzili dziecka, choć w sumie to w ich przypadku raczej jest niemożliwe, nie obściskiwali się w publicznym miejscu. Dali sobie buzi nad jeziorkiem. Na komodzie nawet jest zdjęcie jak za młodych lat, głupia ciotka ich do tego namawiała, a oni jako pulchne, ucieszone maluchy dawali sobie słodkie całusy, ku jej uciesze. Widać weszło im to w nawyk. Blondas wlazł do kuchni, beztroskim głosem, nucąc sobie pod nosem jakąś bliżej nieokreśloną melodię. Przytulił się do pleców brata, który majstrował przy czajniku, choć wystarczyło stuknąć w niego różdżką, szepnął cichutkie przepraszam, bo w końcu miał zamiar to powiedzieć, zanim go pocałował i usiadł sobie na jednym ze stołków.
- Nie wiedziałem, że jesteś gejem Lucas – rzucił w końcu, uświadamiając sobie, że zwykle widział braciszka z jakimiś mniej lub bardziej ładnymi uczennicami. A skoro go nie odepchnął, a pocałował, widać musiał mieć jakieś homo skłonności. Jak widać również w tym momencie Francis miał skłonność do poruszania niewygodnych kwestii i nie potrafił gryźć się w język. W dodatku ciągle patrzył na tyłek brata, który wciąż był do niego tyłem odwrócony.
- Mam pomysł, skoro jest sobota, może zawitamy do jakiegoś klubu, napijemy się, wrócimy tu, a jutro wrócimy do zamku hm? No chyba, że wolisz bardziej kameralną imprezę, obiecuje język trzymać na wodzy – zaproponował z leciutkim uśmiechem, zapominając o tym, że trzymanie czegokolwiek na wodzy u niego, zwłaszcza po alkoholu jest zadaniem a wykonalnym.
Lucas raczej nie pomylił brata z jakąś blondynką, po prostu poszedł za impulsem. Jakkolwiek było to do niego niepodobne, tak czasu teraz cofnąć się nie dało. Lu nie był nawet pewny, czy chciałby ten czas cofnąć. Mimo wszystko... to było miłe. Mimowolnie się wzdrygnął i zganił się w myślach za takie wnioski. Takie rzeczy powinny chyba budzić w człowieku obrzydzenie. To nie był jakichś cholerny buziak dwóch dzieciaków na poprawienie humoru starej ciotki. Oni już byli dorośli i powinni zdawać sobie sprawę z tego, co wyprawiają...
OdpowiedzUsuńStarszy Moore w końcu uporał się z czajnikiem. Wyprostował się sztywno, kiedy to Franek przylgnął do jego pleców. Jego młodszy brat zawsze był wylewny, ale Lucasowi nigdy to jakoś specjalnie nie przeszkadzało. Teraz czuł się nieswojo. Bo co mogło kryć się za każdym tym cholernym gestem...?
- Gejem...? - Blondas odwrócił się dość raptownie i pytająco zadarł brwi. - Ja nie... jestem gejem - powiedział, jąkając się nieco i nieznacznie czerwieniejąc na policzkach. Cóż, poniekąd przeczył sam sobie, wszak dłuższą chwilę temu całował się z facetem, co raczej nie należało do zachować przypisanych heteroseksualistom... Niemniej jednak Lu nie wiedział, co ma odpowiedzieć na ten zarzut. Tak po prawdzie, nigdy jakoś nie trafił na osobę (nieważne czy to chłopaka czy dziewczynę), z którą związałby się na tyle blisko, by jakoś pomogło mu to określić swoją orientację. Skąd miał wiedzieć, co woli, skoro jego doświadczenie w sprawach związkowych mieściło się na dnie łyżeczki do herbaty...?
- Ja nie wiem... - wybąkał tylko i postawił przed Francisem kubek z przyjemnie pachnącą, parującą herbatą. Przez sekundę, dwie utrzymał z bratem kontakt wzrokowy, po czym wbił spojrzenie w rząd szafek.
- Do klubu...? Emm... dobrze wiesz, że ja raczej nie jestem typem imprezowicza - odpowiedział Lu, marszcząc brwi w zastanowieniu. Upił trochę herbaty, po czym wsparł głowę na ręce. - Ale w sumie... możemy gdzieś się wybrać... - dodał po chwili, uświadamiając sobie, że może luźna atmosfera i trochę zabawy pozwolą jakoś zbagatelizować wszelkie dzisiejsze wypadki.
Obrzydzenie? O nie, nie, nie. Dwójka całujących się facetów, którzy są tak przystojni jak oni nawet mimo bycia rodzeństwem nie może obrzydzać. A przynajmniej nie w mniemaniu Franka. Swoją drogą oni się naprawdę od siebie bardzo różnili. Jak widać w ich wypadku twierdzenie, że przeciwieństwa się przyciągają jest jak najbardziej trafne. Lucas, który siłował się z czajnikiem zamiast stuknąć w niego różdżką, byle tylko się czymś zająć, różnił się nieco od beztroskiego Francisa, który siedział sobie uśmiechnięty.
OdpowiedzUsuńOj tak, co jak co ale Franek był wylewny. Uwielbiał się tulić, głaskać i takie tam inne rzeczy wyprawiać. Był z niego taki monstrualny miś tuliś, który najbardziej uwielbiał otaczać łapkami swojego braciszka od lat najmłodszych i nie sądzę by się to w najbliższym czasie zmieniło, bo on raczej nie był na tyle spostrzegawczy by zauważyć, że przez te miłosne ekscesy znad jeziorka Lu czuje się nieco nieswojo z tym wszystkim.
¬- Czy ja wyglądam jak dziewczyna? – no tak w końcu zamiast zostawić ten widocznie niewygodny temat dla brata. Francis wolał to ciągnąć, napawając się widokiem tych rumieńców. W końcu co jak co, ale zawstydzić Lucasa się mu raczej nie udawało – A no tak tak, powinien był zapytać czy jesteś biseksualistą, w końcu twoja ostatnia wybranka, mimo posiadania wąsów była kobietą – i po tych słowach puścił mu oczko, obłapiając kubek ze wspaniale pachnącą herbatą. Francis w sumie nad swoją orientacją się nigdy nie zastanawiał. Podobały się mu dziewczyny i podobali się mu chłopcy. W zależności od tego kto się nawinął, z tym był. Nie było jakiegoś bardziej skłaniania się w którąś stronę. Najważniejsze było jako takie porozumienie i tak zwana chemia, bo bez niej ani rusz.
I w momencie gdy Lucas odwrócił wzrok i wybrał szafki zamiast Francisa braciszek zrozumiał to, że ten czuje się dość nieswojo w zaistniałej sytuacji. Jego braciszek nigdy nie potrafił tak po prostu zostawić czegoś za sobą i nie udręczać się tym. Pocałowali się? No trudno nie ma co robić wielkiego halo. Wyrwą dziś jakiś przystojniaków, albo ślicznotki i wszystko wróci na swoje miejsce, o ile Lucas się oczywiście zgodzi…
- Jeeeeeeeeeeej – zawołał gdy ku swojemu zdziwieniu braciszek wyraził zgodę na klub – Będziesz zadowolony, obiecuje – i już miał z przyzwyczajenia musnąć ustami policzek brata, gdy zatrzymał się w połowie drogi. Lepiej na jakiś czas powstrzymać się od takich gestów. Niechętnie dość Franeczek dźwignął się z krzesła, trzymując kurczowo swój kubek w łapce.
- Nie przejmuj się tym, stało się, trudno. To moja wina, nie twoja, nie ma co się nad tym rozwodzić. Bądź gotowy na osiemnastą – rzucił jeszcze po czym wyszedł z kuchnią, bo miał wrażenie, że jego obecność nie bardzo jest teraz porządana.
- Jakich wąsów...? - Lu uniósł brwi, po czym przewrócił oczyma. - Z resztą... nie pamiętam, z kim ostatnio się spotykałem, to było dość dawno, no i nie wypaliło, jak to w moim przypadku bywa - dodał po chwili, z lekką nutką rozżalenia w głosie. - I nie wiem, Francis, kogo wolę, może dlatego, że z facetami nie miałem do czynienia... pod tym względem - powiedział jeszcze, starając się ukryć swoje zakłopotanie, ale szczerze powiedziawszy, średnio mu to wyszło. Uśmiechnął się krzywo, upił herbaty i przymknął oczy, jakby to mogło oddzielić go od całej tej niewygodnej rozmowy.
OdpowiedzUsuńLu nieznacznie ściągnął brwi, kiedy to Franek wykonał gest, jakby chciał go ucałować. Wdzięczny był bratu za to, że ten się wycofał i dał spokój. W tym momencie to tylko jaszcze bardziej namąciłoby Lucasowi w głowie.
Kiedy młodszy Moore opuścił kuchnię, starszy rozpostarł się na krześle i założył ręce na szyję. Siedział tak sobie dłuższą chwilę, próbując jakoś poukładać ten bałagan w swojej głowie.
W końcu ruszył się, uznając, że lepiej będzie, jak się jakoś przyzwoicie ubierze. Na szczęście przypomniał sobie o zmniejszonej torbie z ciuchami, którą wcisnął gdzieś do kieszeni płaszcza. Niestety jej zawartość nie była zbyt powalająca. Koszula i grzeczny sweterek raczej nie nadawały się na szaloną imprezę w klubie. Ostatecznie Lu znalazł jakiś czarny T-shirt. Pobawił się różdżką, nieco modyfikując nadruk i jeszcze zmienił kolor spodni na butelkowozielony, żeby nie zlewał się z koszulką.
W łazience stanął przed lustrem i zmierzwił swoje jasne włosy, układając je w tak zwany artystyczny nieład. Krytycznie przyjrzał się sobie.
- Jak panienka się stroisz - mruknął do swojego odbicia i wyszedł. Powłóczył się jeszcze chwilę po salonie i chyba wybiła godzina osiemnasta.
- Fraaaan! Ja ubieram już kurtkę! - zawołał w stronę schodów i począł przywdziewać na siebie odzienie wierzchnie. - Francis, no! - krzyknął ponownie, kiedy jego brat nie dał znaku życia.
Jedno wielkie łubudu towaryszyło Frankowi zbiegającemu po schodach, chłopaczyna wyglądał, jakby na ostatnią chwilę wciągał wszystko na siebie.
- Nie mogło być inaczej - mruknął Lu, widząc w pośpiechu ubierającego się brata. Po chwili wyszli przed dom, a Lucas chwycił braciszka za ramię. - Dobra, teleportuję nas do najbliższego miasta, chyba coś tam uda się znaleźć... - obwieścił, po czym bez uprzedzenia obrócił się na pięcie, ciągnąc za sobą swego towarzysza. Trzasnęło i zniknęli.
Francis potuptał do ich pokoju, bo jakżeby inaczej, by położyć się w swoim ukochanym łóżeczku, z pościelą w samolociki, które od czasu do czasu przemieszczały się na materiale i przymknąć oczęta. Myślał sobie o tym jak przystojnego ma brata tak, jakby to była najnormalniejsza rzecz w świecie. Czuł się dumny, tak jakby to on go stworzył. Przed swoimi oczętami miał tą śliczną buźkę, a na ustach wciąż czuł smak tych należących do Franka. Miał cholernie przystojnego brata i jakimś cudem zwrócił na to uwagę dopiero teraz, po tych wszystkich latach. Jednak co by nieco uspokoić sytuację, pragnę zapewnić, że jego myśli były czyste. Żadnych fantazji seksualnych czy coś! Jedynie zachwyt sylwetką i całokształtem Lucasa. No i tak się jakoś złożyło, że Franio uciął sobie popołudniową drzemkę i dopiero gdy jego braciszek oznajmił, że już ubiera kurkę otworzył swoje oczęta. Biegając jak głupi, szukając czegokolwiek, wciągnął na tyłek cokolwiek, złapał pierwszą lepszą koszulkę z byle czym i starając się nie poplątać nóżek zbiegł po schodach.
OdpowiedzUsuń- Jak zawsze punktualny – mruknął dumny z siebie, że tym razem o dziwo się nie spóźnił, bo do tego talent miał wielki. W przeciwieństwie do jego brata, który oczywiście jego słowa pt. o osiemnastej wychodzimy wziął bardzo serio i był gotowy idealnie na wyznaczoną porę – Ładnie wyglądasz – Francis, który takie rzeczy mówił zwykle automatycznie jak się z kimś umawiał, tym razem powiedział to szczerze. Braciszek mimo, że minę miał niemrawą, ładnie się prezentował. Nawet bardzo ładnie.
No i bum. Chociaż długowłosy nie lubił bardzo tego całego teleportowania, wszak mógł go wtedy Lucek zabrać bóg wie gdzie, było to dość szybkie i wygodne. Jako, że z Geografii orłem nie był, nie mając pojęcia w jakim są mieście rozejrzał się wokół. Jego oczom szybko okazał się budynek, którego neonowa nazwa nieźle dawała po oczach. To był ich dzisiejszy cel podróży. Nie mówiąc nic pociągnął braciszka za rękę
- Nie nastawiaj się od razu sceptycznie dobra? Chwilę tu, chwilę tam, ważne, że razem nie? – powiedział i przekroczył próg pomieszczenia. Pierwsze co zobaczył to tysiąc światełek, dużo nastolatek na parkiecie. No i Britnej Spirs, która leciała z głośników – Może nie będzie tak źle – zawołał Francis i w tym samym momencie przeszła koło nich śliczna brunetka, która wzrokiem niemalże pożarła starszego Moora. Franek niemalże momentalnie poczuł ukłucie zazdrości. I wcale nie dlatego, że dziewczyna nie popatrzyła na niego. Pociągnął braciszka do baru i zamówił im drinki. Narąbać się szybko i coś wyrwać
- Więc na co się dziś nastawiamy? Chłopaczki, dziewczyny? – zapytał Francis, uśmiechnięty od uszka do uszka, przemierzając parkiet swoim wzrokiem.
- No nie rób ze mnie takiego gbura, co to wszystko krytykuje - mruknął Lucas i przewrócił ślepiami. Pokręcił jeszcze głową, kiedy to wchodzili do zatłoczonego klubu. Starszy Moore mimo wszystko rozejrzał się dość krytycznie. To raczej nie były jego klimaty, ale cóż, wszystkiego w życiu trzeba spróbować, czyż nie? dlatego też Lu postanowił się dziś dobrze bawić. Miał u boku Francisa, więc nudno być nie mogło.
OdpowiedzUsuńKlub, jak klub. Tłum wymalowanych dziewcząt, myślących, że ich dziwne wygibasy są seksowne. Chłopcy przy stolikach mający się za panów wielkiego świata i wszyscy pozbierani w mniejsze czy większe grupki, sączący bliżej nieokreślone płyny z procentową zawartością.
Lu mimowolnie powiódł wzrokiem za dziewczyną, która obdarzyła go swoim zainteresowaniem. Była ładna, a jej spódniczka była wręcz niepokojąco krótka. Lucas oderwał wzrok od wiadomej części ciała dziewoi i powrócił spojrzeniem do brata.
- Fran, dobrze wiesz, że ja się nie bawię w podrywacza-imprezowicza... - mruknął w odpowiedzi. - Co będzie to będzie - dodał i pozwolił pociągnąć się w stronę baru. Już po chwili sączył jakiegoś drinka tak jak i cała reszta tutaj obecnych. Wzrokiem przemierzał tłum, usiłując wyłapać kogoś godnego zainteresowania, ale migające agresywnie światła zniekształcały twarzyczki.
Nagle stanęła przed nim ta ciemnowłosa dziewczyna i posłała mu nad wyraz figlarne spojrzenie spod swoich przydługich rzęs. Lucas lekko zakrztusił się drinkiem.
- Cześć, jestem Samantha. Dasz się porwać do tańca? - zapytała pannica, uśmiechając się uroczo.
Lucas kontrolnie zerknął na brata, po czym odpowiedział:
- No emm... w sumie mogę dać się porwać, tylko nie spodziewaj się po mnie wybitnych zdolności tanecznych - odpowiedział, ześlizgując się z wysokiego barowego stołka. - I mam na imię Lucas - dodał, po czym ujął wyciągniętą dłoń Sam i poprowadził ją w stronę parkietu. Po drodze odwrócił się do Franka i gestem pokazał mu, że wróci za chwileczkę.
- Ty się generalnie rzadko kiedy bawisz – mruknął Francis przewalając oczami. Zatopił się w swoim drinku, tylko po to by sekundę później o mało co się nim nie zakrztusić. Ta głupia lafirynda śmiała podejść do jego ślicznego braciszka i tak bezpośrednio go podrywać, przy okazji pożerając wzrokiem. Francis miał ochotę powiedzieć jej jakąś kąśliwą uwagę ale powstrzymał się, używając całej swojej siły woli, co by znów jakiejś głupiej kłótni nie wszczynać. Odprowadził braciszka dość niezadowolonym wzrokiem, bo był najnormalniej w świecie zazdrosny, do czego oczywiście nigdy by się przed samym sobą nie przyznał. Lucas nie wracał i nie wracał. Widocznie on i ta Samantha, która pewnie ma pełno rozstępów i w rzeczywistości jest strasznie brzydka, się świetnie bawili. Francis widział ich pląsy kątem oka, boże jakim cudem jeszcze się nie zmęczyli? Przecież tańczyli już dwie piosenki! Toż to skandal jest, bo Lu nie lubi tańczyć. Pewnie się dziewczyna rozpłakała jak sobie chciał pójść albo coś i to wszystko dlatego. No i tak sobie właśnie Franek ją obgadywał gdy koleżanka jego nowego wroga numer jeden, który kręcił się wokół Lucasa, podeszła do niego i zatrzepotała swoimi rzęsami co sprawiło, że cała złość z Francisa uleciała.
OdpowiedzUsuńI jakoś tak wyszło po kilku kolejnych, ociekających piosenek seksem w wykonaniu Britnej, że wszyscy zasiedli sobie w jednej z loż, które otaczały parkiet. Alkohol lał się dosłownie strumieniami, co o dziwo nie przeszkadzało nawet Lucasowi
- Jesteście do siebie tacy podobni – zaświergotała w końcu Jennifer, koleżanka czy tam siostra, czy tam kuzynka Samanthy – Nie jesteście jakoś spokrewnieni czy coś? – i nim ktokolwiek zdążył cokolwiek jej odpowiedzieć Francis wcielił w swoje życie, swój genialny plan, którym chciał się przedtem pozbyć Samanthy, a teraz po prostu chciało się mu pooszukiwać, a potem się pośmiać.
- Jesteśmy chłopakami – powiedział, uśmiechając się od ucha do ucha, widząc zdezorientowane minki ich dzisiejszych towarzyszek – Ale nasz związek jest no wiecie, bardzo otwarty. Bardzo otwarty – dodał jeszcze co by im dziewoje nie uciekły. Jak się można było spodziewać, na ich twarzyczkach zagościł wyraz zadowolenia, a w oczętach błysnęły iskierki ciekawości.
- Jesteście najbardziej uroczą parą ever. Umówmy się tak my damy buzi sobie, jak wy najpierw pocałujecie siebie – zawołała Samantha i klasnęła w swoje drobne dłonie. Francis był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Po pierwsze był pijany, więc jutro będzie miał na co zwalić, a po drugie zatęsknił już za słodkimi ustami braciszka. Skinął główką i ujął w swoje dłonie twarzyczkę Lucasa, starając się doszukać tam jakiegoś pozwolenia na ponowne przylgnięcie do najsłodszych warg na całym świecie.
To wcale nie było tak, że Lucas nie lubił tańczyć. On po prostu nie miał zbyt wielu okazji, żeby się wybawić. Jako typ czystego samotnika rzadko kiedy chadzał na różnego rodzaju imprezy, niewielu też ludzi odważało się go gdziekolwiek wyciągać. Tak czy siak na parkiecie Lu czuł się dość swobodnie i już po chwili wygłupiali się z Sam, tworząc jakieś śmieszne układy taneczne. Minęła jedna piosenka, druga, a Lucas jakby zapomniał, że w sumie obiecał wrócić szybko. Liczył, że Francis mu wybaczy. Poza tym, jak dojrzał brata na parkiecie z jakąś dziewczyną, uznał, że Fran nie będzie się dąsał, skoro już znalazł sobie jakąś tam towarzyszkę.
OdpowiedzUsuńW końcu dość umęczeni zasiedli sobie wszyscy razem przy stoliczku. Rozmowa toczyła się w towarzystwie ogólnej radości i sporych ilości alkoholu. Lucasowi, nieprzyzwyczajonemu do takich dawek procentów, dość szybko zaczęło kręcić się w głowie i ogólnie zrobiło mu się jakoś tak wesoło.
- Jesteśmy... chłopakami? - Lu spojrzał na braciszka, będąc równie zdezorientowanym, co ich nowe koleżanki. Blondas zadarł lekko brwi, zupełnie zagubiony w tym dziwnym planie knutym w głowie młodszego panicza Moore'a. Po chwili jednak cała ta sytuacja wydała się Lucasowi bardzo zabawna, dlatego też uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową na potwierdzenie słów Francisa.
- Co to za głupi pomysł - mruknął jednak, słysząc propozycję Samanthy. Pokręcił nieznacznie głową, a potem zamarł, kiedy to Franuś objął dłońmi jego twarz i zbliżył się doń dość niepokojąco. Lu powolutku zaczerpnął powietrza, nie odrywając przy tym wzroku od roziskrzonych oczu brata.
- Ja nie wiem, czy to jest dobre... - powiedział cicho, a w następnej chwili wysunął głowę do przodu i przylgnął do miękkich warg Francisa. Jakoś nie mógł w tej chwili się powstrzymać. Ochoczo wsunął język do lekko rozwartych ust braciszka, pogłębiając pocałunek.
Francis próbował zawsze. Co tydzień go niemalże prosił by braciszek z nim gdzieś poszedł, używając do tego całego swojego uroku i wszystkich argumentów, które mogły w jakikolwiek sposób zadziałać. Niestety zwykle kończyło się to jednym wielkim fiaskiem, bo Lucas nie lubił znajomych Francisa, a gdy Francis proponował noc tylko we dwójkę, zawsze była jakaś książka do przeczytania czy coś równie ważnego, co można było robić akurat w piątkowy wieczór. Blondas na parkiecie wyglądał jak ostatnia fajtłapa ale kogo to obchodziło? Z pewnością nie jego. Podrygiwał sobie śmiesznie, uśmiechając się do swojej ślicznej partnerki, która chętnie prezentowała w tańcu swoje wszelkie wdzięki.
OdpowiedzUsuńFranek jak to Franek, wprawiona główka trzymała się dość dobrze, a oczka raz po raz kontrolnie zerkały na braciszka, któremu uśmiech nie schodził z twarzyczki. Kto wie, może następnym razem Lucas przychylniej spojrzy na wizję wspólnego balowania?
Swoją drogą zdanie wypowiedziane przez Franka można było zrozumieć dwojako. Jesteśmy chłopakami, w sensie jesteśmy w związku, geje i tak dalej. Można jednak było to odczytać jako określenie swojej płci. Jesteśmy chłopakami więc jesteśmy do siebie podobni. Mamy to samo w spodniach i tak dalej. A, że dziewczyny myślą jednotorowo i zrozumiały to tak, a nie inaczej, to już chyba nie ich wina, prawda? Pocałować też się muszą bo pięknym paniom się nie odmawia, a przynajmniej tak to sobie będą jutro tłumaczyć.
- Daj spokój, możemy się im przyznać, a pomysł mi się podoba – mruknął Francis, zadowolony z siebie jak nigdy, gdy znalazł kolejne wytłumaczenie. Pocałował brata, bo chciał zobaczyć na żywo jak liżą się dwie laski. To wytłumaczenie jest niemalże godne prawdziwego mężczyzny!
Lucasa całowało się inaczej niż wszystkich. Powoli, namiętnie, bez oddechu, delektując się każdym kolejnym muśnięciem ust. Język Francisa wolno badał wnętrze ust starszego Moore’a, co chwila ocierając się o ten należący do brata. Pocałunek z każdą chwilą był coraz bardziej i bardziej pogłębiany, przez długowłosego, który przybliżył się nieco i kciukiem głaskał policzek. I choć nie chciał się od niego odrywać już nigdy, w końcu tlenu zabrakło i trzeba było wrócić na ziemię. Francis dość niechętnie przeniósł swój wzrok na podjarane panienki
- Wasza kolej – mruknął lecz, zamiast patrzeć na rozgrywającą się przed nim scenę, kątem oka wciąż zerkał na braciszka, nieświadomie przygryzając swoją dolną wargę.
Lucas jedną ręką objął Francisa w pasie i przyciągnął go bliżej siebie, kiedy to ich buziak przestawał już być takim niewinnym buziakiem. Lu całkowicie zatopił się w tej pieszczocie, dokładnie badając swoim językiem wnętrze ust brata. Serce nieznośnie tłukło się mu w piersi, a rozsądek ginął pod myślą "niech to się nie kończy". Starszy Moore westchnął cicho w pewnym momencie, tak pod sam koniec pocałunku. Kiedy się od siebie oderwali, Lucas potrząsnął głową i przeczesał włosy. Rozłożył się wygodniej na kanapie, spod na wpół przymkniętych powiek spoglądając na Francisa. Uśmiechnął się do niego jednym kącikiem ust.
OdpowiedzUsuńSam i Jen wyglądały na wyraźnie podekscytowane tym, co przed chwilą widziały. W ich oczach tańczyły iskierki uwielbienia wręcz, jakby przed nimi rozegrała się najcudowniejsza scena w ich krótkim życiu. Na stwierdzenie "wasza kolej" panny ochoczo zabrały się do dzieła. Splotły się w delikatnym uścisku i pogrążyły w dość wymownym pocałunku. Lucas przyglądał im się ze średniej wielkości ciekawością, jakby oglądał jakiś nudny film w kinie. Ze znudzeniem na twarzy wysiorbał ze szklanki resztkę swoje drinka, a potem nagle poderwał się na równe nogi i uśmiechając się zachęcająco, wyciągnął rękę w stronę Francisa.
Kiedy braciszek ją pochwycił, starszy Moore pociągnął go za sobą prosto na parkiet, gdzie tłum falował w rytm mocnego bitu.
Lucas zakręcił Francisem raz i drugi, a potem przyciągnął go nieco bliżej siebie. Zapewne z boku musieli wyglądać pokracznie, gibiąc się i podrygując, ale Lu w tejże właśnie chwili bardzo dobrze się bawił. W głowie mu wirowało, wszystko było takie kolorowe, a Fran był blisko. Czego chcieć więcej...?
- Miałeś bardzo dobry pomysł, żeby się tu wybrać! - zawołał Lu prosto do ucha braciszka, starając się przekrzyczeć głośną muzykę. Zupełnie nie kontrolując siebie, zahaczył zębami o płatek frankowego ucha, a potem zaśmiał się radośnie.
Dziewczynom musiało się podobać, w końcu niecodziennie widzi się dwóch całujących się facetów. I to takich, którzy wyglądają jak bracia Moore. Bo można im wiele zarzucać ale tego, że źle wyglądali nie. Ich matka była piękną kobietą, a ich ojciec też wyglądał niczego sobie, więc wiadomym było, że raczej straszydłami nie będą. W dodatku byli do siebie bardzo podobni. Niemalże identyczne rysy, identyczny odcień cery i oczu. Jedyne co ich od siebie diametralnie różniło to włosy. Długaśne Francisa, powiewały zwykle we wszystkie strony, a krótkie Lucasa, zwykle były starannie ułożone, a przynajmniej tak wyglądały.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą to musi być niezła porażka tych dwóch dziewczyn, które wpychają sobie nawzajem do ust język. Całują się, starają, a tu ich dzisiejsze ciacha uciekają im sprzed noska, wyraźnie znudzone ich przedstawieniem. I choć takie zachowanie do Lucasa podobne nie było, Francis ochoczo złapał jego rękę i dał się zaciągnąć na parkiet. I już chwilę później podrygiwał obok brata, a raczej bardzo blisko brata.
- Zawsze mam takie dobre pomysły tylko ty zawsze mówisz nie – odpowiedział i westchnął sobie cicho gdy Lucasowe usta zahaczyły o płatek jego ucha. I choć zdziwiło go po raz kolejny zachowanie brata, uśmiechnął się leciutko i musnął jego usteczka po raz kolejny. Chyba po prostu nie mógł się powstrzymać - Chyba ktoś tu się upił – zaśmiał się i pogłaskał go delikatnie po policzku. W sumie on chętnie udałby się w jakieś ustronniejsze miejsce , do domu. Pustego domu przykładowo.
- Mam kolejny świetny pomysł – oczarujesz te dwie babeczki tam, ja im ukradnę flaszkę ze stołu i wrócimy się narąbać do domku – zawołał, zastanawiając się czy pijany Lucas ma obniżone morale i jest w stanie dopuścić się czegoś tak haniebnego jak zabranie flaszki mugolkom.
Lucas odniósł wrażenie, że dziewczyny tak bardzo zajęły się sobą, że nawet nie zarejestrowały ich znieknięcia. Cóż, może nasi chłopaczkowie właśnie przyczynili się do odkrycia rzeczywistej orientacji seksualnej tychże panienek i one będą teraz żyły długo i szczęśliwie razem, czy coś w ten deseń.
OdpowiedzUsuń- Bo jak widzę tych twoich koleżków na ciebie czekających, to mi się odechciewa - odparł Lu zaczepnym tonem. - Wybacz, Fran, ale nie wszystkich można polubić. A jak sobie pomyślę, że miałbym się z nimi kłócić w trakcie tych wypadów, to jakoś... wolę nie - dodał. - A jak mamy iść sami... cóż zawsze myślałem że ty ruszysz w tany, zostawisz mnie samego i się okaże, jaki ze mnie aspołecznik - rzekł jeszcze rozbrajająco szczerze Lu. Jak widać alkohol rozwiązał mu język.
Gdy tak sobie tańczyli i się wygłupiali na parkiecie, Lucas czuł się trochę jak za dawnych lat, kiedy to mogli się beztrosko bawić i nie musieli się zanadto przejmować czymkolwiek.
Lu uśmiechnął się delikatnie, ponownie czując na swoich wargach ciepło ust Francisa. Choć trwało tak krótko, było niesamowicie przyjemne.
- Ej, ja się wcale nie upiłem! - zawołał potem z oburzeniem. - Może jestem trochę wstawiony... alee... wiem, co się dzieje! - dodał i kiwnął głową, co by swoje słowa tymże gestem potwierdzić.
- No nie wiem, czy taki świetny. Poza tym chyba już jesteśmy podchmieleni. Niebezpiecznym mogłoby być dalsze picie - rzekł starszy Moore moralizatorsko, ale mimo wszystko pociągnął za sobą Franka w stronę stolika. Stanęli obaj nad dziewczętami, a Lu zaczął snuć jakąś wyjątkowo fascynującą opowieść. Przysiadł nawet obok pannic, co by całkowicie odwrócić ich uwagę od złodziejaszka Franka. Uśmiechał się ładnie i w ogóle, niemal flirtował, choć we flirtowaniu był kompletną nogą.
Upewniwszy się, że brat już podwędził butelkę, Lucas podniósł się dość gwałtownie.
- Miłe panie, proszę nam wybaczyć, ale oto wybiła godzina naszego rozstania. Arrivederci! - obwieścił jakże oficjalnie, po czym prędką ruszył do wyjścia z klubu, ciągnąc za sobą braciszka. Przepchali się przez tłum i wypadli na wyludnioną ulicę. Od świeżego powietrza Lucasowi zakręciło się w głowie. Chłopak przyciągnął do siebie Francisa, bynajmniej nie po to, aby go pocałować. Trzasnęło, a chłopcy po chwili wylądowali na trawniku przed domkiem ciotuni.
W takim razie Franeka można nazwać przyjacielem ludzkości. Pomógł dziewczynom, pomógł bratu, który dzięki niemu już wie, że ma skłonności do seksualnych czynów względem mężczyzn, no i do kazirodczych zabaw. To drugie w sumie również uświadomił sobie samemu.
OdpowiedzUsuń- A kto dziś kogo zostawił? To nie ja wyprułem na parkiet z Samatnhą, której spódnica ledwo zakrywa tyłek – mruknął i wystawił mu swój jęzorek. W życiu nie byłoby tak, że zostawiłby braciszka, a sam wyruszyłby na parkiet. Francis mógł sobie tak traktować kumpli ale nie Lucasa, który powiedzmy sobie szczerze duszą towarzystwa nie był. Gy poszedłby gdzieś z nim, to czy dobrze by się bawił nie byłoby tylko zależne od niego. Wtedy też liczyłby się humor Lucasa. A dziś jak widać wspólny wypad im się udał i to bardzo, co więcej noc była jeszcze bardzo młoda.
- No weź Lu przecież jeszcze wiesz co się dzieje, co nam szkodzi można zawsze się napić tylko… - i miał kontynuować swoją namowę do niecnego czynu, kiedy to braciszek ku wielkiemu zdziwieniu Franka, dość chwiejnym krokiem podszedł do stolika przy, którym siedziały dwie dziewczyny no i co ważniejsze, stała flaszka mugolskiej wódki! No i bam. Ich iście niecny plan się udał. Lucas uraczył dwie panie jakąś nudną aczkolwiek chwytliwą historią, a Frnacis za pomocą magicznego patyczka przywołał do siebie i zmniejszył butelkę. Gdyby ktoś kilka dni temu powiedział mu, że będzie się zabawiał z braciszkiem przy muzyce britnej , a potem będzie kradł flaszki chyba zaśmiałby się głośno, a tu proszę.
- Chyba jest mi niedobrze – jęknął Francis gdy już znaleźli się przed domkiem ciotki. Złapał się za brzuch i skrzywił lekko. Całe to bum i tak dalej po pijaku nie było wcale fajne. To tak samo jakby wleźć na kolejkę w wesołym miasteczku. Dość niepewnym krokiem ruszył do domku by już po chwili przy użyciu prostego zaklęcia, wyczarować stos poduszek koło kominka, który zapłonął wesołym ogniem.
Romantycznie
- Mam rozumieć, że od teraz balujemy razem hm? – zapytał Francis i zaśmiał się cichutko zatapiając usta w alkoholu, który zwinęli – Jesteś śliczny – mruknął do braciszka, który znalazł się tuż obok. No cóż, Francis i jego tryb tanich komplementów, właśnie się włączył.
- Ojej, to może idź do łazienki - powiedział Lucas z niepokojem w głosie, kiedy to Francis ponarzekał chwilę na swój brzuch. Lu pochwycił brata w pasie tak w razie wypadku i razem zawędrowali do domu.
OdpowiedzUsuńStarszy Moore przewrócił oczętami, kiedy to pojawiły się te poduchy, a ogień zapłonął w kominku.
- A co to za sceneria rodem z jakiejś komedii romantycznej? - zapytał, zadzierając brwi w górę. - I może nie z butelki, bo tak to szybko skończysz gdzieś pod stołem albo w krzakach - dodał, zabierając Frankowi butelkę z wódką. Chwiejnym krokiem powędrował do kuchni, a po chwili wrócił z dwoma szklankami, w których znajdowała się wódka wymieszana z colą. Pod pachą Lu niósł resztę ich alkoholu, a także butlę z napojem.
- Trzymaj, w ten sposób na dłużej nam starczy - rzekł, podając młodszemu jedną ze szklanek.
Lucas opadł na poduchy, a plecy wsparł o sofę, popił sobie trochę ze swojej szklanki, uśmiechając się przy tym iście marzycielsko.
- Śliczny? Śliczne to są lalki albo maskotki. A ja nie jestem żadną maskotką, tylko facetem. Mogę być przystojny, ot co - rzekł jakże filozoficznie, spoglądając Frankowi w oczy. - Ty też jesteś niczego sobie, koleżko - dodał, kiwając głową. Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i lekko trącił brata łokciem.
W jego towarzystwie Lu czuł się naprawdę swobodnie i nie chodziło tylko o ten czas, kiedy byli pod wpływem. Franuś był po prostu jedyną osobą, która naprawdę znała Lucasa.
Francis po prostu cenił sobie wygodę, a co może być wygodniejszego od stosu poduszek? No chyba nic. Co prawda, już parę razy taki trik zastosował, głównie wtedy gdy chciał sobie wepchnąć jęzor do gardła jakiejś ładnej pani, ewentualnie pana, chociaż z nimi nie trzeba było się tak męczyć, teraz chciał by jemu i braciszkowi było wygodnie i przytulnie. A kominki Francis kochał od małego, wiecznie dźgał w nich patykiem i parę razy pewnie gdyby nie interwencja Lu, spaliłby domek ciotki nad jeziorkiem. Dobrze, że teraz zmądrzał i używał ich jedynie go ogrzewania lub nastroju, no i w skrajnych sytuacjach do teatralnego palenia swoich bluz.
OdpowiedzUsuń- Nie podoba ci się? - zapytał wyraźnie niezadowolony z samego siebie Francis, gdy brat skrytykował jego scenerię. To on się tu stara, pokazuje swoje umiejętności magiczne, pokazuje duszę romantyka, a ten co? Jak zwykle nic się mu nie podoba! - Lucas ja jestem doświadczonym konsumentem - mruknął i wywalił oczętami. No przecież o to właśnie młodemu Moorowi chodziło. Chciał się narąbać i zasnąć na tych poduszkach, przytulając się do Lu. Nie potrzebne mu były szklanki i cola.
- Ale ze względu na twoją śliczną, słabą główkę możemy pić driny - dodał zaraz potem delikatnie wzruszając swoimi wątłymi ramionkami. Pochwycił od braciszka szklankę, w której wydawało się mu, że jest więcej napoju, choć znając perfekcję Lu pewnie było ich dokładnie tyle samo, i upił z niej łuka.
- Nie, przystojny to jest nasz nauczyciel z astronomii. Ty jesteś kochany i śliczny i kochany - mruknął uśmiechając się błogo, zmierzając go po raz kolejny wzrokiem. Boże z każdym łykiem procentowego napoju, Lucas stawał się coraz śliczniejszy.
- Zaraz? Niczego sobie? Masz przed sobą sto siedemdziesiąt parę centymetrów czystego seksu - zawołał wyraźnie oburzony, marszcząc swoje brewki - Pf niczego sobie, dobre sobie - fuknął jeszcze by upić kolejnego łyczka ze swojej szklaneczki.