czwartek, 24 stycznia 2013

Drobna uwaga, na pewno umrzecie.



Uwaga, uwaga! Brzydkie słówka - od cholery ich.

Tumblr_mffvyrcrox1ryddvro1_500_large

WOODY JACKSON MOTHERFUCKERS

BANG BANG i jeszcze BANG

Widzisz szczupłego dryblasa, w tych za dużych, niebieskich portkach z szelkami i narzuconą na siebie czarną szatą. Co to stoi z brudnym mopem i próbuje doszorować te paskudne podłogi. Ociera czoło wytatuowaną ręką i klnie w niebogłosy. W końcu rzuca drewnianym kikutem o podłogę i sięga do kieszeni. Wyciąga papierosa, z mugolskiego czerwonego opakowania marlboro. Wtyka go do ust od strony filtra i podpala ogniem z zapalniczki. Zaciąga się przeciągle i wtedy cię zauważa. Macha niby przyjaźnie, poczym szybko wystawia środkowy palec 'pierdol się dzieciaku'. No, to byłoby na tyle, jeśli chodzi o miłe zachowania sir Jacksona. 

Niewątpliwie osobliwy z niego okaz, którego uśmiech zabija zaś zielone spojrzenie tumani i doprowadza do obłędu. Mało towarzyskie to takie i ogólnie, szydercze stworzenie. Bez przyszłości, bez ambicji, bez niczego. Nie raz udowodnił, że potrafi nieźle zaleźć za skórę. Nie ma skrupułów, nie ma wyrzutów sumienia. Niczego nie żałuje. Bo i po co? Życie jest za krótkie, na przejmowanie się kompletnie idiotycznymi sprawami. KRÓL PIWA MIODOWEGO, moi drodzy. Pije je nałogowo, gdy tylko funduszy starcza. Bo i trzeba zaznaczyć, że i z tym u niego krucho. Bowiem jak powszechnie wiadomo, wychowankom sierocińca nie jest łatwo. Zważywszy na to, że chłopak urodził się w magicznej rodzinie, ku rozpaczy bliskich - okazał się być charłakiem. Tak więc oddali biedaka do mugolskiego przytułka, gdy ten miał lat dwanaście. Dorósł, dojrzał (podobno) list z Hogwartu podarł i przeniósł się do Hogsmeade. A tak, ten dwudziestodwuletni zakapior miał uczęszczać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Bowiem i różdżkę dostał, tyle, że co mu po niej, skoro jego zdolności magiczne ograniczały się jedynie do jednego nieudolnego zaklęcia, które potrafił wypowiedzieć. No to dostał pracę woźnego i własny pokój nad Gospodą Pod Świńskim Łbem. Spoufala się teraz z irytkiem i dręczy pozostałe duchy, do czego został wprost stworzony. 
Zabawowy z niego chłopczyk. Takie wieczne dziecko, któremu to łezki w oczach się pojawią, gdy ktoś zabierze mu jego ukochaną zabawkę. No cóż, z pewnych rzeczy się nigdy nie wyrasta. Albo w ogóle - nie dorasta. Od używek nie stroni, broń cię panie boże. Jeśli czegoś potrzeba, zerknij do jego kanciapy na którymś tam piętrze. Ser Jackson za drobną stawkę, serwuje wszystko czego potrzeba. Mugolskie, jak i te  całkiem magiczne używki. Diabeł w niego wstąpił od chwili narodzin, kiedy do wydostał się z pochwy kurwy i wpadł w ramiona ojca śmierciożercy. Od początku było wiadome, ze nic dobrego z tego nie wyjdzie. Śmiać się lubi, żartować - szczególnie z innych. Ale z siebie też, jeśli już nie ma innych ofiar w około. Wszyscy go znają, on nie zna nikogo. W sumie inteligentna chłopaczyna, posiadająca pełno kradzionych książek (bo przecież go nie stać na kupno).Prawdomówny kłamca. Pełen sprzeczności młodzieniec. Ot, takie licho. 

Zodiakalny lew, właściciel 11 calowej różdżki (akacja, hipogryf, giętka) - która zalega w kącie pod grubą warstwą kurzu oraz spasionego kocura Kocmołucha. Patronusa nigdy nie wyczarował, ot co. 




[Dobra jest moja ofiara losu. A więc tak. Oboje lubimy długaśne wątki. Nie jestem typem olewatorki (raczej) więc o wątki się upominać jakby co. Karta już była sobie na innym blogu, ale że do Woodyego poczułam nieokiełznaną miłość, to i wylądował on na blogu o mojej ukochanej tematyce. Ładnie go przywitajcie, toż to taki poczciwy chłopczyk jest. Jakieś powiązania czy whatever - jak najbardziej. Chyba wsio. Osz cholera, ale żem zdjęć naznajdywała.]


55 komentarzy:

  1. [Ahaha, fajne nazwisko <3]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  2. [jest chęć na wątek? (pytam bo już mam hiper oryginalny pomysł)]

    Bill

    OdpowiedzUsuń
  3. [omatko, jakie piękne zdjęcie. ale nie to główne. to w linku ;_; i generalnie to dzień dobry, lubię to.]

    Charlie

    OdpowiedzUsuń
  4. [ zakochałam się *_*]
    Aureole

    OdpowiedzUsuń
  5. [czemu jest wpisany jako Motherfuckers? I już Ci piszę piękny wątek, ani mi się waż zwlekać sto lat z odpisem]

    - Panie...- budził go nieprzyjemny, tubalny głos zirytowanego barmana, w którego lokalu nastolatek został na noc, z głową na blacie baru, bo przysnęło mu się w połowie imprezy. Podniósł łeb na zirytowanego właściciela miejsca, w którym de facto nie powinien przebywać w ogóle poza wyznaczonymi wycieczkami do Hogsmeade.- Panie, idź już pan stąd.
    Chwilę zajęło z deka skacowanemu siedemnastolatkowi zrozumienie słów mężczyzny, ale w końcu poprosił o szklankę wody na suche gardło, spotkał się z odmową i wyszedł niepocieszony. Na dworze było zimno, naprawdę zimno i Billy musiał wyobrazić sobie, że wcale nie wieje mroźny wiatr i że ma sobie coś więcej poza cienką, wiosenną kurteczką w dodatku bez kaptura, który mógłby mu robić za czapkę. Nic dziwnego więc, że kiedy dotarł do zamku, ręce miał skostniałe, a nos czerwony jak u Renifera. Po wejściu do środka oparł się czołem o drzwi, które chwilę przed tym zamknął no i tak go zastał woźny. Logicznie pomyślał i wymyślił, że to nie może być nikt inny niż sprzątający w Hogwarcie charłak, w końcu cała reszta szkoły pogrążona była w mocnym, porannym śnie i nikomu nie śniło się łażenie po korytarzach, bo uprzednio trzeba było w ogóle wywlec się z ciepłej kołderki.
    Odwrócił się do charłaka z typowo dla siebie zajebanym uśmiechem i lekko zmrużonymi powiekami. Przypominał szczeniaka.
    - Jesteś spoko?- udał, że pali papierosa przykładając palec wskazujący i środkowy do ust. Woody był spoko i puchon widzący we wszystkich swoich kolegów wiedział o tym.

    Bill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [tak, narzekaj, że krótko, ale nie chciało mi się pieprzyć od rzeczy i rozpisywać nad wszystkim z osobna. Mam nadzieję, że pasuje?:>]

      Bill

      Usuń
  6. [boże jaki kochany, zgrabny wąteczek w końcu, a nie poematy na trzy strony w Wordzie. Kocham Cię za to!]

    A Billy właśnie na odwrót, nie umiał nienawidzić. Jak przychodziło mu do zmierzenia się ze złą stroną człowieczeństwa, z którą każdy zetknął się przynajmniej raz w życiu to chował się do puchońskiej skorupy, bo wcale nie miał ochoty się babrać w sarkastycznych gadkach i wrednych pociskach. Nie był tym typem człowieka, wiadomo. Był hipisem, chodzącym pokojem(nie hotelowym) i niecałym metrem dziewięćdziesiąt jarającego jointy luzu i swobody.
    Przyjął podarek z wdzięcznością wyraźnie wymalowaną na twarzy. Wyszczerzył się, ale dalej jakby przez sen, no. Spał na stojąco, ale czuł, że jak dotrze do swojego dormitorium nie będzie w stanie się kimnąć, bo nagle dostanie ochoty do działania. Poza tym, za moment rzeczywiście by musiał wstać, więc nie opłacało się w ogóle takie przedsięwzięcie.
    -Dzięki.- mruknął niewyraźnie, bo w usta już miał wetkniętego papierosa. W sumie nigdy nie przejmował się marką, fajka to fajka, chyba że wodna, bo to zupełnie co innego. Marlboro mogły być, choć słyszał, że są drogie. Wszystko co mugolskie intrygowało pozbawionego wglądu w życie mugoli Blishwicka.
    Wyjął różdżkę i pamiętając, że Woody jest charłakiem i niekoniecznie lubi jak ktoś mu magicznymi przedmiotami macha przed oczami, szybko tylko podpalił koniec papierosa i schował patyczek wykonany z topoli z powrotem do tylnej kieszeni spodni. Nie raz zdarzyło mu się gubić ów przedmiot, bo kładł go w nieodpowiednim miejscu, a taka kieszeń wydawała się odpowiedzialną strażniczką różdżki. Przynajmniej tak sobie gadał, żeby nie popaść w paranoję.
    - Jak leci?- spytał, gdy powoli się zaciągnął, popisał się puszczając kółeczka z dymu i skupił się na woźnym.
    Bill miał jakąś taką lekkość w głosie. Bawił się w podchody, kiedy ktoś na takie pytanie odpowiadał "nic", zdawał się nie słuchać, kiedy ktoś się rozgadał o tym, jak mu "leci". Ale słuchał. I to uważnie, a nie tak, że nic z rozmowy nie wynosił. Uważał, że ludzie powinni snuć wielkie rozmyślania, przecież nie było nic lepszego od próby rozwiązania zagadki istnienia przy papierosie, komandosie, czy bongosie. No nie?

    Bill

    OdpowiedzUsuń
  7. Spojrzał na tego mopa. Proste, mugolskie urządzenie, dla charłaka pewnie już tak zbrzydło, że strach mówić. Puchon wyobraził sobie jak woźny musi najpierw zamoczyć, później wyżymać, a potem wyszorować zamek od góry do dołu i ma na to cały dzień. I tak każdego dnia, chyba że trafi mu się specjalna misja i jakiś zbuntowany uczeń rzygnie po dwóch piwach, wtedy ma dodatkową fuchę. Długowłosemu zrobiło się trochę żal mężczyzny, w końcu patrzył na tych beztrosko hasających niczym sarenki młodych i w większości rozkapryszonych czarodziei, a sam był w Hogwarcie w charakterze sprzątaczki. Niewdzięczna robota, niech skonam.
    Przeniósł bursztynowe oczy na twarz rozmówcy i nachylił się trochę, aby swoim słowom nadać konspiracyjnego wyrazu.Rozejrzał się, aby spotęgować wynik.
    - Dziki Bill jestem.- uśmiechnął się, po czym odsunął do poprzednio dzielącej ich odległości. Poprawił włosy, które opadały mu normalnie do łopatek, a wtedy nawet na twarz. Były dość zadbane jeśli spojrzeć na fakt niedbałości o nic ich właściciela.- A ty jak się nazywasz, brachu?
    Można powiedzieć, że Billy miał się trochę za czarnucha. Za takiego typowego, z dredami, w rastafariańskim berecie i z mocno wydętymi ustami; za czarnego, którego braćmi byli wszyscy wokół niego i który jarał trawkę na potęgę. Ale taki był urok lat siedemdziesiątych: było się czarnuchem, albo dorosłym z Centrum Cenzury blokującym najlepsze piosenki ever made.

    Bill

    OdpowiedzUsuń
  8. [sory, łudi, że tyle mi to wszystko czasu zajęło, ale feryjny opiedaling rządzi się swoimi własnymi, dziwacznymi prawami. ale za to przychodzę z pomysłem, całkiem chyba dobrym. otóż wszystkie ziomale porozjeżdżały się do domów na jakiś jesienny, dłuższy weekend (miały być ferie, ale palnęłam się w czoło, na blogu jest wrzesień). alecto została sama jak palec, brat też pojechał. w końcu znudzona samotnością postanawia kopsnąć dupsko do wioski, do świńskiego łba, najlepiej w godzinach późnych. zgadnij kogo spotyka w środku? ale oprócz nich, znudzonego barmana nie ma nikogo w lokalu, bumtralala. jak szajs, to mów, pomyślimy]

    OdpowiedzUsuń
  9. [noż kurwa mać, mam wymyślać i zaczynać? dobry biznes zrobiłam, nie ma co! no ale ok, tylko to pewnie za chwilę, bo teraz chcę szybko odpisać na zaległe i obejrzeć Chrzestnego. Wstyd, ale go jeszcze nie widziałam. Jak długo lubisz?]

    OdpowiedzUsuń
  10. Zaśmiał się. Trudno było powiedzieć, kim był. Dla rodziców na pewno wielkim brzemieniem, mimo bycia jedynakiem. Po pierwsze wywodził się od szlachetnej, (podobno)niesplamionej brudną krwią rodziny. Powinien być dumny, że któryś z jego przodków nosił nazwisko Black i przede wszystkim nie powinien zajmować się takimi głupotami jak mugole. Mugoli byli inni, byli głupolami, źli, be. W jakikolwiek sposób próbowano to przedstawić Billowi tak zawsze spotykano się z negacją. Nie dość, że nie nienawidził tych, którzy nie posługiwali się magią to jeszcze interesowała go rzecz, którą mugole nazwali technologią. Komputery, telewizory. To wszystko było jak magia, tylko taka zupełnie inna niż ją znał. Rodzice nie lubili swojego syna. Starali się go kochać, to pewne, ale nie polubiliby go gdyby był obcym. Potraktowaliby go jak skrzata domowego, albo gorzej: bez obrazy, ale jak charłaka. A Billiusowi, ich synowi, było obojętne, czy go wydziedziczą, czy jednak się zlitują nad młodym jedynakiem. Nazywali go zdrajcą krwi w porywach wzmożonych kłótni. Profesorowie nie mieli wielce odmiennego zdania na temat ucznia o podejściu do nauki raczej ambiwalentnym.
    - Wolę określenie "jebany hipis".- mruknął, dokładnie gasząc papierosa o ścianę zamku. Nie wypalił go do filtra, więc zgaszony pet wylądował na dnie kieszeni chłopaka. Po co marnować takie rarytasy jak mugolskie papierosy, do których sam nie miałby dostępu. Wyciągnął przy okazji różdżkę.- Pewnie.
    Znał zaklęcie potrzebne do wprawienie mioteł, czy też innych przedmiotów domowego użytku, w ruch. Jego rodzicielka, gospodyni, często używała takich. Uważała zdolności czarodziejskie za przywilej, którym szczyciła się podczas każdej możliwej okazji. Do zmycia naczyń, podłogi, nawet do zgaszenia światła w pokoju obok, bo po co wstawać jak wystarczy machnięcie patyczkiem. Kobieta wydawała się skrajnym leniem, jednak była pracowita. Co prawda nie zaszła zbyt daleko, ale jej rodzice wybrali dla niej męża, któremu z kolei załatwiono pracę w ministerstwie. Żadne z tej dwójki nie musiało starać się o względy drugiej, bo takie nie były ważne. Nie było to małżeństwo z miłości, choć powstał z niego taki kolorowy ptak.
    Machnął różdżką na przedmioty, z którymi pieprzyć musiał się woźny każdego dnia. Puchon wcale mu tej fuchy nie zazdrościł, ale lepsza była taka niż żadna, nie? Billy naprawdę starał się patrzeć w każdym momencie swego życia wyłącznie na pozytywne strony. Przykładowo jeśli dostałby rykoszetem rzucając jakieś zaklęcie i oderwałoby mu prawą rękę, cieszyłby się, że nie lewą, bo jest leworęczny. Ożywiony mop zaraz wziął się do pracy, a za nim wiadro napełnione wodą gotowe służyć nowemu kompanowi. Bill wcisnął różdżkę na jej miejsce i rzekł:
    - Masz coś?- nauczył się o takie rzeczy pytać po cichu. Siedemdziesiąte lata swoją drogą, a szlabany za trawkę swoją. Nie pchał się w twarde narkotyki, przynajmniej jeszcze wtedy nie. Mówcie co chcecie, że chodził wiecznie spizgany, a fazę miał wypisaną na twarzy, jednak ćpunem nie był, w żyłę nic nie ładował. Przerażało go to trochę, bo kojarzyło się z czymś nienaturalnym. Ta cała chemia, zupełnie inna przecież od eliksirów, była zbyt skomplikowana dla prostolinijnego chłopaczka z Londynu.
    Czekał na odpowiedź ciekawy czy sam się nie wkopał.

    Bill

    OdpowiedzUsuń
  11. [czasem zdarzają mi się rozprawki, wybacz]

    Billy najpierw nie ogarnął o co chodzi woźnemu, najpierw mu daje papierosa, później okazuje się szpiclem. Już miał go zawrócić, może próbować załagodzić sprawę, obiecać poprawę, no tak żeby się nie wkopać bardziej. Najwyżej by sprzątał za niego do końca pobytu w szkole, ale, Merlinie, nie wyleciałby z Hogwartu za nieostrożne pytanie!
    Zaraz się puchasiowi poprawił uśmiech, kiedy Woody zawrócił. Trudno mu było ocenić ile lat mógł mieć mężczyzna. Na pewno był odrobinę starszy od ucznia, ale czy tak znowu dużo? Nie miał zarostu (a przynajmniej takiego Bill nie dostrzegł; wcale nie musiał, w końcu to słuch mu alkohol z dnia poprzedniego wyostrzył a nie wzrok), więc nie dopadła go depresja wieku średniego, na jeszcze starszego nie wyglądał w ogóle. Mógł mieścić się w skali wiekowej mugolskich studentów.
    Czasem szatyn zachowywał się jakby rzeczywiście nie kontaktował. Na przykład wtedy, jak nie powinien dawać się wciągać do gabinetu woźnego jak jakaś pierwsza lepsza przyszłą ofiara brutalnego gwałtu, tak zorientował się gdzie jest dopiero w środku. Ten koleś znajdzie się kiedyś z przysłowiową ręką w nocniku nie mogąc nic zrobić ze swoim życiem poza czuciem beznadziejności, w jakiej spoczął na amen. Także proszę, śmiało molestować, przecież on ma dobry ogar.
    - No jacha.- slogan uczniowski pełną gębą, hę.
    Billy zaśmiał się i jakby już zjarany pokiwał przekornie palcem wskazującym przed nosem Woodyego. Wyjął różdżkę już po raz trzeci tamtego poranka i prostym zaklęciem zablokował drzwi. Nie był to zbyt trudny do wykonania zabieg, aczkolwiek nawet z takim osoba ledwo magiczna (czytaj: charłak) mogła mieć problem. Zresztą puchon zauważył jakiś patyk przypominający różdżkę właśnie leżący w kącie pod grubą warstwą kurzu i postanowił o niego nie pytać.
    Jak już dostał jointa, postanowił się nieco rozgościć. Gabinet woźnego przypominał trochę klitkę pod schodami w rodzinnym domu Billego, aczkolwiek nie było aż tak źle jak można było spodziewać się po człowieku, który od zawsze sprawiał wrażenie ponurego i niezadowolonego z życia. Rozejrzał się trochę i przysiadł na łóżko, które stało, pościelone czy nie, nadszedł ktoś kto pół siadł pół się położył, podtrzymując głowę na ręce zgiętej w łokciu. Coś tam wymruczał pod nosem, że zapomniał i wyjął różdżkę. Znowu. Podpalił koniec i mocno zaciągnął się skręcanym cudeńkiem. Chwilę trzymał dym w płucach, po czym puknął sobie pięścią w klatkę piersiową i wypuścił. Odetchnął głęboko i pozwolił swojej głowie opaść na poduszce. Jak u ciebie w domu, co, Dziki?
    Zaciągnął się drugi raz i rzekł żartem:
    - Często częstujesz uczniów trawką za darmo?- ale nie patrzył na Jacksona, tylko wpatrywał się w sufit, jak gdyby było tam co ciekawego.

    [Znowu. Grr.]

    Bill

    OdpowiedzUsuń
  12. [zakochałam się w zdjęciu.]
    - savannah

    OdpowiedzUsuń
  13. [Miło, że komuś przypadło moje dziecko do gustu. Acz ja wciąż mam nieodparte wrażenie, że mi się gdzieś po drodze noga podwinęła i coś spieprzyłam...]

    OdpowiedzUsuń
  14. [Hahahaha, matko, KOCHAM CIĘ! <3

    A skoro już jesteśmy przy wytykaniu błędów, zauważyłam właśnie... sir Jackson, nie ser. Taak, czyta się jak ser, ale pisze się przez i. ;>]

    OdpowiedzUsuń
  15. [Jasne, ja po to żyję, nie martw sie. Co do pomysłów... Tak sobie myślę, że Lien to go raczej lubić nie będzie, skoro on taki wyrodny i w ogóle, z czysto krwistej rodziny a odrzuca taki zaszczyt bycia czarodziejem. Chyba że coś źle zrozumiałam, nie wiem, jak tak, to gryź.]

    OdpowiedzUsuń
  16. [Jeden pies, dla Lien to jedno i to samo. A jak chcemy zabawnie... Możemy zrobić tak, że naprawdę za nim nie przepada ze względów wiadomych, ale jako że jest przecież dobrze wychowaną panną z dobrego domu, nie pokazuje tego aż tak ostentacyjnie. Ale to jednak widać, mimo wszystko, a on, skoro taki wesoły chłopaczek, może jej robić na złość i łazić za nią jak cień, żeby ją jeszcze bardziej wkurzyć, bo uważać ją może za "wyniosłą gówniarę, która pozjadała wszystkie rozumy i myśli, że jest od niego lepsza tylko dlatego, że umie czarować" czy coś w tym stylu, nie wiem, znasz go lepiej.]

    OdpowiedzUsuń
  17. [Mówisz masz. Osobiście wolę wymyślać, ale wczoraj ktoś mnie opierdolił, więc jak mi jebniesz takim pomysłem, że padnę na zawał, to zacznę]

    Jillian

    OdpowiedzUsuń
  18. [CZEŚĆ KOCHANIE <3 <3 <3]

    Courtney

    OdpowiedzUsuń
  19. [PHI, tyle wczoraj wycierpiałam, że nie ma nawet najmniejszej opcji.]

    OdpowiedzUsuń
  20. [mówisz i masz :D przychodzi mi jednak tylko do głowy, to, że ona mogłaby się wymknąć do wioski jakiegoś wieczoru i on by ją przyłapał. nie wiem, jakiś szantażyk typu "odwal za mnie czarną robotę, to dyrektor się nie dowie, że jego uczennica szlaja się nielegalnie po okolicy i spotyka z dziwnymi typami"
    albo po prostu jakiś szlaban pod jego nadzorem, nie wiem :C]
    Aureole

    OdpowiedzUsuń
  21. [Och, miło mi niezmiernie ;) Oesu, weź tu coś wymyśl ._. Okeey, postaram coś stworzyć sensownego, ale powiedz mi, mają jakoś bliżej się znać czy raczej mijają się tylko na korytarzu?]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  22. Było nudno. Tak cholernie nudno, że owa nuda przytłaczała osobę nawet tak wybitnie nie przyzwyczajoną do bycia przytłaczaną jak Alecto Carrow. W rzeczy samej ją samą. Owszem, z początku perspektywa tego jesiennego weekendu jawiła się niczym jakiś piękny sen, nie możliwe do spełnienia marzenie. Los się chyba do niej uśmiechnął. Pierwszy raz od dłuższego czasu. W końcu dane jej było te kilka dni cudownego spokoju, wolności od wiecznie paplających dziewczynek i głupiutkich chłopców. Przecież wszyscy grzeczni, źli Ślizgoni rozjechali się do swoich domów. A ona została sama. Jak palec. Nawet Amycus wrócił do Edynburga. Aż cała się skrzywiła. No tak, przecież kochany braciszek nie obyłby się bez ciepłego obiadu kochanej mamusi i słów dumy tego sukinsyna. Ojca, znaczy się.
    Sobota mijała jej na nicnierobieniu. Alecto bez większego zainteresowania siedziała na obszernym fotelu w pokoju wspólnym i wgapiała się w skaczące wesoło w kominku płomienie. Raz na czas schylała się do irytująco różowego kubka, popijając całą tą swoją nudę słodką do porzygu gorącą czekoladą. Oj, tego jej było trzeba! Bo przecież to był najlepszy sposób na jesienną chandrę. Podniesienie poziomu endorfiny we krwi. Ale jakoś nie mogła też oprzeć się wrażeniu, że brązowy napój zamieniła by na coś innego. Czterdziestoprocentowego. Oj, tego właśnie jej było trzeba!
    Progi Świńskiego Łba przekroczyła dopiero wieczorem, jakoś nie mogła się wcześniej zebrać. Obrzuciła wnętrze lokalu zblazowanym wzrokiem i podeszła do baru. Zamówiła szklankę Beama z lodem, choć raczej nie spodziewała się go dostać. Barman na pewno przelewał do markowych butelek jakieś siki. Oby tylko nie swoje! Zgromiła go spojrzeniem i nie zostawiwszy napiwku, odeszła ze swoim zamówieniem w poszukiwaniu wolnego miejsca. A raczej niewolnego, bo w całym pubie prócz niej samej znajdował się tylko jeden osobnik. Znany jej z widzenia. Skierowała się do drugiego kąta sali, w duchu licząc, że może jej nie zauważył.
    - Chyba Carrowówna, nie wydaje mi się, żebym ostatnio za kogoś wyszła – westchnęła, odwracając się do niego lekko. – Cóż cię tutaj sprowadza? Moczymy smutki? – upiła solidny łyk paskudnych siur, broń boże whiskacza, wpatrując się w niego z… zainteresowaniem?

    [bagno wciąga. o boże!]

    OdpowiedzUsuń
  23. [To niech się tam znają, czasami mogą zamienić słowo czy dwa, ale Saga raczej trzyma się od niego z daleka, bo przecież to 'facet'. No i Woody teraz mógłby podkraść Herbatce jakąś książkę, o czym dziewczyna zorientuje się dopiero wieczorem. Domyśli się, że to sir Jackson ją sobie przywłaszczył, gdyż wcześniej się nią interesował i chcąc nie chcąc, zbierze się w sobie i sobie przydrepta do jego kanciapy, aby odzyskać swoją własność. Pasuje?]

    Saga

    OdpowiedzUsuń
  24. Spojrzała na niego z widocznym zwątpieniem, jakoś wierzyć jej się nie chciało, że takie to z niego wielkie dziecko szczęścia. Cóż, nie wyglądał. Westchnęła pod nosem, powstrzymała się od uszczypliwego komentarza. Przecież nie zamierzała z nim polemizować. Zamiast tego upiła tylko solidny łyk whiskey i powiodła za nim spojrzeniem. Miał całkiem dobry tyłek. Jak na szkolnego woźnego oczywiście.
    Nie mając za bardzo co ze sobą zrobić, powiodła wzrokiem po całym pomieszczeniu. Jakoś nie miała wcześniej okazji przypatrzeć się kolekcji wiszących na ścianie strzelb czy, o zgrozo, przedziwnych świńskich ryjów. Musieli je chyba zawiesić całkiem niedawno, bo wcześniej nie rzuciły jej się specjalnie w oczy. Wstyd się przyznać, ale bywała tu czasami. I nie miała z tym najmniejszych problemów. Chyba nawet wolała je od wiecznie czyściutkich i lśniących Trzech Mioteł, gdzie strach było zakląć sobie głośniej czy zesrać się w kiblu. No i młodzież szkolna mogła liczyć tylko na wspaniałe, bezalkoholowe trunki. Kremowe Piwo. Alecto takich wymysłów nie pijała. Tutaj przynajmniej czuła się jak w domu. Obskurnym i paskudnym, ale domu. Aż postukała paznokciem z zadowoleniem po drewnianym, nie najczystszym blacie.
    Podniosła na niego wzrok, bez skrępowania sięgnęła do paczki i wyciągnąwszy papierosa, wetknęła go sobie między wargi. Chrząknęła cicho, pochyliła się do niego, licząc, że ten domyśli się, żeby jej odpalić. Po chwili znów się wyprostowała, wypuszczając z ust perfekcyjne kółko. Cóż, choć szlam nie lubiła, nigdy nie miała problemu z mugolskimi zapalniczkami. Za kompletny kretynizm uważała za to odpalanie fajka od różdżki, jak to miał w zwyczaju czynić jej brat. To wyglądało po prostu głupio.
    - A coś ty się taki ciekawy się zrobił? – parsknęła cicho, przyglądając mu się kątem oka. Skiepowała na podłogę, nie chciało jej się schylać do leżącej na wprost popielniczki. Barman nawet się tym nie przejął. – Nawet się nie znamy – chuchnęła mu w twarz, odchylając się lekko na ławie. – Trochę mi się tak w sumie nudzi, możemy zagrać w jakąś durną, pijacką grę. Jeśli tylko chcesz, oczywiście – wzruszyła ramionami. – Nigdy nie… spędzałam sama takich weekendów – widząc jego niezorientowaną minę, podsunęła w jego kierunku pełną szklankę. W sumie sama też powinna wypić swoją, ale jakoś nie chciała się do tego przyznawać. – Proponuję szybko zmienić lokal. Na murek przed monopolowym. Taniej wyjdzie.

    [tak mi się przypomniało http://www.youtube.com/watch?v=MHOkThJFkE0]

    OdpowiedzUsuń
  25. [łodpisać zdążyłaś, ale zacząć to już nie. foch.]

    OdpowiedzUsuń
  26. [Ja to bym wątek chciała, bo on taki... Madafaka ;__;]
    Blake

    OdpowiedzUsuń
  27. [Ja zacznę, dobry humor mam, to i uczynna jestem. Podrzuć tylko jakiś pomysł na relację albo, co pewnie prędzej, miejsce akcji. Bo tak na sucho to ja nic nie wymyślę.]

    OdpowiedzUsuń
  28. [Zmodyfikujmy to - Blake to nie jest taka Puchoneczka, co to boi się, jak ktoś krzyknie czy wyzwie, raczej odpowie tym samym. Woody może ją traktować niezbyt uprzejmie, Carter będzie uważała go za ćwoka, który ma pretensję do każdego, tylko nie do siebie, ale koniec końców zaczną się akceptować, bo 'kto się czubi, ten się lubi'.
    A na konkretne miejsce co powiesz, że Blake dostała szlaban i ma mu pomóc myć podłogi w sali wejściowej?XD Wiesz, zima, błoto, ogólny syf i niezadowolony woźny.]

    OdpowiedzUsuń
  29. Walka ze stereotypami była cięższa od tej z wiatrakami, bo tę drugą prowadził tylko Don Kichot i ten grubas Pancho, a tę pierwszą... Łohoho, na palcach jednej ręki się nie zliczy, nawet na palcach dwóch, bo podejść do innych było tyle, ile ludzi na świecie, ale zamykały się one wokół ciasno obranego schematu.
    I tak na przykład Puchoni zawsze lądowali w składziku. Nieważne, że Ślizgon ma metr sześćiesiąt, a wychowanek Helgi niemal dwa, coś było w tych zielonych gnojkach, że każdy przy nich wymiękał. Albo po prostu zakładali z góry, że ze Slytherinem nie ma co się mocować, bo nie tylko zamkną z pająkami, ale jeszcze w mordę dadzą. Blake na szczęście była inteligentna, a ta broń niewątpliwie stawiała ją na piedestale ponad przygłupimi Wężykami. Nie szarpała się, trochę nawet pojęczała, aby dali jej spokój, wyzwała od kretynów, dupków i kopnęła w drzwi, kiedy już ją uwięzili.
    Potem odczekała, aż sobie pójdą, wyjęła różdżkę i po prost zaklęciem się uwolniła. Nie rozumiała swoich kolegów, którzy w takich sytuacjach zapominali o tym cudownym przedmiocie, który miał służyć do czegoś poza dżganiem między żebra. Tak czy inaczej, kiedy wciąż wściekła postanowiła zemścić się na Ślizgach, zupełnie zapomniała o tym, że ma pecha. Dokładnie w momencie, kiedy chciała walnąć w jednego z nich Upiorogackiem, czyjaś żylasta ręka chwyciła jej nadgarstek, a następnie zaciągnęła do gabinetu.
    - Zamknęli mnie w składziku, pani psor, miałam to tak zostawić i pozwolić, aby Puchoni znów skończyli jako ostatnie pały? - Uniosła zdumiona brwi, nawet nie udając skruchy dla tego, co zamierzała zrobić.
    - Proszę liczyć się ze słowami, panno Carter. Nie będę dociekała, kto zaczął, powinna pani zachować spokój, a tak muszę panią ukarać. Przez następne kilka wieczorów pomoże pani woźnemu Jacksonowi w polerowaniu podłóg. Pomoc mu się przyda. - McGonnagal skrzywiła się lekko, a później nakazała dziewczynie wyjść.
    O tym marzyła, cholera jasna. Nie dość, że będzie musiała użerać się z pieprznikiem na dole, to jeszcze woźny na bank wyprowadzi ją z równowagi. Sama nie wiedziała, dlaczego jest taki cięty na nią, na wszystkich wokół, ale kurna, nie była psychoanalitykiem ani terapeutą, aby się tym interesować.
    O wskazanej porze zapukała do drzwi kanciapy Woody'ego, weszła do środka i podała mu karteczkę od wicedyrektorki, na której zapisane było, co i jak.
    - Ale w ten seksi uniform na bank nie wskoczę. - Burknęła z przekąsem, dostrzegając kota i tocząc z nim zażartą walkę w 'kto pierwszy mrugnie'.

    OdpowiedzUsuń
  30. [Ja nie wiem dlaczego mi się to tak podoba, ale się podoba i ja nic na to nie poradzę. ;___; Tak w skrócie, to się zakochałam, a co!]

    Imogen

    OdpowiedzUsuń
  31. [Nope. Imidżin to taki mój eksperyment tutaj, w sumie.]

    Imogen

    OdpowiedzUsuń
  32. [Bo ja się przewijam jak duch wszędzie, z co najmniej dwoma postaciami, nic dziwnego, joł.
    I generalnie, to mogłabym w końcu przestać się cykać i zadać to pytanie o wątek, bo mi się taki marzy, że łomatkobosko, o.]

    OdpowiedzUsuń
  33. [Pan na zdjęciach jest słodki, o. Do schrupania, wychudzony misiaczek taki <3
    Pomyślmy razem, a pewnie kiedyś zacznę ^^]

    OdpowiedzUsuń
  34. [Hm... To może June zabłądzi właśnie gdzieś, Woody ją zauważy i się wkurwi - będzie ją kojarzył, bo miała u niego sporo szlabanów, ale do tej pory nie przywiązywał do tego wagi. I będzie taki zły, i w ogóle, ale urocza June go jakoś do siebie przekonana i może zaprosi ją na piwo miodowe, hyhy, i się tak skumają? :D]

    OdpowiedzUsuń
  35. [Jutro albo pojutrze, albo popojutrze, okej? ;) Na razie jestem w stanie tylko biernie odpisywać, a nie chciałabym cię jakimś wątkiem na 200 słów uraczyć :)]

    OdpowiedzUsuń
  36. [A tam okropnie.]

    Widać oboje woleliby być w tym momencie w innych miejscach, gdyby to od niej zależało, toby jadła albo leżała na swoim łóżku i czytała, ewentualnie wszystko naraz, aby potem mieć powód do narzekania na upieprzenie wszystkiego wokół, łącznie z bezcenną w jej oczach książką, i okazję do nazwania siebie głupią raz czy dwa.
    Blake, jako fanka kotów i przyszła mama zabójczej ich ilości, patrzyła wzburzona na to, jak woźny traktuje spasionego mruczka. Jaki pan, taki kram, bo kotek prychnął, syknął i wskoczył za szafkę, zapewne w swojej małej główce szykując zemstę na właścicielu. No, ale nieważne, wzięła ten przeklęty mop próbując wyrzucić z głowy wyobrażenia tego, co wcześniej mył i co znajdowało się na rączce, a gdy Woody w mało przyjazny sposób ją ponaglił skrzywiła się jeszcze bardziej i obrzuciła go niechętnym spojrzeniem.
    - Chyba nas czeka. Mam pomóc, nie odwalać robotę za ciebie. - Odpaliła, wlokąc się za nim. Miała jeszcze ochotę dodać, że w sumie po woźnym nie spodziewałaby się umiejętności czytania ze zrozumieniem, ale aż tak wredna nie była, poza tym to on był tu specem od napastliwego tonu. Carter to tylko Puchoneczka, mała, bezbronna, z zasyfiałym mopem w ręku.
    Jakkolwiek zwykle umiała zachować spokój, tak widok Sali Wejściowej z perspektywy kogoś, kto ma ją sprzątać, zmusił ją do użycia brzydkiego słowa. Tak cichutko, pod nosem, bo była przecież dobrze wychowana. Próbowała znaleźć jakieś mało ubrudzone miejsce, ale było to trudne po sobocie spędzonej w Hogsmeade albo na śniegu. Westchnęła ciężko i przeniosła wrok na woźnego.
    - Najgorsze jest to, że te miłe randki nad błotkiem czekają nas przez następny tydzień. - Burknęła, nadal stojąc w miejscu. Jakoś tak nie mogła się przekonać do tego machania mopem, bo chociaż w domu miała swoje obowiązki, podłogę myła matka. Och, za jakie grzechy.

    OdpowiedzUsuń
  37. - Chciałam dać nauczkę kretynom ze Slytherinu, którzy zamknęli mnie w składziku. - Wzruszyła ramionami, jakby takie zachowania były u Puchonów na porządku dziennym. Nie były, tylko Carter była taka głupia, aby odpłacać się pięknym za nadobne tym, którzy zasługiwali na to jak nikt inny. - I nie Ptaszyno, z łaski swojej. Ptaszynę to ty masz w gaciach.
    Wszystko wskazywało na to, że z tym człowiekiem do porozumienia nie dojdzie. Chyba, że by się uciszył i nie raczył niewybredną gadką, ale na to chyba nie miała co liczyć. Znów westchnęła i już miała wziąć się do roboty, kiedy Jackson wyleciał z tekstem, który sprowokował u niej krótki, ironiczny śmiech.
    - Tak sądzisz? O ile wiem, jesteś tylko woźnym, McGonnagal wyraźnie napisała, że mam ci pomóc. Także bardzo mi przykro, sir Jackson, ale rokowania znów uległy zmianie. - Wzięła mopa, wyminęła faceta i zanurzyła brudny koniec kija w wodzie. Przynajmniej ta była czysta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [O FUCK, ale mało. Przepraszam, poprawię się, serio.]

      Usuń
  38. Blake wcale nie była zastraszona, ale nawet gdyby chciała wybić komukolwiek taki sposób postrzegania, toby gówno z tego wyszło. Może gdyby nie miała szaty z borsukiem, wtedy ewentualnie wyperswadowałaby takiemu Woody'emu, żeby nie nazywał jej Ptaszyną. Ale ten to chyba oddzielny, beznadziejny przypadek, któremu cała zgraja olbrzymów nie pomoże.
    Darowała sobie wyjaśnianie mu, że wcale nie stała nad zwłokami Ślizgonów, ostentacyjnie dając wszystkim wokół do zrozumienia, że to ona. Nie widziała najmniejszego powodu, aby się tłumaczyć akurat jemu, poza tym i tak by wiedział swoje, więc jego słowa skwitowała krótkim prychnięciem i przewaleniem oczyma.
    - Bo ja mam poczucie obowiązku. I chcę jak najszybciej odbębnić robotę. A tobie współczuję, że jesteś tak zdesperowany, że z całej masy fajnych tyłków wybrałeś akurat mój. - Chlust, masa wody z niewyciśniętego mopa poleciała na ziemię, mieszając się z zaschniętym błotem i tworząc jeszcze większą breję. Nic to, Blake elegancko rozsmarowała wszystko, czyszcząc może ułamek podłogi, która wciąż mimo wszystko pozostawała cholernie brudna.
    - Ze mnie taka kryminalistka, jak z ciebie pracowity woźny. Rusz się, za to ci chyba płacą, nie? - Przystanęła na chwilę i zmierzyła go znudzonym już spojrzeniem. McGonnagal dobrze wybrała karę, następnym razem Carter nie da już się przyłapać i umieścić w pobliżu tego typa.

    OdpowiedzUsuń
  39. Boby tej odpowiedzi nie dostał, bowiem Carter nie należała do osób, które czują się źle potraktowane przez wybór Tiary. Widać tak miało być, nie miała cech klasyfikujących ją do innych domów, trudno, w Hufflepuffie było jej całkowicie dobrze, mogła połechtać swoje ego tym, że była bardziej ogarnięta od reszty. Fakt, była wyszczekana, ale nie można było jej określić jako buntowniczki, która nie zna innego sposobu rozmowy, niż sarkazm i różne takie. Była zwyczajna, paradoksalnie w swojej zwyczajności odstawała od reszty przeginające w którąś stronę.
    - Nie sądzę, aby twoje spojrzenie było zaszczytem. Może gdybyś był tak powalający, za jakiego chcesz uchodzić, ale, przykro mi, nie jesteś. - Prychnęła i popatrzyła z niesmakiem na peta dryfującego na wodzie, z ciemną otoczką popiołu przy jednej ze stron. Nie żeby miała coś do palaczy, truli się z własnego wyboru i jej matka jarała jak smok.
    - Jeszcze jedna kropla tego syfu wyląduje na mojej skórze, a wywalę ci wiadro na łeb. Robisz to specjalnie. - Odsunęła się od niego, przy czym jej buty dość obleśnie cmoknęły w błocie. Mógł sobie gadać co chce, mógł robić jej na złość, ale nie w ten sposób.

    OdpowiedzUsuń
  40. [Ha! Mam coś! Ale nie wiem czy jest okej, po prostu piszę co mi do głowy przyszło. Tak więc Imogen czasem zachowuje się jakby poczucie humoru miała co najmniej huncwockie i daje się wkopywać w głupie akcje przez zwykły tekst 'ale ty się nie odważysz'. I taka grupka frajerów od Puchasiów, co chce się pośmiać, by ją napuściła, żeby oblała jakimś trudnozmywalnym szlamem czy innym czymś podłogę i ściany na jednym z pięter, żeby zrobić woźnemu na złość, ale wtedy BUM, zjawia się Łudi i moja ma w sumie nieźle przesrane.
    Nie czytałam tego, więc jak czegoś nie zrozumiesz, to mów, nieźle bełkoczę.]

    Imogen

    OdpowiedzUsuń
  41. Jego nagła wściekłość naprawdę szczerze ją zdumiała. Słyszała wprawdzie plotki, że woźny jest charłakiem, ale ona jako mugolaczka nie miała wręcz prawa aby go oceniać, w końcu w jakiś sposób też była wyrzutkiem, nie? Inna sprawa, że Woody był ćwokiem, tego nic nie usprawiedliwiało.
    - Przyjemniaczek się znalazł, cholera jasna. - Burknęła pod nosem, ani myśląc o lataniu po wodę do łazienki, chyba, że woźny ją tam siłą zaciągnie. Wyciągnęła różdżkę, stuknęła w wiadro, abrakadabra i woda znowu czysta. Teoretycznie mogłaby zrobić to samo z podłogą, ale wolała nie kręcić, bo wicedyrektorka pewnie była gotowa na taką ewentualność, a kara za kłamstwo byłaby sroższa od tej za próbę usmażenia kilku tyłków.
    - Nie musisz się na mnie wyżywać. - Rzuciła sucho i wróciła do poprzedniej czynności, jaką było przenoszenie brudu z jednego kawałka podłogi na inny. Carter nie lubiła, kiedy ktoś własne pretensje wyładowywał na niej, bo na przykład teraz nie czuła się ani odrobinę winna, ba, nawet nie lepsza od niego. Ona się do bycia czarownicą nie pchała, nie?
    Swoją drogą, czy to nie było nieco masochistyczne z jego strony? Tak zazdrości czarodziejom, chyba ich wręcz nie lubi, a podjął pracę w miejscu, gdzie wszyscy wokół jak popieprzeni czarują kiedy tylko się da. Nawet w którymś barze zaznałby więcej spokoju, ale w szkole, która miała nauczać używania różdżki?

    OdpowiedzUsuń
  42. Kto by pomyślał, że niewinna zabawa może ponieść ze sobą tak wielkie konsekwencje, ale może od początku. Courtney jeszcze kilka minut temu, może nieco zbyt pewna siebie, albo przesadnie buńczuczna, na pewno nie świadoma cudzej obecności, buszowała w najlepsze po szkolnym składziku pełnym dziwnych ingrediencji, a wszystko to z powodu przeogromnej nudy i własnego, przerośniętego ego. Co ją tam sprowadziło? Śmieszny zakład, gra w wyzwania i brak asertywności, a także wyobraźnia, w której ucierała nosa temu głupiemu Gryfonowi z własnego roku, który pewnie do tej pory siedział za rogiem i śmiał się w niebo głosy, lewie obejmując grubymi rączkami własny brzuch (a może raczej już bojler).
    Court była nieostrożna już od samego początku. Na słowo zaufała grubasowi, że w pobliżu nikogo nie ma, a on sam będzie wiernie stał na czatach i obserwował cały korytarz. Przeświadczona o bezkarności zupełnie zapomniała o zdrowym rozsądku i zgubiła własne poczucie czasu, gdy nieświadoma ryzyka pomału wodziła wzrokiem po wszystkich słoiczkach. Miała wziąć jeden na dowód własnej odwagi i jednocześnie zwycięstwa, ale nie chciała by jej wybór padł na pierwszą-lepszą rzecz. To musiało być coś, co odzwierciedlałoby rangę zadania, do cholery! Coś bardzo rzadkiego, tak bardzo jak łzy feniksa, albo... sproszkowany róg dwurożca, na który teraz właśnie padł jej wzrok. Niewiele myśląc Courtney chwyciła prędko mały słoiczek, okręciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz z nową nauczycielką transmutacji. Triumfalny uśmiech Courtney zamienił się w dziwny grymas przywitany kpiącym spojrzeniem pani profesor.
    To chyba do ciebie nie należy – mruknęła tylko, zabierając słoik z rąk Ślizgonki. Odłożyła go na miejsce, złapała Maberly za łokieć i zaczęła pędzić w bliżej nieokreślonym kierunku. Tempa zwolniła dopiero w momencie, gdy na horyzoncie zamajaczyła jej sylwetka szkolnego woźnego. Cała uradowana przekazała uczennicę w ręce Woody'ego i czym prędzej pognała w stronę zamku.
    Początkowo Courtney była tak zszokowana całą sytuacją, że potrafiła tylko stać w miejscu i przyglądać się obojętnie swojemu nowemu oprawcy. Do tej pory nie wydusiła z siebie ani jednego słowa, założyła tylko ręce na piersi i spokojnie wysłuchała całej tyrady Jacksona.
    - Nie wydaje mi się – prychnęła lekceważąco, z powątpiewaniem kręcąc głową. Nie od dziś na bakier była z pewnymi zasadami i jakoś nie śpieszyło jej się, by coś w swoim zachowaniu zmienić. - Jakieś inne, bardziej przystępne, pomysły?

    OdpowiedzUsuń
  43. [Nie? :C Normalnie mi się smutno zrobiło! Ale zawsze mozesz dołąćzyć do grona fanek Siergieja jako kobieta (czyt.zrobić sobie nową postać).]

    OdpowiedzUsuń
  44. [Och, błagam, nawet mogę sobie poczekać, ale jak zaczniesz to będę MEEEEEEGA wdzięczna, o.]

    Imogen

    OdpowiedzUsuń
  45. [Ach, tak... Wiem. Mam ten sam problem. Chciałam zacząć wątki jak najszybciej i dlatego wrzuciłam pierwsze lepsze zdjęcia. Poszukiwania lepszych nadal trwają ^^]

    Minnie Sunderland

    OdpowiedzUsuń
  46. [A teraz z zupełnie innej beczki - może ochota na wątek?]

    Minnie Sunderland

    OdpowiedzUsuń
  47. [A to to by i chyba do mojej Minnie nie pasowało, no. Postaram cię coś zaraz zacząć.]

    Minnie Sunderland

    OdpowiedzUsuń
  48. Nadmierna dbałość o szczegóły i perfekcja potrafią wykończyć człowieka. Choć właściwie w tej historii wykańczają... kota. Tak. Biednego, niewinnego Napoleona.
    Zacznijmy jednak od początku...
    Esej z zielarstwa pochłonął Minnie do reszty. Zazwyczaj już bywało tak, że jak panna Sunderland za cokolwiek się zabierała, to siedziała nad tym długie godziny, a oderwanie jej od tego graniczyło z cudem. I tak było tym razem. Przeglądając miliony książek, zupełnie niepotrzebne podręczniki i notatki, siedziała nad zwojem pergaminu, nie zwracając uwagi na otaczający ją świat. Nie zwracała uwagi nawet na swojego biednego kociaka, który najwyraźniej był głodny, o czym subtelnie przypominał ocierając się o jej nogi. Przynajmniej z początku, bo z czasem Napoleon i miauczeć zaczął, i drapać jej łydki. Minnie tymczasem potraktowała go tylko krótkim 'zajmij się sobą' i wróciła do eseju.
    Nic więc dziwnego, że kot 'zajął się sobą' i opuścił dormitorium dziewczęcia najwyraźniej obrażony. Minerva jednak zauważyła to dopiero po dłuższej chwili. Jak zwykły esej z zielarstwa mógł ją pochłonąć do tego stopnia, że zupełnie zapomniała o Napoleonie...?! Otuliła ramiona ciepłym swetrem, po czym ruszyła na poszukiwania kota. Owszem, wiedziała, że Napoleon to mądre stworzenie, które poradzi sobie samo, a jednak czuła się bardziej komfortowo, mając go w nocy przy sobie. A przecież zaczynało się ściemniać...
    Przemierzała powoli korytarze Hogwartu, rozglądając się dookoła z uwagą, spodziewając się lada moment znaleźć kota. Liczyła na to, że jeszcze nie odszedł zbyt daleko.
    - Przepraszam... Nie widziałeś przypadkiem czarnego kota...? - zapytała w końcu zrezygnowana, zatrzymując się koło mężczyzny.
    No tak. Głupie pytanie. Czarnych kotów zapewne jest od groma w szkole, a jej Napoleon nie wyróżniał się przecież niczym szczególnym. Oprócz tego, że był właśnie jej.

    [Przepraszam za takie mało kreatywne rozpoczęcie, ale nie mogłam wymyślić nic innego -.-]

    OdpowiedzUsuń
  49. Cóż, widać ktoś tu postanowił sobie zażartować i odebrał moc dziecku czarodziejów, po czym ofiarował ją wspaniałomyślnie latorośli ludzi, którzy za największą magię uznawali niskie rachunki albo królika w kapeluszu. Blake traktowała swój pobyt w Hogwarcie jaki fartowne zrządzenie losu, wrzucenie do świata, o którym dotyhczas zdarzało jej się jedynie czytać czy oglądać w 'Sabrinie - nastoletniej czarownicy'. Wciąż czuła tę nutkę niedowierzania, że ta szkoła serio istnieje, że może machnąć różdżką i robić co chce. Pewnie gdyby darzyła go sympatią, toby woźnemu współczuła, a tak mogła tylko wzruszyć ramionami.
    Na decyzję, że może sobie iść uniosła brwi, nie wierząc. Brzmiało zbyt cudownie, wrócić do wspólnego i uwalić się na kanapie przy kominku, ale rozeźlony ton, jakim Woody mówił wcale nie skłaniał do takich marzeń. Zwłaszcza, że potem wykonał ten dziwaczny gest w stronę wiadra.
    - Co ty ro... - Nie skończyła, bo już ociekała od stóp do głów, a zimne strużki przyprawiały ją o dreszcze. To albo wściekłość, szczęściem woda była prawie czysta, bo mop umoczył w niej raz. He, umoczył. Mop. Jaki zacny żarcik.
    Zacisnęła zęby i wytarła mokrym rękawem mokrą twarz, coby móc oczy otworzyć i dosłownie zgromić Jacksona spojrzeniem. A ten jeszcze chamsko wcisnął jej ten kij do rąk! Niewiele się zastanawiając (za bardzo chciała go w tej chwili zabić), zamachnęła się i mu przywaliła tymże mopem tak, że mokra i zasyfiała końcówka myjąca chlasnęła go po połowie twarzy tworząc na niej mozaikę z błota. Dobrze, że nie użyła tyle siły, co na boisku, bo miałaby na sumieniu łeb woźnego toczącą się po ziemi!
    - Blake. - Odrzuciła kij i trzęsącą ręką zaczęła osuszać się przy pomocy różdżki. - Dokładniej Blake Carter, coby ułatwić ci sporządzenie raportu o atak na pracownika szkoły. Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś ćwokiem? - To było pytanie czysto retoryczne. Nie liczyła na odpowiedź, nie miała zamiaru myć tej podłogi, było jej zimno i odczuwała dziwną mieszaninę złości i rozbawienia.

    OdpowiedzUsuń
  50. [A on taki uroczy i pocieszny :D]

    Daisy

    OdpowiedzUsuń