Francis Moore
VI kl. Ravenclaw
Żyje. Chyba. Spadam. A może już w sumie umieram? Ktoś kiedyś powiedział przy mnie słowo śmierć. Wtedy jeszcze nie rozumiałem jej znaczenia. Wciąż stojąc w oknie wypatrywałem kogoś, kto już dawno wpadł w jej szpony. Można powiedzieć, że istota, którą przedstawiają jako kościotrupa z kosą w ręku mnie czegoś nauczyła. Odpowiedzialności i indywidualności, sprawiła też, że przewodnie hasło mojego życia to - carpe diem. Ktoś kiedyś powiedział też, że by móc nazwać rodzinę, prawdziwą rodziną musi być ona pełna. Wtedy nie rozumiałem co to znaczy. Wiedziałem tylko, że bardzo kocham swojego tatę i bardzo nie podobało mi się to, że mój brat płacze. A jeśli o Lucasie mowa - jest to chyba najważniejsza osoba w moim życiu. Inni mieli matkę, a ja miałem brata. Mogę śmiało powiedzieć, że jemu zawdzięczam swoje wychowanie, bo niestety ojciec, który powinien był to zrobić, wiecznie pracował, tłumacząc się tym, że chce byśmy mieli wszystko. Niestety nigdy nie pomyślał, że do szczęścia potrzebny jest nam on. Prawda jednak była brutalna, tata tęskniąc za mamą nie chciał nas oglądać. Raz dałem mu laurkę. Jakieś krzywo pomalowane serce, po którym bazgrałem przez dobre dwie godziny by pozbyć się wszystkich białych kresek. Pamiętam jak wypatrywałem go przez okno, by dać mu swoje dzieło, tylko po to by następnego dnia odkryć, że to nad czym ślęczałem cały dzień wylądowało w koszu. Pamiętam też jak Lucas wyciągnął pomięty papier z kosza i powiesił sobie nad łóżkiem. Miałem pięć lat.
Najgorszy okres w moim życiu? Zdecydowanie rok gdy zabrakło mojego ukochanego braciszka. Nienawidziłem zamku zwanego Hogwartem, nienawidziłem aż do momentu gdy sam przekroczyłem jego próg. W chwili gdy stary kapelusz wylądował na mojej głowie RAVENCLAW czułem, że jestem szczęśliwy. Wszystko wróciło na swoje miejsce. Znów był on i ja. I choć nie bardzo wiedziałem czemu taki głupek jak ja trafił do domu, w którym mądrość jest w cenie był to scenariusz idealny. W duchu dziękowałem tiarze, za to, że spełniła jedno z moich marzeń. I choć straszny ze mnie leń, któremu do idealnego kruczka z pewnością daleko, często ślęczę z nosem w książkach by nie zawieść starego kapelusza. Czułem się tak jakby ona podejmując taką decyzję oczekiwała czegoś w zamian. Mam nadzieję, że dostała chociaż małą namiastkę. Jestem nastolatkiem.
Zmieniłem się. Szkoła zmieniła mnie. Przesycony samotnością, którą odczuwałem, teraz zawsze otaczam się wianuszkiem ludzi nie chcąc dopuścić do siebie swoich myśli. One mnie przerażają. Gdy jestem sam patrzę na świat racjonalnym okiem. Przeraża mnie. Jego marnota, okrucieństwo i to, jakie stwory rodzi swoim łonem. Mam kilka blizn na nadgarstku. Nie, nie zrobił mi ich kot. Zrobiłem je sobie sam, bo byłem. sam. Gdyby samotność przybierała postać z pewnością zamieniałby się w nią mój bogin. Nie ważne z kim, nie ważne gdzie, ważne że z kimś. Ważne, że nie samemu. Największym koszmarem dla mnie byłoby zamknięcie mnie w cholernej izolatce. Myślę, że ludzie, którzy otworzyliby ją po dobie znaleźliby martwe ciało. Jestem beztroski, roześmiany, otwarty i gadatliwy. Wszyscy, którzy widzą moją personę przemierzającą szkolne korytarze, śmiało mogą powiedzieć to optymista. Jednym z moich największych talentów jest umiejętność sprawiania pozorów. Umiejętność przybierania maski. Prawda wygląda zupełnie inaczej. Jestem pesymistą. Pesymistą z wyboru. Jestem tylko zbyt wielkim tchórzem by pokazać to światu. Ja nie jestem szczęśliwy. Jestem samotny, niezależnie od tego ile ludzi mam wokół siebie. Oni są tylko marionetkami, tłumem, który stwarza iluzję egzystowania w grupie. Szkoda tylko, że każdy może liczyć tylko na siebie. Im szybciej się to pojmie, tym krócej oszukuje się samego siebie.
W przyszłości będę aurorem. To jest zawód dla pesymistów. Nie mając do kogo wracać, nie trzeba obawiać się o życie. Przecież to tylko krótki odcinek w wieczności, którą dostaliśmy.
________________________________________________________________
Pewnie się znamy. Od razu mówię, że rozpisywać się lubię, więc nie jojczeć jak mi wyjdzie troszkę długo. Powiązania wszystkie tak, wolę zdecydowanie zaczynać niż je wymyślać, choć czasem coś mi do głowy wpadnie. Tytuł jak i cytat pod zdjęciem to teks piosenki In Flames - The Chosen Pesymist. Nazwiska pana, którego buźka widnieje u góry niestety nie znam. To tyle mojego bełkotu :)
Odpisuje sobie wedle własnego widzi mi się i bardzo nie lubię jak ktoś się upomina. Ja naprawdę pamiętam tyle, że nie zawsze mam pomysł i nastrój.
Odpisuje sobie wedle własnego widzi mi się i bardzo nie lubię jak ktoś się upomina. Ja naprawdę pamiętam tyle, że nie zawsze mam pomysł i nastrój.

[ <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 <3 ]
OdpowiedzUsuń[czarno-białe zdjęcia, a ja jestem w niebie, o!]
OdpowiedzUsuń[Braciszek <3]
OdpowiedzUsuń[omatulukochana, umarłam, Wincenc <33333333333
OdpowiedzUsuńwszyscy kochają nic niewnoszące komentarze, a ja bym nie przeżyła, bo faceta wielbię.]
Lupin
[ Lubimy Wincenca! I Frania! I o wątek prosimy <3 ]
OdpowiedzUsuńJames&Nira
Lucas nigdy nie chciał być kimś na kształt rodzica dla Francisa. I nie był nim. Nie miał prawa mu niczego zakazywać, nie karał go też przecież. Nie był jego cieniem. Nie łaził za nim i nie gadał, że ma włożyć czapkę, bo dziś zimno. Naprawdę go nie ograniczał. On tylko się trochę martwił. Najzwyczajniej w świecie się martwił. Było to do bólu ludzkie. Wszakże normalnym jest, że człowiek drży o kogoś bliskiego swemu sercu, jeśli ten postępuje nierozważnie i się naraża. A Francis był mu bliski. W gruncie rzeczy Lucas nie miał nikogo innego, kto znałby go tak dobrze i byłby tuż obok, po prostu przy nim.
OdpowiedzUsuńFrancis narażał się aż za bardzo. Lu nie pochwalał tych jego eskapad w wątpliwym towarzystwie, ale cóż on mógł…? Mógł tylko powiedzieć, że mu się to nie podoba, a Franek i tak robił swoje, najwyraźniej mając głęboko w poważaniu fakt, że jego starszy brat miewa czarne wizje, w których to młodszy Moore leży gdzieś w krzakach zakrwawiony, posiekany nożem na kawałeczki czy trafiony jakąś zbłąkaną Avadą.
Franek nie mógł zabronić mu czekać. W sumie Luc równie dobrze mógł tam po prostu siedzieć z tą książką na kolanach i w nikłym świetle kominka czytać do późna, bo miał na to ochotę. Niby jak mu brat udowodni, że jest inaczej…?
- Wcale na ciebie nie czekam – odpowiedział neutralnie, zadzierając głowę w górę, by spojrzeć na Francisa. Przewrócił oczyma na widok jego zbyt radosnej, pijackiej miny. Zaraz potem ściągnął brwi z niezadowoleniem, kiedy to spostrzegł rozcięty łuk brwiowy i sączącą się z rany krew.
- Po prostu czytam. Chyba nie ma nic dziwnego w tym, że Krukon czyta książkę do późna… - dodał i poprawił zmierzwioną przed momentem przez Franka fryzurę. Westchnął cicho, podnosząc się z fotela. Stanął nad swym towarzyszem, by delikatnie ująć w dłonie jego głowę. Odchylił ją nieco i z bliska przyjrzał się paskudnemu rozcięciu. Nic nie mówiąc, wyciągnął z kieszeni szlafroka różdżkę i dwoma łagodnymi ruchami doprowadził do zasklepienia się rany. Kolejnym niewerbalnym zaklęciem oczyścił buzię brata z krwi.
[Och, czyli czasem mój bełkot pełen uwielbienia jest pomocny, miło <3
OdpowiedzUsuńzaproponowałabym wątek, ale głupio mi przychodzić z pustymi rękami. :c]
[ Powiedz mi lepiej jak to się dzieje, że ja nigdy nikogo nie rozpoznaję? :<
OdpowiedzUsuńI dziękuję, dziękuję, samo jakoś tak wychodzi! ]
Lulamae
[dobra muzyka maskuje niedoskonałości świata. nie przepadam za In Flames, jednak ten utwór dobrze uzupełnia kartę. warto czasem popaść w melancholię, jednak mam cichą nadzieję, że jeżeli przytrafi nam się wątek, będzie on w mniej depresyjnych tonach.]
OdpowiedzUsuńLuc przewrócił oczyma, ale też uśmiechnął się, gdy Francis musnął ustami jego policzek. Mogło to być nieodpowiednie, ale jakoś Lucasowi nie przeszkadzało. Wystarczył jeden taki gest, ażeby cała złość z niego uleciała. Z Franka był taki chyba trochę nieświadomy manipulant pod tym względem.
OdpowiedzUsuń- Co co ja? – zapytał, marszcząc lekko brwi, kiedy to manewrował metodycznie różdżką, by usunąć działalność po głupim korzeniu. Chyba nie miewał takich myśli, jak te frankowe o całowaniu. Kochał brata w ten najbardziej braterski sposób, w jaki się dało. Cieszył się, że ma kogoś, o kogo może się troszczyć i naprawdę dziwił się ludziom, którzy twierdzili, że ich relacja wygląda niekiedy na „zbyt bliską”.
- Daj spokój, Fran… Idealizujesz mnie aż do przesady – mruknął, przewracając oczętami. – Ty też jesteś inteligentny, gdybyś nie był, to raczej nie byłbyś w tym domu. Czasami tylko zachowujesz się zupełnie nie jak Krukon. Lekkomyślnie i bez zastanowienia. A uroda to pojęcie całkowicie względne. Myślę, że podobasz się wielu dziewczętom. – Luc zakończył swój wywód lekkim uśmiechem i zmierzwił bratu włosy. Usiadł w fotelu obok niego. Zapatrzył się w dogasający z wolna ogień. W takich chwilach lubiły dopadać go pełne melancholii myśli, jego twarzyczkę osnuwało zadumanie, a w ciemnozielonych oczach niknęły iskierki zwykle w nich obecne.
- Sowa od ojca przyleciała dziś pod wieczór, kiedy to zapewne już balowałeś – powiedział nagle, przypominając sobie o dość zwięzłym i suchym liście. Od śmierci matki pan Moore właśnie taki był, wyjątkowo lakoniczny i skąpy w emocjach.
Lu kontrolnie zerknął na brata. Wiedział, że to właśnie on gorzej dogaduje się z ich opiekunem, choć w gruncie rzeczy powinno być odwrotnie, zwłaszcza, że był okres, w którym ojciec obwiniał Lucasa o cały ten wypadek. Potem to jakoś… trochę rozeszło się po kościach, choć nie znikło zupełnie z głowy starszego blondyna.
- Pisze, że ma mnóstwo roboty w szpitalu i nie wie, kiedy znowu się odezwie, że możemy przyjechać na jakiś weekend, choć to napisał raczej z grzeczności, a nie ze szczerej chęci – powiedział, drapiąc się po podbródku.
[Piękne zdjęcie. Uwielbiam tego pana. Są z Lilją w tym samym domu, w tej samej klasie. Francis jest cudowny. A oni oboje tęsknią za tatą, jak by nie patrzeć. Wątek?]
OdpowiedzUsuńLilja
[To raczej dopuszczalne, w końcu jest czarodziejem. + imię Francis czyta się Fransua?]
OdpowiedzUsuńNick
[Może to i lepiej, "Fransua" kojarzy mi się z portierem-bufonem, nie wiem czemu. Wątek męsko-męski pożądany(w tym całkiem niehomoseksualnym znaczeniu)?]
OdpowiedzUsuńNick
[Nie, po prostu bardzo Cię kocham i w ten oto sposób właśnie postanowiłam okazać swą miłość do Ciebie.]
OdpowiedzUsuń[TO NIE]
OdpowiedzUsuń[Zawsze mogę zrobić wyjątek od swojego jednowymiarowego myślenia i wymyślić całkiem homoseksualne powiązanko. Ktoś wyraża zainteresowanie?:> To ja zacznę, ale nie liczyłabym na nic szczególnego.]
OdpowiedzUsuńPoza przydługimi przemowami, osobami zdradzającymi infantylność i bezczynnością Nicholasa odpychał jak i przerażał Zakazany Las. Był to oczywiście las, mieścił się on niedaleko zamku i nie wydawał się zbytnio nieprzyjazny w świetle dnia. Jednak w nocy, nawet gdy zerknęło się przez okno na pierwszym piętrze zamczyska mrok przecinany grubymi kreskami ponurych drzew budził trwogę nawet u najdzielniejszych. Ślizgon nie myślał o Zakazanym Lesie, kiedy śladami Huncwotów podjął próbę przedostania się "po godzinach" przez mające pozostać tajnym przejście. Myślał raczej o Hogsmeade, które miał ochotę zobaczyć oświetlone bladymi, ciepłymi latarenkami i może załapać się zanim sprzedawca zamknie Miodowe Królestwo. Nie żeby to chuchro, Nick, dużo jadł; nie mógł sobie jednak nigdy odmówić słodyczy z tamtej cukierni.
Jak to zwykle bywa z ludzkimi zachciewajkami, nie dość, że z Hogwartu się nie wydostał to jeszcze przyuważyła go ta bura kotka woźnego, starsza chyba nawet od swego gburowatego właściciela. Najpierw przyglądała mu się jakby oceniała rangę zarzutu, jaki powinien być narzucony młodemu czarodziejowi w gabinecie dyrektora, a później zniknęła za rogiem lecąc na skargę do Filcha. Ślizgon jakoś nie próbował jej łapać, jakby dał się przekonać na jej niewinne ruchy; udawanie, że tylko przechodziła. Dlatego nie śpieszył się zbytnio i - na swoją niekorzyść - z wejściem do podziemnego tunelu gramolił się niesamowicie. Przedłużam tą chwilę najdrobniejszymi detalami, aby pokazać jak bardzo ślimaczył się Goldfarb.
Przejścia w końcu nie znalazł, za to został znaleziony i to przez charłaka we własnej osobie. Nie potrzebny jest za to opis jego kłótni o swoją prawdę, bo takiej ślizgon nie zainicjował. Jakoś nigdy nie kwapił się wyjaśniać ludziom swoich czynów, wtedy także nie zamierzał. Pewnie nie byłby w stanie wymyślić dobrego kłamstewka, powie ktoś, ale ja powiem, że człowiek przyłapany na gorącym uczynku nie myśli z zimną krwią. Nie zawsze.
Takim oto sposobem Nicholas nie dość, że trafił na szlaban(który przecież mu się należał) to jeszcze była to kara polegająca na przyniesieniu paru składników dla Slughorna z Zakazanego Lasu. W ogóle się to siedemnastolatkowi nie uśmiechało; oczywiście, nie przyznałby się do strachu przed egipskimi ciemnościami, jakie panowały między konarami ani do bojaźni przed niepokojącymi szelestami, które z pewnością miał dosłyszeć. Swoją niechęć tłumaczył absurdem zaganiania dzieciaków do pracy gajowego szkoły.
Nicholas nie miał być sam w swej niedoli, jak się okazało. Stał niedaleko hagridowej chatki przez blisko dwadzieścia minut zanim krukon raczył się pojawić. Możliwe, że to ślizgon był trochę przed czasem, ale go to nie obchodziło. Jeżeli się pojawiał to znaczy, że już pora zacząć b a l. Francisa nie bardzo miał okazję poznać, widocznie do tej pory nie rzucił się mu w oczy ani pod nogi ze swoim wyrazistym charakterem (o ile taki zdążył posiąść przez rok życia mniej od Goldfarba). Ale wtedy zmierzył go wzrokiem zakrawającym o zabójcze spojrzenie Bazyliszka. Gdyby ktokolwiek był w stanie określić kolor oczu tego wężowego stworzenia, pewnie byłyby koloru zielonego - takiego jak Nicholasa.
- Masz listę?- spytał po chwili czczego stania na zimnym wietrze. Chodziło mu o listę przedmiotów, które mieli zabrać ze sobą z lasu. Oczywiście, sam dostał połowę tych, wykreślonych niezbyt starannie przez opiekuna Klubu Ślimaka.
Potarł ręce i dopiero wtedy odkrył, że zapomniał rękawiczek.
[nawet nie czytałam, mam nadzieję, że może być.]
[Ja w zaczynaniu też nie jestem najlepsza :c i nie jestem wymagająca, a mam dużo do roboty i chora jestem, i w ogóle byłoby miło. c:]
OdpowiedzUsuńLilja
[Weeeeź, a ja miałam nadzieję, że nikt się nie będzie zmuszał do czytania tej karty, bo to bełkot jest. I w życiu bym nie wpadła, że TO może kogokolwiek do refleksji zmusić.
OdpowiedzUsuńCo do pomysłu na wątek - w sumie to możliwy do zrealizowania. Chcesz zaczynać czy zwalasz robotę na mnie?]
Lew
- Tak, zdecydowanie za dużo wypiłeś. Zobaczysz, na starość wysiądzie ci wątroba od tego alkoholu – Lu wyraził swoje niezadowolenie i lekko zmarszczył brwi. – No już nie krzyw się tak – mruknął, kiedy Francis syknął z bólu. – Bądź mężczyzną, a nie księżniczką na ziarnku grochu – dodał, zostawiając już zagojoną ranę w spokoju. Poniekąd był dumny z siebie. Kiedyś zamierzał zająć się medycyną na poważnie i nawet taka niewinna praktyka mogła mu w tym pomóc.
OdpowiedzUsuń- Pewnie i paru chłopców tobą zainteresowanych też by się znalazło – odparł Luc, wzruszając ramionami. Nigdy nie negował w żaden sposób orientacji seksualnej swojego brata. Akceptował to, bo wyznawał zasadę, że kocha się osobę, nie ważne jakiej płci ona jest. Sam też jakoś nigdy nie określał się dokładnie. Wzrok zawieszał i na dziewczętach i na chłopcach, ale naprawdę bardzo rzadko pozwalał sobie na przywiązywanie się do ludzi. Z tegoż tytułu jego „podboje sercowe” raczej nie oszałamiały swoją ilością. Zdarzyło mu się „randkować” z paroma dziewczynami, ale chyba nie angażował się dostatecznie, bo w końcu i tak spotykał się z delikatną sugestią nie brnięcia w to wszystko dalej. Może był po prostu stworzony do bycia singlem…
- I lubię twoje włosy – dodał przekornie starszy Moore i znowu potargał jasne kosmyki brata.
Lekko zagryzł wargę, widząc jak Franek pochmurnieje. Niekiedy męczyła go już ta napięta relacja, jaka panowała w ich rozbitej rodzinie i tylko dzieliła ją jeszcze bardziej. Nie mógł powiedzieć, że nie ma żalu do ojca o to, w jaki sposób ich wychowywał (czy raczej nie wychowywał), ale przedkładał nadto szczęście ich wszystkich. Niestety Francisa nie umiał do swojej idei przekonać.
Jak za dawnych lat otoczył ramieniem młodszego brata, chcąc okazać mu swoje wsparcie. I jak za dawnych lat spróbował jak najlepiej odpowiedzieć ja jego pytanie.
- Myślę, że tata po prostu wciąż jeszcze nie pogodził się z tym, co się stało. Chyba brakuje mu mamy bardziej niż nam… To znaczy… zrozum… on ją kochał jako kobietę swojego życia. A my… my jesteśmy tym, co mu najbardziej ją przypomina. On nas kocha, ale jednocześnie w pewnym sensie z naszego powodu wciąż cierpi. To nie nasza wina. On musi sobie z tym poradzić. Może i mógłby z naszą pomocą. Gdybyś czasami był w stosunku do niego mniej… sceptyczny… - wyjaśnił powoli i skrupulatnie Lucas, marszcząc przy tym brwi w dość zabawny sposób, jakby chciał przyjąć pozę nie wiadomo jakiego myśliciela. Zawsze tak robił i było to zupełnie nieświadome.
- Och, nie mam co do tego wątpliwości, gdzie byś wylądował, jakbym się tobą nie zaopiekował… Patrząc na te twoje cotygodniowe eskapady… - Lu znacząco uniósł brwi i pokręcił lekko głową, a zaraz uśmiechnął się i mrugnął zaczepnie. – Ale nie mów tak… ojciec naprawdę starał się zapewnić nam jak najlepszy byt, choć może wybrał nieodpowiednią drogę ku temu…
[JAK MOŻESZ?]
OdpowiedzUsuńLew
[Rany <33 Kocham jak ludzie tak ładnie pomysłami zarzucają, bo ja nie umiem. Podoba mi się wizja zalanej ukochanej książki (Remus w końcu przestałby być taką pałką, co się boi cieniowi zwrócić uwagę, że za szybko się porusza po korytarzu!) i na pewno to jakoś rozwiniemy, ye. To zacznę, zacznę, ale najpierw wszystko ogarnę!]
OdpowiedzUsuń[Dobra, tu mnie masz, ale potem wymagam byś mię doceniła, o.]
OdpowiedzUsuń[pff]
OdpowiedzUsuńNick
[a może to ja nie będę mieć nastroju :c BTW ZA MINUTĘ JEST JUTRO TAKŻE TEN SPRĘŻAJ SIĘ]
OdpowiedzUsuńNick
[BO NIE MAM ŻYCIA I PRZESZUKUJĘ TUMBLRA. A tak poważnie, to nie wiem. U ciebie na zdjęciach jest Nicola Vincenc <33]
OdpowiedzUsuńWill/Łapa
[tak trochę ciężko o tęczę w wątku z mordercą, ale... czy gwałt jest wystarczająco optymistyczny?]
OdpowiedzUsuń[Sorry, ale jebłam. XD]
Usuń[to się podnoś, bo chcę odpowiedzi od Lu! chcę wiedzieć, czy narobił w gacie!
Usuńa Francisowi obiecuję miesiące rekonwalescencji, o ile autorka zacznie. długo, krótko - e tam, nieistotnie, bo ładnie zawsze będzie. wolę, żebyś zadecydowała o scenografii, bo akcji.. akcji ja już pomogę.]
Lucas zagryzł lekko wargę. Naprawdę nie lubił rozmawiać z Francisem o ojcu. Może niepotrzebnie więc zaczynał dziś ten temat… Ale, na Merlina, nie mogą wiecznie milczeć na ten temat! Byli cholerną rodziną i wiecznie nie mogło się między nimi źle dziać. Lu głęboko wierzył, że kiedyś ich stosunki z tatą ulegną poprawie, choćby i minimalnej, ale jednak poprawie.
OdpowiedzUsuńPóki co to chyba się jednak na to nie zapowiadało.
- Nie wywalaj tej bluzy, to twoja… - starszy blondas nie zdążył dokończyć, zanim materiał wylądował w kominku - … ulubiona… - mruknął jeszcze, po czym spojrzał na Franka spode łba. Mógłby uratować odzież, wystarczyło sięgnąć po różdżkę i zgasić ogień, ale Lucas nie zamierzał tego robić. Francis musi się kiedyś nauczyć, że trzeba myśleć o tym, co się robi, a nie działać bezsensownie pod wpływem emocji.
Luc też miał żal do ojca za to, że ten się zamknął na świat i ograniczył się do zaspokajania tylko ich wszelkich potrzeb materialnych, że zwalił na sześciolatka obowiązek zatroszczenia się o młodszego Moore’a, że nie kochał ich wystarczająco mocno, by mimo wszystko żyć dalej i być dla nich ojcem, a nie tylko żywicielem.
Ale Luc wciąż też miał w głowie obraz taty noszącego go na barana i grającego z nim w mini Quidditcha. I miał cholerną nadzieję, że ten człowiek jeszcze gdzieś tam istnieje, tylko nie potrafi teraz przedrzeć się przez mur, który wokół siebie wybudował.
- Ojciec przeprosił mnie za to, co powiedział – odparł Lucas beznamiętnie. Twarz mu stężała. Nie znosił, kiedy w ich rozmowach przewijał się ten epizod. – Ale… jak uważasz, Fran… masz pełne prawo tak myśleć – dodał dość obojętnie i wzruszył ramionami. Sam miał problem, jak się do tego wszystkiego ustosunkować. Nic nie było proste i przejrzyste, by wyrobić sobie z łatwością jakąkolwiek opinię.
- Może będzie lepiej, jak pójdę już spać. Im bardziej drążymy ten temat, tym gorsze robi się moje samopoczucie – rzucił Lu nieodgadnionym tonem. Podniósł się z kanapy i ruszył w stronę schodów prowadzących do dormitoriów. – W razie co… wiesz, gdzie śpię… - mruknął jeszcze na odchodnym i rzucił Francisowi krótkie spojrzenie.
Lucas doskonale wiedział, że brat mu nie odmówi, jeśli się tylko postara i ładnie poprosi. Starszy Moore był tako też wyjątkowo usatysfakcjonowany, kiedy obaj stali przed kominkiem, na chwilę przed błyskawiczną podróżą do domu.
OdpowiedzUsuńKiedy wytoczyli się już na dywanik w salonie, Lu rozejrzał się po pokoju z lekkim uśmiechem na twarzy. Wiązał z tym miejscem gorsze i lepsze wspomnienia, ale to wciąż był dom, do którego wracać zawsze będzie w jakimś sensie miło (no, może prawie zawsze).
- Ej, Fran, zaczekaj na mnie! – Lucas szybko podążył za bratem, krzywiąc się nieco z niezadowolenia. Jak zwykle długowłosy robił wszystko bez zastanowienia, na czym często nie wychodził zbyt dobrze. Tym razem najwyraźniej nie miało być inaczej.
Będąc coraz bliżej ojcowskiego gabinetu, Lucas słyszał wyraźniej to i owo. Zagryzł wargę. To była totalna głupota – przyjeżdżać tu bez uprzedzenia i Lu zdał sobie z tego sprawę, jeszcze zanim jego braciszek jak ten szaleniec wtargnął do pokoju. Lucas nie zdążył zrobić nic prócz zakrzyknięcia:
- Poczekaj, nie właź tam tak! – Ale było już niestety za późno. Oczom dwóch nastolatków ukazał się ich ojciec splątany na biurku z jakąś ciemnowłosą kobietą. Oboje zamarli zszokowani na widok niespodziewanych gości.
- Lucas…? Francis…? Co wy tu…? – Pan Moore senior nie zdążył jednak dokończyć pytania, bo Luc pochwycił Francisa w pasie i niemalże wyniósł go z gabinetu. Bardziej zażenowany nie czuł się już dawno i wolał dać ojcu i jego… koleżance czas na doprowadzenie się do porządku.
Lucas poprowadził brata do ich pokoju, który w zasadzie nie zmienił się znacznie odkąd byli małymi szkrabami. W progu starszy Moore puścił rękę swego towarzysza.
- Czyś ty do reszty stracił rozum?! – natarł na brata Lucas, po dość znaczącej chwili ciszy. – Musiałeś tam tak wpadać? Merlinie, Francis! To było zajebiście nieprzemyślane! Chciałbyś, żeby ktoś tak ci zrobił, jak się będziesz gził z jakimś swoich kochasiem?! – Lucas musiał być naprawdę mocno zdenerwowany, bo on rzadko kiedy unosił glos. Teraz stał na środku pokoju i gniewnie wpatrywał się w młodszego brata.
- Nie bronię go do cholery! Próbuję zrozumieć! A nie, kurwa mać, robić wszystko, żeby nigdy nie doszło między nami do jako takiej zgody! – Lucas kipiał ze złości poczerwieniał na twarzy i z groźną miną podszedł do Francisa. – Człowiek ma coś takiego jak prywatność i to się szanuje! Chociaż raz mógłbyś przez sekundę pomyśleć, zanim zrobisz coś głupiego! Albo chociaż zapytałbyś mnie o zdanie! Ale nie, miej mnie w dupie. Kim ja jestem, żeby brać pod uwagę moją opinię! – Zielonooki złapał się za głowę. Już zupełnie nad sobą nie panował, a piętrzące się, do tej pory mocno chowane w sobie uczucia chyba postanowiły jak jeden mąż uzewnętrznić się właśnie w tej chwili.
OdpowiedzUsuńW momencie, gdy Franek wypowiedział się niepochlebnie o kobiecie, Lucasowi twarz stężała. Nie myślał za wiele, po prostu wymierzył bratu krótki policzek.
- W tym momencie zawodzę się na tobie bardziej niż kiedykolwiek, Francis. Nie znasz tej kobiety, nic o niej nie wiesz, nie oceniaj więc, a już tym bardziej nie nazywaj jej w ten sposób! Wiesz, że ona może być czyjąś matką? Chciałbyś, żeby ktoś nazywał twoją matkę dziwką? Cholera, Fran, myślałem, że nauczyłem cię bardziej szanować ludzi… - Lucas czuł, że to wszystko zmierza w złym kierunku. Błędem było przyjeżdżanie tutaj, czy może raczej namawianie Francisa, żeby wybrał się razem z nim.
Jednak nie był to koniec całej szopki.
Do pokoju wpadł ojciec i od razu dopadł młodszego syna. Lucas zaskoczony w pierwszej chwili nie wiedział, co robić. Nie spodobało mu się za to, że ojciec tak niedelikatnie potraktował Francisa.
- Przestańcie! – wydarł się w końcu, zaskoczony siłą swojego głosu. Jednym susem doskoczył do swej jakże wesołej rodzinki i odciągnął ojca od Franka. – Czy wy w ogóle siebie słyszycie?! Naskakujecie na siebie obaj i nie dacie żadnemu czegokolwiek wyjaśnić! Jesteście po prostu popierdoleni! Niedaleko pada jabłko od jabłoni, cholera! Pięć minut w tym domu w waszym towarzystwie i po prostu człowiekowi się odechciewa! – Lu wpadł w jakiś szalony słowotok, którego nic nie było w stanie powstrzymać. – Wiecie, co?! Najlepiej się, kurwa, pozabijajcie nawzajem! Jesteście na dobrej drodze… - z każdym kolejnym słowem głos mu coraz bardziej drżał. Oczy zaszły mu nieprzyjemną mgłą, ale blondyn z całych sił powstrzymywał łzy przed spłynięciem po jego policzkach. Tego wszystkiego było za dużo jak na jeden raz. Cała ta jedenastoletnia odpowiedzialność za Francisa, która spoczywała na jego brakach, teraz doszła do jakiegoś punktu kulminacyjnego i Lucas po prostu eksplodował. Cały też żal z powodu skradzionego dzieciństwa, przymusowej odpowiedzialności i dojrzałości, wiecznie nie mógł tego w sobie tłumić. Pojawił się impuls i mamy wybuch.
Lucas, nie mogąc już dłużej znieść całej tej chorej sytuacji, wyszedł szybko z pokoju. Musiał się gdzieś schować. Padło na sypialnię rodziców, czy raczej ich garderobę. Chłopak usiadł w kącie, chowając się pod wieszakiem, na którym wciąż wisiały ubrania mamy. Jej zapach unosił się w powietrzu, choć może już nie tak intensywny jak kiedyś. Ale się unosił. To prawie tak, jakby ona tu była.
Lu zagryzł wargę niemalże do krwi.
Tak bardzo mu jej brakowało.
[ Aaaaa, to chyba wiem kim jesteś. I nigdy nie możemy dokończyć wątku, Gosh! A teraz to ja mam sesję, żalę się wszystkim, więc i Tobie się pożalę, wiec przez najbliższe dwa tygodnie mogę mieć poślizg, jeżeli w ogóle znajdę siłę, aby wstąpić :< ]
OdpowiedzUsuńLulamae
Lucas siedział w cholernej garderobie i tępo wpatrywał się w rząd garniturów ojca wiszących na wieszaku naprzeciw niego. Drgnął, gdy ich właściciel pojawił się w małym pomieszczeniu i zajął miejsce obok niego na podłodze. Lu wysłuchał wszystkich żalów, nie zmieniając przy tym swojej kamiennej miny. Nawet nie spojrzał na ojca. Nie obwiniał go. Winił ich wszystkich, choć momentami pojawiały się myśli, jak mogły zawinić pięcio- i sześcioletnie dzieci.
OdpowiedzUsuń- Tato… ja to rozumiem. Chcę, żebyś sobie wszystko poukładał, ale nie da się zrobić tak, że te jedenaście lat, podczas których chyba wypadło ci z głowy, że jesteś ojcem, ot tak przestanie mieć znaczenie. Ja też mam do ciebie żal, choć może nie emanuje nim na każdą stronę jak Franek… – Lucas na sekundę przeniósł zaczerwienione oczy na Thomasa, by zaraz potem znowu wlepić je w ścianę. – Jeśli chcesz, możemy zniknąć, wystarczy jedno słowo i będziesz mógł sobie wieść szczęśliwe życie z Natalie, tylko że bez nas. Możemy też ochłonąć, przemyśleć pewne sprawy i może za jakiś czas spróbować porozmawiać o wszystkim bez krzyków… Za jakiś czas, bo teraz nie jestem w stanie na ciebie spojrzeć. - W tym momencie w garderobie pojawił się Francis. Lucas rzucił mu wystraszone spojrzenie i jak na zawołanie poderwał się na nogi.
- Też idę… - wymamrotał niewyraźnie, bąknął pod nosem koślawe pożegnanie skierowane do ojca i minąwszy w drzwiach Francisa, wyszedł z garderoby, a potem z sypialni rodziców. Szybko znalazł się w salonie, kątem oka dostrzegając siedzącą w kuchni kobietę. Zdążyła się już ubrać. Siedziała przy stole z kubkiem z pewnością ostygłej już kawy i wyglądała na wyraźnie zmartwioną. Lucas nie był w stanie wydobyć z siebie głosu, by cokolwiek jej powiedzieć. Schował twarz w dłoniach i oklapł na kanapę, czekając na swojego brata.
[Franek?]
OdpowiedzUsuńBill
[Nic nie mogę poradzić na to, że jestem upominalska I współczuję szyny]
OdpowiedzUsuńNicholas nie był kimś, kogo w razie potrzeby kruczek mógł wrzucić w paszczę lwa, w tym przypadku wilkołaka czy innego straszliwego stwora. Na pewno by się nie dał i prędzej to Francis wyszedłby (albo nie) z Zakazanego Lasu z pewnym obrażeniami, bo ślizgon może nie sprawiał wrażenia bystrzaka, ale jak trzeba było okazywał się nacechowany bystrością umysłu. Prośba, bo tak próbę przekupienia potraktował, nie wywarła na nim większego wrażenia. Na początku szlabanu w ogóle nie miał odbębniać, a jeśli już to na pewno nie samotnie. Jakby się uspokoił i przestał już między drzewami trząść portkami to może by nawet wyczuł słabość krukona i próbował go nastraszyć, bo przecież skoro ślizgon i mieszka w lochach, w totalnym zaścianku jeśli chodzi o uszczelnianie ścian i sufitu, to jest odporny na wszelakie strachy na lachy.
Burknął coś pod nosem niemiło jak niejeden gbur spod Trzech Mioteł, choć mogło to przypominać parsknięcie śmiechem, bo rzeczywiście miał powód do wyśmiania nowego kompana. No na pewno. Czekał na blondasa jakąś chwilę i teraz miał iść sam, a za narażanie życia dostać parę srebrnych sykli. Mowy nie było!
- A co, strach obleciał?- zaszydził. Prawdę mówiąc, Goldfarb sam bał się tego, co mogli napotkać choć lista zawierała tylko cztery proste składniki. Jakieś roślinki, coś w tym stylu. Żaden z nich pewnie nie miał ochoty się karteluszkom przypatrywać, bo to nie one obronią ich przed niebezpieczeństwem.- No chodźże.
I złapał go za nadgarstek, co mogło wyglądać bardziej jakby chciał mu go wykręcić, niżeli jak miły gest. Pociągnął go bez pytania pod bramę oddzielającą błonie od lasu i wygrzebał z kieszeni klucz, który dostał od gajowego. Otworzył, coś zaskrzypiało i obaj weszli na niezbyt przyjazne tereny. Im głębiej szli tym więcej niepokojących dźwięków słyszeli i choć Nicholas spodziewał się takich, nic nie mogło go przygotować na pokaźnych rozmiarów pająka, który SPUŚCIŁ się na sieci prosto na jego głowę, już na dzień dobry tak. Ślizgon podjął niezdarną próbę zrzucenia pajęczaka na ziemię, ale ten mu się w długie włosy zaplątał i biedak nie mógł nic zrobić oprócz znoszenia duszącej chęci na piśnięcie jak mysz, albo gorzej - jak baba.
- Zdejmij go.- powiedział przez zęby do towarzyszącego krukona, ledwo powstrzymując się od wzdrygnięcia się na myśl, że coś tak brzydkiego i możliwie jadowitego łazi mu po głowie. Nie pomyślał jednak, żeby wyjąć różdżkę i wymyślnym zaklęciem pozbyć się niechcianego...gościa.
Nick
Lucas sprawiał wrażenie sparaliżowanego. Bezwiednie pozwolił się pociągnąć do kominka i przenieść do domku letniskowego. To miejsce miało dla niego istotną wartość, bo tu właśnie zazwyczaj spędzali razem wakacje i mogli choć przez chwilę zaznać dziecięcej beztroski. Tym razem nie wyglądał, by ujrzenie znajomych wnętrz wywarło na nim jakiekolwiek wrażenie.
OdpowiedzUsuńBlondyn westchnął cicho i zmartwione spojrzenie przeniósł na Francisa. Głos mu wiązł w gardle i Lu nie wiedział kompletnie, co odpowiedzieć. Otoczył brata ramionami i przylgnął go niego, zamykając go w dość niepewnym uścisku.
- Przepraszam, Fran – wyszeptał nieporadnie. Zacisnął powieki, znowu czując zbierające się pod nimi kropelki. – Nie mogę uwierzyć, że podniosłem na ciebie rękę. To nie… ja nie… po prostu za dużo tego wszystkiego – dodał nieco łamiącym się głosem i zacisnął pięści na ubraniu Franka. Ciałem Lucasa wstrząsnął niemal bezgłośny szloch. W takim stanie nie był już od bardzo dawna. Do tej pory wmawiał sobie, że nie może pozwolić sobie na chwile słabości, że musi być silny, że musi być oparciem dla Francisa. Jednak wiecznie nie da się ignorować swoich uczuć, a tych nazbierało się w otoczonym murem serduchu Lucasa bardzo dużo, zwłaszcza tych negatywnych. I to wszystko tak tłumione urosło do niebotycznej rangi i w końcu miarka się przebrała.
- Nie powinienem w ogóle cię namawiać na tę wizytę – teraz głos starszego blondyna był ochrypły. Chłopak odciągnął od swojego ciała wątłe ramiona brata, spojrzał mu smutno w oczy i westchnął. Dzielnie otarł swoje policzki z wilgotnych strużek. – Ja… zrozumiem, jeśli każesz mi spadać samemu do zamku – powiedział, wzrokiem umykając gdzieś w bok. Dostrzegł ramki ze zdjęciami stojące na gzymsie kominka. Jedno z nich przedstawiało ich dwóch jako małych szkrabów, obejmujących się przyjaźnie i szczerzących się do aparatu. Lucasowi wielka kula opadła na dno żołądka na myśl, że to było i dawno minęło.
Lucas odsunął się i opadł ciężko na staromodną kanapę. Przyciągnął nogi do klatki piersiowej, a głowę wsparł na złączonych kolanach. Było mu w tej chwili ciężko. Wciąż miał w głowie wrzeszczących na siebie Francisa i ojca, a przed oczyma raz po raz przewijała mu się scena, w której uderzył brata. Jak mógł coś takiego zrobić? Przecież brzydził się przemocą. W tej chwili chyba brzydził się też samym sobą.
[Z bólem serca przyznaję, że mam pierdolone zaniki pamięci i nie potrafię się już w niczym zorientować. Obiecywałam z tobą zacząć czy coś, bo nie ogarniam?]
OdpowiedzUsuńLew
[Męczyliście mnie to przylazłam XD]
OdpowiedzUsuń[Nie upominam się, ale mi się nudzi i bym przyjęła każdy odpis od biednej jednorękiej bandytki. Hę?:D]
OdpowiedzUsuńNick
[dopiero teraz przeczytałam. Tak, Bill. Dziki Bill]
OdpowiedzUsuńBilly/Nicky
[Już możesz się do mnie z powrotem zacząć odzywać. <3]
OdpowiedzUsuń[Tak, tak, Ty zawsze tak mówisz. :P Coś po drodze spieprzyłam, ale to nieważne. Dziś Ty myślisz za mnie. <3]
OdpowiedzUsuń[no nieeee, ja tu chciałam to na Ciebie od świata zrzucić, nooo ;<]
OdpowiedzUsuń[Krzyczysz na mnie, chrzanisz głupoty i się w sobie zamykam przez Ciebie. ZNOWU. Ale już dobra, dobra, niech Ci będzie. Pomyślę sprzątając, MOŻE na coś wpadnę. I nie mów mi o szacunku do tradycji, bo ja, w przeciwieństwie do Lien, jestem z zamiłowania anarchistą i z wielką przyjemnością burzę wszelki ustalony ład i porządek.]
OdpowiedzUsuńLew nigdy nie wierzył w to, że charakter można dziedziczyć. Wygląd można, owszem, czemu nie, przecież to logiczne i naturalne wręcz, ale nie osobowość, nie i tyle, bo on tak chciał. Oczywiście sensu najmniejszego to nie miało, bo służyło tylko jako usprawiedliwienie się przed samym sobą, że się odziedziczyło po ojcu coś więcej niż cholerne podobieństwo z zewnątrz, że toćka w toćkę Lew ojca przypominał z mordy. To mógł jeszcze jakoś przełknąć, zawsze mógł być przecież rudy czy coś, nie? Ale nie, nie mógł przełknąć tego, że odziedziczył paskudny charakter ojca. Nie i tyle. BO ON TAK CHCIAŁ.
OdpowiedzUsuńJak kilkoma słowami opisać Iwana Aristowa? Despota z żelaznymi zasadami, który wymaga od wszystkich tylko nie od siebie. Lubi rządzić, lubi wszystko i wszystkich kontrolować. Lew też lubił. I właśnie to go najbardziej przerażało. Ma chłopaczyna problemy życiowe, nie? Dzieci w Afryce głodują, Amerykanie umierają, bo za dużo żrą, a on się przejmuje tym, że rodziciela przypomina. Życiowe, nie powiem. Bardzo życiowe.
No i miał problem. Bo mu się nie podobało, że własnego zachowania nie kontroluje, zwłaszcza w chwilach, kiedy miał ogromną ochotę własnej siostrze oczy wydłubać, bo okazało się, że dziewczę nieprzystosowane do społeczeństwa wręcz skrajnie i zachowuje się, jakby je prawie co z buszu wypuścili. W związku z tym Lew, jako przykład odpowiedzialnego starszego brata nie omieszkał dopaść jej, gdy tylko pojawiła się w pokoju wspólnym Krukonów, złapać za fraki, wywlec na środek i przy ludziach zrobić scenę, że jest głupią gówniarą.
Przekleństwa leciały zarówno po rosyjsku jak i po angielsku, więc Krukońska społeczność mogła sobie popatrzeć, zwłaszcza jak się dziewczę na koniec poryczało, strzeliło focha i zwiało do swojego dormitorium.
Szkoda, że nie mógł jej wsadzić szlabanu, uziemić czy coś. Dla zasady. Bo jest głupia, po prostu. A on starszy i mądry, więc usprawiedliwiał się sam przed sobą, że wcale nie zachował się jak idiota i ojciec, opierniczając ją przy publiczności. Od ojca przecież dostałaby jeszcze po twarzy, o. Co najmniej, bo w domowym zaciszu zwykle w ruch szły jeszcze różdżki. A co, wesoła rodzinka, nie?
Lew, wściekły na cały świat, z miną płatnego mordercy, padł na jeden z wolnych foteli nieopodal kominka i zajął się rozważaniem sensu istnienia. BO TAK. Bo takie miał w tej chwili widzimisię. Nie uszło jednak jego uwadze, że jakieś chłopię wbija w niego swoje ślepia. Było to o tyle dziwnie, że pozostali uczniowie skwapliwie zajęli się swoimi sprawami, bo wiadomo, że Lwa się nie drażni, jak urządza siostrze awanturę. Ten ewenement jednak chyba jeszcze tej zasady nie poznał.
Zginie marnie, nie?
- Ty co, siostry nie masz, żeś taki zainteresowany?
[Patrz, jaką patologię trzasnęłam. Aż sama siebie zadziwiłam.]
Lew
[Misiu-pysiu, jakie on ma podejście do statusu krwi?]
OdpowiedzUsuń[No i wszelkie pomysły poszły się chędożyć, o. Dobra, jedyne, co mi sensownego przychodzi, to znowu wątek tego nieszczęsnego narzeczeństwa, mlah. W sensie ja to widzę tak, że kiedyś tam ojciec Lien mógłby się przymierzać do tego, żeby ją za Francisa wydać, ale potem się wydało, że on promugolski jest, a w każdym razie nic do tych szumowin nie ma. No ale że w sumie z niego nie taka zła partia jest, to wysłał córkę, żeby mu zrobiła pranie mózgu i nakierowała na właściwe tory. Problem tylko polega na tym, że Lien bardzo nie chce za niego wychodzić, bo uważa, że on z tym swoim optymizmem to dzieciak jeszcze i ni w pięć, ni w dziesięć się na męża nie nadaje, a on, skoro się jakoś przypadkiem o tym dowiedział, mógłby starać się jej udowodnić, że potrafi być poważny. Słowem mówiąc - nie przepada za nim, a chopak mógłby przeżyć szok, że średnio się z tym kryje w szkole, choć na tych wszystkich obiadkach jest ucieleśnieniem wszystkich najlepszych cnót. No, z tym że tu ino oni nie mogą się pobrać, zaręczać czy cokolwiek, więc musiałoby się skończyć na tym, że Lien się nie udało go naprostować, więc się ojczulek wkurzył i zaczął szukać dla córy kogoś innego.
OdpowiedzUsuńMatko, ale dno. O.o]
Lucas milczał, pozwalając bratu mówić. Delikatnie przymknął oczy pod wpływem drobnego dotyku, którym był obdarzany. Powoli uspokajał się, wyciszał, jak gdyby bliskość Francisa działała lepiej niż melisa. Lu wziął głęboki oddech, ale zanim oczy otworzył, Franka nie było już obok niego. Starszy Moore może i chciał zatrzymać brata, jednak do głowy mu przyszło, że Francis może chcieć chwilę pobyć sam. A Lu nie zamierzał mu w takim razie przeszkadzać.
OdpowiedzUsuńBlondyn przez długi czas siedział więc na kanapie, nie zmieniając swojej pozycji nawet o milimetr. I choć w pewnym momencie jego kość ogonowa dawał już nieznośnie o sobie znać, to Lucas chyba był myślami gdzieś daleko i kompletnie ignorował wszelkie bodźce z otoczenia.
Nagle poderwał się jak rażony piorunem i żwawym krokiem ruszył na górę. Odnalezienie Francisa nie zajęło mu wiele czasu. Nietrudno było się domyślić, że chłopak schował się w ich wspólnym pokoju. Lucas nacisnął klamkę i ostrożnie wszedł do pomieszczenia. Zlokalizował brata na jego łóżku. Podszedł, przycupnął na skraju materaca, by zaraz jednak położyć się obok i niepewnie otoczyć Francisa ramionami. Nie wiedział, czy młody śpi, czy nie, jakoś w tej chwili mało go to obchodziło. Po prostu chciał poczuć, że on jest tuż obok. Mogło to być dziwne, dla niektórych niewłaściwie, ale Lucas do tego właśnie był przyzwyczajony i głęboko w poważaniu miał zdanie innych na ten temat.
- Kocham cię, braciszku, i nie chcę, żeby cokolwiek nas rozdzielało – powiedział cicho, nie zastanawiając się głębiej nad tym, czy Franek go słyszy. Wsparł policzek o ramię chłopaka i odetchnął głęboko. Lucas nigdy nie afiszował się ze swoimi uczuciami, a dziś na wierzch wylazło ich co nie miara. Po prostu każdy ma swoją kruchą granicę wytrzymałości…
[no pressure, poczekam.]
OdpowiedzUsuń