czwartek, 31 stycznia 2013

"Można się przyz­wyczaić do te­go, że się nie można przyzwyczaić."


Everything I know is wrong 
Everything I do just comes undone


Tumblr_ll6zqnsg0g1qe4nyno1_500_large

Adam Wroński
różdżka: 12 3/4 cala, jarzębina, róg jednorożca
bogin: pełnia (kiedyś czerwony kapturek)
wychowanek Domu Lwa, później szukający w drużynie Harpii z Holyhead
dwudziestopięciolatek spod znaku skorpiona
beznadziejny w szachy czarodziejów


Ojciec - Tomasz Wroński, 45 lat, niegdyś gryfon
W rodzinie Wrońskiego nigdy nic nie liczyło się bardziej od gry w Quidditcha. Nikt nie przejmował się zbytnio czystością krwi swoich potomków ani tym czy są jakoś specjalnie uzdolnione pod kątem edukacji. Od kiedy pradziadek Tomasza odkrył w sobie zdolności charakteryzujące szukającego, w domu Wrońskich nie było innego tematu. Jasnym było, że miłością do tegoż sportu zarazi swojego syna, a on swojego. Tym sposobem w rodzinie tej w momencie narodzin syna Tomasza było dwóch pałkarzy, jeden obrońca i dwóch ścigających, do których najmłodszy z Wrońskich po latach dołączył ze swoją zasłużoną pozycją szukającego. Czasy brzydkiej, polskiej polityki nie odcisnęły na czystokrwistej rodzinie specjalnego piętna dając czarodziejom szansę na spokojne, szczęśliwe życie. Wówczas Tomasz także przeszedł na wczesną emeryturę (zaraz po zostawieniu po sobie śladu w historii Quidditcha opracowując zwrot nazwanym na jego cześć Zwrot Wrońskiego) i odszedł z drużyny Goblinów z Grodziska w nadziei na wychowanie kolejnego, świetnego gracza. Wobec jedynego syna był zasadniczy i rygorystycznie podchodził do wszelkich uciech chłopaka, który jednak kochał wykonywany w szkolnej drużynie sport i nie dorastał w chorobliwych ambicjach. Grał dla uciechy, pod dumnym, aczkolwiek zawsze czujnym okiem ojca, którego zawiódł swoją nigdy nie poskromioną pychą.
Matka - Audrey Wrońska (Brown), 45 lat, niegdyś gryfonka
Urodziła się i wychowywała w Londynie, w rodzinie zdeklarowanych zdrajców czystej krwi popierających prawa mugoli. Drogi jej i Tomasza skrzyżowały się dopiero w Hogwarcie; była to miłość, można by rzec, od pierwszego wejrzenia i oboje byli w szkolnej drużynie grającej w Quidditcha. Audrey była ścigającą, która od zawsze miała fory u kapitana drużyny, który (choć sprawiedliwy) kochał się w niej od drugiej klasy. Rzadko widziano ich osobno, a kiedy już razem to trzymających się za ręce. Nic więc dziwnego gdy w momencie ukończenia szkoły Audrey przyjęła zaręczyny swojej sympatii właściwie od razu i trzy lata później urodziła mu zdrowego syna, którego starała się chronić przed (jak jej się wydawało) chorobliwymi oczekiwaniami ojca. Można też powiedzieć, że rozpieszczała swojego pierworodnego. O jej rodzicach mało wiadomo, acz ona sama wspomina ich jako dobrych, byłych puchonów z poczuciem humoru.

Adam był osobą wrażliwą na zaczepki już od pierwszej klasy w Hogwarcie. Co prawda nie bił się i z czasem zaczął panować nad powodującą kłótnie adrenaliną, jednak pewna zuchwałość mu pozostała. Szczególnie nie mógł ścierpieć ślizgonów. Tych wrednych, nędznych karaluchów nie starał się wystrzegać mimo widocznej awersji; wręcz przeciwnie, szukał i korzystał z okazji do udowodnienia im kto jest lepszy. Miał ku temu wiele powodów, jak choćby wygrane mecze Quidditcha, Puchary Domów i inne nagrody ilością przeważające nad tymi zgarnianymi przez Slytherin. Tak więc za jego czasów Gryffindor wiódł niepodważalny prym i z reguły nie zdarzało się, aby w czymś byli najgorsi, lub choćby gorsi od swoich głównych rywali, co wprawiło kapitana gryfońskiej drużyny w okropną pyszałkowatość i ze zwykłego (trochę nadto impulsywnego, ale dającego się znieść) czarodzieja zrobił się z niego prawdziwy maniak, który każdą przegraną kwitował tupaniem nogami niczym kilkuletni dzieciak i przeżywaniem jak mrówka okres. Kiedy zaś coś mu się udało, zadzierał nosa jak nikt inny i potrafił sam wszcząć konflikt, z którego zwycięsko wychodził coraz rzadziej a jeśli już to dzięki przyjaciołom, którzy mimo widocznej zmiany kolegi postanowili stać za nim murem. W ciągu ostatnich szkolnych lat Adamowi nie przytrafiło się nic co zmieniłoby jego punkt widzenia swojej osoby, dlatego z Hogwartu wyszedł pewny siebie i niedalekiego sukcesu, który oczywiście miał dotyczyć pola, w którym czuł się najlepiej - Quidditcha. W młodym wieku (20 lat) zaciągnął się do Harpii z Holyhead odrzucając zaloty swojej koleżanki ze szkoły, która ze smutku i zgryzoty zamieszkała samotnie w jakimś lesie na terenach Szkocji. Adam wówczas był bowiem zbyt pochłonięty rządzą kariery, aby przejmować się kobiecymi zachciankami małżeństwa, a później dzieci; o swej miłości do ów czarownicy przekonał się dopiero po czasie, kiedy słuch o niej zaginął nawet w rodzinnej mieścinie.

Pewnego dnia odbył się mecz przeciwko Armatom z Chudley. Po wygranym dla Armat meczu podszedł do ich zawodnika i wyzwał go na czarodziejski pojedynek. Umówili się nań niedaleko boiska o zmroku i tam też ślizgon się nie stawił postanawiając pogrzebać szkolne zwady i zająć się świętowaniem wygranej. Adam jednak przybył (w głowie obmyślając jakie szyderstwa może rzucić wobec przeciwnika w czasie walki) i zorientowawszy się z bycia wystawionym do wiatru, miał zamiar wycofać się z pola. Napotkał wilkołaka; takiego, któremu dużo czasu nie trzeba było do doskoczenia i zadrapania nieostrożnego chłopaka. Adam uciekał w popłochu z rozdartą na plecach koszulą czując gorąco i niedowierzanie. Umknął stworzeniu pod osłoną ciemnych chmur, które skrywały księżyc w pełni.

Do tamtej chwili bagatelizował sprawę. "Zostanie mi blizna" powtarzał sobie bez przekonania "nic mi nie będzie" mruczał przed pierwszym po tym incydencie treningiem. Kulawy już i tak domek z kart zburzył mu trener Harpii zaniepokojony stanem nie tyle fizycznym co psychicznym zawodnika. Mianowicie wysłał na badania w których wyszło na jaw nabyte wilkołactwo Adama. Trener nie mógł trzymać takiego zawodnika, a patrząc na to z perspektywy ponad dwudziestu lat trudno nie zgodzić się z jego decyzją: prawnuk sławnego Wrońskiego nie był zdolny do gry, oprócz tego zagrażając współzawodnikom. Do tego dochodziła ogólna niechęć do wilkołaków wśród magią obdarzonych, która na zawsze uniemożliwiła mu uczestnictwo w meczach (oraz utrudniła znalezienie stałego zarobku), co prasie wytłumaczyło się "nieuleczalną kontuzją". Rzeczywiście, było to nieuleczalne kalectwo.

Mężczyzna (pozostawiony bez pracy, wyklęty przez zawiedzionego ojca i pogrążony w żalu nad swoją głupotą sprzed roku) zamieszkał na północnym krańcu Hogsmeade; wioski umieszczonej niedaleko jego Hogwartu, szkoły magii i czarodziejstwa której był absolwentem. Zaczął utrzymywać się z pokątnego sprzedawania uczniom nie tylko gadżetów, które kupował w Londynie(bo w wiosce nie były dostępne), ale też handlowaniem papierosami i takimi różnymi dla młodych niedozwolonymi. Adam nie tylko paradoksalnie zatęsknił za widokiem starego zamku, ale także żywił nadzieję, że ci którzy go pamiętają nie będą mu wypominać porażki tak jak robiła to rodzina. W duchu zaufał prawie nieznajomym ludziom, że zostanie przez nich zaakceptowany i że nie będą o nic pytali. Przede wszystkim chciał uciec tam, gdzie w końcu zdobyłby spokój ducha akceptując swoją odmienność (zastanawiając się gdzie do licha znajduje się jego szkolna miłość, którą tak podle potraktował przed laty). Podczas pełni z obrzydzenia do siebie chowa się w Zakazanym Lesie. Nad ranem, gdy staje się na powrót człowiekiem zastanawia się, czy nikogo znów nie skrzywdził.


And everything is torn apart 

[?]
Czymś szor­stkim i łagod­nym, czymś cham­skim i grzecznym,
Czymś swoj­skim i czymś dziw­nym, czys­tym i wszetecznym,
Miej­scem, gdzie błazen z mędrcem schadzki so­bie czynią:
Te­go wszys­tkiego jes­tem i pragnę być skrzynią,
Za­razem gołębicą i wężem, i świnią! 
F. Nietzsche



M I L O    D A V I E S
12 czerwca '60 || Ravenclaw, klasa VII || Głóg, 9 i 1/2 cala, włos testrala || Bobrokaczka || Cichosza!


   Kiedy masz jedenaście lat, magię i czarodziejskie stwory znasz jedynie z baśni, a nagle przez okno wlatuje sowa z listem w dziobie, machinalnie wzrokiem szukasz ukrytej kamery. Zaglądasz pod serwetki, do wazy z zupą, a nawet wciskasz głowę do komina, podczas gdy ptaszysko siedzi i patrzy na ciebie z wątpliwościami, czy aby na pewno dobrze trafiło. W końcu, gdy nawet mama wydaje się być szpiegiem, podejrzliwie wyciągasz rękę w stronę pierzastego i wyrywasz kopertę. Sowa huczy oburzona i odlatuje, machnięciem skrzydeł strącając stojący na parapecie kwiatek. Później posprzątasz, teraz trzymasz w dłoniach coś o wiele ciekawszego, niż kawałki donicy. Czytasz, czytasz, a oczy pchają się na wolność, poza obręb orbit. Śmiejesz się do rozpuku, widząc listę potrzebnych rzeczy: różdżka, kociołek, szata czarodziejów, jakieś żabie oczy… Robisz pierwszy, pewny krok w stronę kominka, aby spalić ten naprawdę świetny żart. Każdy następny ruch równa się dodatkowa wątpliwość, bo przecież to wszystko jest takie dopracowane, niejasności wyjaśnione (co to ‘mugol’?) i do tego ta sowa! Z lekcji biologii wiesz, że te stworzenia są bardzo trudne do wytresowania, a ta czekała, aż wyjmiesz jej z dzióbka przesyłkę. Twoja ręka nieświadomie dotyka wosku, którym list był zapieczętowany - nie wygląda na odcisk monety, tylko prawdziwy znak szkoły. Krok za krokiem, aż znalazłeś się wystarczająco blisko kominka, aby wrzucić do niego list, ale nie robisz tego. Siadasz na fotelu i czytasz wszystko jeszcze raz, kodując zawarte w tekście informacje. Na końcu podpis ‘Minerwa McGonnagal, wicedyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie’…
   Tiara wrzuciła go do Ravenclawu, nie miał pretensji, bo tym z kolei brakowałoby sensu. Z ogólnego podsłuchu rozmów w przedziale wyciągnął wnioski, że najfajniej byłoby właśnie tam albo w Slytherinie. Może to kwestia tego, że osoby dzielące z nim miejsce później trafiły do tego drugiego domu, logicznym więc jest, iż nie mogły wyrażać się pozytywnie o gryfońskich ciołkach czy puchońskich ciotach, a dołączenie do wszechwiedzących mądral wobec tego nie wyglądało tragicznie. Zastanawiał się tylko, gdzie mu do prymusa, który za cel życiowy postawił sobie zdobycie najlepszej oceny w każdej dziedzinie podczas gdy on, choć inteligentna bestia z niego, nigdy do mozolnej nauki nie czuł wielkiej namiętności. Cóż, po sześciu latach i SUMach móże się poklepać w ramię i rzec 'Jest wporzo, brachu', bo nauka o czymś w jego mniemaniu nienormalnym przychodziła łatwiej, niż matma czy historia. Chociaż nie, wróć. Historia, nawet ta magiczna, w każdym przypadku doprowadza do tego, że Milo słodko chrapie w towarzystwie innych na wpół śpiących uczniaków. Co za tym idzie - łatwo się domyślić, że Davies to żaden ewenement. Ot, typowy siedemnastolatek, nie nad wyraz dojrzały książkowy amant, nie interesuje go przyszłość, hormony buzują i z automatu doprowadza wszystkich do szewskiej pasji.  Jako zodiakalny Bliźniak ma dychotomiczną naturę, w zależności od humoru będziesz mieć do czynienia albo z przemiłym, pomocnym i wiecznie suszącym zęby chłopakiem, którego nie sposób nie lubić; z kolei wystarczy jeden czynnik nie po jego myśli, by zaczął odnosić się do reszty opryskliwie i tak, aby nie tylko on miał spieprzony dzień. Nie uznaje zasady zachowywania swoich wątów dla siebie, jak coś mu nie pasi, to o tym mówi, nawet jeśli może stracić przez to całą furę znajomych. Na którąkolwiek z wersji Milo nie trafisz, to i tak przez każdą przemawiać będzie doza egoizmu - w pierwszym wypadku to potrzeba wysłuchiwania pochwał i bycia w centrum uwagi, w drugim zaś nie pozwoli zapomnieć o swoim złym nastroju. Całość jego charakteru idealnie zamknie wypowiedź jednej z uczennic - "Potrafił sprawić, że czułam się jak najszczęśliwsza osoba na świecie, ale z palcem w dupie umiał wrzucić mnie w najgorsze bagno'.
   Czy Kruczek to typ, na widok którego panny piszczą, a faceci zazdroszczą? Dobre pytanie. On sam uważa się za dość atrakcyjnego, ale kompleksów ma od groma, czasem użala się nad sobą jak baba. W jeziorze pływa tylko wtedy, gdy jest mało ludzi wokół, bo wstydzi się swoich kościstych nóg i ramion, ciągle poprawia włosy, bo są nie takie, jak powinny, a ostatnio został nawet przyłapany na przeglądaniu się w łyżce, zanim zaczął jeść zupę. Z obiektywnego punktu widzenia zachowuje się jak narcyz, ale że Milo ma gdzieś, co ludzie o nim mówią, może co najwyżej wzruszyć ramionami i siorbnąć herbaty czy dyniowego soku. Do niedawna nosił tylko powyciągane bluzy, ale później odwiedził go kuzyn z tatuażami i zespołem, i jakoś zapragnął być jak on. Ale bez przesady, na dziarę nie czas, choć się przymierza, jak na razie wystarczy znoszona skórzana kurtka, z którą teraz się nie rozstaje, jeśli nie musi. Spodnie wiszące na chudym tyłku, za to idealnie podkreślające znienawidzone nóżki (o, ironio), nowiutkie trampki uwalane w błocie, coby wyglądały bardziej cool i wyraz twarzy mówiący 'To nie jest moja szklanka, moja była pełna i większa od tej'. Bo przecież do takich ludzi świat należy!


- Nie ma chleba! Co teraz?
- Bułke se kup, chuju.

Witam, witam. Lubię wątki, nawet nie tasiemce, ale oby miały jakiś sens. Wiadomo, nie każdy lubi lanie wody. Ja wymyślam = ty zaczynasz i na odwrót, proste i logiczne :3

Skin to bone.

LAVONNE LENA ROCHESTER
| lat 16 | klasa VI | puchonka | przed krwią broni ją świstak |


Mogłabym wam opowiedzieć jej historię od samego początku. Mogłabym opowiedzieć jak poznali się jej rodzice, jak powoli kwitło ich uczucie, które próbowali zdeptać rodzice obojga, jak zawarli związek małżeński i jaka później była awantura. To wszystko jest w końcu częścią jej długiej, acz nudnej jak flaki z olejem historii. Tylko po co rozpisywać się na kilka stron, skoro te szesnaście lat można opisać w zaledwie kilkunastu zdaniach? Z tym, że wtedy będziecie wiedzieli o niej tyle, co i nic. W końcu przez ten czas ukształtował się jej charakter, o którym mowa będzie później. Poza tym, przecież pragniecie się czegoś o niej dowiedzieć, prawda? W końcu sama nigdy wam niczego nie powie, ale ja... Ja mogę wam opowiedzieć wszystko...
Ona - pochodząca z biednej, rosyjskiej rodziny czarodziei, przeprowadziła się wraz z rodzicami do Anglii mając lat piętnaście. On - dziedzic wielkiej fortuny, pochodzący z rodziny, dla której czystości krwi i statut w świecie czarodziei były najważniejsze. Tak zupełnie różni, a jednak tacy podobni. Oboje kochali taniec i to ich do siebie zbliżyło. I choć ani państwo Rochester, ani państwo Romanov nie chcieli, aby ich dzieci się związały, nic nie mogli na to poradzić. Para wzięła ślub, a rok później na świat przyszła Ona. Lavonne Lena Rochester. Mała, krucha i zapłakana istotka, która pierwszy oddech zaczerpnęła dokładnie dwudziestego siódmego marca roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego w jednym z londyńskich szpitali. I wszystko byłoby pięknie, gdyby pięć godzin później młoda pani Rochester nie zmarła z przyczyn komplikacji przy porodzie. Takim oto sposobem maleńka Lavonne została sama z ojcem, który załamany po śmierci żony, zabrał dziewczynkę do swoich rodziców. I jeżeli myślicie, że wszyscy ją pokochali, jesteście w błędzie. Nikt nie zwracał na nią uwagi, nikt się nią nie opiekował prócz jednej, jedynej osoby. Był to piętnastoletni syn kucharki, która pracowała w domu państwa Rochesterów. Raphael, bo tak miał na imię owy chłopiec, zamiast bawić się z kolegami, zajmował się Lavonne niczym własną siostrą, zastępując martwą matkę, ojca, który całe dnie i noce spędzał w kasynach oraz dziadków, osoby, które nienawidziły ją i ignorowały. I gdyby nie ten piętnastoletni chłopiec, Lavonne zapewne nie przeżyłaby nawet jednego, marnego tygodnia.
Bajka jak o Kopciuszku. Szkoda tylko, że po nią nie przyjechał żaden książę. Zamiast księcia przyleciał list. Dokładnie w jedenaste urodziny w ich domu pojawiła się mała sówka z informacją, że dostała się do Hogwartu. Tylko, że ona nie chciała tam jechać. Zdecydowała się to zrobić jedynie dla Raphael'a, który ją o to prosił. I tak oto trafiła do szkoły dla czarodziei, choć sama magii nienawidziła. Czemu? Nawet ona nie umie na to odpowiedzieć. Może dlatego, że zawiodła, gdy jej matka umierała? Nie, nie tęskniła za nią. Nie miała za kim, gdyż nigdy jej nie znała. Miała do niej żal. Żal za to, że ją opuściła przez co wiodła nędzne życie, żyjąc na ochłapach swojej rodziny, która się jej wyparła. A jedynym światełkiem w tym ciemnym tunelu był, jest i będzie Raphael.
Miała pod nosem wszystko, a jednak nie miała nic. Żywiła się ochłapami ze stołu swojej rodziny, której powinna być częścią, ale nie była. Była wyrzutkiem, kimś, o kim się nie myśli, o kogo się nie dba. Nie interesowała nikogo, prócz jednej, jedynej osoby. I tylko tej osobie zaufała. Raphael - jej światełko w tunelu. Jej dobry duch, Anioł Stróż, opoka. Jej rodzina, choć krwią niezwiązana. W jej marnym życiu tylko on był przyjacielem. Zresztą, wciąż jest i będzie dopóty, dopóki los ich nie rozdzieli. Tylko on wie jak wygląda jej uśmiech, tylko on wie jak brzmi jej śmiech i tylko on wie jak smakują jej łzy. Dla innych jest niedostępna. Chłodna i obojętna. Taka bezbarwna, taka nijaka, nie wyróżniająca się z tłumu innych dziewcząt. Szara myszka, która ucieka od ludzi jak najdalej się da. I to nie oznaka nieśmiałości, a prędzej nieufności. Nie, nieufności też nie. Ona po prostu nienawidzi ludzi. Gardzi nimi, uważa za nic nie warte istoty, choć sama nią jest. Ale gdyby tylko miała wybór... Chciałaby być kotem. Kotem chodzącym własnymi drogami, kotem samodzielnym, kotem samotnym. Chciałaby być lisem. Lisem sprytnym, lisem szybkim, lisem niewidocznym. Chciałaby być ptakiem. Ptakiem wolnym, ptakiem beztroskim, ptakiem szczęśliwym. Mogła być zwierzęciem, a urodziła się człowiekiem. Człowiekiem, którym gardzą, człowiekiem, z którego się wyśmiewają, człowiekiem, który musi wiecznie uciekać.
Snuje się po korytarzach niczym duch, samotna i wiecznie ponura. Bardziej przypominająca dzikiego kota, niż płochliwą łanię, ucieka od towarzystwa, które przyciąga jak magnes. Podchodzą do niej, choć ona nie chce ich obecności. Zagadują ją, choć ona nie chce słyszeć ich słów. Siłą ciągną ją w różne miejsca, choć ona najchętniej ukryłaby się w bibliotece, pośród wielu książek, których nawet palcem nie tknie. Nie, ona sama woli pisać. Woli wyobrażać sobie różne rzeczy, a później przelewać je na papier, tworząc coś na kształt smutnej opowieści. Bo ona nie jest w stanie napisać nic wesołego. Nie tutaj, nie w tym miejscu, nie wśród tylu ludzi. Zresztą, jak można stworzyć coś pogodnego, gdy samemu miało się tak mało szczęśliwych wspomnień? Gdy przez jedenaście lat otaczali się ludzie nieszczęśliwi, którzy nie posiadali ani dobrego serca, ani nawet najmniejszego poczucia humoru? Nic dziwnego, że i ona powoli staje się kimś, na ich podobieństwo. Raphael'owi to się nie podoba. Chce ją stamtąd zabrać, kiedy tylko skończy siedemnaście lat. Gdzieś daleko, gdzie nie będzie tych wszystkich ponurych ludzi. Ale czy to coś zmieni? Czy po odseparowaniu jej od tamtych osób, zaufa w końcu ludziom i stanie się wesołą, cieszącą się z życia kobietą? Nie, na pewno nie. Ona już nigdy się nie zmieni. Pozostanie tą chłodną, nijaką i taką bezbarwną niczym duch osobą, która świadomie odgradza się od ludzi wysokim, twardym murem.


_______________________

Dzień dobry. Tak, karta długa, ale tylko dlatego, że skopiowana z innego bloga. Mam nadzieję, że Lavonne się podoba i będą osoby, które zapragną wątku z nią.
Na zdjęciach - Hanna Koczewska. Tytuł - z dupy wzięty, a tak naprawdę to tytuł piosenki Linkin Park. Dziękuję i jeszcze raz zapraszam do wątków. CHCĘ TYCH WĄTKÓW.

środa, 30 stycznia 2013

Pamiętaj, że 60 sekund smutku odbiera ci minutę szczęścia.


─────────────────────────────────────────────────────
Minerva Sunderland
M i n n i e
─────────────────────────────────────────────────────

♦ lat szesnaście, a więc klasa VI ♦
♦ Puchonka jak wiele innych ♦

Zamknij oczy. Wyobraź sobie spokojny, wiejski domek. Zielona źdźbła trawy kołyszą się delikatnie, a wiatr z cichym szumem przemyka między nimi. Gdzieś z oddali, od strony lasu, dobiegają ptasie śpiewy. Ciepły wiatr czule pieści twoją twarz. A teraz spójrz uważniej. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim tkwi ona. Drobne, niziutkie dziewczę otulone prostą, kwiecistą sukienką, leży wygodnie na miękkim kocu z czarnym, niewielkim kotem na kolanach, wystawiając jaśniutką buźkę z paroma piegami na nosku ku słonecznym promieniom. Uśmiecha się delikatnie, a w jej policzkach pojawiają się urocze dołeczki. Spogląda w twoją stronę. Zielone oczy świecą radośnie, a ciemnobrązowe włosy otulają jej drobniutką buźkę. I jakaś dziwna moc sprawia, że i na twoich ustach wykwita szeroki uśmiech.
Tak, to właśnie jest Minnie. Przyszła na świat tutaj, w niewielkiej, angielskiej wiosce czarodziejów, w Ottery Saint Catchpole, dokładnie dwudziestego drugiego października tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego pierwszego roku. Nie zawiodła oczekiwać swoich rodziców. Już jako mała dziewczynka przejawiała magiczne zdolności, zmieniając uparcie kolor sierści kota na różowo. Choć i Bernard, i Sabine próbowali przywrócić Molier'owi normalny wygląd, to jednak rodzinny pupil po dzień dzisiejszy pozostaje wściekle różowy. Tak właściwie w historii Minervy brak jakichkolwiek zadziwiających zwrotów akcji, tragedii czy tajemniczych wypadków. Ot, zwykła czarownica ze zwykłej magicznej rodzinny wiodła zwykłe, magiczne życie. 
List z Hogwartu wcale nie był dla Sunderland'ów zaskoczeniem. Jedna jedyna Minnie skakała z radości, kiedy biała koperta z herbem szkoły spoczęła w jej dłoniach, jak gdyby obawiała się, że ktoś może o niej zapomnieć. Właśnie wtedy podarowano jej kolejnego kota, Napoleona, któremu już udało się zachować naturalny, czarny kolor futerka. Jednak dużo ważniejszym nabytkiem stała się trzynastocalowa, jasna, niemal biała różdżka wykonana z drzewa różanego i włosa z ogona jednorożca. To właśnie ta różdżka pomogła jej wyczarować patronusa, który przybiera postać lamparta, oraz pokonać bogina, mającego kształt olbrzymiej sowy.
Minerva. Dziewczyna delikatna, wrażliwa, pozbawiona wiary w siebie i swoje możliwości. Potrzebuje wsparcia innych, aby dojść do celu, aby nie zwątpić gdzieś po drodze i nie zawrócić na bezpieczniejsze tory. Trudno powiedzieć, dlaczego nie potrafi uwierzyć w to, że świat stoi przed nią otworem. Należy jedynie cieszyć się z tego, że to zwątpienie w siebie nie jest w żadnym stopniu uzasadnione. Minnie bowiem jest  inteligentną i rozumną czarownicą, która w locie łapie wszelkie nowe zaklęcie, przepisy na eliksiry i daty wykładane na historii magii. Właśnie dlatego nie jest zmuszona do ślęczenia nad książkami całymi dniami, gdyż całą swą wiedzę wynosi z lekcji i nie zostawia jej samej w czterech ścianach pustej klasy. Chorobliwie wręcz ambitna i perfekcyjna. Wszystko, czego tkną jej drobniutkie dłonie musi być dopięte na ostatni guzik i idealna w każdym calu.
Przebiega po gamie emocji z niebywałą prędkością, z dzikiej euforii popadając w nieopisaną rozpacz. W obecności uczuć i emocji Minnie staje się po prostu bezbronnym dzieckiem i pozwala, aby to serce nią kierowało, choć rozum podpowiada zupełnie, co innego. Szuka miłości idealnej, o której przeczytała tyle cudownych historii. Jest niepoprawną, chorą wręcz romantyczką, choć stara się to ukrywać przed całym światem. Nie oczekuje ciągłych dowodów miłości i poświęcania jej czasu. Jej wystarczy po prostu obecność drugiej osoby i parę cieplejszych uśmiechów. Wierne i lojalne z niej dziewczątko, uważające że zdrada jest najbardziej upodlającym człowieka czynem.
Dziewczyna otwarta na świat i nowe znajomości. Uwielbia towarzystwo innych osób, jednak unika zbyt dużych zgrupowań, gdyż wśród tłumów czuje się po prostu niekomfortowo. Zdecydowanie bardziej odpowiada jej popołudnie z przyjaciółką i ciepłą czekoladą niż dzika impreza, na której można spotkać połowę szkoły. Mała śmieszka, której uśmiech niemal nigdy nie znika z idealnie wykrojonych, popękanych od wiecznego przygryzania ust. Oddana przyjaciółka, której można powierzyć każdy sekret i być spokojnym, gdyż Minie nie ma w zwyczaju rozpowiadać cudzych tajemnic. Pokojowo nastawiona do świata i ludzie. Raczej nie umie się kłócić. Woli uciec, niż wdawać się w niepotrzebne dyskusje. 
Minerva - tak nierealna, że niemal nieprawdziwa...

─────────────────────────────────────────────────────
Zrozum. Bądź. Poznaj.
─────────────────────────────────────────────────────


Tak więc witam - i ja, i Minnie.
Zdjęcia z tumblr, a cytaty... nie wiem.
Wolę zaczynać niż wymyślać.
Lubię wszystko, co dziwne.
Koniec. Dziękuję za uwagę.



wtorek, 29 stycznia 2013

Zrozum.
Albo chociaż spróbuj zrozumieć...


♦ lęk przed ciemnością ♦ zapalona lampka ♦ pluszowy miś dla bezpieczeństwa ♦ uczulenie na róże ♦ fiołki w wazonie ♦ mały niejadek ♦ przerażające oczy sów ♦ niezrozumienie ze strony rodziców ♦ pikniki o zachodzie słońca ♦ mugolskie romanse ♦ biblioteka ♦ brak doświadczenia w związkach ♦ słabość do tatuaży ♦ dwa szaliki zamiast jednego ♦ długie spacery każdego ranka ♦ nieprzespane noce ♦ szkice i portrety zamknięte w szufladzie ♦ niewielka blizna na lewym nadgarstku ♦ zaklęcia wiodące prym na liście przedmiotów ♦ wiecznie zimne dłonie ♦ malutki kluczyk na srebrnym łańcuszku ♦ czarny kociak Napoleon ♦ ciepłe swetry i skarpetki ♦ wakacje na wsi ♦ 


YOU  WANT  ME  TO  CHANGE


SIERGIEJ  IWANOWICZ  FIODOROW
niezrozumiały wyrzutek || rosyjski emigrant

Rosyjska Tuła nie jest wielkim miastem, nie posiada tysiąca rodzajów multipleksów, nie jest też otoczona wielkim, groźnym lasem ani przyjaznym kompleksem zieleni, a mimo to posiadła magiczny dar przyciągania  do siebie ludzi co najmniej osobliwych i niezrozumiałych. Tuła po wielu latach stała się domem społecznych wyrzutków, outsiderów, tworów wyalienowanych z własnej winy i ich dzieci, niczego jeszcze nie świadomych przyszłych aspołecznych emigrantów-ignorantów. Tuła była domem Siergieja Iwanowicza Fiodrowa i jego pokręconej rodziny od przeszło dziesięciu lat, gdy nagle doszczętnie i bez żadnej zapowiedzi strawił ją pożar.
Miałem chyba dziesięć, może jedenaście lat, kiedy Tuła stanęła w płomieniach. To był lipiec, gorący i parny. Ledwie zdążyłem zasnąć, gdy nagle, w dziwnym pośpiechu, rodzice zaczęli nas budzić. Jeśli wierzyłbym ślepo zegarowi wiszącemu na ścianie, powiedziałbym że jest środek nocy, ja jednak bardziej ufałem własnym oczom, aniżeli złowieszczemu tykaniu, a te za oknem widziały wschodzący świt. Osmalona szyba w tamtej chwili nie przyciągała należycie mojej uwagi, bardziej skupiony byłem na poleceniach matki niż próbie zrozumienia co się właściwie dzieje. Zaspany nieudolnie próbowałem się ubrać, ale nawet na to nie starczało nam czasu. Któreś z rodziców mocno złapało mnie za dłoń i siłą zaczęło ciągnąć do wyjścia, zupełnie nie zwracając uwagi na moje krzyki i wszelkiego rodzaju protesty. Po kilku długich minutach znaleźliśmy się na dworze. Ogień właśnie pożerał moją sypialnie, rozbijał szkło, wyrzucał na ulicę drobne rzeczy i popiół. Uścisk dłoni przybrał na sile, siostra niezgrabnie zarzuciła mi rękę na plecy. Chyba dopiero wtedy zrozumieliśmy, że nasz dom przestał istnieć i odtąd możemy polegać tylko na sobie.
Woda ze strażackich węży lała się całą noc, potem nawet niebo zaczęło płakać nad ich losem i choć Siergiej nie uronił ani jednej łzy, towarzyszył mu niewyobrażalny smutek i pustka. Fiodorowie nie chcieli by te uczucia stanowiły o przyszłości ich dzieci; pogrzebali swoją przeszłość w jałowej, rosyjskiej ziemi i wybrali dla swoich potomków inną ojczyznę - deszczową Anglię. Nie pomyśleli tylko, że kraj z tak przygnębiającą pogodą będzie sprzyjał pielęgnacji przykrych, bolesnych wspomnień.
Deszcz niósł ukojenie, a zarazem rodził wiele niezrozumiałych pytań. Dawał nadzieję na lepsze jutro i nie pozwalał zapomnieć o wczoraj. Anglia nie była domem, nie moim, a jednak nauczyłem się udawać, że przebywanie w niej sprawia mi radość. Tęskniłem za Tułą, niewielkim domem i przytulnym poddaszem, choć obecna kamienica zdawała się być przestronniejsza i bardziej przystosowana do naszych potrzeb. Nienawidziłem funkcjonalności Bath, nienawidziłem angielskiego, nowej szkoły, tutejszych ludzi i ich akcentu. Moje serce biło dla Rosji, wyrywało się do niej każdego dnia, choć wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy. Szukałem wybawienia, chciałem oderwać się od rzeczywistości, zacząłem żyć marzeniami. I wtedy pojawiła się magia. 
List z Hogwartu był rzeczą przedziwną. Wprowadził zamęt pomiędzy zgodną dotąd rodzinę i podzielił ją na dwie, całkiem odmienne, części. Iwanowi, prostoliniowemu chłopu, coś takiego w głowie się po prostu nie mieściło. Był oburzony, twierdził że rodzina padła ofiarą jakiegoś okropnego żartu, bo przecież Anglicy nie lubią przyjezdnych. Jego żona, Lizawieta, zdawała się być nadzwyczaj opanowana. Nie zaskoczyła ją ani reakcja męża, ani mała płomykówka, która przyniosła list. Po miesiącu została ze sfatygowaną różdżką, mieszkaniem, dwójką dzieci i papierami rozwodowymi na stole.
Doskonale pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłem zamek przemierzając jezioro łódką.  Był ogromny, przytłaczający, straszny na pierwszy rzut oka, a jednak miał w sobie coś znajomego, magicznego właśnie, co tak kochałem w Tule. Byłem tak oszołomiony tym odkryciem, że nie zwracałem na nic większej uwagi. Kiedy wyczytano moje nazwisko nie odczuwałem strachu, moje myśli zaprzątał niemy triumf, w końcu odnalazłem swój dom. Nie słyszałem nawet co w tamtym momencie wykrzyczała Tiara, po prostu podszedłem do stołu, który najgłośniej wiwatował. Dopiero na drugi dzień zdałem sobie sprawę, że stałem się Gryfonem.
Siergiej zaczął żyć marzeniami, zamykać się w sobie. Nikt nie znał jego historii, nikt go nie rozumiał, nikt nie próbował poznać. Zaczął dużo czytać, uczyć się, chłonął magię niczym gąbka, a potem na jej wzór chciał się zmieniać i dostosowywać, jakby ktoś odgórnie nakazywał mu liczne przemiany. Miał różne oblicza, jedne lepsze, drugie gorsze, lecz każde na swój sposób prawdziwe. Każdego ranka przywdziewał inną maskę i wychodził na szkolny korytarz gotów na każdą ewentualność. Czasem żył na krawędzi, czasem był przesadnie ostrożny, nigdy nie ujawniał co nim kieruje, gdy zmienia kolejne maski.
Nie wolno się przyzwyczajać. Strach boli, ludzie bolą, myśli bolą. Wszystko boli. Nikt nie chce poznać prawdy, więc jej nie zna. Przesadna ostrożność nigdy nie zawadzi. Lubię udawać. Szukam siebie. Nie ma litości. Winny musi ponieść karę. Pozory mylą. Emigrant też człowiek. Inny nie znaczy gorszy. Słowa ranią. Tęsknota zabija.

niedziela, 27 stycznia 2013

Śmiech jest naj­wier­niej­szym od­bi­ciem duszy

Widocznie śmiech nie od tego zależy, co pan widzi, słyszy.
Śmiech to zdolność człowieka do obrony przed światem, przed sobą.
Pozbawić go tej zdolności to uczynić go bezbronnym.
W. Myśliwski

Przychodząc na świat w niezbyt zamożnej rodzinie, w niewielkiej mieścinie, nie masz zbyt wielu perspektyw na to, jak ułożyć sobie życie. Jesteś pierwszym i ostatnim dzieckiem młodego małżeństwa – mężczyzny, który odkąd tylko pamiętasz, pracuje na dwie zmiany, aby zapewnić wam jako taki byt, i kobiety, cudownej, ciepłej kury domowej przyzwyczajonej do tego, że całe swoje dnie spędza w kuchni.
Jesteś ich maleńkim cudem, dla którego oddaliby wszystko. Mimo kiepskiej sytuacji finansowej zapewniają ci wszystko, czego potrzebujesz. Z wdzięcznością przyjmujesz drobne prezenty, cieszysz się z każdego sweterka zrobionego na drutach i dumna biegasz po sąsiadach, chwaląc się nowym nabytkiem.
Zawsze było ciebie wszędzie pełno. Ludzie śmiali się na twój widok – wiecznie roześmianej dziewuszki ze szmacianą laleczką w dłoni, brudnym policzkiem i obdartymi kolanami. Jako duma swoich rodziców zawsze byłaś utwierdzana w przekonaniu, że jesteś ideałem, że nie powinnaś przejmować się bzdurnym gadaniem innych, że powinnaś być tym, kim chcesz być. I byłaś. Nadal jesteś.
Kiedy pytają cię o najdziwniejsze wydarzenie w swoim życiu, odpowiadasz z uśmiechem, że był to dzień, w którym dostałaś list. List przyniesiony przez sowę, próbującą wlecieć przez zamknięte okno.  Kiedy pytają cię o najszczęśliwsze wydarzenie, odpowiadasz, że szczęśliwych dni w twoim życiu było zbyt wiele, aby móc wybrać to jedyne. Mimo to, z dziwną rozkoszą wspominasz dzień, gdy zawitałaś w Hogwarcie.
Minęło już siedem lat od momentu, w którym powitały cię mury zamczyska, zyskującego miano drugiego domu. Jesteś promyczkiem, nie trudno zauważyć cię na korytarzu, kiedy przemykasz do kuchni po jakieś słodkości. Jesteś wulkanem energii, której nie spożytkujesz na żadnych dodatkowych zajęciach. Po prostu jesteś – przeciętną uczennicą, przyjaciółką wielu, miłośniczką historii.
Do ideału ci daleko – jesteś indywidualistką, jesteś silną osobowością o łagodnym usposobieniu. Z obojętną miną mijasz tych, którzy nie cierpią twojej inności, którym przeszkadza czystość twojej krwi, a właściwie jej brak. Pomagasz prawie wszystkim, nielicznym nocami życzysz nieprzyjemności. Niełatwo cię złamać, ale kiedy już pękniesz, nie kryjesz łez, rozwalasz wszystko dookoła, a parę razy próbowałaś wdać się nawet w bójki.
Otwierasz się przed wszystkimi, nie potrafisz od razu wyczuć, kto jest zły, kto ci źle życzy. W dalszym stopniu jesteś tym naiwnym dzieckiem z obdartymi kolanami. Równie daleko jak do ideału, daleko jest ci do damy – większej niezdary świat nie widział, biegasz, wszędzie pędzisz, wpadasz na ludzi, rozrzucasz książki i coraz trudniej jest ci opanować bałagan. Potrafisz spać do południa, potrafisz zjeść tyle, co czterech chłopów z budowy, potrafisz oczarować dziewczęcym wdziękiem i potrafisz zniechęcić swoich roztargnieniem.
Nieogarnięcie totalne.


June Aurora Ellis

Szlama
10.08.1960
Gravesend, Wielka Brytania

Gryffindor || VII
Ostrokrzew || 9 i ½ cala || sproszkowany róg jednorożca || sztywna
Bogin: nietoperz || Patronus: kot

POWIĄZANIA

od autorki słów kilka
Tak, ta karta jest nieogarnięciem totalnym. Mam nadzieję, że jednak nie spaczyłam June za bardzo. Przy odrobinie wolnego czasu powinnam nad nią trochę popracować, ale wiele zależy od tego, jak będę kreować ją w komentarzach. 
Od długich wątków odwykłam, ale dajcie mi się wkręcić.
Mam nadzieję, że naprawdę nie jest tak źle, jak mi się wydaje.
W tytule pan Dostojewski.
Mogę pojawiać się w kratkę, tym bardziej do połowy lutego, no - studiuję, pracuję, baluję - z moim czasem bywa naprawdę różnie.

Zaw­sze znaj­dzie się od­po­wied­nia fi­lozo­fia do bra­ku odwagi.


                                             weep little lion man, 
                                             you're not as brave as you were at the start

                                             Alastor Benjamin Moody
                                             lat siedemnaście, klasa VII, Gryffindor
                                             dziewiętnasty kwietnia 1960, Harlech, Walia
                                             czysta krew
                                             osiem i pół cala, wiśnia, włókno smoczego serca
                                             patronus: klacz, bogin: nieznany
                                             pałkarz

                                             charakter
                                             historia
                                             wygląd

                                             szaloonoki zamiast glizda, lauridsen omnomnom

screw you, i'm from texas

13.10.61 // przeraża ją pustka, odgania ją osłem // Kirkwall, Szkocja
Hufflepuff // jeśli to się zalicza do zwierząt, to ma kapelusz
orzech, trzynaście cali, kieł widłowęża // mugolaczka z powołania
miałam być chłopcem, ale ojciec spieprzył sprawę, czujesz to?

  Mugole są czasem ciekawi. Czekają na to jedno dziecko, nastawiają się jakby co najmniej miało być przyszłym prezydentem Stanów Zjednoczonych a potem kiedy nie sprosta ich oczekiwaniom, są źli, jakby co najmniej zrobiło to specjalnie. Ona nigdzie się nie wpraszała, nawet za mocno nie płakała po wyjściu na świat, jakby mało ją to wszystko obchodziło. Gdyby miała przejmować się wszystkim, co później wymyśliła jej matka, wysłano by ją prędzej do wariatkowa niż szkoły dla czarodziejów. A pani Heat wymyślała dużo: zapuszczała córce włosy na siłę, kupowała lalki a nie wyścigówki, kazała uśmiechać się szeroko i sztucznie do sąsiadów. Ale w końcu biedne dziecko miało dość i w sumie w dobrym momencie zdało sobie z tego sprawę, bo zanim rozniosło dom, z Hogwartu przyszedł list. Matka zemdlała, ojciec uderzył głową w ścianę. A Imogen odetchnęła z ulgą, po początkowym szoku i poszła ostatecznie pozbyć się brązowych pukli, zostawiając zwyczajną, w końcu chłopięcą czuprynę. Podpadła u własnych rodziców ostatecznie i chyba powinna się cieszyć, że ma gdzie wracać w każde wakacje.

  Chciała być kiedyś kowbojem i wróżką jednocześnie. To wydawało się takie oryginalne, kiedy wszystkie dziewczynki biegały z różdżkami, w różowych kieckach i machały kartonowymi skrzydłami, chcąc wzbić się w powietrze i ratować świat. Ona zatrzymała się na etapie rozciągniętej, o dwa numery za dużej koszulki robiącej za łachmany Kopciuszka. Można chcieć być ładnym, ale jakieś obcisłe kawałki materiału w różowe ciapy to okropność. Dlatego kiedy wszystkie dziewczynki na bale i herbatki z misiami się w to stroiły, odporna na słodycz Imogen wkraczała z zabawkowym mieczem i krawatem ojca zawiązanym w dziwnego rodzaju opaskę na głowie. Robiła za brzydkie kaczątko, ale w pewnym sensie chłopaka w tej całej grupce. Nie, żeby te biedne, małe dziewczynki było homoseksualistkami, ale traktowały ją jak kolegę. Takiego przywódcę, który nie musi dawać malować sobie twarzy kolorowymi świństwami a jednocześnie jego opinia jest cholernie ważna. 

  Nie wychyla się, nie wyróżnia jakoś z tłumu, ale wiadomo, że jest. Po prostu urodziła się do tego, żeby robić za tło. Tło czytające sobie książkę podczas wielkich afer, tło wytykające ludzkości błędy, tło siedzące do późna gdy koleżanki już dawno zapadły w sen zimowy. Nie lubi ludzi i chyba dlatego tak dużo z nimi przebywa. Bo pomiędzy rozmową a zwykłą obserwacją jest pewna różnica. Ona lubi patrzyć i wyciągać wnioski, sądząc, że mowa ciała powie jej więcej niż czyjaś charakterystyka sprzedana jak główne danie w drogiej restauracji. Może to robi z niej jakąś dziwaczkę, ale urodziła się po to, by oceniać i bawić się w anonimowego krytyka. Fascynujące jest zwyczajne zachowanie ludzi, gdy myślą, że nikt nie patrzy i automatycznie nie starają się pokazać od gorszej czy też lepszej strony. Przyznaj się, też tak robisz. Każdy tak robi. Nawet ona, choć wmawia sobie, że jest jakaś inna od całej reszty. Właśnie, wmawia.

  Wmówić sobie można wszystko, począwszy od tego, że jest się tłustą świnią na istnieniu kosmitów skończywszy. Nie musi to być oczywiście prawdą i zazwyczaj nie jest, ale ona jest istną mistrzynią w jej naginaniu. Musi jakoś funkcjonować bez świata rozpadającego się na kawałki co jakiś czas, więc nie wierzy w nic, co mogłoby do tego doprowadzić. Nawet gdy brak ci argumentów, można wrzasnąć 'BO NIE!' i po sprawie. A wrzasnąć potrafi, zwłaszcza kiedy coś nie idzie po jej myśli. I może czasem jest trochę chamska, ale jej to nie przeszkadza, bo jak na razie jeszcze od nikogo jej się za to nie oberwało. A nawet gdyby, to jedna próba sprowadzenia jej na ziemię gówno by dała. Taki już z niej irytujący człowiek. 

  Ma awersję do zwierząt, herbaty i generalnie całe życie jest do dupy, choć czasem Bóg wielkim palcem pcha cię w sympatyczne sytuacje. Takimi sytuacjami było znalezienie procy pod drzewem, która, jeśli ma być całkowicie szczera, zmieniła jej życie. Poważnie, kilka zbitych szyb i człowiek czuje się ze sobą lepiej. Ktoś kiedyś powiedział, że jej udawanie zdemoralizowanej jest żałosne, choć nigdy taka nie była ani przez moment. To już wina jej charakteru, że czasem robi rzeczy zwyczajnie dziwne i ma postawę olewającą, co można równie dobrze uznać za ukrytą potrzebę słyszenia oklasków na każdym kroku. A w sumie byłoby miło mieć taką grupkę przyklaskiwaczy, która łazi za tobą  i robi owację, kiedy zjesz pączka bez oblizywania się. Ale stop, ona nie lubi pączków. Dba o linię.

odautorsko:
moje Remusiątko umarło śmiercią tragiczną przez matematykę.
pojebało mnie do reszty, ale Imogen to moje drugie po Gabrysiu, ukochane dziecko.
yoloyoloyolo
zdjęcie główne zmienię jeszcze z osiemset razy, ale ta pani wszędzie jest perfekcyjna i nie mogę się zdecydować.

sobota, 26 stycznia 2013

siałababamak.

Jeśli się nad tym le­piej zas­ta­nowić, baśnie nig­dy na nic nie przed­sta­wiały dowodów.
Występo­wał w nich przys­tojny książę... czy nap­rawdę był ta­ki? A może po pros­tu ludzie na­zywa­li go przys­tojnym, bo był księciem? Dziew­czy­na była piękna jak po­ranek... no dob­rze, ale który po­ranek? Kiedy le­je deszcz, trud­no na­wet wyj­rzeć przez ok­no, by się o tym prze­konać! Opo­wieści nie chciały, byś myślała – chciały, byś wie­rzyła w to, co ci opo­wiadają...



Blake Jules Carter
28.02.1961 || Cumbernauld, Szkocja || Mugolaczka ||Hufflepuff, VI klasa 
Leszczyna, 12 cali, róg jednorożca || Alpaka || Clown
Te, pani kapitan, gdzie te pałke niesie?

Była naprawdę grzeczną i nie sprawiającą kłopotów córeczką, chociaż nie mogłaby nosić zacnego miana dziecka, gdyby nie stłukła wazonu czy nie pomalowała kota flamastrami, bo no zobacz, tatku, w kfiatki ładniejsy. Miała domek dla lalek urządzony na dolnej półce biblioteczki, co tydzień robiła wielkie sprzątanie, wyjmowała drewniane mebelki, szmaciane lalki sadzała w rządku i wycierała kurz, ustawiała plastikowe bibeloty i rysowała nowe obrazy, coby lale siorbnęły sztuki w swoim idealnym życiu. Bawiąc się w dom z namaszczeniem odgrywała rolę rozwodu, ach, takiej rozpaczy nie widział nawet Rhett Butler patrzący na Scarlett wzdychającą za tym glutowatym ćwokiem Ashleyem! A mama tylko kręciła głową, jedną ręką mieszając zupę, drugą przeglądając jeszcze raz wniosek o alimenty. Wprawdzie nie była to jedna z historii wartych uwagi, w końcu ludzie się ze sobą rozchodzą, ale trzeba wam wiedzieć, że biologiczny ojciec Blake porzucił rodzinę gdy dziewczynka miała osiem lat. Powód na szczęście nie był cycaty i długonogi, facet po prostu stchórzył, gdy w drodze było drugie dziecko. Nie oceniamy go, widać miał swoje powódki, że wolał wrócić do nadpobudliwej mamusi, niźli żyć szczęśliwie z wartościową kobietą. To je facet, tego nie zrozumiesz.

Czy biedna, podatna na bodźce psychika dziecka ucierpiała jakoś szczególnie dotkliwie? Nie, nie potrzebowała psychologa, psa czy nowej zabawki, wtedy jeszcze nie rozumiała, co dokładnie się dzieje, dlaczego tatko zniknął i wracał tylko na weekendy, podczas których mijał się z mamcią w korytarzu jak bezimienni urzędnicy z wielkiej korporacji, dlaczego babcia nazywa tatka 'chłopem w damskich gaciach', ani kim jest ten elegancki pan, który zasypywał mamę poradami odnośnie spraw o dziwnych nazwach. Dziewięcioletnia Blake była dzieckiem mądrym, acz tylko dzieckiem, na szczęście wychowywała się w środowisku pełnym miłości, nie wygórowanych ambicji i nikt nie oczekiwał od niej, że zrozumie. Najbardziej bala się wtedy tego, że jak już będzie wystarczająco duża do zabawy w prawdziwy dom, to nie będzie miała zamiennika dla wymyślonego męża, dzieci-lalki znikną zupełnie, a miniaturowa kuchenka taką pozostanie. A mamcia i tatko byliby smutni, gdyby ich córeczka nie miała z kim spędzać wolnego czasu na efektownych rozwodach i herbatkach z odgiętym palcem.

List z Hogwartu pojawił się nagle, jeszcze szybciej nadszedł pierwszy września, kiedy trzeba było porzucić rodzinne strony na rzecz wielkiej lokomotywy i tłumu dzieciaków biegających w każdą stronę. Stresowała się, bo wrzucono ją na głęboka wodę świata, który poznała jedynie przez krótkie streszczenie pracownika Ministerstwa. Każdy o czymś gadał, o Nie Miała Pojęcia Kim, o śmierciożercach, o różnych zajęciach lekcyjnych, domniemywano o domu, do którego się trafi. Osoby, z którymi siedziała w przedziale niezbyt przypadły jej do gustu, bo na kilometr czuć było od nich wyższość, na szczęście potem trafili oni do innych domów i nie musiała się z nimi użerać. Carter nie miała powodów, aby stresować się Ceremonią Przydziału, gdyż nikt nie wpoił jej stereotypów o poszczególnych domach, ale jak rozejrzała się po stołach to od razu podjęła decyzję, że wszędzie, oby nie do tego z wężem. Tamci mieli zwyczajnie wredne mordy, a ona z takimi pokojowo funkcjonować nie potrafiła. Kilkanaście minut później dumna jak paw siedziała z innymi Puchonami i przekłuła ją tylko nutka niepewności, czy aby na pewno będzie dobrze.

Było. I jest nadal, bo choć przez ostatnie pięć lat nauki spotykała się z nieprzyjemnościami ze strony fanatyków czystości krwi, poznała też mnóstwo cudownych osób. Miewa wzloty i upadki, pracę domową zostawia na ostatnią chwilę i później niemal na kolanach błaga bibliotekarkę, aby pozwoliła jej wypożyczyć potrzebną książkę. Czasem woli pospać dłużej, niż iść na śniadanie, co potem skutkuje narzekaniem na niechybny zgon z powodu głodu albo nalotem na kuchnię; całe szczęście, że skrzaty są pokojowo nastawione i kopsną kawałek zapiekanki albo ciasta. W drugiej klasie pokochała quidditch, a zapał włożony w grę został doceniony zarówno gdy dostała się na pozycję pałkarza, jak i kiedy w zeszłym roku mianowano ją kapitanem drużyny Puchonów. Funkcja odpowiedzialna, Blake zdaje sobie sprawę z tego, że nie wystarczy pokrzykiwanie na kolegów, a noce zarwane na wymyślaniu taktyki i wykrywaniu błędów będą nieodłącznym punktem jej 'kariery'. Poza tym jest zwyczajną uczennicą, która nie wyróżnia się ani ocenami, ani wyglądem, niczym w sumie. Gdy pragnie spokoju przesiaduje w bibliotece albo nad jeziorem póki ciepło, a towarzystwo nietrudno znaleźć, gdy jest się dość optymistycznie nastawionym do świata. Ale bez przesady, wiecznego uśmiechu nie zaznasz, a czasem kropla kpiny się trafi, bo to przecież takie zabawne rozmawiać z idiotami.

Żadna też z niej femme fatale. Nie jest na tyle odważna, aby bez zająknięcia pogadać z którymś z przystojnych kolegów, których zwykle tylko obserwuje na korytarzu i stara się nie dopuścić, aby zbyt często jej spojrzenia zostały zauważone. Dużo uczennic tak robi, prawda? Chowa nos za książką i co kilka sekund kontroluje sytuację, czy koleżka wciąż tam stoi, czy już zniknął, ale w drugim przypadku łatwo można sobie znaleźć drugi obiekt. I nie, nie jest kochliwa, nigdy nawet nie miała tej dziewczyńskiej obsesji na czyimś punkcie, która nie pozwalała patrzeć na lubego rozmawiającego z koleżanką. Może to kwestia świadomości, że jako Puchonka ma znacznie mniejsze szanse, poza tym to głupie, zawracać sobie głowę kimś, kogo się nie zna, a przy szczęściu Carter przystojniak=dekiel. Och, o czym my w ogóle rozmawiamy, do nauki, a nie latać po krzakach!

Jako, iż uroda jest względnym pojęciem, a i gusta są inne, nie sposób ocenić, czy Blake należy do ładnych dziewczyn. Ma metr sześćdziesiąt siedem wzrostu, szczupłą sylwetkę i długie, ciemnobrązowe włosy oraz oczy pod kolor. Za upartość się płaci, więc przez własną decyzję nie nosiła aparatu, czego skutkiem jest diastema między przednimi zębami, do której Blake zdążyła się przyzwyczaić, ale niektórzy i tak stroją sobie niewybredne żarty twierdząc, że może przeciskać ziemniaki czy wetknąć w szparę szluga. Pod oczami cienie, kilka piegów, usta popękane od przygryzania i skubania paznokciami. Nie ma swojego stylu, w zależności od pogody i humoru włoży albo zwiewną sukienkę ('Po co ją wkładałam, mam krzywe nogi!'), albo powyciągany sweter ('Pieprzę to, nie mam dla kogo ładnie wyglądać. Je pani to krzesło?'). Tylko pierścionki kocha, szczególnie te wielkie, w stylu 'Całuj sygnet, plebsie', których ma naprawdę mnóstwo.



[Cicho.
Cytat Pratchetta, zdjęcia z tumblra. Urodą toto nie grzeszy, ale nie bądźmy płytcy!]

Lista Obecności

Tak, pierwsza Lista Obecności. Może i za szybko, ale ostatnio zauważyłam, że ludzie się zapisują i po dwóch dniach znikają bez słowa. Nie wiem co na to główna Administratorka, bowiem ostatnio jej nie ma i nie mam się jak z nią skontaktować, aczkolwiek mam nadzieję, że się za to nie obrazi. W końcu to dla dobra bloga, czyż nie?
Pod listą obecności wpisują się wszyscy, czyli nowi, jak i starszy autorzy. Wpisując się, musicie być zalogowani i prosiłabym o podpisywanie się imieniem i nazwiskiem postaci, gdyż nie uśmiecha mi się bawić i ustalać która postać należy do którego autora. Oczywiście nie dotyczy to osób, które w nazwie konta mają już godność swojej postaci. Czas macie do 01.02.2013 roku (godzina 20.00).

piątek, 25 stycznia 2013

It's all for you.

  

rok VII | Gryffindor | dziesięć cali, ostrokrzew, włos z ogona testrala | niebieskooka | bogin zmienny | patronus jaskółka | najmłodsze dziecko | okropna córka, zdradzająca Slitherin | zhańbiła rodzinę czysto-krwistych | 22 czerwiec '60 | fanka magicznych zwierząt | niezarejestrowany animag |  delikatność to jej drugie imię | obcesowa panienka | zatopiona w morzu książek | spodziewaj się błyskotliwej odpowiedzi | niezbyt zawiła | kochająca tajemniczość | nieprzewidywalna | typowy samotnik | nie traktuje z wyższością | nigdy nie wie czego chce | książkowa, średniowieczna kobieta | chyli podziw nad mądrością | czarnowłosa | nocny marek | wierna ideałom | spokojna lecz odważna| miły, szczery uśmiech | to po prostu:
Melanie Laine 
Nie spodziewaj się zawiłej historii życiowej, którą przeczytasz w karcie. Nie będzie fajerwerków, typowej patologii i nieszczęśliwego dzieciństwa. Dziewczyna mająca własne demony przeszłości. Bez żalu do życia i wiecznego analizowania, krytykowania, bez zawiłych pytań dotyczących ludzkości. Żyje teraźniejszością, choć ogrom świata niezmiennie ją przytłacza. Uwielbia nowości, przygody, nie martwi się o konsekwencje własnych decyzji. Urodzona pod szczęśliwą gwiazdą - zawsze wszystko uchodzi jej na sucho. Nie daje jej to pewności siebie. Nie jest intrygantką, nie szuka poklasku, nie unosi zbyt wysoko głowy - ot normalna dziewczyna. Nie wtyka nosa w nie swoje sprawy, nie szuka kłopotów, choć nie można zaprzeczyć kobiecej ciekawości. Zawsze pojawia się w nieodpowiednich momentach. Podświadomie poszukująca prawdziwej miłości. Raczej ckliwa, ale nie ma tendencji do zakochiwania się w pierwszym lepszym mężczyźnie. Wyznaje rację rozumu nad sercem i jak sądzi, to zmieni się gdy pozna odpowiedniego kandydata. Nie nienawidząca ślizgonów. Bratnia dusza, łamiąca stereotypy. Cóż... To byłoby na tyle.
_________________________________________________________
Tak, druga kobieca postać. Na razie R.A.B. idzie w odstawkę, ale mi go NIE ruszać.
Powiązania, wątki - bardzo na tak.

Emocje jak na grzybobraniu

Jillian Stone
Urodzona 16.02 | 16 lat | VI rok | Slytherin
Bogin: ojciec | Patronus: kot
Rodowita Angielka | W wieku pięciu lat odesłana do Szkocji
Nie nawróci się
Przywiąże cię do łóżka

| Wysłali mnie do szkoły katolickiej, wiesz? Kurwa, patrzę na plan i widzę, że jest chujowy. Jakieś modlitwy. I nagle słyszę, że tam się ludzie nawracają. A facetowi ze sklepiku powiedziałam, że wystarczy mi miesiąc. Rozpierdoliłam tych świętoszków, bo byli kurewsko nudni.|

Wchodząc do tego pokoju ma się wrażenie, jakby nagle czas się zatrzymał. Białe meble. Małe łóżko. Pudrowa narzuta. Kilka maskotek. I lalki. Te pieprzone porcelanowe laleczki, z wiecznie otwartymi oczami, przerażające jak diabli. Mała dziewczynka. Ściska jedną z lalek. Ma jasne loczki i zieloną, długą sukieneczkę, a na nosie okularki. Lalka, nie dziewczynka. Dziewczynka ubrana jest w niebieską, podartą sukienkę, białe, brudne rajstopy, włosy ma w nieładzie, a zlęknione spojrzenie wbite w białe, drewniane drzwi, jakby się bała, że za chwilę się otworzą. Lalka nie daje ukojenia. To zwykła zabawka, kukiełka, którą można postawić na szafce dla ozdoby. Dla dziewczynki jest tarczą. Wszystkim, co ją chroni na tym świecie. Kurczowo zaciska paluszki i czeka. Czeka, kołysząc się w przód i w tył na niewielkim krześle. Czeka, odliczając oddechy, bo nie wie, ile może trwać sekunda. Czeka, przygotowując się na to, co za chwilę może się stać. I stanie się, zawsze się dzieje. Tatuś nie słyszy. Tatuś nigdy nie słyszy, kiedy się go o coś prosi. Tatusia nie obchodzi, że ma dopiero pięć lat. Tatuś zawsze krzyczy i bije. Sięga po pasek i bije, kiedy tylko widzi dziewczynkę.

|Myślę, że lubię żelki. Są takie seksowne, te małe skurwysyny. Bierzesz jednego i nie możesz się doczekać, aż odgryziesz mu łeb, bo to takie fascynujące|

Mamusia śpi. Śpi na podłodze, zawsze spała na kanapie. Mocno śpi, bo wcale się nie rusza. Śpi z otwartymi oczami, wpatrując się w sufit. Jest zimna i jakaś taka fioletowa. Ale śpi. I dziewczynka nie chce jej budzić, bo mamusia będzie zła. Głaszcze ją leciutko po policzku i kładzie się obok, na brudnej, klejącej podłodze, przytulając do siebie laleczkę. Jest zimno. Bolą rany na plecach, od tego małego, białego patyczka, który tatuś na niej zgasił. On chyba mówi na to papieros. Słychać burczenie w małym brzuszku. Mamusiu, jestem głodna. Mamusiu, chce mi się pić. Mamusiu, obudź się wreszcie. Mamusia śpi, nie wolno budzić mamusi. Zresztą, wtedy tatuś nie jest zły. Siedzi w swoim pokoju, z którego słychać wysokie jęki jakiejś pani, która z nim przyszła. A dziewczynka leży. Leży tak przez tysiące oddechów, nie chcąc budzić mamusi. Leży, ignorując burczenie i bolący brzuszek. Leży, ściskając laleczkę. Tatuś znowu bije i krzyczy. A potem wychodzi. Zjawia się jakaś pani w granatowym ubraniu i bierze dziewczynkę na ręce. Mamusiu, obudź się... Proszę...

|Nie chodzi o to, że ćpam. Ja po prostu biorę takie kolorowe tableteczki, a potem cieszę ryj do ściany, bo się wydaje taka zajebista. Nie mam z tym problemu, przecież mogę w każdej chwili przestać. Ale zacznę od jutra.|

Te słowa są takie trudne. Wszystkie brzmią tak samo, każde ma kilka znaczeń. Dziewczynka siedzi, pochylając się nad książką i wpatrując się w literki, które są jej całkowicie obce. Takie inne, takie miękkie, takie okrągłe. Słowa się nie urywają. Pytania w końcu brzmią. Ale ja nie umiem przeczytać. Nie umiem powiedzieć. Nie umiem powtórzyć. Pani kładzie rękę na ramieniu, a dziewczynka natychmiast odskakuje. Tatuś wykonywał taki ruch. Ale dotykał tylko raz. A potem bolało i bolało, i bolało, i bolało. A jeszcze później było takie fioletowe. Nie umiem mówić, proszę pani. Umiem mówić tylko w głowie. Chce pani zajrzeć do mojej głowy? W mojej głowie wygląda ładnie. Jest tak cicho, spokojnie. Dom jest czysty i ślicznie pachnie. Kwiatami. Ślicznymi kwiatami. Muszą być śliczne. Ubranie jest nowe i takie kolorowe. Można iść do pokoju i się przebrać, jeśli zostaną ślady po mazaku. To takie fajne. Inne. Wesołe. Zupełnie obce. Ale tu jest wspaniale. Ta pani jest bardzo miła, a pan nigdy nie krzyczy. To moja nowa mamusia. I mój nowy tatuś.

|To się wydaje takie złe, jak się ogląda pornole. Te laski ryczą, a i tak się dają ruchać. Jakoś mnie nie kręci, żeby facet moczył mi poduszkę. Ja grzecznie pytam, czy się da przywiązać do łóżka. A że się nie domyślił, że za chwilę oberwie pejczem, to już nie jest mój interes.|

Pierwsze słowo. Masz ładne oczy. Padło więcej słów. W tym języku, który umiała tylko w głowie. To tak ładnie brzmi. Czysto i mięciutko, prawie tak, jak u nowej mamy. Dwa lata. Tysiące próśb. Błaganie. Płacz. Zrezygnowanie. Aż w końcu zielone oczy i jedno zdanie, które zmieniło wszystko. Tak cicho, a jednocześnie głośno. Inaczej, niż kiedyś. Wszyscy milczą, słuchając głosu, który przez osiem lat nic nie powiedział. Delikatny, niczym skrzydełka motyla i inny, niż sobie wyobrażali. Dziewczynka nie spełnia wszystkich oczekiwań. A i tak czapka mówi, że jest mądra. I kto się ośmieli kłócić z czapką?

|Nie wiem, czy chodzi o to, że mam wszystkich w dupie i komuś to nie pasuje, ale ja tego nie zmienię, okej? Bo to tylko problem, tak się otwierać przed całym światem, a potem czuć jak totalna szmata, bo ktoś po raz kolejny mnie wychujał. Tyle na ten temat.|



Zabawne. Cholernie zabawne. Gryzące, duszące, a jednocześnie zabawne i pociągające, bo przecież zakazane. Ciche przekleństwo rzucone w przestrzeń i wiszące nad głowami dziewczynki i chłopca. Tatuś migający przed oczami. To ten biały patyczek, który tatuś lubił na niej gasić. Pieką małe blizny na klatce piersiowej i plecach. Patyczek wpada w śnieg i syczy, a dym unosi się coraz wyżej. I bursztynowy płyn. Śmierdzi. Tak samo śmierdziała podłoga, na której spała mamusia. Mamusia nie spała. Mamusia przedawkowała i zmarła. To już nie mamusia tylko dziwka. Nie zmarła tylko zdechła. A tatuś to taki sadystyczny skurwiel, alfons dziwki, który lubił sobie pochlać. Cichy szloch i kolejna próba. I tym razem się udaje. Udaje się i trwa nadal. A mała bezbronna dziewczynka w niebieskiej sukieneczce i białych rajstopkach coraz bardziej przypomina mamusię i tatusia. Zła. Zła. Zła. Zła. Zła.


[Tęskniliście?]

czwartek, 24 stycznia 2013

Drobna uwaga, na pewno umrzecie.



Uwaga, uwaga! Brzydkie słówka - od cholery ich.

Tumblr_mffvyrcrox1ryddvro1_500_large

WOODY JACKSON MOTHERFUCKERS

BANG BANG i jeszcze BANG

Widzisz szczupłego dryblasa, w tych za dużych, niebieskich portkach z szelkami i narzuconą na siebie czarną szatą. Co to stoi z brudnym mopem i próbuje doszorować te paskudne podłogi. Ociera czoło wytatuowaną ręką i klnie w niebogłosy. W końcu rzuca drewnianym kikutem o podłogę i sięga do kieszeni. Wyciąga papierosa, z mugolskiego czerwonego opakowania marlboro. Wtyka go do ust od strony filtra i podpala ogniem z zapalniczki. Zaciąga się przeciągle i wtedy cię zauważa. Macha niby przyjaźnie, poczym szybko wystawia środkowy palec 'pierdol się dzieciaku'. No, to byłoby na tyle, jeśli chodzi o miłe zachowania sir Jacksona. 

Niewątpliwie osobliwy z niego okaz, którego uśmiech zabija zaś zielone spojrzenie tumani i doprowadza do obłędu. Mało towarzyskie to takie i ogólnie, szydercze stworzenie. Bez przyszłości, bez ambicji, bez niczego. Nie raz udowodnił, że potrafi nieźle zaleźć za skórę. Nie ma skrupułów, nie ma wyrzutów sumienia. Niczego nie żałuje. Bo i po co? Życie jest za krótkie, na przejmowanie się kompletnie idiotycznymi sprawami. KRÓL PIWA MIODOWEGO, moi drodzy. Pije je nałogowo, gdy tylko funduszy starcza. Bo i trzeba zaznaczyć, że i z tym u niego krucho. Bowiem jak powszechnie wiadomo, wychowankom sierocińca nie jest łatwo. Zważywszy na to, że chłopak urodził się w magicznej rodzinie, ku rozpaczy bliskich - okazał się być charłakiem. Tak więc oddali biedaka do mugolskiego przytułka, gdy ten miał lat dwanaście. Dorósł, dojrzał (podobno) list z Hogwartu podarł i przeniósł się do Hogsmeade. A tak, ten dwudziestodwuletni zakapior miał uczęszczać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Bowiem i różdżkę dostał, tyle, że co mu po niej, skoro jego zdolności magiczne ograniczały się jedynie do jednego nieudolnego zaklęcia, które potrafił wypowiedzieć. No to dostał pracę woźnego i własny pokój nad Gospodą Pod Świńskim Łbem. Spoufala się teraz z irytkiem i dręczy pozostałe duchy, do czego został wprost stworzony. 
Zabawowy z niego chłopczyk. Takie wieczne dziecko, któremu to łezki w oczach się pojawią, gdy ktoś zabierze mu jego ukochaną zabawkę. No cóż, z pewnych rzeczy się nigdy nie wyrasta. Albo w ogóle - nie dorasta. Od używek nie stroni, broń cię panie boże. Jeśli czegoś potrzeba, zerknij do jego kanciapy na którymś tam piętrze. Ser Jackson za drobną stawkę, serwuje wszystko czego potrzeba. Mugolskie, jak i te  całkiem magiczne używki. Diabeł w niego wstąpił od chwili narodzin, kiedy do wydostał się z pochwy kurwy i wpadł w ramiona ojca śmierciożercy. Od początku było wiadome, ze nic dobrego z tego nie wyjdzie. Śmiać się lubi, żartować - szczególnie z innych. Ale z siebie też, jeśli już nie ma innych ofiar w około. Wszyscy go znają, on nie zna nikogo. W sumie inteligentna chłopaczyna, posiadająca pełno kradzionych książek (bo przecież go nie stać na kupno).Prawdomówny kłamca. Pełen sprzeczności młodzieniec. Ot, takie licho. 

Zodiakalny lew, właściciel 11 calowej różdżki (akacja, hipogryf, giętka) - która zalega w kącie pod grubą warstwą kurzu oraz spasionego kocura Kocmołucha. Patronusa nigdy nie wyczarował, ot co. 




[Dobra jest moja ofiara losu. A więc tak. Oboje lubimy długaśne wątki. Nie jestem typem olewatorki (raczej) więc o wątki się upominać jakby co. Karta już była sobie na innym blogu, ale że do Woodyego poczułam nieokiełznaną miłość, to i wylądował on na blogu o mojej ukochanej tematyce. Ładnie go przywitajcie, toż to taki poczciwy chłopczyk jest. Jakieś powiązania czy whatever - jak najbardziej. Chyba wsio. Osz cholera, ale żem zdjęć naznajdywała.]


środa, 23 stycznia 2013

What-what do people do when they're not stoned?




Billius Blishwick
Czysta krew i to jak, Jak zawali ostatnią klasę to go wydziedziczą,Hufflepuff, Londyn foreva, Topola 12 cali włókno z serca chochlika kornwalijskiego, dementor, żaba

Jebany hipis. Nic go w życiu nie smuci, nic nie przygnębia. Gościu nie łapie dołów jak dogłębnie skrzywdzone przez świat dziecko z syndromem sieroty, prędzej z niego dziecko kwiatów nigdy nie mające dorosnąć. Wszystko powolutku, pomalutku, bez spiny. Zapewne działa wszystkim na nerwy, zapewne (a raczej na pewno) irytuje ich wszystkim czym tylko może. Każde słowo wypowiada ze swobodą, której brak niewyluzowanym prefektom czy dorosłym. Dba o swoich znajomych, choć w życiu by się nie przyznał na kim zależy mu najbardziej. Dziecinny w uczuciach, nie potrafi ich należycie okazać i obrał sobie taktykę kochania wszystkich tak samo. Chce wszystkiego na raz i dostać to natychmiast. Fan spokojnego rzępolenia i imprez pogrążonych w zapachu perfum Mary Jane. W ogóle jest fanem wszystkiego co nadaje życiu kolorów. Zachwyca się mugolami jakby nigdy w życiu żadnego nie widział. Nieświadomie walczy ze stereotypem puchona. Nie jest niewidzialny.

Dobry kumpel. Do tańca i do różańca, do wiecznego zamulania w zawalonym gratami dormitorium. Jeżeli powierza się mu tajemnicę, można być pewnym, że nikt inny jej nie usłyszy. Tłumaczy to słabą pamięcią i nawet można mu w to uwierzyć, wiecznie nieobecne spojrzenie potwierdza jego zapewnienia. Wydaje się, że co wlatuje mu jednym uchem, wylatuje drugim. Wygląda jak baba, a końcówki włosów ma rozdwojone tak, że o cholera. Kłopoty w raju? Przyjdź do niego. Pocieszy, poklepie po pleckach, da się napić za swoje. Śmieje się na okrągło, ale twoich problemów w życiu nie wystawi na śmieszność. Ma wiele zabawnych teorii, wierzy w każde usłyszane słowo i ogólnie jest kapeczkę naiwny, ale da się mu wybaczyć parę spraw.

Why? 'Cause freaks go all the way.




[Uległam modzie na dwie postacie, mięczak ze mnie. Nie umiałam wybrać spomiędzy tysiąca krótkowłosych chłopców z Fashion TV, także Michael Tintiuc idealnie się wpasował do lat 70. Co do wątków, nie myślę, ale to chyba żadna nowość. A moje dziecko jest super fabianowe przebojowe i chętne na każde powiązanie]

Wtedy też świat się nie zatrzymał. Nawet na najkrótszą chwilę. Znowu Bóg niczego nie zauważył...

Aureole Aurora Prewett
Krew czysta.dom Węża. Rok VII. bogin ojciec. patronus wąż. 
patyczek dziewięć i jedna czwarta cala, czerwony dąb, łuska chimery.

Aureole, moja mała, słodka Aureole. To Ciebie zawsze najbardziej lubiłam wiesz? Od zawsze. Taka słodka i niewinna, czasami strach było na Ciebie patrzeć, człowiek bał, że rozpadniesz się na drobne kawałeczki. Rodziłaś się, na moich oczach, rozkwitałaś. Byłam z Ciebie dumna jak własna matka z dziecka. Z początku taka niewinna i grzeczna, cnotka, zakonnica w ukryciu, dobre dzieciątko z niepokalanego poczęcia.  Ale zawsze Cię lubiłam, jako jedyna, z nich wszystkich byłaś prawdziwa. Moja porcelanowa laleczka. 

Umarłam. Dawno temu padłam na kolana, zdeptana, obdarta i brudna. Umarłam, a dusza ulotniła się ze mnie powoli, boleśnie rozdarta. A wszystko działo się tak nie spodziewanie, że nawet sama nie pojęłam, kiedy w okropnej otchłani tonęłam. Zmniejszona do rozmiarów wirusa, nic nie znacząca, grzeczna dziewczynka, pochowana żywcem sześć metrów pod ziemią. Umarłam, gdy tylko ciszę panującą w pokoju rozdarł twój śmiech. 
Czy ja naprawdę istniałam? Czy kiedykolwiek istniałeś, szeptałeś, obdzierałeś mnie ze skóry? Czy to wszystko mi się śniło, a potem minęło, prysnęło jak bańka mydlana? Czy ma chora wyobraźnia zgubiła mnie znowu? Doprowadziła do ślepego zaułka, kazała krzyczeć, wierzgać i gryźć wargi do krwi? Czy to tylko mi się zdawało?  Czy to tylko była gra, której reguł nigdy nie poznałam? Zapomniałam, minęło, upłynęło, przesypało się przez palce jak piasek, ziarenko po ziarenku, powstała dziura, ogromna, ciemna, pusta, przerażająca. Upadłam, naiwna i głupia, ślepa kochanka głupca, chora psychicznie, zagubiona istota, biegająca za białym królikiem w niebieskim ubranku, wariatka. Wymyśliłam sobie koniec świata, wybuch nastąpił, niestety wciąż oddychałam. Cii. Nie pytaj. To długa historia, zwykła, nużąca, powtarzalna, pojawiająca się tysiące razy w tanich romansach. Wiedz, że byłam, żyłam, istniałam, marzyłam, w dziwny sposób cierpiałam. Masochistka z powołania, czerwona stróżka przecinająca bladą, kruchą skórę, słona kropla spływająca po popękanych wargach. Blond kosmyki wijące się niesfornie, niebieskie oczy ukrywające się pod wachlarzem długich, gęstych rzęs, uśmiech, smutny, niewyraźny, nieobecny błąkający się po twarzy, przeciągniętej delikatnymi rysami. Chodzące metr siedemdziesiąt prawdziwego nieszczęścia.Z każdą sekundą coraz bardziej wymykająca Ci się z rąk, rozkładająca się na twych oczach, milcząca, choć jednocześnie nawołująca pomocy.  Błagająca, gryząca swe dłonie do krwi, zgubiona w korytarzach dantejskiego piekła, twoja największa życiowa porażka. Jak to się stało? Jak się zaczęło, nim wijąc się z bólu krzyknęłam? Co stanowiło początek, aby wreszcie zniknąć niespodziewanie i cicho, nim zdążyłam uchylić powieki i wygiąć swe wargi w uśmiechu? Minął rok, miesiąc, a może to było wczoraj? Nim znalazłam się na kolanach, nim podarłam sukienkę, nim pozwoliłam białej tkaninie pokryć się szkarłatem, nim zaczerpnęłam ostatniego haustu powietrza, nim nauczyłam się, że tak naprawdę nie ma szczęśliwego zakończenia, nim krzyknęłam błagalnie, gdy nadzieja ulotniła się powoli, a ty wciąż przerażająco się śmiałeś, wzrokiem mnie mierząc i wciąż wracając po więcej.

Kiedyś. Bywałam ostrożna, dobierałam rozsądnie słowa, bojąc się, że Cię urażę, że całe to piekło zacznie się od nowa i będzie trwało i trwało, zataczając wciąż koło, końca i początku nie mając. Twierdziłeś, że jestem krucha, że konkurować mogę z najdroższą chińską porcelaną, ocierałeś mi krew spływającą z kącików ust i przytulałeś mocno do siebie, za każdym razem jak wpadałam w panikę,którą sam wywołałeś. Wiedziałeś, że nigdy nie byłam szczęśliwa, ofiara domowej przemocy, z pamiątkami na ciele pozostawionymi przez ojca, przez Ciebie. Czy ty naprawdę istniałeś? Czy to mój umysł znowu spłatał mi figla? Może to wszystko wymyśliłam? Wykreowałam, stworzyłam, narysowałam na wyrwanej niedbale, pożółkłej kartce papieru. Od zawsze cholernie kreatywna, cholernie wścibska i cholernie uparta. Miałam swoje humorki, znosiłeś me wrzaski, krzyki i groźby, czasami śmiejąc się z tego wszystkiego, bo doskonale wiedziałeś, że dziecko nic złego zrobić Ci nie może. . A poza tym? Dostosowywałam się zawsze. Przytakiwałam ochoczo na każdą twą propozycję, znosiłam w milczeniu te wszystkie pełne politowania uśmiechy.Jakim cudem jeszcze żyłam, kiedy opuściłam swą norę, kiedy wybiegłam spod miotły, kiedy się pojawiłam?


Dzisiaj. Zmartwychwstałam, powoli się wydostałam, wykopałam na zewnątrz, głodna, spragniona sprawiedliwości,  dobra dziewczynka, niczyja córeczka, osoba bez serca. Co się ze mną stało? Kim się stałam, zagryzając swe wargi do krwi i przejmując od Ciebie pewne zachowania. Jakbyś żył we mnie, nieco mniej odważna, rozważna, ciekawska. Nagle przejrzałam na oczy, obudziłam się chyba, rozwiązałam język, zaczęłam mówić zbyt wiele. Już o nic nie pytałam, nie przejmowałam się niczym, straciłam  przecież już wszystko. Byłbyś ze mnie dumny widząc jak wiele się nauczyłam. Jestem nową dziewczyną. Szczerą, złośliwą, brutalną niekiedy lecz dla bliskich wciąż tak samo niewinną. Maski, które nosiłeś idealnie pasują na mnie. A to wszystko teraz jest takie łatwe, banalne, cholernie przejrzyste.

♣Nazwisko panieńskie babki. Matki nigdy nie znała, do ojca nigdy się nie przyzna.♣Mordercy swego ojca gotowa dziękować na kolanach.♣Dziewczyna duch. Pojawia się i znika, zawsze tam, gdzie jest najmniej potrzebna, zawsze tam gdzie najwięcej się dzieje. W samym centrum mało zabawnych zdarzeń.♣Niemal gotowa do służby dla Czarnego Pana, całkowicie oddana.♣Kot Belzebub.♣Pałkarz w drużynie Quidditcha.♣Metamorfomg*

___
dobra. macie Aureole. Wiem, jestem gupia dając takiemu czemuś takie imię. Metamorfomag jeśli dyrekcja zgodę wyrazi. Na zdjęciu Charlotte Free. Chyba tyle.